Poniżej przykład takiego "ostrzeżenia" na produktach spożywczych (które zdaje się zakłada, że ludzie namiętnie czytają składy produktów, które kupują i to, co jest tam napisane drobnym druczkiem).
Do tego wjechałaby pewnie nazwa łacińska insekta, albo jakaś enigmatycznie brzmiąca "koszenila", żeby ludzie się nie zorientowali i nieświadomie wpierdalali karaluchy i spółkę tak, jak ma to miejsce teraz, właśnie w przypadku ww. koszenili i czerwca kaktusowego.
Co powinno się znaleźć na opakowaniu produktu spożywczego zawierającego robactwo:
1. Informacja o insekcie w składzie pod jego potoczną, polską nazwą.
2. Duża, dobrze widoczna z odległości naklejka z napisem "UWAGA! PRODUKT ZAWIERA INSEKTY", umiejscowiona na froncie opakowania każdego produktu spożywczego zawierającego robaki.
Coś w tym stylu:
W takiej formie, teoretycznie, byłbym skłonny zgodzić się na dopuszczenie tychże smakołyków rodem z trzeciego świata do sprzedaży.
W praktyce jednak nie ma na to mojej zgody pod żadnym warunkiem, gdyż wprowadzenie robactwa do sprzedaży jest częścią większego planu, mającego na celu całkowite wyeliminowanie mięsa z obiegu oraz przestawienie ludzi na dietę opartą o insekty oraz rośliny. Jestem temu stanowczo przeciwny.