Wyleczyłem się z depresji

Jak to jakiś czat w tej tematyce, to i ja bym nie pogardził. Oczywiście, rozumiem, ograniczone zaufanie i w ogóle forumowe znajomości - szanuję.

Ostatnio (wczoraj) zacząłem czytać pewną książkę, no i wychodzi na to, że jestem w chujowej relacji z samym sobą, chyba czas na jakiś karton/kapelusze i długą rozmowę z samym sobą.
 
Jak to jakiś czat w tej tematyce, to i ja bym nie pogardził. Oczywiście, rozumiem, ograniczone zaufanie i w ogóle forumowe znajomości - szanuję.

Ostatnio (wczoraj) zacząłem czytać pewną książkę, no i wychodzi na to, że jestem w chujowej relacji z samym sobą, chyba czas na jakiś karton/kapelusze i długą rozmowę z samym sobą.
najwyzsza pora na duchowa zmiane :redford:
 
najwyzsza pora na duchowa zmiane :redford:
nie lubię się nad soba użalać, bo wiem, że są ludzie z dużo większymi problemami, chociaż z drugiej strony wiem, że nie powinienem też bagatelizować tego co czuję

Po prostu trochę przytłaczają mnie pewne rzeczy, mam dwóch młodszych braci, z czego jeden skończył niedawno 13 lat, jest niepełnosprawny (urodził się z wodogłowiem, padaczką lekooporną o podłożu neurologicznym, do tego zdiagnozowano u niego jeszcze zespół aspergera i próbują mu wpisać niepełnosprawność intelektualną w stopniu umiarkowanym), drugi jest ode mnie młodszy dwa lata no i generalnie coś strasznie odjebało mu w głowie od hajsu, traktuje mnie z wyższością, nie tylko mnie z resztą - rodzice również są zdania, że coś się z nim stało, choć nie do końca chcą to głośno mówić.

Ze średnim bratem, nazwijmy go Zenek, nie rozmawiam od roku - pospinaliśmy (a raczej on się pospinał) o hajs, który oddałem mu jeden dzień za późno, bo chorowałem. Jako dzieciaki trzymaliśmy się razem, choć nie zawsze byłem dobrym starszym bratem, to mimo wszystko lazłem za nim w ogień. Niejednokrotnie dostałem za niego wpierdol, gdy ktoś chciał go bić. Jak trzeba było iść kogoś lać pod obcą szkołą, to też zawsze załatwiałem obstawę, by nikomu nie stała się krzywda i nikt z boku się nie wpierdalał. Jako dorosły człowiek, starałem się być dobrym bratem, no kurwa, bratem po prostu - proponowałem wielokrotnie spędzanie czasu wspólnie, jakieś aktywności, no kurwa - robiłem co się da. W większości przypadków odmawiał, nigdy nie spędził ze mną sylwestra ani nic. Mam wrażenie, że gardzi mną i uważa się za lepszego, a w obecności rodziny po prostu mnie tolerował.

Zenek hajta się w maju tego roku, a ja nawet nie wiem, czy zostanę zaproszony na ślub i wesele. Poza tym, uważam, że jego narzeczona to kiepski człowiek, totalnie nie chcę by miała nasze nazwisko i nie popieram tego związku - w sumie, to nawet chyba nie chciałbym (na tą chwilę, póki relacja jest jaka jest) iść na ten ślub i wesele. Póki co, nie mam zaproszenia (przed awanturą miałem być jakimś zabawiaczem - wodzirejem an ich weselu, ale po awanturze napisałem bardzo długą wiadomość w której napisałem, że martwi mnie nasza relacja, że mnie to boli i że nie mogę robić tego o co prosili (marzyłem też o byciu świadkiem, ale poprosił ziomala), bo muszę żyć w zgodzie ze sobą, a traktować się jak śmiecia nie dam. Zero kurwa kontaktu od tamtej pory. Nie odezwał się słowem na moje 30te urodziny, a gdy ja napisałem mu sms z życzeniami w jego urodziny (był za granicą, więc nawet nie mogłem zadzwonić) - odpisał jednym słowem i dalej ma mnie w chuju.

Najmłodszego kocham w chuj #nohomo i zrobiłym dla niego wszystko, życie dojebało mu nie z jego winy wystarczająco mocno, dlatego robię co w mojej mocy, by nie czuł się gorszy, niepełnosprawny, inny. Trenuje BJJ w jednym z klubów, ja go zabrałem na treningi, razem z narzeczoną byliśmy jego pierwszymi trenerami. Mimo wszystko, martwi mnie wizja śmierci rodziców, bo obawiam się, że tego nie dźwignę.

Sama myśl o utracie rodziców powoduje u mnie torsje, bo nie wiem jak jedno poradziłoby sobie bez drugiego i co będzie czuł młody, jak on sobie z tym poradzi. Gdy ich zabraknie, poczuwam się do zaopiekowania się młodym i w życiu nie pozwolę, by trafił do jakiegoś zasyfionego ośrodka, gdzie będą go traktowali jak warzywo i młody będzie wegetował. Panicznie boję się też, że przez któryś z napadów padaczkowych (których całe szczęście nie ma już od dłuższego czasu) po prostu stanie mu się krzywda i przedwcześnie odejdzie z tego świata, albo że przez jego "inność" (czasami zachowuje się inaczej niż normotypowe dzieciaki), ktoś kiedyś zrobi mu krzywdę, a ja nie będę w stanie zareagować na czas.

Musze przyznać, że myśl o stracie rodziców sprawia, że żal mi też siebie samego - z mamą jestem blisko od zawsze, z ojcem miałem przez długi czas pod górę, nie był za dobry dla nas i matki, kiedyś nawet wyjebałem go z domu, gdy podniósł na nią rękę, ale zmienił się - od pewnego czasu jest dla mnie dużym wsparciem i mogę na niego liczyć. Może to niemodne, może to przejaw bycia mięczakiem, ale zrozumiałem jak bardzo kocham rodziców, wybaczyłem im ich błędy i niedociągnięcia i nie potrafię wyobrazić sobie życia bez nich.

Moim światełkiem w tunelu jest moja narzeczona - niezaprzeczalnie najlepszy człowiek, jakiego w życiu poznałem. Jest wspaniałą osobą, ma ciężką pracę (jest terapeutą behawioralnym, pracuje z dziećmi w spektrum autyzmu), bardzo ambitną, wrażliwą, troskliwą i ciepłą. Jest dla mnie największą ostoją w tym wszystkim i tylko dzięki niej jestem jeszcze na tym świecie. Niestety, uważam, że zasługuje na więcej, na lepsze życie - zaakceptowała mnie takiego, jaki jestem i przyjęła z całym inwentarzem (mam, niestety, dużo długów których narobiłem sobie jeszcze jako dopiero - co - pełnoletni gnój, staram się z nich wychodzić), nie powinna odpowiadać za moje błędy a niestety tak bywa, nie powinna musieć pomagać mi naprawiać tych błędów, ani w ogóle być w to zamieszana. Co więcej, przeze mnie, sama również wkopała się w pewne zadłużenia, obrałem sobie za punkt honoru by spłacić je w pierwszej kolejności i staram się to robić, chociaż i tak wisi nad nią widmo komornika. Co więcej - bym ja mógł pracować, zarabiać i jakoś spłacać swoje długi - pomogła mi założyć spółkę zoo tak by komornik nie mógł ruszyć mojego hajsu, a i tak nawet to udało mi się jakoś zjebać (problemy z księgowością, źle wydawane pieniądze, nieopłacone faktury księgowości).

