Ojcones

  • Thread starter Deleted member 6793
  • Start date
To czemuś pytał skoro się skojarzyło ;)

Ciężko wejsć w cudze rodziny i po swojemu porządki robić, bez wiedzy co działa, a co nie działa, jakie są dzieci, jakie są ich mocne strony, jakie są słabsze, itd itp. Na to wszystko jeszcze wyznawana hierarchia wartości...

15/16 to prawie dorosłość, więc proporcja wolności (i odpowiedzialności, bo to druga strona dokładnie tej samej monety) do beztroskiego, chronionego rodzicielskim kloszem dziecięctwa (a granie w gierki na komputerze kupionym "za urodzinowe", w tym kontekście przecież tym jest, nie jest to "relaks po 8h pracy" tylko często "relaks od relaksu") powinna być duża. I nie chodzi o to żeby zmuszać batem, bo "potem życie bata nie oszczędza", ot chodzi o przygotowanie do tego co nadchodzi.

A to co nadchodzi, wedle mojej subiektywnej oceny oczywiście, będzie mniej stabilne i mniej przyjazne niż ostatnie 30 lat. Apokalipsy nie przewiduje, żeby nie było, ale jest więcej trudniejszych alternatywnych przyszłości, gdzie - wspomniana - pracowitość i samodzielność się przyda. Z resztą: kiedy się one nie przydają?

Z ciekawostek to ja miałem z moją starszą kilka pogadanek o wartości nabywczej pieniądza, o średniej pensji w PL i proporcji kosztów życia na naszym przykładzie, ale także w jej wymarzonej Norwegii. Widziałem, że kilka rzeczy ją zakoczyło, pytała, i nie "wierzgała się" intelektualnie, jak to często przy takich "wykładach" robi.

EDIT:
I jeszcze jeden temat: czy studia są potrzebne? Czy te 5 lat życia warte? Które kierunki są tego warte, które nie są? To jest moja rozkmina, tym bardziej że jedziemy z edukacją domową już parę lat. Zapraszam do dyskusji.
Pracuje odkąd skończyłem 14 lat i jakoś nie mogę narzekać na "stracone dzieciństwo".
Jak miałem 14 lat już w lesie zręby robiłem, żeby był opał na zimę. Wyobrażasz sobie teraz 14 latka ze stihlem zamiast smartfona?
:śmiech:
Od małego warto uczyć odpowiedzialności, bo życie to nie bajka, a dorosłość to nie rurki z kremem.
 
Wyobrażasz sobie teraz 14 latka ze stihlem zamiast smartfona?
To "my rodzice" zrobiliśmy z dzieci takie pół kaleki. Wszystko na stole, zmywarka buczy, wozimy w te i nazad... Wszystko jest, na horyzoncie dochód gwarantowany, państwo przecież powinno to i tamto...

A tu już w ogóle coś niebezpiecznego w rękach, co przy współczesnej koordynacji ręka-oko (a jest z tym duży problem u młodych) to jest skazanie na śmierć.

Choć konkrertnie w tej kwestii nie powinienem akurat nic mówić bo sam se zajebałem łańcuchową w piszczel niedawno XD
@cRe
zabierasz cos ze soba do odkazania ran? Ostatnio ze zdziwieniem skonstatowałem, że apteczka samochodowa nic takiego nie ma :) Nosze stazę i staplera, mam bandaże etc, ale nic do odkazania nie mialem (nawet wódki XD).

W domu octanisept i woda utleniona, ale trafiłem na taki artykuł:

Tutaj radzą Viscoplast lub Asept (dla ran płytkich, dla głębokich woda + zatamowanie + profesjonalna pomoc)

84Sj9d8.jpg

EDIT:
Mnie tam ojciec powiedział że jak pójdę na studia to mi pomoże, alę jeśli nie to wypad z domu. I za to mu szczerze dziękuję, bo jakby szansa była to pewnie bąki bym zbijał...
 
To "my rodzice" zrobiliśmy z dzieci takie pół kaleki. Wszystko na stole, zmywarka buczy, wozimy w te i nazad...

A tu już w ogóle coś niebezpiecznego w rękach, co przy współczesnej koordynacji ręka-oko (a jest z tym duży problem u młodych) to jest skazanie na śmierć.

Choć konkrertnie w tej kwestii nie powinienem akurat nic mówić bo sam se zajebałem łańcuchową w piszczel niedawno XD
No i pięknie. Parę razy mi łańcuch po ciele strzelił jak się zerwał, ale lepsza zabawa była jak rekę wciągnęło pod krajzegę.
:korwinlaugh:

Każda blizna ma swoją historię, a każda historia to dobra życiowa lekcja.
Wiedźmin też miał blizny, a jaki kozak.
 
No i pięknie. Parę razy mi łańcuch po ciele strzelił jak się zerwał, ale lepsza zabawa była jak rekę wciągnęło pod krajzegę.
:korwinlaugh:
No krajzega to chwila moment i palców nie ma.

Łańcuchowa zresztą też, u nas na wsi kolunio w sadzie przy gałęziach robił, się coś wymskło i mu na bark spadła, tętnica w pizdu. Kilkanaście metrów zdążył doczołgać. Żona, dzieci...

A o strzelającym łańcuchu to nie słyszałem, ja pitole, każde takie narzędzie to serio może się dziać.

Każda blizna ma swoją historię, a każda historia to dobra życiowa lekcja.
Moim księżniczkom to mówię że jeep ma być obłocony, a facet ma mieć blizny XD

Ostatnio młodsza była podekscytowana bo się wywaliła rowerem, kolana lekko zdarła i z nadzieją pytała czy będą blizny XD
 
Ja również zacząłem pracować dosyć wcześnie i uważam, że na dobre mi to wyszło. W domu, delikatnie mówiąc, się nie przelewało, a w wakacje jak chciałem jechać na jakąś imprezę albo coś sobie kupić to wstawałem wcześnie rano i z kumplami jeździłem do sadu na zbiory. Córka ma teraz 7 lat i dostaje czasami jakieś kieszonkowe. Czasami jak przychodzi po jakąś zabawkę to pokazuję na jej skarbonkę i mówię żeby to przemyślała dobrze. Z reguły zmienia zdanie ale zdarza się, że na pierdoły też wydaje XD. Mnie praca nauczyła też jakiejś odpowiedzialności. Nigdy nie dostałem wypowiedzenia, a i kilka awansów się przytrafiło w różnych firmach. Ale tak jak @Dzihados napisał, to też kwestia wyniesionych wartości z domu.
 
