Ulica #BigCohones

Ale ja nie żyje w przestępczych strukturach , które z łatwością kryją przed policją swoich członków.Mam meldunek , prace, kartę bankową. Nie daj Bóg się obronię -dożywocie- juz lepiej dać się zabić.
 
Ale ja nie żyje w przestępczych strukturach , które z łatwością kryją przed policją swoich członków.Mam meldunek , prace, kartę bankową. Nie daj Bóg się obronię -dożywocie- juz lepiej dać się zabić.

Tego wczesniej nie mówiłem bo zbyt fantastyczne nawet jak na moje opowieści, ale jak już mówiesz..
raz przystawił mi jakiś pijany koleś stłuczoną butelkę do gardła, szarpaliśmy się i korciło mnie aż by nie uważać i wbić mu tę butelkę w szyje. Na szczęście udało mi sie go tylko zranić w policzek i sam spierdolił.
Wyobrażasz sobie co by było gdybym mu jednak przebił tętnice? miałem sam w sobie alkohol - jakbym udowodnił, że nie napadłem i nie zabiłem po pijaku przechodnia? 10 lat jak nic.
 
70 latka wysłali do więzienia żeby tam zmarł, za przekroczenie obrony koniecznej a było to tak:
Dziadek obudził się w nocy i widzi nad sobą ciemną postać, przeraził się, pochwycił nożyk (był pod ręką gdyż przed snem obrał nim jabłko) i godził zmorę. Napastnika nazwano niedoszłym złodziejem . Sędzina strasznie przeżyła ciężki los tego złodzieja a na Dziadzia patrzyła jak na zbója. W rezultacie Dziadek trafił do pierdla za probe zabójstwa a złodziej pozostał na wolności.Normalka w polsce.
 
Gdzieś dziś czytałem, że sąd uniewinnił laske któa w obronie własnej zabiła niedoszłego gwałciciela. Niby oczywiste, że zrobiła to w obronie własnej, ale 9 miesięcy przesiedziała, a prokuratora juz złożyła odwołanie.
 
Na to co wyżej piszecie chce się powiedzieć - nóż się w kieszeni otwiera.
Było w Polsce kilka głośnych przypadków, że skazali samoobrońce. Pamiętam, z 10 lat temu, historie jakiegoś taksówkarza chyba, który dostał wiele lat za obrone swojego życia.

Dlatego nawet nie wiecie jak się cieszę, że nie musiałem uzywać tej siekiery którą miałem pod barem. Zwłaszcza, że w pracy zawsze piłem - gdy ma się alkohol w sobie od razu zrobią Cie winnym .
 
Gdzieś dziś czytałem, że sąd uniewinnił laske któa w obronie własnej zabiła niedoszłego gwałciciela. Niby oczywiste, że zrobiła to w obronie własnej, ale 9 miesięcy przesiedziała, a prokuratora juz złożyła odwołanie.
W tym rzecz, że w obronie własnej jest tylko czynnikiem łagodzącym karę - stąd też ilość kuriozalnych wyroków liczonych w latach.
 
"Jeżeli działania podjęte w ramach obrony koniecznej nie odpowiadają stawianym im wymogom i powodują naruszenie jakiegokolwiek dobra napastnika: życia, zdrowia, czci, mienia, to wówczas następuje przekroczenie granic obrony koniecznej (łac. excessus defensionis). Przekroczenie takie ma miejsce, gdy środki lub sposoby obrony były niewspółmierne do niebezpieczeństwa zamachu"

Ofiara musi zastanawiać się czy sprawca chce ją "tylko"brutalnie zgwałcić, czy i igraszka do tego zabić. Czy chce tylko ją " wyłącznie "okaleczyć czy na deser zabić etc. Czy kopanie przez dresa skończy sie wyłącznie siniakami a może śmiercią .

Czego prawodawcy nie wzięli pod uwagę , ofiara nie może tego wiedzieć , gdyż nie jest telepatom ani wieszczką . .Twórcy tego prawa musieli być z innej planety lub mocno najebani. Rezultatem tego prawa jest przekładanie życia napastnika nad własne w sytuacji napadu.