Żyję w ciągłym poczuciu winy, że moi bliscy zasługują na więcej, czuję że w jakiś sposób niszczę im życie.

Próbuję zająć sobie czas jakimiś hobby (ostatnio wjechało ogrodnictwo, postanowiłem wysiać papryczki i pomidory xd), próbuję się rozwijać, śmiać (sport odpada, bo czekam do 30.03 na artroskopię) i generalnie to raczej nie widać po mnie, by coś było nie tak, ale nieraz w nocy dopada mnie bezsenność, albo taki natłok przygnębiających, czarnych myśli, że zaczynam ryczeć jak dzieciak i myśleć, że dla nich wszystkich byłoby dużo lepiej beze mnie.
--

Długi wysryw, i tak #nikogo, ale jakoś musiałem to z siebie wyrzucić.

Zastanawiam się nad terapią, ale póki co nie mam hajsu - parę razy w życiu próbowałem psychodelików (na pierwszy raz z narzeczoną z kapeluszami, wjebaliśmy po 2,5g w lemon teku i był kosmos; pierwszy raz z kartonami to było po 350mcg i też było grubo), do tego dość regularnie palę MJ, choć od pewnego czasu z powodów ekonomiczno - ogarnięciowych (próbuję się ogarnąć xd) mam detoks, zastanawiam się nad psylo/kartonami w niedługim czasie, ale obecnie mam tak najebane w głowie negatywnymi myślami, że trochę się boję.

Z góry dziękuję każdemu, kto to przeczytał i nie wyśmiał mnie przed komputerem/telefonem. Pewnie będę żałował, że to napisałem, ale trudno.
 
nie lubię się nad soba użalać, bo wiem, że są ludzie z dużo większymi problemami, chociaż z drugiej strony wiem, że nie powinienem też bagatelizować tego co czuję

Po prostu trochę przytłaczają mnie pewne rzeczy, mam dwóch młodszych braci, z czego jeden skończył niedawno 13 lat, jest niepełnosprawny (urodził się z wodogłowiem, padaczką lekooporną o podłożu neurologicznym, do tego zdiagnozowano u niego jeszcze zespół aspergera i próbują mu wpisać niepełnosprawność intelektualną w stopniu umiarkowanym), drugi jest ode mnie młodszy dwa lata no i generalnie coś strasznie odjebało mu w głowie od hajsu, traktuje mnie z wyższością, nie tylko mnie z resztą - rodzice również są zdania, że coś się z nim stało, choć nie do końca chcą to głośno mówić.

Ze średnim bratem, nazwijmy go Zenek, nie rozmawiam od roku - pospinaliśmy (a raczej on się pospinał) o hajs, który oddałem mu jeden dzień za późno, bo chorowałem. Jako dzieciaki trzymaliśmy się razem, choć nie zawsze byłem dobrym starszym bratem, to mimo wszystko lazłem za nim w ogień. Niejednokrotnie dostałem za niego wpierdol, gdy ktoś chciał go bić. Jak trzeba było iść kogoś lać pod obcą szkołą, to też zawsze załatwiałem obstawę, by nikomu nie stała się krzywda i nikt z boku się nie wpierdalał. Jako dorosły człowiek, starałem się być dobrym bratem, no kurwa, bratem po prostu - proponowałem wielokrotnie spędzanie czasu wspólnie, jakieś aktywności, no kurwa - robiłem co się da. W większości przypadków odmawiał, nigdy nie spędził ze mną sylwestra ani nic. Mam wrażenie, że gardzi mną i uważa się za lepszego, a w obecności rodziny po prostu mnie tolerował.

Zenek hajta się w maju tego roku, a ja nawet nie wiem, czy zostanę zaproszony na ślub i wesele. Poza tym, uważam, że jego narzeczona to kiepski człowiek, totalnie nie chcę by miała nasze nazwisko i nie popieram tego związku - w sumie, to nawet chyba nie chciałbym (na tą chwilę, póki relacja jest jaka jest) iść na ten ślub i wesele. Póki co, nie mam zaproszenia (przed awanturą miałem być jakimś zabawiaczem - wodzirejem an ich weselu, ale po awanturze napisałem bardzo długą wiadomość w której napisałem, że martwi mnie nasza relacja, że mnie to boli i że nie mogę robić tego o co prosili (marzyłem też o byciu świadkiem, ale poprosił ziomala), bo muszę żyć w zgodzie ze sobą, a traktować się jak śmiecia nie dam. Zero kurwa kontaktu od tamtej pory. Nie odezwał się słowem na moje 30te urodziny, a gdy ja napisałem mu sms z życzeniami w jego urodziny (był za granicą, więc nawet nie mogłem zadzwonić) - odpisał jednym słowem i dalej ma mnie w chuju.

Najmłodszego kocham w chuj #nohomo i zrobiłym dla niego wszystko, życie dojebało mu nie z jego winy wystarczająco mocno, dlatego robię co w mojej mocy, by nie czuł się gorszy, niepełnosprawny, inny. Trenuje BJJ w jednym z klubów, ja go zabrałem na treningi, razem z narzeczoną byliśmy jego pierwszymi trenerami. Mimo wszystko, martwi mnie wizja śmierci rodziców, bo obawiam się, że tego nie dźwignę.

Sama myśl o utracie rodziców powoduje u mnie torsje, bo nie wiem jak jedno poradziłoby sobie bez drugiego i co będzie czuł młody, jak on sobie z tym poradzi. Gdy ich zabraknie, poczuwam się do zaopiekowania się młodym i w życiu nie pozwolę, by trafił do jakiegoś zasyfionego ośrodka, gdzie będą go traktowali jak warzywo i młody będzie wegetował. Panicznie boję się też, że przez któryś z napadów padaczkowych (których całe szczęście nie ma już od dłuższego czasu) po prostu stanie mu się krzywda i przedwcześnie odejdzie z tego świata, albo że przez jego "inność" (czasami zachowuje się inaczej niż normotypowe dzieciaki), ktoś kiedyś zrobi mu krzywdę, a ja nie będę w stanie zareagować na czas.

Musze przyznać, że myśl o stracie rodziców sprawia, że żal mi też siebie samego - z mamą jestem blisko od zawsze, z ojcem miałem przez długi czas pod górę, nie był za dobry dla nas i matki, kiedyś nawet wyjebałem go z domu, gdy podniósł na nią rękę, ale zmienił się - od pewnego czasu jest dla mnie dużym wsparciem i mogę na niego liczyć. Może to niemodne, może to przejaw bycia mięczakiem, ale zrozumiałem jak bardzo kocham rodziców, wybaczyłem im ich błędy i niedociągnięcia i nie potrafię wyobrazić sobie życia bez nich.