To czemuś pytał skoro się skojarzyło ;)
Wolalem sie upewnic.
Ciężko wejsć w cudze rodziny i po swojemu porządki robić, bez wiedzy co działa, a co nie działa, jakie są dzieci, jakie są ich mocne strony, jakie są słabsze, itd itp. Na to wszystko jeszcze wyznawana hierarchia wartości...
Ciekawe. O jakich hierarchiach wartosci mowimy?
15/16 to prawie dorosłość, więc proporcja wolności (i odpowiedzialności, bo to druga strona dokładnie tej samej monety) do beztroskiego, chronionego rodzicielskim kloszem dziecięctwa (a wspomniane granie w gierki na komputerze kupionym "za urodzinowe", w tym kontekście przecież tym jest, nie jest to "relaks po 8h pracy" tylko często "relaks od relaksu") powinna być duża. I nie chodzi o to żeby zmuszać batem, bo "potem życie bata nie oszczędza", ot chodzi o przygotowanie do tego co nadchodzi.
Ale to przygotowac na to co nadchodzi mozesz zabierajac mlodego na pare dni do lasu lub w gory.
A to co nadchodzi, wedle mojej subiektywnej oceny oczywiście, będzie mniej stabilne i mniej przyjazne niż ostatnie 30 lat. Apokalipsy nie przewiduje, żeby nie było, ale jest więcej trudniejszych alternatywnych przyszłości, gdzie - wspomniana - pracowitość i samodzielność się przyda, niż alternatywnych przyszłości gdzie będzie "łatwiej". Z resztą: kiedy pracowitość i samodzielność się nie przydają?
A kto powiedzial, ze sie nie przydaja? Samodzielnosc i pracowitosc jest rowniez rozwijana przez caly rok szkolny. Nie tylko przez prace zarobkowa. Pomaganie dziadkom na wsi, zajmowanie sie rodzenstwem, sprzatanie pokoju, domu. etc
Z ciekawostek to ja miałem z moją starszą kilka pogadanek o wartości nabywczej pieniądza, o średniej pensji w PL i proporcji kosztów życia na naszym przykładzie, ale także w jej wymarzonej Norwegii. Widziałem, że kilka rzeczy ją zakoczyło, pytała, i nie "wierzgała się" intelektualnie, jak to często przy takich "wykładach" robi.
No, ale praca zarobkowa nie daje ci dyplomu z ekonomii. Ludzie pracuja latami, a nie wiedza co to inflacja, podatek dochodowy czy jak sie liczy procent od pozyczki. Rozmowy z rodzicami zawsze na plus.
EDIT:
I jeszcze jeden temat: czy studia są potrzebne? Czy te 5 lat życia warte? Które kierunki są tego warte, które nie są? To jest moja rozkmina, tym bardziej że jedziemy z edukacją domową już parę lat. Zapraszam do dyskusji.
Wedlug mnie ciezko wciaz byc na przyklad lekarzem, sedzia, prawnikiem, fizykiem jadrowym, itd itp bez dyplomu.

Do nauki z domu mam sceptyczne podejscie. Jezeli mowimy o trzymaniu dzieci pod kloszem to jest wlasnie dla mnie taki przyklad. Brak kontaktu z innymi dziecmi z roznych srodowisk. Nauczycieli, ktorzy wszyscy wiem sa rozni. Jest roznica miedzy mamusia tlumaczaca matme, a jakas hetera co che Ci wyrwac serce. Niesprawiedliwoscia, ktora bije po oczach itd. No i wycinac wyrostek dziecko w domu nauczysz?
Ja również zacząłem pracować dosyć wcześnie i uważam, że na dobre mi to wyszło. W domu, delikatnie mówiąc, się nie przelewało, a w wakacje jak chciałem jechać na jakąś imprezę albo coś sobie kupić to wstawałem wcześnie rano i z kumplami jeździłem do sadu na zbiory.
Jakby sie przelewalo to bys jezdzil? Z reszta jezeli decyzja o podjeciu pracy to decyzja dziecka to dla mnie w ogole nie ma problemu.
Córka ma teraz 7 lat i dostaje czasami jakieś kieszonkowe. Czasami jak przychodzi po jakąś zabawkę to pokazuję na jej skarbonkę i mówię żeby to przemyślała dobrze. Z reguły zmienia zdanie ale zdarza się, że na pierdoły też wydaje XD. Mnie praca nauczyła też jakiejś odpowiedzialności. Nigdy nie dostałem wypowiedzenia, a i kilka awansów się przytrafiło w różnych firmach. Ale tak jak @Dzihados napisał, to też kwestia wyniesionych wartości z domu.
Powodzenia w wychowaniu coreczki!
 
Jakby sie przelewalo to bys jezdzil? Z reszta jezeli decyzja o podjeciu pracy to decyzja dziecka to dla mnie w ogole nie ma problemu.
Myślę, że tak. Pochodzę ze wsi, mając 6-8 lat prawie każdy z mojego otoczenia w wakacje wstawał rano i próbował się załapać na ciągnik, kombajn itp. w lokalnym PGR. Czekało się gdzieś przy drodze, jak się udało to jeździłeś do wieczora z "wujem" ;). Jak ktoś zaspał to jedził z szambonurkiem :jarolaugh: Jako nastolatek to do wyboru miałeś zbiory owoców, czasami do pomocy na stolarni się szło załapać. Zazwyczaj jeździło się całą ekipą do takiej pracy więc nudno nie było, a i rodziców się trochę odciążało.
Co do wychowania córki, to ma wszystko co potrzebuje, a nawet czasami wydaje mi się, że aż za dużo. Z tym kieszonkowym chcę ją w ten sposób nauczyć wartości pieniądza i tego, że nic za darmo w życiu nie przychodzi samo. Nie chcę wychować bananowego dzieciaka, którego jedynym osiągnięciem będą finanse rodziców. Wspierać będę ją zawsze i dopilnuję by nic jej nie brakowało, ale też musi na to zapracować. Chociażby nauką w szkole, czy pomocą w domu. Myślę, że sprawdza się to na tą chwilę. Sama widzi czasami jaki styrany wracam z pracy i potrafi zrozumieć, że jak jej mówię, że nie mam na coś kasy teraz co by chciała. Nigdy nie zrobiła mi sceny w sklepie, że to chce i chuj.
 
On ma chlopaka
:neildegrassewhoa:
--------------------------------------
To jest lepsze zestawienie:
To jest czas na zdobywanie innego typu doswiadczen, niekoniecznie zwiazanych z praca.
grajac w gry
:usunto:
------------------------------------
@spa - tak na poważnie:
Ale to przygotowac na to co nadchodzi mozesz zabierajac mlodego na pare dni do lasu lub w gory.
Chyba nie zrozumiałeś @Dzihados o czym mówił.

Odnośnie Waszej dyskusji - odwodziłbym małolata od grania w gierki na rzecz pracy właśnie. Chodzi mi oczywiście o zachęcanie i pokazanie na konkretnych przykładach, że to jest bardziej wartościowe, a nie jakiś terror, przymus. Gierki? Tak ale z umiarem (i tutaj trzeba być bardziej radykalnym i stanowczym), jak i wszystko inne. Od szkoły, jeśli traktuje ją odpowiednio poważnie - odpocząć musi, jednak warto podjąć się wysiłku celem zachęcenia młodego do pracy, która przecież daje nie tylko korzyści finansowe ale nawet większą frajdę niż granie w gry, o wzmacnianiu i rozwijaniu systematyczności, obowiązkowości, rzetelności, fachowości - nie wspominając.
 