Jeśli zaatakuje cie ktoś nożem a tobie jakimś cudem uda się obronić długopisem, np. przebijesz mu nim szyje czy wbijesz w oczodół, to czeka cie długa odsiadka. Sąd stwierdzi ze niedoszły morderca chciał cię postraszyć- bo przecież nie miał dotąd wyroku za zabójstwo(gdyby miał toby siedział) - więc przekroczyłeś obronę konieczną . Bo widzisz , jako ofiara musisz przede wszystkim nie tyle myśleć o swoim bezpieczeństwie co o bezpieczeństwie napastnika. Musisz zakładać że on ma dobre zamiary .Dopóki nie umrzesz, bezprawnym jest posądzać napastnika o próbę zabójstwa i bronić się wszelkimi środkami! Cały czas musisz markować , uważać by nie zrobić krzywdy.
Skoro napadnie cie pięciu gości i będzie okładać pięściami, możesz bronic się wyłącznie pięściami.Według zasady odpierania ataku tą samą siłą i metodą. Ta zasada prawa zezwala na sklonowanie się na 5 osób o dokładnie takiej samej sile . Wygląda to tak jakby twórcy prawa mieli nie po kolei w głowie.
 
"Jeżeli działania podjęte w ramach obrony koniecznej nie odpowiadają stawianym im wymogom i powodują naruszenie jakiegokolwiek dobra napastnika: życia, zdrowia, czci, mienia, to wówczas następuje przekroczenie granic obrony koniecznej (łac. excessus defensionis). Przekroczenie takie ma miejsce, gdy środki lub sposoby obrony były niewspółmierne do niebezpieczeństwa zamachu"

Ofiara musi zastanawiać się czy sprawca chce ją "tylko"brutalnie zgwałcić, czy i igraszka do tego zabić. Czy chce tylko ją " wyłącznie "okaleczyć czy na deser zabić etc. Czy kopanie przez dresa skończy sie wyłącznie siniakami a może śmiercią .

Czego prawodawcy nie wzięli pod uwagę , ofiara nie może tego wiedzieć , gdyż nie jest telepatom ani wieszczką . .Twórcy tego prawa musieli być z innej planety lub mocno najebani. Rezultatem tego prawa jest przekładanie życia napastnika nad własne w sytuacji napadu.

Jeśli zaatakuje cie ktoś nożem a tobie jakimś cudem uda się obronić długopisem, np. przebijesz mu nim szyje czy wbijesz w oczodół, to czeka cie długa odsiadka. Sąd stwierdzi ze niedoszły morderca chciał cię postraszyć- bo przecież nie miał dotąd wyroku za zabójstwo(gdyby miał toby siedział) - więc przekroczyłeś obronę konieczną . Bo widzisz , jako ofiara musisz przede wszystkim nie tyle myśleć o swoim bezpieczeństwie co o bezpieczeństwie napastnika. Musisz zakładać że on ma dobre zamiary .Dopóki nie umrzesz, bezprawnym jest posądzać napastnika o próbę zabójstwa i bronić się wszelkimi środkami! Cały czas musisz markować , uważać by nie zrobić krzywdy.
Skoro napadnie cie pięciu gości i będzie okładać pięściami, możesz bronic się wyłącznie pięściami.Według zasady odpierania ataku tą samą siłą i metodą. Ta zasada prawa zezwala na sklonowanie się na 5 osób o dokładnie takiej samej sile . Wygląda to tak jakby twórcy prawa mieli nie po kolei w głowie.


Jak czytam Twoje komentarze to nawet nie wiesz jak pasuje to tego smutna buźka Szaraka pod Twoim nickiem,
 
"Jeżeli działania podjęte w ramach obrony koniecznej nie odpowiadają stawianym im wymogom i powodują naruszenie jakiegokolwiek dobra napastnika: życia, zdrowia, czci, mienia, to wówczas następuje przekroczenie granic obrony koniecznej (łac. excessus defensionis). Przekroczenie takie ma miejsce, gdy środki lub sposoby obrony były niewspółmierne do niebezpieczeństwa zamachu"

Ofiara musi zastanawiać się czy sprawca chce ją "tylko"brutalnie zgwałcić, czy i igraszka do tego zabić. Czy chce tylko ją " wyłącznie "okaleczyć czy na deser zabić etc. Czy kopanie przez dresa skończy sie wyłącznie siniakami a może śmiercią .

Czego prawodawcy nie wzięli pod uwagę , ofiara nie może tego wiedzieć , gdyż nie jest telepatom ani wieszczką . .Twórcy tego prawa musieli być z innej planety lub mocno najebani. Rezultatem tego prawa jest przekładanie życia napastnika nad własne w sytuacji napadu.