Moim światełkiem w tunelu jest moja narzeczona - niezaprzeczalnie najlepszy człowiek, jakiego w życiu poznałem. Jest wspaniałą osobą, ma ciężką pracę (jest terapeutą behawioralnym, pracuje z dziećmi w spektrum autyzmu), bardzo ambitną, wrażliwą, troskliwą i ciepłą. Jest dla mnie największą ostoją w tym wszystkim i tylko dzięki niej jestem jeszcze na tym świecie. Niestety, uważam, że zasługuje na więcej, na lepsze życie - zaakceptowała mnie takiego, jaki jestem i przyjęła z całym inwentarzem (mam, niestety, dużo długów których narobiłem sobie jeszcze jako dopiero - co - pełnoletni gnój, staram się z nich wychodzić), nie powinna odpowiadać za moje błędy a niestety tak bywa, nie powinna musieć pomagać mi naprawiać tych błędów, ani w ogóle być w to zamieszana. Co więcej, przeze mnie, sama również wkopała się w pewne zadłużenia, obrałem sobie za punkt honoru by spłacić je w pierwszej kolejności i staram się to robić, chociaż i tak wisi nad nią widmo komornika. Co więcej - bym ja mógł pracować, zarabiać i jakoś spłacać swoje długi - pomogła mi założyć spółkę zoo tak by komornik nie mógł ruszyć mojego hajsu, a i tak nawet to udało mi się jakoś zjebać (problemy z księgowością, źle wydawane pieniądze, nieopłacone faktury księgowości).

Żyję w ciągłym poczuciu winy, że moi bliscy zasługują na więcej, czuję że w jakiś sposób niszczę im życie.

Próbuję zająć sobie czas jakimiś hobby (ostatnio wjechało ogrodnictwo, postanowiłem wysiać papryczki i pomidory xd), próbuję się rozwijać, śmiać (sport odpada, bo czekam do 30.03 na artroskopię) i generalnie to raczej nie widać po mnie, by coś było nie tak, ale nieraz w nocy dopada mnie bezsenność, albo taki natłok przygnębiających, czarnych myśli, że zaczynam ryczeć jak dzieciak i myśleć, że dla nich wszystkich byłoby dużo lepiej beze mnie.
--

Długi wysryw, i tak #nikogo, ale jakoś musiałem to z siebie wyrzucić.

Zastanawiam się nad terapią, ale póki co nie mam hajsu - parę razy w życiu próbowałem psychodelików (na pierwszy raz z narzeczoną z kapeluszami, wjebaliśmy po 2,5g w lemon teku i był kosmos; pierwszy raz z kartonami to było po 350mcg i też było grubo), do tego dość regularnie palę MJ, choć od pewnego czasu z powodów ekonomiczno - ogarnięciowych (próbuję się ogarnąć xd) mam detoks, zastanawiam się nad psylo/kartonami w niedługim czasie, ale obecnie mam tak najebane w głowie negatywnymi myślami, że trochę się boję.

Z góry dziękuję każdemu, kto to przeczytał i nie wyśmiał mnie przed komputerem/telefonem. Pewnie będę żałował, że to napisałem, ale trudno.

Szacun mordo, że stać Cie było aby się tym podzielić a wiem, że nie jest to coś łatwego. Te #nikogo jest chybione, bo masz tu pierwszą osobę, która to przeczytała, zrozumiała i jest gotwa pomóc jeśli będzie taka potrzeba. Głęboko wierzę, że w tym temacie wszyscy będziemy sobie pomagać i jeśli ktoś będzie miał problem to jest to odpowiednie miejsce aby to z siebie wyrzucić.
Zobacz czy nie można sobie ogarnąć terapii przez swojego lekarza. Ja chodzę teraz do psychologa od kilku miesięcy i wiadomo, że nie jest to czarodziej który dotknie i wyleczy ale mi pomógł i to bardzo zrozumieć bardziej samego siebie. Myślę, że taka opinia kogoś z boku jest ważna i potrzebna. Trzymam kciuki i wiem, że będzie dobrze.
1234.jpg
 
nie lubię się nad soba użalać, bo wiem, że są ludzie z dużo większymi problemami, chociaż z drugiej strony wiem, że nie powinienem też bagatelizować tego co czuję

Po prostu trochę przytłaczają mnie pewne rzeczy, mam dwóch młodszych braci, z czego jeden skończył niedawno 13 lat, jest niepełnosprawny (urodził się z wodogłowiem, padaczką lekooporną o podłożu neurologicznym, do tego zdiagnozowano u niego jeszcze zespół aspergera i próbują mu wpisać niepełnosprawność intelektualną w stopniu umiarkowanym), drugi jest ode mnie młodszy dwa lata no i generalnie coś strasznie odjebało mu w głowie od hajsu, traktuje mnie z wyższością, nie tylko mnie z resztą - rodzice również są zdania, że coś się z nim stało, choć nie do końca chcą to głośno mówić.

Ze średnim bratem, nazwijmy go Zenek, nie rozmawiam od roku - pospinaliśmy (a raczej on się pospinał) o hajs, który oddałem mu jeden dzień za późno, bo chorowałem. Jako dzieciaki trzymaliśmy się razem, choć nie zawsze byłem dobrym starszym bratem, to mimo wszystko lazłem za nim w ogień. Niejednokrotnie dostałem za niego wpierdol, gdy ktoś chciał go bić. Jak trzeba było iść kogoś lać pod obcą szkołą, to też zawsze załatwiałem obstawę, by nikomu nie stała się krzywda i nikt z boku się nie wpierdalał. Jako dorosły człowiek, starałem się być dobrym bratem, no kurwa, bratem po prostu - proponowałem wielokrotnie spędzanie czasu wspólnie, jakieś aktywności, no kurwa - robiłem co się da. W większości przypadków odmawiał, nigdy nie spędził ze mną sylwestra ani nic. Mam wrażenie, że gardzi mną i uważa się za lepszego, a w obecności rodziny po prostu mnie tolerował.

Zenek hajta się w maju tego roku, a ja nawet nie wiem, czy zostanę zaproszony na ślub i wesele. Poza tym, uważam, że jego narzeczona to kiepski człowiek, totalnie nie chcę by miała nasze nazwisko i nie popieram tego związku - w sumie, to nawet chyba nie chciałbym (na tą chwilę, póki relacja jest jaka jest) iść na ten ślub i wesele. Póki co, nie mam zaproszenia (przed awanturą miałem być jakimś zabawiaczem - wodzirejem an ich weselu, ale po awanturze napisałem bardzo długą wiadomość w której napisałem, że martwi mnie nasza relacja, że mnie to boli i że nie mogę robić tego o co prosili (marzyłem też o byciu świadkiem, ale poprosił ziomala), bo muszę żyć w zgodzie ze sobą, a traktować się jak śmiecia nie dam. Zero kurwa kontaktu od tamtej pory. Nie odezwał się słowem na moje 30te urodziny, a gdy ja napisałem mu sms z życzeniami w jego urodziny (był za granicą, więc nawet nie mogłem zadzwonić) - odpisał jednym słowem i dalej ma mnie w chuju.

Najmłodszego kocham w chuj #nohomo i zrobiłym dla niego wszystko, życie dojebało mu nie z jego winy wystarczająco mocno, dlatego robię co w mojej mocy, by nie czuł się gorszy, niepełnosprawny, inny. Trenuje BJJ w jednym z klubów, ja go zabrałem na treningi, razem z narzeczoną byliśmy jego pierwszymi trenerami. Mimo wszystko, martwi mnie wizja śmierci rodziców, bo obawiam się, że tego nie dźwignę.