Myślę, że tak. Pochodzę ze wsi, mając 6-8 lat prawie każdy z mojego otoczenia w wakacje wstawał rano i próbował się załapać na ciągnik, kombajn itp. w lokalnym PGR. Czekało się gdzieś przy drodze, jak się udało to jeździłeś do wieczora z "wujem" ;). Jak ktoś zaspał to jedził z szambonurkiem :jarolaugh: Jako nastolatek to do wyboru miałeś zbiory owoców, czasami do pomocy na stolarni się szło załapać. Zazwyczaj jeździło się całą ekipą do takiej pracy więc nudno nie było, a i rodziców się trochę odciążało.
Co do wychowania córki, to ma wszystko co potrzebuje, a nawet czasami wydaje mi się, że aż za dużo. Z tym kieszonkowym chcę ją w ten sposób nauczyć wartości pieniądza i tego, że nic za darmo w życiu nie przychodzi samo. Nie chcę wychować bananowego dzieciaka, którego jedynym osiągnięciem będą finanse rodziców. Wspierać będę ją zawsze i dopilnuję by nic jej nie brakowało, ale też musi na to zapracować. Chociażby nauką w szkole, czy pomocą w domu. Myślę, że sprawdza się to na tą chwilę. Sama widzi czasami jaki styrany wracam z pracy i potrafi zrozumieć, że jak jej mówię, że nie mam na coś kasy teraz co by chciała. Nigdy nie zrobiła mi sceny w sklepie, że to chce i chuj.
Wszystko co napisales jest super i dokladnie mam takie samo podejscie. Ale rowniez, tak jak napisales, wychodze z zalozenia, ze poki sie uczy i w szkole daje przez caly rok z siebie wszystko to sam nie bede ja w wakacje wysylal na dodatkowa prace, zeby zarobila pare groszy albo tworzyl w okol niej otoczke, ze to by bylo cos co by mnie uszczesliwilo. Poki mnie stac oczywiscie.

Ostatnio powiedziala, ze potrzebuje komputer/laptop. Nie ma sprawy, polowe z mama sie dolozymy. Reszte musi zaoszczedzic sama. Z kiesznkowego, z prezentow, moze isc dorobic jak chce. Jej wybor.


:neildegrassewhoa:
--------------------------------------
To jest lepsze zestawienie:


:usunto:
------------------------------------
dobre kombo
@spa - tak na poważnie:

Chyba nie zrozumiałeś @Dzihados o czym mówił.
pewnie tak, dlatego pytalem o intencje tego twitta m.in.
Odnośnie Waszej dyskusji - odwodziłbym małolata od grania w gierki na rzecz pracy właśnie. Chodzi mi oczywiście o zachęcanie i pokazanie na konkretnych przykładach, że to jest bardziej wartościowe, a nie jakiś terror, przymus.
To chyba musi zalezec od dziecka jednak. Moge mowic na swoim przykladzie tylko, ale ciezko by Ci bylo przekonac mnie w wieku 15 lat, ze praca jest bardziej wartosciowa niz przechodzenie diablo, warcrafta czy quake z qmplami po kablu na osiedlu lub sport wszelakiego rodzaju od rana do wieczora.
Gierki? Tak ale z umiarem (i tutaj trzeba być bardziej radykalnym i stanowczym), jak i wszystko inne. Od szkoły, jeśli traktuje ją odpowiednio poważnie - odpocząć musi,
Pelna zgoda. Dopoki traktuje powaznie wakacje sa dla dziecka i moze robic co chce.
jednak warto podjąć się wysiłku celem zachęcenia młodego do pracy, która przecież daje nie tylko korzyści finansowe ale nawet większą frajdę niż granie w gry,
Nie grasz w gry duzo nie? Ale tutaj nie chodzi tylko o gry. To moze byc zajmowanie sie konmi w stajni, plywanie na desce surfingowej, czytanie ksiazek czy komiksow od rana do wieczora. Spotykanie sie ze znajomymi. Cokolwiek dziecku sprawia frajde i lubi robic. Jezeli dziecko uwielbia pracowac i zarabiac pieniadze to ok, ale tak jak napisalismy wyzej, jezeli traktuje szkole serio, to niech w wakacje robi co chce. Chce ajfona to niech sobie zarobi, ale tam jakis zwykly telefon jak cos od nas dostanie.

Nie wiem jaki ten chlopak z twitta ma sytuacje w domu. Moze chce sie dalej uczyc, a rodzicow nie stac i jest zmuszony dorabiac. Moze rzeczywiscie pieniadze sa dla niego najwazniejsze. Wszystko zalezy od sytuacji.
 
O jakich hierarchiach wartosci mowimy?
Czy przyszłość (i jak odległa?) wygrywa nad teraźniejszością, chociażby? Czy ważne są doświadczenia czy pieniądze? Czy ważna jest edukacja czy praktyka? Czy ważna jest rodzina czy kariera? Korporacja a może praca na siebie, a moze najpierw jedno a potem drugie?

Ale to przygotowac na to co nadchodzi mozesz zabierajac mlodego na pare dni do lasu lub w gory.
Marzę o tym by dziewuchy moje chciały ze mną, bez mamki, gdzieś śmignąć. Jeszcze nie teraz.

Moja łupina zrobiona, więc czekam na pogodę (młode nie mają pianek), może którąś przekonam do żeglowania na sportowo.

Takie wypady mają dwie wartości, człowiek uczy się tego co robi (góry, woda, las, sport; każdy z wymienionych przykładów uczy, że ciągłość wysiłku daje rezultaty i to jest nawiązanie do pracowitości i samodzielności/odpowiedzialności), ale przede wszystkim pozwala w sposob intensywniejszy poprzebywać ze sobą, a więc daje się szansę na inną relację, inne rozmowy.

Nie mam nic przeciwko rodzinnemu spedzaniu czasu z dziecmi w lesie lub w gorach, przyklad byl inny: granie na komputerze.

A kto powiedzial, ze sie nie przydaja? Samodzielnosc i pracowitosc jest rowniez rozwijana przez caly rok szkolny. Nie tylko przez prace zarobkowa. Pomaganie dziadkom na wsi, zajmowanie sie rodzenstwem, sprzatanie pokoju, domu. etc
Pelna zgoda, ze to caloroczna praca ma wiekszy sens, niz jakies krotkotrwale zrywy.

No, ale praca zarobkowa nie daje ci dyplomu z ekonomii. Ludzie pracuja latami, a nie wiedza co to inflacja, podatek dochodowy czy jak sie liczy procent od pozyczki. Rozmowy z rodzicami zawsze na plus.
Pytanie po co ci dyplom z ekonomii, skoro zarabiasz? Chyba raczej trzeba pytac: ile chcesz zarabiac (stad moja rozmowa o sredniej), jak chcesz zyc, czy dyplom cie do tego przybliza czy nie. Nic za darmo, zawsze jest koszt, choćby alternatywny.