Jeśli zaatakuje cie ktoś nożem a tobie jakimś cudem uda się obronić długopisem, np. przebijesz mu nim szyje czy wbijesz w oczodół, to czeka cie długa odsiadka. Sąd stwierdzi ze niedoszły morderca chciał cię postraszyć- bo przecież nie miał dotąd wyroku za zabójstwo(gdyby miał toby siedział) - więc przekroczyłeś obronę konieczną . Bo widzisz , jako ofiara musisz przede wszystkim nie tyle myśleć o swoim bezpieczeństwie co o bezpieczeństwie napastnika. Musisz zakładać że on ma dobre zamiary .Dopóki nie umrzesz, bezprawnym jest posądzać napastnika o próbę zabójstwa i bronić się wszelkimi środkami! Cały czas musisz markować , uważać by nie zrobić krzywdy.
Skoro napadnie cie pięciu gości i będzie okładać pięściami, możesz bronic się wyłącznie pięściami.Według zasady odpierania ataku tą samą siłą i metodą. Ta zasada prawa zezwala na sklonowanie się na 5 osób o dokładnie takiej samej sile . Wygląda to tak jakby twórcy prawa mieli nie po kolei w głowie.
:applause:
Niestety, ale wychodzi na to, że również społeczeństwo ma nie po kolei w głowie, że pozwala sobie na tak rażące pogwałcanie podstawowych praw człowieka!
Jeżeli działania podjęte w ramach obrony koniecznej nie odpowiadają stawianym im wymogom
... aha, więc broniąc swego zdrowia i życia, muszę pamiętać o stawianych mi wymogach- w końcu ustawodawcy i napastnicy robią mi wielką łaskę, że w ogóle mogę walczyć o zachowanie swego niewiele znaczącego życia! Zamiast skupić się na sobie- co i tak może okazać się niewystarczające- muszę w sytuacji zagrożenia pamiętać również o jakże cennych dobrach napastnika (nawet jego czci)!:wall: Więc w praktyce nawet gdybym był mistrzem sztuk walki, musiałbym postawić na szali swoje życie (które za moment być może stracę), gdyż mogę używać tylko bezpiecznych technik wobec tych, którzy mają w dupie moje bezpieczeństwo!

W gruncie rzeczy, jeśli ktoś mnie napada, to tym samym naraża moje życie (bo jeden cios może zabić), więc powinno to automatycznie oznaczać zrzeknięcie się prawa do ochrony własnego życia.
A jeśli ktoś tylko grozi- na drodze muszę brać pod uwagę możliwe potencjalne zagrożenia i się do nich dostosować- dlaczego więc miałbym lekceważyć potencjalne, prawdopodobne zagrożenia w moim kierunku?


A ściśle w temacie i abstrahując od konsekwencji prawnych dla ofiary, to już kiedyś pisałem o swoich zasadach maksymalizacji bezpieczeństwa na ulicy- trenujemy wybrane sporty:
1. MMA - tu parę uwag. Gdy przeciwników jest więcej, przewagę zyskują techniki uderzane, gdyż z reguły pozwalają zakończyć walkę szybciej niż duszenia czy dźwignie. Oczywiście powinny być poparte co najmniej zapasami defensywnymi, bo jak ktoś na nas wpadnie i przewróci, to co wtedy?
Jak już słusznie @ALRI zauważył, schodzenie do parteru w sytuacji innej niż 1 vs 1, to zwykle nie najlepszy pomysł:bayan:Pamiętajmy, że żyjemy w kraju, gdzie najpopularniejszym sportem jest piłka nożna- więc dla większości chłopów w kraju nie jest żadnym problemem trafić precyzyjnie i bardzo mocno z woleja w coś okrągłego :weird:.
A'propos faworyzowania bokserów i podnoszenia do stójki w walce sam na sam- tak sobie teoretyzuję, że można by założyć gilotynę, a nawet jak nie wyjdzie, próbować czegoś z dołu.
Wtedy powinni odganiać bijącego z góry przeciwnika, a jak nie, to jest czas na jakiegoś ^.

2. KRAV MAGĘ - koniecznie trzeba się nauczyć chronić jaja, oczy, palce itd., i dobrze jest samemu umieć ładnie przypierdzielić z główki (tak jak Datsik może być :)

3. BIEGI KRÓTKODYSTANSOWE - gdy sytuacja wymyka się spod kontroli, wcześniejsze treningi biegu na 400 m przywracają wszystko do normy niczym zawór bezpieczeństwa

4. PARKOUR - No chyba, że zamiast równej drogi trafiamy na przeszkody, ogrodzenia i mury, lepiej wtedy nie żałować, że zamiast poćwiczyć trochę le parkour, ciągle graliśmy w badmintona.
Mała przestroga- nie mylić z parkerem!

5. KULTURYSTYKĘ/ SPORTY SIŁOWE - tu można się kłócić, ale na ulicy nie wybieramy se przeciwnika o naszej masie, więc w tulmucie walki lepiej być Cormierem niż Hollowayem (obaj mierzą 180 cm).