Sama myśl o utracie rodziców powoduje u mnie torsje, bo nie wiem jak jedno poradziłoby sobie bez drugiego i co będzie czuł młody, jak on sobie z tym poradzi. Gdy ich zabraknie, poczuwam się do zaopiekowania się młodym i w życiu nie pozwolę, by trafił do jakiegoś zasyfionego ośrodka, gdzie będą go traktowali jak warzywo i młody będzie wegetował. Panicznie boję się też, że przez któryś z napadów padaczkowych (których całe szczęście nie ma już od dłuższego czasu) po prostu stanie mu się krzywda i przedwcześnie odejdzie z tego świata, albo że przez jego "inność" (czasami zachowuje się inaczej niż normotypowe dzieciaki), ktoś kiedyś zrobi mu krzywdę, a ja nie będę w stanie zareagować na czas.

Musze przyznać, że myśl o stracie rodziców sprawia, że żal mi też siebie samego - z mamą jestem blisko od zawsze, z ojcem miałem przez długi czas pod górę, nie był za dobry dla nas i matki, kiedyś nawet wyjebałem go z domu, gdy podniósł na nią rękę, ale zmienił się - od pewnego czasu jest dla mnie dużym wsparciem i mogę na niego liczyć. Może to niemodne, może to przejaw bycia mięczakiem, ale zrozumiałem jak bardzo kocham rodziców, wybaczyłem im ich błędy i niedociągnięcia i nie potrafię wyobrazić sobie życia bez nich.

Moim światełkiem w tunelu jest moja narzeczona - niezaprzeczalnie najlepszy człowiek, jakiego w życiu poznałem. Jest wspaniałą osobą, ma ciężką pracę (jest terapeutą behawioralnym, pracuje z dziećmi w spektrum autyzmu), bardzo ambitną, wrażliwą, troskliwą i ciepłą. Jest dla mnie największą ostoją w tym wszystkim i tylko dzięki niej jestem jeszcze na tym świecie. Niestety, uważam, że zasługuje na więcej, na lepsze życie - zaakceptowała mnie takiego, jaki jestem i przyjęła z całym inwentarzem (mam, niestety, dużo długów których narobiłem sobie jeszcze jako dopiero - co - pełnoletni gnój, staram się z nich wychodzić), nie powinna odpowiadać za moje błędy a niestety tak bywa, nie powinna musieć pomagać mi naprawiać tych błędów, ani w ogóle być w to zamieszana. Co więcej, przeze mnie, sama również wkopała się w pewne zadłużenia, obrałem sobie za punkt honoru by spłacić je w pierwszej kolejności i staram się to robić, chociaż i tak wisi nad nią widmo komornika. Co więcej - bym ja mógł pracować, zarabiać i jakoś spłacać swoje długi - pomogła mi założyć spółkę zoo tak by komornik nie mógł ruszyć mojego hajsu, a i tak nawet to udało mi się jakoś zjebać (problemy z księgowością, źle wydawane pieniądze, nieopłacone faktury księgowości).

Żyję w ciągłym poczuciu winy, że moi bliscy zasługują na więcej, czuję że w jakiś sposób niszczę im życie.

Próbuję zająć sobie czas jakimiś hobby (ostatnio wjechało ogrodnictwo, postanowiłem wysiać papryczki i pomidory xd), próbuję się rozwijać, śmiać (sport odpada, bo czekam do 30.03 na artroskopię) i generalnie to raczej nie widać po mnie, by coś było nie tak, ale nieraz w nocy dopada mnie bezsenność, albo taki natłok przygnębiających, czarnych myśli, że zaczynam ryczeć jak dzieciak i myśleć, że dla nich wszystkich byłoby dużo lepiej beze mnie.
--

Długi wysryw, i tak #nikogo, ale jakoś musiałem to z siebie wyrzucić.

Zastanawiam się nad terapią, ale póki co nie mam hajsu - parę razy w życiu próbowałem psychodelików (na pierwszy raz z narzeczoną z kapeluszami, wjebaliśmy po 2,5g w lemon teku i był kosmos; pierwszy raz z kartonami to było po 350mcg i też było grubo), do tego dość regularnie palę MJ, choć od pewnego czasu z powodów ekonomiczno - ogarnięciowych (próbuję się ogarnąć xd) mam detoks, zastanawiam się nad psylo/kartonami w niedługim czasie, ale obecnie mam tak najebane w głowie negatywnymi myślami, że trochę się boję.

Z góry dziękuję każdemu, kto to przeczytał i nie wyśmiał mnie przed komputerem/telefonem. Pewnie będę żałował, że to napisałem, ale trudno.
Szacun, w sumie to ciezka sprawa, ale pamietaj ze wszystko w twoich rekach i do zrobienia. Musisz dzialac, zdrowie jest najwazniejsze. Mnie tez czeka artroskopia ale narazie zastrzykami ją opozniam. Kasa jest u Ciebie duzym problemem, jaka masz prace? duzo zarabiasz?
 
nie lubię się nad soba użalać, bo wiem, że są ludzie z dużo większymi problemami, chociaż z drugiej strony wiem, że nie powinienem też bagatelizować tego co czuję

Po prostu trochę przytłaczają mnie pewne rzeczy, mam dwóch młodszych braci, z czego jeden skończył niedawno 13 lat, jest niepełnosprawny (urodził się z wodogłowiem, padaczką lekooporną o podłożu neurologicznym, do tego zdiagnozowano u niego jeszcze zespół aspergera i próbują mu wpisać niepełnosprawność intelektualną w stopniu umiarkowanym), drugi jest ode mnie młodszy dwa lata no i generalnie coś strasznie odjebało mu w głowie od hajsu, traktuje mnie z wyższością, nie tylko mnie z resztą - rodzice również są zdania, że coś się z nim stało, choć nie do końca chcą to głośno mówić.

Ze średnim bratem, nazwijmy go Zenek, nie rozmawiam od roku - pospinaliśmy (a raczej on się pospinał) o hajs, który oddałem mu jeden dzień za późno, bo chorowałem. Jako dzieciaki trzymaliśmy się razem, choć nie zawsze byłem dobrym starszym bratem, to mimo wszystko lazłem za nim w ogień. Niejednokrotnie dostałem za niego wpierdol, gdy ktoś chciał go bić. Jak trzeba było iść kogoś lać pod obcą szkołą, to też zawsze załatwiałem obstawę, by nikomu nie stała się krzywda i nikt z boku się nie wpierdalał. Jako dorosły człowiek, starałem się być dobrym bratem, no kurwa, bratem po prostu - proponowałem wielokrotnie spędzanie czasu wspólnie, jakieś aktywności, no kurwa - robiłem co się da. W większości przypadków odmawiał, nigdy nie spędził ze mną sylwestra ani nic. Mam wrażenie, że gardzi mną i uważa się za lepszego, a w obecności rodziny po prostu mnie tolerował.

Zenek hajta się w maju tego roku, a ja nawet nie wiem, czy zostanę zaproszony na ślub i wesele. Poza tym, uważam, że jego narzeczona to kiepski człowiek, totalnie nie chcę by miała nasze nazwisko i nie popieram tego związku - w sumie, to nawet chyba nie chciałbym (na tą chwilę, póki relacja jest jaka jest) iść na ten ślub i wesele. Póki co, nie mam zaproszenia (przed awanturą miałem być jakimś zabawiaczem - wodzirejem an ich weselu, ale po awanturze napisałem bardzo długą wiadomość w której napisałem, że martwi mnie nasza relacja, że mnie to boli i że nie mogę robić tego o co prosili (marzyłem też o byciu świadkiem, ale poprosił ziomala), bo muszę żyć w zgodzie ze sobą, a traktować się jak śmiecia nie dam. Zero kurwa kontaktu od tamtej pory. Nie odezwał się słowem na moje 30te urodziny, a gdy ja napisałem mu sms z życzeniami w jego urodziny (był za granicą, więc nawet nie mogłem zadzwonić) - odpisał jednym słowem i dalej ma mnie w chuju.