Wedlug mnie ciezko wciaz byc na przyklad lekarzem, sedzia, prawnikiem, fizykiem jadrowym, itd itp bez dyplomu.
Oczywiscie.

W niektorych zawodach da sie przygotowac bez infrastruktury (z wymienionych zaliczylbym prawo, wydaje mi sie ze do egzaminow daloby sie przygotowac we wlasnym zakresie), a inne sciezki nauczania sa niemozliwe do zrealizowania w domu (nikt, lub prawie nikt ;), nie ma laboratorium, kostnic i trupow do pocięcia). Moge sobie natomiast wyobrazic ze Eleon Musk bedzie w stanie we wlasnym zakresie inżyniersko lepiej wyksztalcic swoje dzieci niz publiczny uniwersytet, właśnie dzięki dostępowi do infrastruktury (i to nie jest nepotyzm, to jest coś o czym marzy każdy rodzic, dzięki swojej pracy dać jak najlepszy start). Choć pewnie lepiej robić i jedno i drugie jednocześnie.

Do nauki z domu mam sceptyczne podejscie.
Rozumiem - to rodzic powienien decydowac (stopniowo w coraz wiekszym stopniu wraz z dzieckiem) jak najlepiej chce przygotowac swoje dziecko do zycia.

Chcesz inaczej, rob inaczej.

Jezeli mowimy o trzymaniu dzieci pod kloszem to jest wlasnie dla mnie taki przyklad.
Ale to ty mowisz o trzymaniu dzieci pod kloszem (granie w gierki zamiast wakacyjnej pracy).

Nie bardzo rozumiem co do tego ma nauczanie domowe.

Brak kontaktu z innymi dziecmi z roznych srodowisk. Nauczycieli, ktorzy wszyscy wiem sa rozni.
A to w nauczaniu domowym ktos zabrania kontaktow z ludzmi, dziecmi z roznych srodowisk? Z nauczycielami, roznymi? Fakt, nie wybieramy zjebow, psycholi i leniwców, a jednak to tez wazne doswiadczenie zyciowe (choc jedna babka ewidetnie - jak sie pozniej okazalo - byla "niestabilna" XD).

Zdaje sie ze nie wiesz jak wyglada praktyka takiego nauczania.

Nie wiem czy śledziłeś moje wpisy o nauczaniu domowym, ale moje córy mają tonę zajęć, od sportów po szydełkowanie, dzień mają o wiele ciekawszy niż typowe dziecko co codziennie nosi 20kg papieru na plecach w te i nazad 8-16.

To bardziej wartosciowe spedzanie czasu, niz 8h gadania do 30 osob w klasie a potem gierki.

Oczywiscie nic za darmo, zawsze jest koszt alternatywny.

Rodzicu, wybieraj, czas oceni.

Jest roznica miedzy mamusia tlumaczaca matme, a jakas hetera co che Ci wyrwac serce. Niesprawiedliwoscia, ktora bije po oczach itd.
Próbowałeś kiedyś czegoś uczyć dziecka? Mnie się łatwiej uczy cudze dzieci niż swoje.

No i wycinac wyrostek dziecko w domu nauczysz?
Wow, nauczyli cie tego w podstawowce, czy w sredniej? ;)

Jesli pijesz do studiow, to napisalem wyzej o laboratoriach/infrastrukturze/pacjentach i trupach.

Ale jakbym byl weterynarzem/rolnikiem i dzieciaki by sie garnely, to czemu mialy by nie obejrzec takiej akcji, a moze nawet poasystowac?

Zawsze lepiej doswiadczac poza kloszem, tutaj uczelnianym, w prawdziwym zyciu, no nie? ;)
 
To chyba musi zalezec od dziecka jednak.
Oczywiście, jednak od rodziców również. Odpowiednie postawy kształtuje się u dziecka od najmłodszych lat życia.
Moge mowic na swoim przykladzie tylko, ale ciezko by Ci bylo przekonac mnie w wieku 15 lat, ze praca jest bardziej wartosciowa niz przechodzenie diablo, warcrafta czy quake z qmplami po kablu na osiedlu lub sport wszelakiego rodzaju od rana do wieczora.
Sport, a gierki na kompie, konsoli to dwie różne kwestie. Oczywiście jeśli zaczynasz to "przekonywanie" dopiero gdy dzieciak ma 15 lat - skazany jesteś na porażkę. Dodatkowo nie mówiłem o przekonywaniu słownym, bo te może być jedynie dodatkiem. Mówiłem o przykładach, konkretnych, podejmowanych próbach pokazania mu efektów i nie od 15 roku życia, a na długo wcześniej. W tym wieku autorytet rodzica podupada na rzecz kumpli, idolów, itd i bez wcześniejszej pracy celem wyposażenia dziecka w zdolność wyborów odpowiedniego poziomu (trzeba taką zdolność kształtować) - nasze opóźnione działania, szczególnie w tym okresie dojrzewania - raczej skazane są na porażkę.
Dopoki traktuje powaznie wakacje sa dla dziecka i moze robic co chce.
Rozumiem, że pisząc "może robić co chce", masz na myśli sferę odpowiednich wyborów. Sęk w tym, że to właśnie między innymi od naszej wcześniejszej pracy, o której pisałem wyżej zależeć będzie co mu w wakacje będzie się chciało robić. Praca, jak pisałem wcześniej - nie musi wiązać się z czymś bardzo niekomfortowym, bo realizacje swoich pasji przynoszą pozytywne efekty. Sztuka polega na tym, by dziecko miało jakąś pasję o wiele bardziej wartościową niż gierki, a to zależeć będzie m.in od naszej pomocy w jej odnalezieniu na przestrzeni jego rozwoju. Ukierunkowywanie w tej materii jest błędem, dzieciak sam powinien wybrać ale bez wspomnianej pomocy ograniczamy jego wybór.
To moze byc zajmowanie sie konmi w stajni, plywanie na desce surfingowej, czytanie ksiazek czy komiksow od rana do wieczora. Spotykanie sie ze znajomymi. Cokolwiek dziecku sprawia frajde i lubi robic. Jezeli dziecko uwielbia pracowac i zarabiac pieniadze to ok, ale tak jak napisalismy wyzej, jezeli traktuje szkole serio, to niech w wakacje robi co chce. Chce ajfona to niech sobie zarobi, ale tam jakis zwykly telefon jak cos od nas dostanie.
Zgadzam się i pisałem wcześniej - we wszystkim umiar. Zajmowanie się końmi to właśnie praca, sport poniekąd - również, rekreacja to wypoczynek. Spotykanie ze znajomymi - nieodzowne. Napisałeś wcześniej:
wychodze z zalozenia, ze poki sie uczy i w szkole daje przez caly rok z siebie wszystko to sam nie bede ja w wakacje wysylal na dodatkowa prace, zeby zarobila pare groszy albo tworzyl w okol niej otoczke, ze to by bylo cos co by mnie uszczesliwilo
Właśnie takie wysyłanie uważam za błąd i tu się pewnie zgadzamy. Spełnianie jakichś naszych ambicji kosztem wolnych wyborów dziecka do debilizm. Chodzi o to, by tak ukształtować świadomość młodego/młodej, by te wybory dotyczyły szerokiej puli i były wsparte wiedzą odpowiedniego poziomu co do ich efektów i wartości, a jeśli połączone to będzie z realizacją pasji, którą dziecko odnalazło dzięki naszej pomocy - mamy sukces.
 