6. RZUTY KAMIENIAMI - potężna broń, jeśli robimy to naprawdę celnie i mocno. Można nawet ćwiczyć rzucanie do tyłu w biegu (kiedyś se zorganizuję plac ćwiczeń :cowboy:)

7. Tu czekam na propozycje, może dorzucę coś fajnego do listy!
 
"Jeżeli działania podjęte w ramach obrony koniecznej nie odpowiadają stawianym im wymogom i powodują naruszenie jakiegokolwiek dobra napastnika: życia, zdrowia, czci, mienia, to wówczas następuje przekroczenie granic obrony koniecznej (łac. excessus defensionis). Przekroczenie takie ma miejsce, gdy środki lub sposoby obrony były niewspółmierne do niebezpieczeństwa zamachu"

Ofiara musi zastanawiać się czy sprawca chce ją "tylko"brutalnie zgwałcić, czy i igraszka do tego zabić. Czy chce tylko ją " wyłącznie "okaleczyć czy na deser zabić etc. Czy kopanie przez dresa skończy sie wyłącznie siniakami a może śmiercią .

Czego prawodawcy nie wzięli pod uwagę , ofiara nie może tego wiedzieć , gdyż nie jest telepatom ani wieszczką . .Twórcy tego prawa musieli być z innej planety lub mocno najebani. Rezultatem tego prawa jest przekładanie życia napastnika nad własne w sytuacji napadu.

Jeśli zaatakuje cie ktoś nożem a tobie jakimś cudem uda się obronić długopisem, np. przebijesz mu nim szyje czy wbijesz w oczodół, to czeka cie długa odsiadka. Sąd stwierdzi ze niedoszły morderca chciał cię postraszyć- bo przecież nie miał dotąd wyroku za zabójstwo(gdyby miał toby siedział) - więc przekroczyłeś obronę konieczną . Bo widzisz , jako ofiara musisz przede wszystkim nie tyle myśleć o swoim bezpieczeństwie co o bezpieczeństwie napastnika. Musisz zakładać że on ma dobre zamiary .Dopóki nie umrzesz, bezprawnym jest posądzać napastnika o próbę zabójstwa i bronić się wszelkimi środkami! Cały czas musisz markować , uważać by nie zrobić krzywdy.
Skoro napadnie cie pięciu gości i będzie okładać pięściami, możesz bronic się wyłącznie pięściami.Według zasady odpierania ataku tą samą siłą i metodą. Ta zasada prawa zezwala na sklonowanie się na 5 osób o dokładnie takiej samej sile . Wygląda to tak jakby twórcy prawa mieli nie po kolei w głowie.
Kiedyś jeden smerf, jak go pytałem czym najlepiej się bronić, powiedział mi "najlepiej spierdalać".
 
To rzucanie kamieniami w tył, jak biegniemy do przodu ma sens, jak rzucamy do góry, takim lobem :)
Inavzej - raczej chujnia.
Chyba,ze co jakiś czas bedziemy się zatrzynywać, by oddać rzut
 
To rzucanie kamieniami w tył, jak biegniemy do przodu ma sens, jak rzucamy do góry, takim lobem :)
Inavzej - raczej chujnia.
Chyba,ze co jakiś czas bedziemy się zatrzynywać, by oddać rzut
No właśnie, od dołu lub z boku- oczywiście powinno się to łączyć z wytrenowaniem nr.3- wtedy może nawet znalazłby się czas by się odwrócić. Mistrz by wtedy oddał jednocześnie z prawej i lewej ręki 2 piekielnie szybkie strzały w dwie najszybciej zbliżające się mordy :laugh:
 
Gdy miałem 10 lat, spierdalałem przed kimś. Wiedziałem, że chce rzucić cegłówką, czy kawałkiem cegły bo z daleka rzucał, więc biegłem po skosie, i nie wiem jakim cudem, gdy się odwróciłem na chwile w trakcie biegu - cegłówka trafiła mnie prosto w czoło. Trochę jak na zwolnionym filmie ten ułamek sekundy gdy zbliża się do Twoich oczu. Do dzis nie wiem jak koleś mógł mieć takiego cela, to chyba był szzęśliwy traf.

Jednak gdy ktoś Cie goni chyba łatwiej trafić gdy się na chwile odwrócisz? Nie biegnie po skosie tylko prostą, najkrótszą drogą do Ciebie.
 
Dobra, mam chwilę dzisiaj to mogę napisać co nie co.