Najmłodszego kocham w chuj #nohomo i zrobiłym dla niego wszystko, życie dojebało mu nie z jego winy wystarczająco mocno, dlatego robię co w mojej mocy, by nie czuł się gorszy, niepełnosprawny, inny. Trenuje BJJ w jednym z klubów, ja go zabrałem na treningi, razem z narzeczoną byliśmy jego pierwszymi trenerami. Mimo wszystko, martwi mnie wizja śmierci rodziców, bo obawiam się, że tego nie dźwignę.

Sama myśl o utracie rodziców powoduje u mnie torsje, bo nie wiem jak jedno poradziłoby sobie bez drugiego i co będzie czuł młody, jak on sobie z tym poradzi. Gdy ich zabraknie, poczuwam się do zaopiekowania się młodym i w życiu nie pozwolę, by trafił do jakiegoś zasyfionego ośrodka, gdzie będą go traktowali jak warzywo i młody będzie wegetował. Panicznie boję się też, że przez któryś z napadów padaczkowych (których całe szczęście nie ma już od dłuższego czasu) po prostu stanie mu się krzywda i przedwcześnie odejdzie z tego świata, albo że przez jego "inność" (czasami zachowuje się inaczej niż normotypowe dzieciaki), ktoś kiedyś zrobi mu krzywdę, a ja nie będę w stanie zareagować na czas.

Musze przyznać, że myśl o stracie rodziców sprawia, że żal mi też siebie samego - z mamą jestem blisko od zawsze, z ojcem miałem przez długi czas pod górę, nie był za dobry dla nas i matki, kiedyś nawet wyjebałem go z domu, gdy podniósł na nią rękę, ale zmienił się - od pewnego czasu jest dla mnie dużym wsparciem i mogę na niego liczyć. Może to niemodne, może to przejaw bycia mięczakiem, ale zrozumiałem jak bardzo kocham rodziców, wybaczyłem im ich błędy i niedociągnięcia i nie potrafię wyobrazić sobie życia bez nich.

Moim światełkiem w tunelu jest moja narzeczona - niezaprzeczalnie najlepszy człowiek, jakiego w życiu poznałem. Jest wspaniałą osobą, ma ciężką pracę (jest terapeutą behawioralnym, pracuje z dziećmi w spektrum autyzmu), bardzo ambitną, wrażliwą, troskliwą i ciepłą. Jest dla mnie największą ostoją w tym wszystkim i tylko dzięki niej jestem jeszcze na tym świecie. Niestety, uważam, że zasługuje na więcej, na lepsze życie - zaakceptowała mnie takiego, jaki jestem i przyjęła z całym inwentarzem (mam, niestety, dużo długów których narobiłem sobie jeszcze jako dopiero - co - pełnoletni gnój, staram się z nich wychodzić), nie powinna odpowiadać za moje błędy a niestety tak bywa, nie powinna musieć pomagać mi naprawiać tych błędów, ani w ogóle być w to zamieszana. Co więcej, przeze mnie, sama również wkopała się w pewne zadłużenia, obrałem sobie za punkt honoru by spłacić je w pierwszej kolejności i staram się to robić, chociaż i tak wisi nad nią widmo komornika. Co więcej - bym ja mógł pracować, zarabiać i jakoś spłacać swoje długi - pomogła mi założyć spółkę zoo tak by komornik nie mógł ruszyć mojego hajsu, a i tak nawet to udało mi się jakoś zjebać (problemy z księgowością, źle wydawane pieniądze, nieopłacone faktury księgowości).

Żyję w ciągłym poczuciu winy, że moi bliscy zasługują na więcej, czuję że w jakiś sposób niszczę im życie.

Próbuję zająć sobie czas jakimiś hobby (ostatnio wjechało ogrodnictwo, postanowiłem wysiać papryczki i pomidory xd), próbuję się rozwijać, śmiać (sport odpada, bo czekam do 30.03 na artroskopię) i generalnie to raczej nie widać po mnie, by coś było nie tak, ale nieraz w nocy dopada mnie bezsenność, albo taki natłok przygnębiających, czarnych myśli, że zaczynam ryczeć jak dzieciak i myśleć, że dla nich wszystkich byłoby dużo lepiej beze mnie.
--

Długi wysryw, i tak #nikogo, ale jakoś musiałem to z siebie wyrzucić.

Zastanawiam się nad terapią, ale póki co nie mam hajsu - parę razy w życiu próbowałem psychodelików (na pierwszy raz z narzeczoną z kapeluszami, wjebaliśmy po 2,5g w lemon teku i był kosmos; pierwszy raz z kartonami to było po 350mcg i też było grubo), do tego dość regularnie palę MJ, choć od pewnego czasu z powodów ekonomiczno - ogarnięciowych (próbuję się ogarnąć xd) mam detoks, zastanawiam się nad psylo/kartonami w niedługim czasie, ale obecnie mam tak najebane w głowie negatywnymi myślami, że trochę się boję.

Z góry dziękuję każdemu, kto to przeczytał i nie wyśmiał mnie przed komputerem/telefonem. Pewnie będę żałował, że to napisałem, ale trudno.
Dasz rade kolego,pozdro
 
Kasa jest u Ciebie duzym problemem, jaka masz prace? duzo zarabiasz?
Pracuje jako Production Analyst dla pewnego szkockiego/angielskiego banku (dla polskiego oddziału, stanowisko brzmi dziwnie, ja sam nie do końca potrafię określić zakres moich kompetencji bo po 8 miesiącach przeniesiono mnie do innego teamu, z innymi aplikacjami do ogarniania), na zarobki teoretycznie nie powinienem narzekac, w zaleznosci od miesiaca (b2b i to takie mega standardowe, zero urlopow itd, wiec jak choruje, to mam mniej) mam tak miedzy 10 / 12k. Do tego ostatnio zlapalem wspolprace z ziomkiem, ktory jest youtuberem, no i pisze mu skrypty do odcinkow, to tam wpada 300brutto za jedno.

W polowie grudnia sie przeprowadzalem, bo w poprzednim mieszkaniu nie z naszej winy doszlo do zalania, wiec mialem koszty w postaci kaucji, kupna jakichs podstawowych rzeczy itp. Nie ukrywam, kiedys w pizde hajsu przeznaczalem na smieszny tyton i jak troche otrzezwialem, to w polowie liczenia przestalem, bo zaczelo mnie to dolowac (stad w innym dziale sen o posadzeniu swoich roslin ; d)

Długów prywatnych mam troche, nie czuje sie komfortowo na tyle by pisac jakie to sa kwoty dokladnie, bardzo chcialbym z tego wszystkiego wyjsc mozliwie najszybciej, wziac slub, zaczac starac sie o dzieci. Stale szukam jakiejs metody dorobku, dopoki nie dojebalem kolana, to u chrzestnego pomagalem w cateringach weekendowo, hajs nie był jakoś duży, ale pomagało to w doraźnym łataniu budżetu.
Chciałbym zacząć robić coś w SM, mam parę pomysłów na własny content na youtube, ale z moją wiarą w siebie (a raczej w powodzenie projektów, których się podejmuję), że zakrawa to o (znak towarowy, rejestruję nazwę) - samo ateizm, po prostu w siebie kurwa nie wierzę. Mocno wstrzymuje mnie to z wieloma rzeczami, od lat marzę by spróbować sił choćby w standupie, ale wszystko co napiszę, idzie w śmietnik, a co tu mówić o jakimś open micu.