Wy tu już dzieci do pracy zaganiacie, a u nas była próba odpieluchowania.
Nie wyszło ale są pozytywy, mała oswoiła się z majtkami i nocnikiem. Drugi pozytyw obyło się bez strat materialnych w postaci osikanej kanapy, oberwały tylko podłogi xD
Chyba jeszcze za wcześnie bo mała nie woła że się jej chce, tylko po fakcie informuje że podłoga osikana
:tease:
 
Wy tu już dzieci do pracy zaganiacie, a u nas była próba odpieluchowania.
Nie wyszło ale są pozytywy, mała oswoiła się z majtkami i nocnikiem. Drugi pozytyw obyło się bez strat materialnych w postaci osikanej kanapy, oberwały tylko podłogi xD
Chyba jeszcze za wcześnie bo mała nie woła że się jej chce, tylko po fakcie informuje że podłoga osikana
:tease:
Ale chociaż złapała za mopa i ogarnęła po sobie? Powoli chyba musisz ją zaznajamiać z karcherem :wink:
 
Zdaje sie ze nie wiesz jak wyglada praktyka takiego nauczania
Przyznam sie, ze nie mam zbytnio pojecia. Znam za to ludzi, ktorzy przeszli na nauke domowa. Mowia, ze material jest taki sam jak w szkole i zdaje sie egzaminy co semestr. Dziecko samo decyduje kiedy i czego sie chce uczyc itd.

Dodam tylko, ze najczesciej sa to dzieci i rodzice, ktorzy zdecydowali sie na taki krok bo byly problemy z nauczycielami lub rowiesnikami. Znam tez jeden przypadek, gdzie rodzic podjal decyzje na podstawie wlasnych, zlych doswiadczen z dziecinstwa.

Jak juz pisales tutaj co zdecydowalo u Was to podaj linka z checia przeczytam.
Nie wiem czy śledziłeś moje wpisy o nauczaniu domowym, ale moje córy mają tonę zajęć, od sportów po szydełkowanie, dzień mają o wiele ciekawszy niż typowe dziecko co codziennie nosi 20kg papieru na plecach w te i nazad 8-16.

To bardziej wartosciowe spedzanie czasu, niz 8h gadania do 30 osob w klasie a potem gierki.
Ok, ale to sa wciaz Twoje i malzonki wybory. Wszystko wedlug ustalonych schematow. Nie ma nic co moze dziecko zaskoczyc czy postawic w niekomfortowej sytuacji. Zajec wszelkiego rodzaju multum, ale wszystko pod czujnym okiem rodzica. Co rozumiesz przez tzw. „typowe dziecko”?

Wedlug mnie szkola jest bardziej jak prawdziwe zycie. Nigdy nie wiesz na co i na kogo trafisz. Zawiazujesz przyjaznie, negocjujesz rozejmy, doswiadczasz porazek, dostajesz w ciry, uczysz sie rozpoznawac ludzkie charaktery. Poznajesz siebie, zaczynasz zdawac sobie sprawe, ze rozni ludzie maja rozne cele w zyciu i rozne rzeczy sa dla nich wazne i wzniejsze. Jak i czym to wszystko jest zastepowane i gdzie doswiadczy tych wszystkich (czesto zlych) emocji przy nauce w domu jest dla mnie zagadka.
Próbowałeś kiedyś czegoś uczyć dziecka? Mnie się łatwiej uczy cudze dzieci niż swoje.
Wiele razy. Nie nadaje sie na nauczyciela. Brak mi cierpliwosci.
Pytanie po co ci dyplom z ekonomii, skoro zarabiasz?
Dyplom z ekonomii to taki symbol zrozumienia podstaw dzialania rynku. Samo to, ze zarabiasz pieniadze nie swiadczy o tym, ze go automatycznie rozumiesz.

To, ze dziecko bedzie sie tylko uczyc i nie pracowac do czasu ukonczenia studiow nie znaczy, ze bedzie sobie gorzej radzic, niz kolega co w wieku 15 lat czysci elewacje i ma wlasna firme. Moze oczywiscie byc odwrotnie, ale jedno nie determinuje drugiego. Wszystko zalezy od dziecka.
 
Jak juz pisales tutaj co zdecydowalo u Was to podaj linka z checia przeczytam.
Ot, żona, nie będę kłamał. Jest fanką nauczania w metodzie Marii Montessori, a że nie ma u mnie na wsi takich szkół, ba, nie ma jakichkolwiek prywatnych, to nauczanie domowe przyszło naturalnie.

Klasy 1-3 to pikuś i każdy rodzic da radę, 4 i powyżej wymaga już większego zaangażowania, zorganizowania, pieniędzy (ja nie odważyłbym się odpowiadać ze niektóre przedmioty) i - tu werble - zaangażowania dziecka. Nie każde dziecko nadaje się do edukacji domowej, to nie jest "cudowny lek na wszystko". Tak jak i publiczna szkoła nie jest "najlepsza dla każdego".

Moje przemyślenia na temat tego ile dziecko powinno czasu spędzać w rodzinie, a ile "z obcymi" w ich najważniejszym czasie przyszły później. Oddajemy dzieciaki, a te naturalnie powinny spędzać najwięcej czasu z rodziną. I tu powrót do wartości: co naprawdę w życiu, w długiej perspektywie, jest ważne? Co daje to codzienne szczęście, spełnienie?

Och jak politycy uwielbiają maczać palce w edukacji dzieci, każdy by tam coś wyjął, i coś dołożył.

Jak i czym to wszystko jest zastepowane i gdzie doswiadczy tych wszystkich (czesto zlych) emocji przy nauce w domu jest dla mnie zagadka.
Moje mają dostęp tydzień w tydzień do jednych i drugich dziadków (ja nie miałem takiego luksusu, jeden dziadek zmarł przed moim urodzeniem, kolejni dziadkowie od strony ojca jak miałem kilka lat, więc tak świadomie to miałem jedną babcię, z nią zwykle spędzałem wakacje), wujków, cioć, kuzynek i kuzynów. Dzieciaki ze wspólnych zajęć. Na to wszystko są oczywiście ich przyjaciółki (co ciekawe nie mają często czasu ze względu na odrabianie lekcji). Nauczyciele, trenerzy.

Są i radości i zawody.

Życie.

Wedlug mnie szkola jest bardziej jak prawdziwe zycie.
Największą zaletą szkoły jest socjalizacja, nie edukacja.

Paradoks, co nie?