Opowieść pierwsza: Kibice, ah ci kibice

Kiedyś wyszliśmy ekipą z fajt klubu w towarzystwie dwóch pięknych niewiast (jedna z nich była dziewczyną naszego kolegi, zabijaka 65 kg, a jeden z największych kozaków u nas w klubie, bardzo porywczy). W tamtych czasach wszyscy trzymaliśmy się razem, w piątki był taki zwyczaj, że najpierw robiliśmy trening MMA (takie zapasy+parter głównie), potem prysznic i jazda do lokalnego klubu nachlać się do odciny. Różne akcje się zdarzały, ja to byłem raczej skupiony na płci przeciwnej niż na bitkach, jak już to byłem tym, który rozdzielał, o ile nie był już zatracony w melanżu na tyle, aby mieć na sprawy przyziemne wyłożone. No i dobra, wracając do meritum - wyszliśmy na miasto po jakiejś lokalnej gali, która była organizowana w naszym mieście, ekipą z 15 chłopa i 2 dziewczyny. Specjalnie nic nie szukaliśmy bitek, ale bitka znalazła nas. Wspomniane dwie niewiasty zostały z jednym kolegą przed monopolem, kiedy my się wybraliśmy do środka po jakieś trunki rozweselające. Byłem jednym z pierwszych, który z wymienionego wodopoju dla spragnionych nektaru bogów wyszedł na zewnątrz, w objęcia ciepłej, letniej nocy. Od razu ich zauważyłem i wiedziałem co się święci. Dwóch podpitych starszych 'żuli' jednak nie z typu bezdomnego, a takiego, co na co dzień pracuje w jakimś zakładzie, aby wieczorem przechlać wszystko z kolegami przy meczyku drugiej ligi, by następnie uderzyć na miasto szukać kibiców mitycznej 'wrogiej drużyny', których nota bene u nas w tamtych latach było mało, gdyż całe miasto było czerwone tj. Widzew krule. Podszedłem. Patrzę, jeden z nich niebezpiecznie blisko nachyla się do blondwłosej niewiasty, która była z nami - tej, która była z naszym wariatem. Powoli wyszli wszyscy ze sklepu, otoczyli podpitych żulków i patrzą co się dzieje. Jeden z nich, z wybitnie zamglonym wzrokiem omiótł całą ekipę i wymamrotał: no, który pierwszy?

Oczywiście, na odzew długo nie musiał czekać, wyskoczył najmniejszy z nas, ważący całe 52 kilogramy kumpel. Szybka garda, typek aż zaskoczony, dostał jednego low kicka i dynamiczne luje na twarz. Jednak w tym momencie mój wzrok podążył gdzie indziej, gdyż drugi żulek szedł na ratunek pierwszemu, próbując zajść od tyłu naszego kolegę. Wspomniany 65 kilowy wariat zatem również zaszedł go od tyłu i obaleniem rotacyjnym rzucił na glebę - tutaj wydaje mi się, żulek, już miał odcięty prąd, jednak nasz kolega zawsze miał trudności w pohamowaniu się i na ziemi wgniótł nos tamtemu czterema ciosami, po czym zwieńczył kombinację dwoma sążnymi soccer kickami, zanim wpadłem i podniosłem go jak najwyżej mogłem, żeby jego stopy nie sięgały jego twarzy. W międzyczasie nasz 52 kilogramowy kolega tamtego również znokautował. Więc zostaliśmy my i dwóch żulków-kibiców śpiących smacznie na chodniku. Nic większego się na szczęście nie stało - ale szybko się zmyliśmy.

Później dało się słyszeć plotki, że po tej akcji zebrała się ekipa Widzewiaków i szukała "legionistów", którzy im kolegów pobili. Morał z tego taki: jak jest was dwóch, a przeciwników piętnastu, to najmniejsi z nich wylecą i was nakopią.

Opowieść druga: zmarnowany talent zachodniej piłki nożnej

Kiedyś mocno podpici wróciliśmy z melanżu z kolegą z klubu (swoją drogą - nieziemskie miał high kicki :D) i usiedliśmy przy pobliskim stawku, od którego niedaleko było do Tesco 24/7, w którym zakupiliśmy jakieś chipsy czy coś takiego, żeby uzupełnić węgle po całej nocy baunsowania. Siedząc, pamiętam rozmawiałem przez telefon z koleżanką, kiedy go zobaczyłem, kurpulentny gościu w dresach z łysą banią. Coś tam gadał koledze i się bujał przy tym niczym rezus, machając łapami. Wyglądał znajomo. Chwilę później podszedł do nas i mówi 'Siemanko, chłopaki!'. Popatrzyłem na niego i zajaśniało mi w głowie - to był taki ziomuś, którego nazwę Doniu. Otóż Doniu od najmłodszych lat był wymiataczem w piłkę nożną i w wieku lat nastu wyjechał do szkółki w Holandii do Feyenoordu Rotterdam - jednak jakoś po roku wrócił, bo go wyrzucili za jaranie, ćpanie i picie. Nie wiem czy miał więcej jak 14 lat jak wrócił stamtąd już. Rozmowa tak się rysowała:

Ja: O, siema Doniu, pamiętasz mnie? Kiedyś graliśmy w nogę, za małolata!
D: No jasne, mordeczko, kopę lat, panowie, idziemy na piwko, żeby to uczcić?
Ja: Proste, dawaj mordo, trzeba to opić.