Jak są jakieś eventy typu MMA/freak MMA, to korzystając ze swojej 'wiedzy' i 'wieloletniego doświadczenia' próbuję coś typować, ale zawsze gubi mnie chciwość i zamiast małymi kwotami budować kapitał, liczę jak pojeb na fortunę zrobioną z trzydziestu złotych, przez co pewnie hajs który przejebałem u buka można by już liczyć w tysiącach (chociaż z drugiej strony, u buka zarobiłem na pierścionek zaręczynowy i wyjazd do czeskiej pragi, gdzie się oświadczyłem).

@Roshi @Szaba

Dużo znaczy dla mnie to, co napisaliście, wasza chęć wsparcia mnie i dobre słowa. Nie spodziewałem się, jestem zaskoczony, niemal wzruszony. Dzięki panowie.

Nie wiem o jaką formę pomocy mógłbym prosić, czy pytać - nie jestem w to najlepszy, przychodzi mi to z ogromną trudnością i w akompaniamencie wstydu, zawsze starałem się ze wszystkim radzić sobie samemu (bo każdy przecież ma swoje zmartwienia, a kim ja jestem, by obarczać kogoś moimi).

Co do psychologa, to oświadczyłem się magistrowi(magistrze? lol) tego kierunku i mieszkamy pod jednym dachem, bardzo pomaga mi w układaniu głowy, ale niektóre myśli mam tak czarne, że najzwyczajniej w świecie obawiam się, że ją nimi zranię / wystraszę.
 
Pracuje jako Production Analyst dla pewnego szkockiego/angielskiego banku (dla polskiego oddziału, stanowisko brzmi dziwnie, ja sam nie do końca potrafię określić zakres moich kompetencji bo po 8 miesiącach przeniesiono mnie do innego teamu, z innymi aplikacjami do ogarniania), na zarobki teoretycznie nie powinienem narzekac, w zaleznosci od miesiaca (b2b i to takie mega standardowe, zero urlopow itd, wiec jak choruje, to mam mniej) mam tak miedzy 10 / 12k. Do tego ostatnio zlapalem wspolprace z ziomkiem, ktory jest youtuberem, no i pisze mu skrypty do odcinkow, to tam wpada 300brutto za jedno.

W polowie grudnia sie przeprowadzalem, bo w poprzednim mieszkaniu nie z naszej winy doszlo do zalania, wiec mialem koszty w postaci kaucji, kupna jakichs podstawowych rzeczy itp. Nie ukrywam, kiedys w pizde hajsu przeznaczalem na smieszny tyton i jak troche otrzezwialem, to w polowie liczenia przestalem, bo zaczelo mnie to dolowac (stad w innym dziale sen o posadzeniu swoich roslin ; d)

Długów prywatnych mam troche, nie czuje sie komfortowo na tyle by pisac jakie to sa kwoty dokladnie, bardzo chcialbym z tego wszystkiego wyjsc mozliwie najszybciej, wziac slub, zaczac starac sie o dzieci. Stale szukam jakiejs metody dorobku, dopoki nie dojebalem kolana, to u chrzestnego pomagalem w cateringach weekendowo, hajs nie był jakoś duży, ale pomagało to w doraźnym łataniu budżetu.
Chciałbym zacząć robić coś w SM, mam parę pomysłów na własny content na youtube, ale z moją wiarą w siebie (a raczej w powodzenie projektów, których się podejmuję), że zakrawa to o (znak towarowy, rejestruję nazwę) - samo ateizm, po prostu w siebie kurwa nie wierzę. Mocno wstrzymuje mnie to z wieloma rzeczami, od lat marzę by spróbować sił choćby w standupie, ale wszystko co napiszę, idzie w śmietnik, a co tu mówić o jakimś open micu.

Jak są jakieś eventy typu MMA/freak MMA, to korzystając ze swojej 'wiedzy' i 'wieloletniego doświadczenia' próbuję coś typować, ale zawsze gubi mnie chciwość i zamiast małymi kwotami budować kapitał, liczę jak pojeb na fortunę zrobioną z trzydziestu złotych, przez co pewnie hajs który przejebałem u buka można by już liczyć w tysiącach (chociaż z drugiej strony, u buka zarobiłem na pierścionek zaręczynowy i wyjazd do czeskiej pragi, gdzie się oświadczyłem).

@Roshi @Szaba

Dużo znaczy dla mnie to, co napisaliście, wasza chęć wsparcia mnie i dobre słowa. Nie spodziewałem się, jestem zaskoczony, niemal wzruszony. Dzięki panowie.

Nie wiem o jaką formę pomocy mógłbym prosić, czy pytać - nie jestem w to najlepszy, przychodzi mi to z ogromną trudnością i w akompaniamencie wstydu, zawsze starałem się ze wszystkim radzić sobie samemu (bo każdy przecież ma swoje zmartwienia, a kim ja jestem, by obarczać kogoś moimi).

Co do psychologa, to oświadczyłem się magistrowi(magistrze? lol) tego kierunku i mieszkamy pod jednym dachem, bardzo pomaga mi w układaniu głowy, ale niektóre myśli mam tak czarne, że najzwyczajniej w świecie obawiam się, że ją nimi zranię / wystraszę.
Po pierwsze nie mozesz myslec ze bedzie zle. Musisz myslec ze bedzie dobrze. Moze to zabrzmi troche brutalnie, ale chwilowo musisz sie skupic na sobie tzn. ogarniecie zdrowia, czekasz na artro i bardzo dobrze, ale w miedzyczasie mysl co moze Ci pomoc polepszyc swoj stan np. cwiczenia gornych partii, w ktorych nie obciazasz kolana?
Jak są jakieś eventy typu MMA/freak MMA, to korzystając ze swojej 'wiedzy' i 'wieloletniego doświadczenia' próbuję coś typować, ale zawsze gubi mnie chciwość i zamiast małymi kwotami budować kapitał, liczę jak pojeb na fortunę zrobioną z trzydziestu złotych, przez co pewnie hajs który przejebałem u buka można by już liczyć w tysiącach (chociaż z drugiej strony, u buka zarobiłem na pierścionek zaręczynowy i wyjazd do czeskiej pragi, gdzie się oświadczyłem).
jakby widzial siebie :jarolaugh: przez ostatnie miesiace zostawilem u buka kupe kase, byly okresy lepsze i gorsze, ale przy twojej sytuacji kazdy grosz sie liczy. Nie mowie ze masz jest pasztety, ale przede wszystkim musisz pozbyc sie dlugow przynajmniej swojej kobiety a pozniej swoje bo ewidentnie ciazy Ci to na glowie i nie dziwie sie w ogole bo mi by rowniez ciazylo w opor, dlatego nie znosze miec dlugow i nie mam, no chyba ze przyslugi.
Zarabiasz bardzo dobrze, nie wiem w ktorym miejscu mieszkasz, ale jesli to duze miasto i to standard zycia jest wiekszy co za tym idzie wszystko drozsze.
Proponowalbym Ci usiasc ze swoja jak mieszkacie razem i pogadac o finansach czyli... co Wam jest potrzebne, co nie? co mozna np. sprzedac, wystawic na vinted czy allegro.
Na co Wam idzie sporo kasy, czy np. nie rozpieszczacie sie z jedzeniem i troche zmienic jadlospis na prostszy i tanszy (ziemniaki, ryz.kasze, platki owsiane. jest masa przepisow prostych, sytych i nie obciazajacych portfela, a i moze cos z tego zostac z Wami na zawsze :))
Rozumiem ze chcialbym pomoc rodzicom i mlodszemu bratu i rob to dalej W MIARE MOZLIWOSCI ale dopoki nie ogarniesz swojego balaganu to nie bedziesz dla nich pomoca w takim stopniu jakim bys chcial. A co do drugiego brata, to powiem krotko - pierdol go w tym momencie. Ostatnia 'podroz' uswiadomila mi zeby eliminowac z zycia ludzi ktorzy Ci go uprzykrzaja, nie mowie ze masz sie fochac czy cos - moze jeszcze odwidzi mu sie w glowie i pojdzie po rozum do glowy, ale nie masz wplywu na to, na jego podejscie reakcje - mozesz tylko zadbac o siebie.
Jesli z bratem jest ciezka sytuacja potrzebujecie pieniedzy na jakas operacje/badania.. nie mysleliscie o zrzutce na np. siepomaga?
 