Ciekawostka w nawiązaniu: moja zdała ezamin do średniej na 100% z matmy, 98% z polskiego, 96% z angielskiego (na świadectwo nie ma co dzisiaj patrzeć, nawet 6stki są wystawiane z dupy, nie ogarniam tego co nauczyciele/system zrobił z tymi ocenami).

Nie ma nic co moze dziecko zaskoczyc czy postawic w niekomfortowej sytuacji.
Staramy się jak możemy XD Wierz mi, potrafię się dojebać (i wyegzekwować), chociaż wiadomo żony w tym pierwszym są lepsze XD

Nie chodzą tylko na to co chcą (choćby taekwondo, od jakiegoś czasu marudzą). Ja nie chcę by one unikały "życia", tylko żeby ten czas był wartościowszy niż alternatywny, szyty pod najsłabszego w klasie (bo często tak lekcje wyglądają), albo co najwyżej pod "statystycznie średniego", z losowym nisko opłacanym urzędnikiem państwowym zwanym nauczycielem, który de facto nic nie może.

A to że ktoś ich nie popycha, nie bije, nie przeklina przy nich, nie słucha patorapu, nie są świadkami bezczelności wobec nauczycieli, to akurat ja uważam za zaletę. Wiem, to też życie, ale w taki sposób można by wiele rzeczy w dą definicję wepchnąć, których sami nie chcielibyśmy doświadczać. Chcesz stracić pracę? Rozwieść się? A przecież to też element życia, na pewno dużo uczy.

Co rozumiesz przez tzw. „typowe dziecko”?
Nic zawoalowanego: każde w szkole :) Ten plecak jest noszony w te i nazad :)

Wiele razy. Nie nadaje sie na nauczyciela. Brak mi cierpliwosci.
To jedno, ale jest też i druga strona: dziecko :) A te bestyje wykorzystają prywatę do swoich celów, w sumie naturalne i oczywiste.

Dzieci w jakimś stopniu powinny kontestować rodzica, to forma eksploracji świata, jego granic.

Dyplom z ekonomii to taki symbol zrozumienia podstaw dzialania rynku.
Fundamentalnie się nie zgadzam. Sam udzielałem korepetycji ludziom z Ekonomicznego - pamietam ze zostalem "wynajety" przez laske do wytlumaczenia czegos w statystyce, a jak probowalem zrozumiec czego ona nie rozumie, to dotarlem do y=ax+b i nie potrafila tego narysowac, serio. Wtedy po raz pierwszy nie podjalem sie "zlecenia" XD. Wielu takich wyjebanistów ma dyplomy, a gdzie tu "rozumienie rynku".

Dyplom nie oznacza automatycznie rozumienie "dzialania rynku". Być może % osób jest większy niż do reszty populacji, choć nawet jeśli to nie będzie to miażdżący rezultat (versus osoby z mgr inż. np.). Za moich czasów produkowali tyle ekonomów że potem pracy nie mogli ani znaleźć, ani sobie stworzyć (mimo "rozumienia dzialania rynku").

Samo to, ze zarabiasz pieniadze nie swiadczy o tym, ze go automatycznie rozumiesz.
To oczywiście prawda. Choć czy naprawdę musisz rozumieć mechanikę biegu, jeśli jesteś pierwszy na mecie?

To, ze dziecko bedzie sie tylko uczyc i nie pracowac do czasu ukonczenia studiow nie znaczy, ze bedzie sobie gorzej radzic, niz kolega co w wieku 15 lat czysci elewacje i ma wlasna firme. Moze oczywiscie byc odwrotnie, ale jedno nie determinuje drugiego.
Nie ma reguły, to prawda.

Wszystko zalezy od dziecka.
Amen.

Aaa, zapomniałem. I "trochę" od rodzica :) Nature and nurture.

Edit:
 
Last edited:
Ot, żona, nie będę kłamał. Jest fanką nauczania w metodzie Marii Montessori, a że nie ma u mnie na wsi takich szkół, ba, nie ma jakichkolwiek prywatnych, to nauczanie domowe przyszło naturalnie.
Montessori to nie to samo co szkola prywatna ani indywidualne nauczanie domowe. To metoda, ktora jak pewnie wiecie, skupia sie na tym, czego chce dziecko, i dostosowania planu nauki do jego zdolnosci, etc, ale praca w grupie jest nieodlaczna czescia programu. Nie do osiagniecia w indywidualnej nauce w domu.

Z zalozenia jak mowisz miala dostosowac sie do talentu dzieci i je stymulowac w kierunku, w ktorym sa uzdolnione. W praktyce, przynajmniej dla mnie, jest to element dzisiejszego „bezstresowego” wychowania dziecka i mody, zeby nie powiedziec proznosci. Ale to moja opinia, z moich doswiadczen. Nie wiem jakie przyjac kryteria oceny. Jezeli uwazasz, ze ida tam sami geniusze to parskne smiechem, ze koncza geniusze - to samo. Ze nie ma przemocy miedzy dziecmi i zlych zachowan, zlych nauczycieli - sa. Ze maja lepsze wyniki w nauce? Nie wiem. Dla mnie i tak wszystko zalezy od dziecka.


Klasy 1-3 to pikuś i każdy rodzic da radę, 4 i powyżej wymaga już większego zaangażowania, zorganizowania, pieniędzy (ja nie odważyłbym się odpowiadać ze niektóre przedmioty) i - tu werble - zaangażowania dziecka. Nie każde dziecko nadaje się do edukacji domowej, to nie jest "cudowny lek na wszystko". Tak jak i publiczna szkoła nie jest "najlepsza dla każdego".
Zgadzam sie. Wszystko zalezy od dziecka.
Moje przemyślenia na temat tego ile dziecko powinno czasu spędzać w rodzinie, a ile "z obcymi" w ich najważniejszym czasie przyszły później. Oddajemy dzieciaki, a te naturalnie powinny spędzać najwięcej czasu z rodziną. I tu powrót do wartości: co naprawdę w życiu, w długiej perspektywie, jest ważne? Co daje to codzienne szczęście, spełnienie?
Ok. Interesujacy argument. Rodzina zawsze najwazniejsza, ale wszyscy zyjemy przeciez w jakims spoleczenstwie. Rodzice nie zastapia nigdy przyjaciol, znajomych i kolegow, tak samo jak nikt nie zastapi rodzicow.

W ogole zaczyna mi sie troche klocic to co piszesz o tej przedsiebiorczosci i samodzielnosci z obrazem troche takiej izolacji, nadopiekunczosci i przesadnej ochrony. Ale to tylko takie odczucie oczywiscie.
Och jak politycy uwielbiają maczać palce w edukacji dzieci, każdy by tam coś wyjął, i coś dołożył.
To tak. Zawsze tak bylo, jest i bedzie. Dlatego lubie przedmioty scisle. Ciezko przekonac ludzi, ze nagle 1 + 1 = 5.
Moje mają dostęp tydzień w tydzień do jednych i drugich dziadków (ja nie miałem takiego luksusu, jeden dziadek zmarł przed moim urodzeniem, kolejni dziadkowie od strony ojca jak miałem kilka lat, więc tak świadomie to miałem jedną babcię, z nią zwykle spędzałem wakacje), wujków, cioć, kuzynek i kuzynów. Dzieciaki ze wspólnych zajęć.
Kuzyni i kolezanki z zajec tez ucza sie indywidualnie w domu?
Na to wszystko są oczywiście ich przyjaciółki (co ciekawe nie mają często czasu ze względu na odrabianie lekcji). Nauczyciele, trenerzy.