Ruszamy. Doniu coś tam biadoli do nas, tak spoglądam na niego i myślę, kurde, co te narkotyki robią z ludźmi. Był już konkretnie zabrany, nie zachowywał się wcale tak, jakim go zapamiętałem za małolata, aż mi się szkoda chłopaka zrobiło, że tak sobie życie zmarnował, podczas gdy miał przed sobą taką szansę w przeszłości.

D: No, mordeczki, wypijemy piwko, pogadamy, będzie git.

Ja ucieszony, że sobie walniemy piwko na odchodne po melanżu, z uśmiechem idę za Doniem razem z moim kolegą.

Tutaj mogę wtrącić jedynie, że jakiś czas wcześniej słyszałem, że Doniu skasował pod lokalnym klubem czterech kolesi na raz, po sztuce na twarz i wszyscy poszli spać, ale tak patrzyłem na niego - takiego zalanego koksika chlejącego pewnie codziennie i dającego po nosie tak samo dzień w dzień i średnio mi się chciało w to wierzyć. Natomiast my obaj w ciągłym sztosie, chlający weekendami, bo chlający, ale 5 treningów tygodniowo było.

Wchodzimy między bloki. Nagle Doniu raptownie się odwraca i wydziera twarz: 'NOOOO, KTÓRY Z WAS SIĘ DO MNIE SP....?'

My po sobie skonsternowani patrzymy i zaczynamy rozmowę:

Ja: Doniu, idziemy na piwo, czaisz? Pamiętasz mnie? Graliśmy kiedyś w nogę, za małolata razem.
D: Ty się do mnie sp..?!
Ja: Nie, stary, sam nas zaprosiłeś na piwko, o czym ty mówisz?
D (patrząc na kolegę): Ty chcesz wp..?
Ja: Człowieku, weź się ogarnij, nie chcemy się z tobą bić, chcemy z tobą wypić piwo.
D: Który się do mnie sp...?

... i tak w koło Macieja, tłumaczenie na nic się zdało. W końcu Doniu złapał kumpla za szyję i trzymał go za tą szyję. Naprawdę nie chciało mi się wdawać w bójki, może to wyglądać na to, że się bałem, ale bardziej to nie chciałem nic zrobić temu wrakowi, bo byłem pewien, że w dwóch damy mu radę.

Ja: Puść go.
D: Bo co?
Ja: Puść go stary, po co chcesz się z nami bić? Co ci to da?
D: Gówno! Nie puszczę, który z was się do mnie sp...? (ten tekst po prostu królował w jego ustach)
Ja: Nikt, człowieku puść go, bo mi zaraz puszczą nerwy i inaczej pogadamy.

Puścił. Podszedł do mnie w furiackim uniesieniu, zbliżył twarz do mojej twarzy. Ja poker face, szczena zaciśnięta, jestem gotowy na walkę. Zamachnął się, a ja patrząc na niego wzrokiem pełnym zapalczywości, ani drgnąłem. Ręka spoczęła jakoś nad jego barkiem, nieco za plecami, choć wyglądało to tak jakby zdecydował się uderzyć.

D(opuszczając rękę po chwili wpatrywania się w moje oczy): Ty mi się podobasz. Lubię cię człowieku. Chodźmy na piwo.

Poszliśmy nie na piwo, a na szluga. D gadał jakieś pierdoły kompletnie nie mające sensu. Pogadaliśmy z nim z 30 minut i poszliśmy na chatę.

Morał z tej historii jest taki: pewność siebie wypracowana na treningach pozwala wygrywać bójki przed ich rozpoczęciem, bo każda bójka, której uniknęliśmy to bójka wygrana.

PS. Nie chciało mi się poprawiać literówek jak się jakieś pojawiły, nie chce mi się czytać tego w celu poprawy, także z góry przepraszam - mam nadzieję, że da się przyjemnie to przeczytać.

C.D.N.
 
Dobra, mam chwilę dzisiaj to mogę napisać co nie co.