nie lubię się nad soba użalać, bo wiem, że są ludzie z dużo większymi problemami, chociaż z drugiej strony wiem, że nie powinienem też bagatelizować tego co czuję

Po prostu trochę przytłaczają mnie pewne rzeczy, mam dwóch młodszych braci, z czego jeden skończył niedawno 13 lat, jest niepełnosprawny (urodził się z wodogłowiem, padaczką lekooporną o podłożu neurologicznym, do tego zdiagnozowano u niego jeszcze zespół aspergera i próbują mu wpisać niepełnosprawność intelektualną w stopniu umiarkowanym), drugi jest ode mnie młodszy dwa lata no i generalnie coś strasznie odjebało mu w głowie od hajsu, traktuje mnie z wyższością, nie tylko mnie z resztą - rodzice również są zdania, że coś się z nim stało, choć nie do końca chcą to głośno mówić.

Ze średnim bratem, nazwijmy go Zenek, nie rozmawiam od roku - pospinaliśmy (a raczej on się pospinał) o hajs, który oddałem mu jeden dzień za późno, bo chorowałem. Jako dzieciaki trzymaliśmy się razem, choć nie zawsze byłem dobrym starszym bratem, to mimo wszystko lazłem za nim w ogień. Niejednokrotnie dostałem za niego wpierdol, gdy ktoś chciał go bić. Jak trzeba było iść kogoś lać pod obcą szkołą, to też zawsze załatwiałem obstawę, by nikomu nie stała się krzywda i nikt z boku się nie wpierdalał. Jako dorosły człowiek, starałem się być dobrym bratem, no kurwa, bratem po prostu - proponowałem wielokrotnie spędzanie czasu wspólnie, jakieś aktywności, no kurwa - robiłem co się da. W większości przypadków odmawiał, nigdy nie spędził ze mną sylwestra ani nic. Mam wrażenie, że gardzi mną i uważa się za lepszego, a w obecności rodziny po prostu mnie tolerował.

Zenek hajta się w maju tego roku, a ja nawet nie wiem, czy zostanę zaproszony na ślub i wesele. Poza tym, uważam, że jego narzeczona to kiepski człowiek, totalnie nie chcę by miała nasze nazwisko i nie popieram tego związku - w sumie, to nawet chyba nie chciałbym (na tą chwilę, póki relacja jest jaka jest) iść na ten ślub i wesele. Póki co, nie mam zaproszenia (przed awanturą miałem być jakimś zabawiaczem - wodzirejem an ich weselu, ale po awanturze napisałem bardzo długą wiadomość w której napisałem, że martwi mnie nasza relacja, że mnie to boli i że nie mogę robić tego o co prosili (marzyłem też o byciu świadkiem, ale poprosił ziomala), bo muszę żyć w zgodzie ze sobą, a traktować się jak śmiecia nie dam. Zero kurwa kontaktu od tamtej pory. Nie odezwał się słowem na moje 30te urodziny, a gdy ja napisałem mu sms z życzeniami w jego urodziny (był za granicą, więc nawet nie mogłem zadzwonić) - odpisał jednym słowem i dalej ma mnie w chuju.

Najmłodszego kocham w chuj #nohomo i zrobiłym dla niego wszystko, życie dojebało mu nie z jego winy wystarczająco mocno, dlatego robię co w mojej mocy, by nie czuł się gorszy, niepełnosprawny, inny. Trenuje BJJ w jednym z klubów, ja go zabrałem na treningi, razem z narzeczoną byliśmy jego pierwszymi trenerami. Mimo wszystko, martwi mnie wizja śmierci rodziców, bo obawiam się, że tego nie dźwignę.

Sama myśl o utracie rodziców powoduje u mnie torsje, bo nie wiem jak jedno poradziłoby sobie bez drugiego i co będzie czuł młody, jak on sobie z tym poradzi. Gdy ich zabraknie, poczuwam się do zaopiekowania się młodym i w życiu nie pozwolę, by trafił do jakiegoś zasyfionego ośrodka, gdzie będą go traktowali jak warzywo i młody będzie wegetował. Panicznie boję się też, że przez któryś z napadów padaczkowych (których całe szczęście nie ma już od dłuższego czasu) po prostu stanie mu się krzywda i przedwcześnie odejdzie z tego świata, albo że przez jego "inność" (czasami zachowuje się inaczej niż normotypowe dzieciaki), ktoś kiedyś zrobi mu krzywdę, a ja nie będę w stanie zareagować na czas.

Musze przyznać, że myśl o stracie rodziców sprawia, że żal mi też siebie samego - z mamą jestem blisko od zawsze, z ojcem miałem przez długi czas pod górę, nie był za dobry dla nas i matki, kiedyś nawet wyjebałem go z domu, gdy podniósł na nią rękę, ale zmienił się - od pewnego czasu jest dla mnie dużym wsparciem i mogę na niego liczyć. Może to niemodne, może to przejaw bycia mięczakiem, ale zrozumiałem jak bardzo kocham rodziców, wybaczyłem im ich błędy i niedociągnięcia i nie potrafię wyobrazić sobie życia bez nich.

Moim światełkiem w tunelu jest moja narzeczona - niezaprzeczalnie najlepszy człowiek, jakiego w życiu poznałem. Jest wspaniałą osobą, ma ciężką pracę (jest terapeutą behawioralnym, pracuje z dziećmi w spektrum autyzmu), bardzo ambitną, wrażliwą, troskliwą i ciepłą. Jest dla mnie największą ostoją w tym wszystkim i tylko dzięki niej jestem jeszcze na tym świecie. Niestety, uważam, że zasługuje na więcej, na lepsze życie - zaakceptowała mnie takiego, jaki jestem i przyjęła z całym inwentarzem (mam, niestety, dużo długów których narobiłem sobie jeszcze jako dopiero - co - pełnoletni gnój, staram się z nich wychodzić), nie powinna odpowiadać za moje błędy a niestety tak bywa, nie powinna musieć pomagać mi naprawiać tych błędów, ani w ogóle być w to zamieszana. Co więcej, przeze mnie, sama również wkopała się w pewne zadłużenia, obrałem sobie za punkt honoru by spłacić je w pierwszej kolejności i staram się to robić, chociaż i tak wisi nad nią widmo komornika. Co więcej - bym ja mógł pracować, zarabiać i jakoś spłacać swoje długi - pomogła mi założyć spółkę zoo tak by komornik nie mógł ruszyć mojego hajsu, a i tak nawet to udało mi się jakoś zjebać (problemy z księgowością, źle wydawane pieniądze, nieopłacone faktury księgowości).