Są i radości i zawody.

Życie.


Największą zaletą szkoły jest socjalizacja, nie edukacja.
Tak. Pelna zgoda.
Paradoks, co nie?

Ciekawostka w nawiązaniu: moja zdała ezamin do średniej na 100% z matmy, 98% z polskiego, 96% z angielskiego (na świadectwo nie ma co dzisiaj patrzeć, nawet 6stki są wystawiane z dupy, nie ogarniam tego co nauczyciele/system zrobił z tymi ocenami).
Gratuluje. Rozumiem, ze srednia szkola juz zwyczajna?
Staramy się jak możemy XD Wierz mi, potrafię się dojebać (i wyegzekwować), chociaż wiadomo żony w tym pierwszym są lepsze XD

Nie chodzą tylko na to co chcą (choćby taekwondo, od jakiegoś czasu marudzą). Ja nie chcę by one unikały "życia", tylko żeby ten czas był wartościowszy niż alternatywny, szyty pod najsłabszego w klasie (bo często tak lekcje wyglądają), albo co najwyżej pod "statystycznie średniego", z losowym nisko opłacanym urzędnikiem państwowym zwanym nauczycielem, który de facto nic nie może.
Troche juz o tym pisalem wyzej. Wedlug mnie i tak wszystko zalezy od dziecka. Mozesz zaplacic najlepszych nauczycieli i tak nie gwarantuje to sukcesu. A to, ze bedzie istniala szkola, ktora ma najlepszych nauczycieli, najlepiej oplacanych, najlepszy program nie znaczy, ze dzieci tam sa wszystkie geniuszami, skupione na samodoskonaleniu, kreatywne itd. To znaczy tylko tyle, ze ich rodzicow na to stac.
A to że ktoś ich nie popycha, nie bije, nie przeklina przy nich, nie słucha patorapu, nie są świadkami bezczelności wobec nauczycieli, to akurat ja uważam za zaletę.
Zdarza sie to tak samo w szkolach/przedszkolach prywatnych i montessori.
Wiem, to też życie, ale w taki sposób można by wiele rzeczy w dą definicję wepchnąć, których sami nie chcielibyśmy doświadczać. Chcesz stracić pracę? Rozwieść się? A przecież to też element życia, na pewno dużo uczy.
Duzo. Raz straciles prace, to drugi raz mniej boli i mniej wiecej juz wiesz co robic. I nie ma co demonizowac zwyklych szkol. Wszyscy przeszlismy przez nie. Nie bylo zadnych montessori i wielu madrych ludzi sie wyksztalcilo i odniosło sukces.
To jedno, ale jest też i druga strona: dziecko :) A te bestyje wykorzystają prywatę do swoich celów, w sumie naturalne i oczywiste.

Dzieci w jakimś stopniu powinny kontestować rodzica, to forma eksploracji świata, jego granic.
Tutaj nie za bardzo zrozumialem. Musial bys rozwinac watek.
Fundamentalnie się nie zgadzam. Sam udzielałem korepetycji ludziom z Ekonomicznego - pamietam ze zostalem "wynajety" przez laske do wytlumaczenia czegos w statystyce, a jak probowalem zrozumiec czego ona nie rozumie, to dotarlem do y=ax+b i nie potrafila tego narysowac, serio. Wtedy po raz pierwszy nie podjalem sie "zlecenia" XD. Wielu takich wyjebanistów ma dyplomy, a gdzie tu "rozumienie rynku".

Dyplom nie oznacza automatycznie rozumienie "dzialania rynku". Być może % osób jest większy niż do reszty populacji, choć nawet jeśli to nie będzie to miażdżący rezultat (versus osoby z mgr inż. np.). Za moich czasów produkowali tyle ekonomów że potem pracy nie mogli ani znaleźć, ani sobie stworzyć (mimo "rozumienia dzialania rynku").
Jak ktos, kto nie zna funkcji liniowej dotarl na studia ekonomiczne? To nie swiadczy zle o ekonomistach, ale o weryfikacji wiedzy w tym kraju. A co jak ona tez miala 100% na egzaminach do sredniej?
To oczywiście prawda. Choć czy naprawdę musisz rozumieć mechanikę biegu, jeśli jesteś pierwszy na mecie?
Pierwszy w jakim sensie?
Nie ma reguły, to prawda.


Amen.

Aaa, zapomniałem. I "trochę" od rodzica :) Nature and nurture.
Te konto na twitterze to Ty prowadzisz?
 
Last edited:
Montessori to nie to samo co szkola prywatna ani indywidualne nauczanie domowe.
:) Wszystkie szkoly i przedszkola Montessori to szkoly prywatne. Indywidualne nauczanie ta metoda jest jak najbardziej mozliwe. Oczywiscie to nie to samo.

To metoda, ktora jak pewnie wiecie, skupia sie na tym, czego chce dziecko, i dostosowania planu nauki do jego zdolnosci, etc, ale praca w grupie jest nieodlaczna czescia programu.
Nauczanie dostosowane do indwidualnego rozwoju dziecka.

Nie do osiagniecia w indywidualnej nauce w domu.
Niby dlaczego nie? Wystarczy znac metode, zrobic pracownie, najlepiej tez pokoj. Jest literatura, są kursy, mozna kupic gotowe materialy. Do teorii dodać praktykę w pasujących proprcjach. Oczywiście że lepiej z innymi dzieciakami i to w różnym wieku (a nie w tym samym roczniku), element socjalizacji.

Z zalozenia jak mowisz miala dostosowac sie do talentu dzieci i je stymulowac w kierunku, w ktorym sa uzdolnione.
Generalnie idealna edukacja - tak mi sie wydaje - na tym mialaby chyba polegac? Montessori na to kladzie nacisk. Offtopic: nauka przyszłości z "indywidualnym nauczycielem AI" pewnie też sporo z tego podejścia by miała.

W praktyce, przynajmniej dla mnie, jest to element dzisiejszego „bezstresowego” wychowania dziecka i mody, zeby nie powiedziec proznosci. Ale to moja opinia, z moich doswiadczen. Nie wiem jakie przyjac kryteria oceny. Jezeli uwazasz, ze ida tam sami geniusze to parskne smiechem, ze koncza geniusze - to samo. Ze nie ma przemocy miedzy dziecmi i zlych zachowan, zlych nauczycieli - sa. Ze maja lepsze wyniki w nauce?
?

Nie wiem.
?

Dla mnie i tak wszystko zalezy od dziecka.
W sensie jednak "nature"?