Opowieść pierwsza: Kibice, ah ci kibice

Kiedyś wyszliśmy ekipą z fajt klubu w towarzystwie dwóch pięknych niewiast (jedna z nich była dziewczyną naszego kolegi, zabijaka 65 kg, a jeden z największych kozaków u nas w klubie, bardzo porywczy). W tamtych czasach wszyscy trzymaliśmy się razem, w piątki był taki zwyczaj, że najpierw robiliśmy trening MMA (takie zapasy+parter głównie), potem prysznic i jazda do lokalnego klubu nachlać się do odciny. Różne akcje się zdarzały, ja to byłem raczej skupiony na płci przeciwnej niż na bitkach, jak już to byłem tym, który rozdzielał, o ile nie był już zatracony w melanżu na tyle, aby mieć na sprawy przyziemne wyłożone. No i dobra, wracając do meritum - wyszliśmy na miasto po jakiejś lokalnej gali, która była organizowana w naszym mieście, ekipą z 15 chłopa i 2 dziewczyny. Specjalnie nic nie szukaliśmy bitek, ale bitka znalazła nas. Wspomniane dwie niewiasty zostały z jednym kolegą przed monopolem, kiedy my się wybraliśmy do środka po jakieś trunki rozweselające. Byłem jednym z pierwszych, który z wymienionego wodopoju dla spragnionych nektaru bogów wyszedł na zewnątrz, w objęcia ciepłej, letniej nocy. Od razu ich zauważyłem i wiedziałem co się święci. Dwóch podpitych starszych 'żuli' jednak nie z typu bezdomnego, a takiego, co na co dzień pracuje w jakimś zakładzie, aby wieczorem przechlać wszystko z kolegami przy meczyku drugiej ligi, by następnie uderzyć na miasto szukać kibiców mitycznej 'wrogiej drużyny', których nota bene u nas w tamtych latach było mało, gdyż całe miasto było czerwone tj. Widzew krule. Podszedłem. Patrzę, jeden z nich niebezpiecznie blisko nachyla się do blondwłosej niewiasty, która była z nami - tej, która była z naszym wariatem. Powoli wyszli wszyscy ze sklepu, otoczyli podpitych żulków i patrzą co się dzieje. Jeden z nich, z wybitnie zamglonym wzrokiem omiótł całą ekipę i wymamrotał: no, który pierwszy?

Oczywiście, na odzew długo nie musiał czekać, wyskoczył najmniejszy z nas, ważący całe 52 kilogramy kumpel. Szybka garda, typek aż zaskoczony, dostał jednego low kicka i dynamiczne luje na twarz. Jednak w tym momencie mój wzrok podążył gdzie indziej, gdyż drugi żulek szedł na ratunek pierwszemu, próbując zajść od tyłu naszego kolegę. Wspomniany 65 kilowy wariat zatem również zaszedł go od tyłu i obaleniem rotacyjnym rzucił na glebę - tutaj wydaje mi się, żulek, już miał odcięty prąd, jednak nasz kolega zawsze miał trudności w pohamowaniu się i na ziemi wgniótł nos tamtemu czterema ciosami, po czym zwieńczył kombinację dwoma sążnymi soccer kickami, zanim wpadłem i podniosłem go jak najwyżej mogłem, żeby jego stopy nie sięgały jego twarzy. W międzyczasie nasz 52 kilogramowy kolega tamtego również znokautował. Więc zostaliśmy my i dwóch żulków-kibiców śpiących smacznie na chodniku. Nic większego się na szczęście nie stało - ale szybko się zmyliśmy.

Później dało się słyszeć plotki, że po tej akcji zebrała się ekipa Widzewiaków i szukała "legionistów", którzy im kolegów pobili. Morał z tego taki: jak jest was dwóch, a przeciwników piętnastu, to najmniejsi z nich wylecą i was nakopią.

Opowieść druga: zmarnowany talent zachodniej piłki nożnej

Kiedyś mocno podpici wróciliśmy z melanżu z kolegą z klubu (swoją drogą - nieziemskie miał high kicki :D) i usiedliśmy przy pobliskim stawku, od którego niedaleko było do Tesco 24/7, w którym zakupiliśmy jakieś chipsy czy coś takiego, żeby uzupełnić węgle po całej nocy baunsowania. Siedząc, pamiętam rozmawiałem przez telefon z koleżanką, kiedy go zobaczyłem, kurpulentny gościu w dresach z łysą banią. Coś tam gadał koledze i się bujał przy tym niczym rezus, machając łapami. Wyglądał znajomo. Chwilę później podszedł do nas i mówi 'Siemanko, chłopaki!'. Popatrzyłem na niego i zajaśniało mi w głowie - to był taki ziomuś, którego nazwę Doniu. Otóż Doniu od najmłodszych lat był wymiataczem w piłkę nożną i w wieku lat nastu wyjechał do szkółki w Holandii do Feyenoordu Rotterdam - jednak jakoś po roku wrócił, bo go wyrzucili za jaranie, ćpanie i picie. Nie wiem czy miał więcej jak 14 lat jak wrócił stamtąd już. Rozmowa tak się rysowała:

Ja: O, siema Doniu, pamiętasz mnie? Kiedyś graliśmy w nogę, za małolata!
D: No jasne, mordeczko, kopę lat, panowie, idziemy na piwko, żeby to uczcić?
Ja: Proste, dawaj mordo, trzeba to opić.

