Chyba niechcący otworzyłem puszkę pandory. Tydzień temu w poniedziałek wracałem ze swojej rodzinnej miejscowości po Wszystkich Świętych. Zdecydowałem się spróbować BlaBlaCar. W zasadzie jak tylko wyjechałem rozładował mi się telefon. Ale jakoś nie przejąłem się tym zbytnio. Jak dojechałem wieczorem do Warszawy podłączyłem telefon do ładowarki i jeb - wiadomości, że moja kobieta próbowała się do mnie dodzwonić....13 razy. Od razu dzwonię i ona oczywiście z wyrzutem, że mam tak więcej nie robić, bo ona już miała najgorsze myśli i mam więcej z BlaBlaCar nie korzystać bo nigdy nie wiadomo z kim się będzie jechać. Ale bez jakiejś specjalnej zjebki, tylko raczej z takim smutnym wyrzutem (psychologicznie mnie podeszła cwana, na wyrzuty sumienia). Ja na to, że spoko, oczywiście kochanie masz rację i więcej się to nie powtórzy. Zapowiedziała się, że przyjedzie do mnie na noc w środę prosto z pracy. Ja zdziwiony, ale zadowolony bo ogólnie ciężko ją z reguły do tego przekonać. Jak przyjechała to byłem jeszcze bardziej zadowolony bo w łóżku rzuciła się na mnie tak, jak jej się dawniej nie zdarzało. Nie przeczuwając niczego pojechałem do niej na chatę na weekend. I wywiązała się rozmowa o wspólnym mieszkaniu. Powiedziałem, że owszem, zacząłem coś o tym myśleć i gdzieś za rok byśmy mogli zacząć konkretnie w tym kierunku działać. A ona na to, że za rok....to by chciała już być hajtnięta a wspólnie zamieszkać by chciała wcześniej. Niby pół żartem-pół serio ale jednak.... Do tej pory za bardzo nie było takiej gadki, wyszło dopiero po tym, jak spanikowała gdy miałem rozładowany telefon. Cholera chyba robi się poważnie trochę za szybko dla mnie.