Ok. Interesujacy argument. Rodzina zawsze najwazniejsza, ale wszyscy zyjemy przeciez w jakims spoleczenstwie. Rodzice nie zastapia nigdy przyjaciol, znajomych i kolegow, tak samo jak nikt nie zastapi rodzicow.
A kto mowi o zastepowaniu?

W ogole zaczyna mi sie troche klocic to co piszesz o tej przedsiebiorczosci i samodzielnosci z obrazem troche takiej izolacji, nadopiekunczosci i przesadnej ochrony
praca=nadopiekunczosc i przesadna ochrona?
granie=przedsiebiorczosc i samodzielnosc?

Ciezko przekonac ludzi, ze nagle 1 + 1 = 5.
Tak trochę offtopic, słyszałeś (w anglosferze, do nas chyba nie doszło) grzany przez lewicę temat 2 + 2 <> 4? Co tam się działo :)

Kuzyni i kolezanki z zajec tez ucza sie indywidualnie w domu?
Nie. Co w związku z tym?

Gratuluje. Rozumiem, ze srednia szkola juz zwyczajna?
Dostala sie do tej klasy co chciala, choc ciagle rozwaza domowe.

Troche juz o tym pisalem wyzej. Wedlug mnie i tak wszystko zalezy od dziecka. Mozesz zaplacic najlepszych nauczycieli i tak nie gwarantuje to sukcesu. A to, ze bedzie istniala szkola, ktora ma najlepszych nauczycieli, najlepiej oplacanych, najlepszy program nie znaczy, ze dzieci tam sa wszystkie geniuszami, skupione na samodoskonaleniu, kreatywne itd. To znaczy tylko tyle, ze ich rodzicow na to stac.
No i wracamy do "nature vs nurture".

Zdarza sie to tak samo w szkolach/przedszkolach prywatnych i montessori.
Nie slyszalem, a rozmawialem z paroma rodzicami. Choc pewnie zdarza sie wszedzie, pytanie o skale.

I nie ma co demonizowac zwyklych szkol
Ja? Chcesz publicznej, to posylaj do publicznej.

Za to mam wrazenie, ze ty demonizujesz nauczanie alternatywne do publicznego: "próżność", "bezstresowe wychowanie", "izolacja", "nadopiekunczosc", "przesadna ochrona", "to znaczy tylko tyle, ze ich rodzicow na to stac".

Duzo. Raz straciles prace, to drugi raz mniej boli i mniej wiecej juz wiesz co robic. I nie ma co demonizowac zwyklych szkol. Wszyscy przeszlismy przez nie. Nie bylo zadnych montessori i wielu madrych ludzi sie wyksztalcilo i odniosło sukces.
Drzewiej to i telewizorow nie bylo ;)

Tutaj nie za bardzo zrozumialem. Musial bys rozwinac watek.
Konflikt dziecka z rodzicem (~24/7 razem) jest nieunikniony i naturalny: dziecko eksploruje swiat (pozytywnie i negatywnie), a rodzic stawia ograniczenia (pozytywnie i negatywnie). Dodatkowo dziecku w niktorych sprawach łatwiej kontestować rodzica, niż dziadków, albo "nauczyciela"/"trenera". Nie wiem co tu dodać.

Jak ktos, kto nie zna funkcji liniowej dotarl na studia ekonomiczne? To nie swiadczy zle o ekonomistach, ale o weryfikacji wiedzy w tym kraju.
No, dyplomy, namaszczenia i inne weryfikacje nie zawsze działają. Przykro mi, życie. Wiem, powinno wyjsc inaczej.

A co jak ona tez miala 100% na egzaminach do sredniej?
też? "Też" w jakim sensie?

Pierwszy w jakim sensie?
A w jakim sensie można być pierwszym w czasie biegu?

Te konto na twitterze to Ty prowadzisz?
Nie, ale co by to zmieniło?
 
Wy tu już dzieci do pracy zaganiacie, a u nas była próba odpieluchowania.
Nie wyszło ale są pozytywy, mała oswoiła się z majtkami i nocnikiem. Drugi pozytyw obyło się bez strat materialnych w postaci osikanej kanapy, oberwały tylko podłogi xD
Chyba jeszcze za wcześnie bo mała nie woła że się jej chce, tylko po fakcie informuje że podłoga osikana
:tease:
To i tak lepiej od Bastka.
:waldeklaugh:
 
bo dotyczy Cie bezposrednio
Mialem takie wrazenie, ze nie rozmawiamy o czyms, a o "kims", co nawet podkreslilem mocno jednym pytaniem ;)

Nie ma nic "za darmo" (bez kosztów), tak też jest i z nauczaniem domowym. Kto powinien być za decyzję odpowiedzialnym (władza i odpowiedzialność są nierozłączne)?

Dodam tylko że mam dwie córki, absolutnie rózne (mimo sąsiadów ciągle piejących jakież to one są identyczne XD) i nie wiem czy dla młodszej domowe czy publiczne jest optymalne. Nie wiem ja, kochający rodzic, a co dopiero kurwa warszawscy urzędnicy, politycy z wiejskiej zmieniający się po aferach co kadencję albo dwie? Kto powinien decydować, kto powinien ponosić odpowiedzialność (na resztę, kurwa, życia - nie mowimy o "roku podatkowym", albo "cyklu wyborczym"!)?

@spa zdaje mi się, że jestes kumatym gosciem, zdaje mi się (mimo wszystko ;)), że po wolnosciowej stronie.

Miimo "kilku" niuansów w tejże wolności...

wolnościowe heheszki, czyli #polityczny

Pewnego wieczora szedłem do domu i zauważyłem, że pewien zdesperowany mężczyzna stoi na krawędzi mostu, i wygląda, jakby próbował skoczyć. Krzyknąłem do niego, żeby poczekał i podbiegłem spytać co się stało.

"To przez ten kraj" - lamentował - "Popada w ruinę i nic nie mogę z tym zrobić. Ostatnie wybory przesądziły wszystko. Nie chcę dalej żyć na tej planecie".
"Hej, głowa do góry!" - powiedziałem - "Siedzimy w tym razem. Powiedz mi, jesteś konserwatystą czy libertarianinem?"
"Libertarianinem" - odpowiedział.
"Świetnie! - powiedziałem - "Widzisz, nie jesteś sam! Jesteś wolnorynkowym libertarianinem czy socjalistycznym?"
"Wolnorynkowym" - powiedział
"Ja też! Paleolibertarianinem czy pedolibertarianinem?" - spytałem
"Paleolibertarianem" - odpowiedział
"To tak jak ja!" - powiedziałem - "Monetaryści czy austriacy?"
"Austriacy"
"Zupełnie tak jak ja. Hayek czy Rothbard?"
"Rothbard" - odpowiedział
"Ja tak samo. Jesteś konsekwencjalistycznym czy deontologicznym libertarianinem?" - spytałem
"Konsekwencjalistycznym" - odpowiedział

I wtedy powiedziałem: "Giń, lewackie ścierwo!" i zepchnąłem go z mostu.

En2EoF7.jpg

Oczywiście mogę się mylić XD
 
Back
Top