Ruszamy. Doniu coś tam biadoli do nas, tak spoglądam na niego i myślę, kurde, co te narkotyki robią z ludźmi. Był już konkretnie zabrany, nie zachowywał się wcale tak, jakim go zapamiętałem za małolata, aż mi się szkoda chłopaka zrobiło, że tak sobie życie zmarnował, podczas gdy miał przed sobą taką szansę w przeszłości.

D: No, mordeczki, wypijemy piwko, pogadamy, będzie git.

Ja ucieszony, że sobie walniemy piwko na odchodne po melanżu, z uśmiechem idę za Doniem razem z moim kolegą.

Tutaj mogę wtrącić jedynie, że jakiś czas wcześniej słyszałem, że Doniu skasował pod lokalnym klubem czterech kolesi na raz, po sztuce na twarz i wszyscy poszli spać, ale tak patrzyłem na niego - takiego zalanego koksika chlejącego pewnie codziennie i dającego po nosie tak samo dzień w dzień i średnio mi się chciało w to wierzyć. Natomiast my obaj w ciągłym sztosie, chlający weekendami, bo chlający, ale 5 treningów tygodniowo było.

Wchodzimy między bloki. Nagle Doniu raptownie się odwraca i wydziera twarz: 'NOOOO, KTÓRY Z WAS SIĘ DO MNIE SP....?'

My po sobie skonsternowani patrzymy i zaczynamy rozmowę:

Ja: Doniu, idziemy na piwo, czaisz? Pamiętasz mnie? Graliśmy kiedyś w nogę, za małolata razem.
D: Ty się do mnie sp..?!
Ja: Nie, stary, sam nas zaprosiłeś na piwko, o czym ty mówisz?
D (patrząc na kolegę): Ty chcesz wp..?
Ja: Człowieku, weź się ogarnij, nie chcemy się z tobą bić, chcemy z tobą wypić piwo.
D: Który się do mnie sp...?

... i tak w koło Macieja, tłumaczenie na nic się zdało. W końcu Doniu złapał kumpla za szyję i trzymał go za tą szyję. Naprawdę nie chciało mi się wdawać w bójki, może to wyglądać na to, że się bałem, ale bardziej to nie chciałem nic zrobić temu wrakowi, bo byłem pewien, że w dwóch damy mu radę.

Ja: Puść go.
D: Bo co?
Ja: Puść go stary, po co chcesz się z nami bić? Co ci to da?
D: Gówno! Nie puszczę, który z was się do mnie sp...? (ten tekst po prostu królował w jego ustach)
Ja: Nikt, człowieku puść go, bo mi zaraz puszczą nerwy i inaczej pogadamy.

Puścił. Podszedł do mnie w furiackim uniesieniu, zbliżył twarz do mojej twarzy. Ja poker face, szczena zaciśnięta, jestem gotowy na walkę. Zamachnął się, a ja patrząc na niego wzrokiem pełnym zapalczywości, ani drgnąłem. Ręka spoczęła jakoś nad jego barkiem, nieco za plecami, choć wyglądało to tak jakby zdecydował się uderzyć.

D(opuszczając rękę po chwili wpatrywania się w moje oczy): Ty mi się podobasz. Lubię cię człowieku. Chodźmy na piwo.

Poszliśmy nie na piwo, a na szluga. D gadał jakieś pierdoły kompletnie nie mające sensu. Pogadaliśmy z nim z 30 minut i poszliśmy na chatę.

Morał z tej historii jest taki: pewność siebie wypracowana na treningach pozwala wygrywać bójki przed ich rozpoczęciem, bo każda bójka, której uniknęliśmy to bójka wygrana.

PS. Nie chciało mi się poprawiać literówek jak się jakieś pojawiły, nie chce mi się czytać tego w celu poprawy, także z góry przepraszam - mam nadzieję, że da się przyjemnie to przeczytać.

C.D.N.
Boooziu Ty z Lodzi jestes. Tak mi przykro...
Nie dziwota, ze Jezus Twoja jedyna ostoja.

Btw dobre historie.
 
A czemu zawsze myślałem, że jest ze Szczecina...? ?

Kaczka, naprawdę? Wiele osób z tego forum widziało nas dwóch w Pincie. xD A może implikujesz, iż mym alter ego jest born?

Edit: A wy nie jesteście ze świnoujścia?
 
Back
Top