Żyję w ciągłym poczuciu winy, że moi bliscy zasługują na więcej, czuję że w jakiś sposób niszczę im życie.

Próbuję zająć sobie czas jakimiś hobby (ostatnio wjechało ogrodnictwo, postanowiłem wysiać papryczki i pomidory xd), próbuję się rozwijać, śmiać (sport odpada, bo czekam do 30.03 na artroskopię) i generalnie to raczej nie widać po mnie, by coś było nie tak, ale nieraz w nocy dopada mnie bezsenność, albo taki natłok przygnębiających, czarnych myśli, że zaczynam ryczeć jak dzieciak i myśleć, że dla nich wszystkich byłoby dużo lepiej beze mnie.
--

Długi wysryw, i tak #nikogo, ale jakoś musiałem to z siebie wyrzucić.

Zastanawiam się nad terapią, ale póki co nie mam hajsu - parę razy w życiu próbowałem psychodelików (na pierwszy raz z narzeczoną z kapeluszami, wjebaliśmy po 2,5g w lemon teku i był kosmos; pierwszy raz z kartonami to było po 350mcg i też było grubo), do tego dość regularnie palę MJ, choć od pewnego czasu z powodów ekonomiczno - ogarnięciowych (próbuję się ogarnąć xd) mam detoks, zastanawiam się nad psylo/kartonami w niedługim czasie, ale obecnie mam tak najebane w głowie negatywnymi myślami, że trochę się boję.

Z góry dziękuję każdemu, kto to przeczytał i nie wyśmiał mnie przed komputerem/telefonem. Pewnie będę żałował, że to napisałem, ale trudno.

Trzymaj się kolego, to przede wszystkim. Szukaj pozytywów, dbaj o siebie i bliskie Ci osoby, ciesz się tym co macie i czasem, który macie. Niestety czas płynie i bliscy odchodzą, nie masz na to wpływu, tak to działa od tysięcy lat. Ze śmiercią bliskich też sobie poradzisz, zobaczysz, ale zupełnie nie ma sensu teraz o tym pisać, myśleć i tracić na to energii, kiedy są obok Ciebie i możecie z tego korzystać. Masz wpływ na to co jest tu i teraz, dlatego ciesz się podróżą i wspólnym czasem. A z resztą sobie poradzisz i jakoś się poukłada, tak jesteśmy skonstruowani. Piszę to z doświadczenia, bo przez ostatnie 3 lata życie mnie dojebało w kwestii utraty bliskich tak, jak nigdy wcześniej przez 30 lat... i żyję. Nie myśl o tym, na to nigdy nie będziesz w pełni gotowy, ale poradzisz sobie.
W kwestii wiary w siebie i lekkości podejmowania decyzji, mam podobnie, ale bardzo się staram pracować nad tym, mieć wyjebane na opinię innych i robić swoje, chociaż jest ciężko. Życzę Tobie i sobie siły do tego, nie poddawaj się, na stare lata będziesz żałował, że nie próbowałeś :)
Grunt, to mieć świadomość swoich słabości i chcieć zmiany, próbować działać, powodzenia.

Jeśli chodzi o podróże z grzybami czy kartonami, to raczej poukładaj sobie na sucho parę rzeczy w głowie na początek, chociaż trochę :) ja bym tak zrobił, bo szkoda materiału i zdrowia na bad tripy. Co do mj to dla mnie wszystko powyżej okazjonalnie w jakiś weekend to za dużo, ale to ja. Bez niej dużo więcej życia we mnie, kiedyś to jeszcze trochę kreatywności dodawała, obecnie to tylko urozmaicenie w łóżku i podkręcenie apetytu, dlatego mocno ograniczyłem.
 
Jeśli chodzi o finanse to w moim przypadku, mielismy razem żoną pewne długi konsumenckie. Czy dużo czy mało to kwestia subiektywna, jednakże duża część z naszych wypłat szła na spłatę zoobowiązań. Znaleźliśmy w sobie pewne pokłady silnej woli/motywacji żeby te sprawy uporządkować. Choć obecnie pozostała nam jeszcze część kredytów i rat to spłaty, ale sprawa jest wyprostowana i kontynując działania powinniśmy uporać się ze wszystkim do końca tego roku. Bardzo pomogła nam lektura bloga finanse bardzo osobiste (podrzucam link: https://marciniwuc.com/) i wdrożenie działań jakie autor tam porusza. Droga do spłaty zadłużenia jest baaardzo długa, ale na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że spłata kolejnego, nawet najmniejszego zobowiązania zdejmowała mi część ciężaru z karku.
Życzę Ci, aby uporządkowanie finansów dało Ci trochę oddechu i siły na walkę z resztą Twoich problemów!
 
nie lubię się nad soba użalać, bo wiem, że są ludzie z dużo większymi problemami, chociaż z drugiej strony wiem, że nie powinienem też bagatelizować tego co czuję

Po prostu trochę przytłaczają mnie pewne rzeczy, mam dwóch młodszych braci, z czego jeden skończył niedawno 13 lat, jest niepełnosprawny (urodził się z wodogłowiem, padaczką lekooporną o podłożu neurologicznym, do tego zdiagnozowano u niego jeszcze zespół aspergera i próbują mu wpisać niepełnosprawność intelektualną w stopniu umiarkowanym), drugi jest ode mnie młodszy dwa lata no i generalnie coś strasznie odjebało mu w głowie od hajsu, traktuje mnie z wyższością, nie tylko mnie z resztą - rodzice również są zdania, że coś się z nim stało, choć nie do końca chcą to głośno mówić.

Ze średnim bratem, nazwijmy go Zenek, nie rozmawiam od roku - pospinaliśmy (a raczej on się pospinał) o hajs, który oddałem mu jeden dzień za późno, bo chorowałem. Jako dzieciaki trzymaliśmy się razem, choć nie zawsze byłem dobrym starszym bratem, to mimo wszystko lazłem za nim w ogień. Niejednokrotnie dostałem za niego wpierdol, gdy ktoś chciał go bić. Jak trzeba było iść kogoś lać pod obcą szkołą, to też zawsze załatwiałem obstawę, by nikomu nie stała się krzywda i nikt z boku się nie wpierdalał. Jako dorosły człowiek, starałem się być dobrym bratem, no kurwa, bratem po prostu - proponowałem wielokrotnie spędzanie czasu wspólnie, jakieś aktywności, no kurwa - robiłem co się da. W większości przypadków odmawiał, nigdy nie spędził ze mną sylwestra ani nic. Mam wrażenie, że gardzi mną i uważa się za lepszego, a w obecności rodziny po prostu mnie tolerował.

Zenek hajta się w maju tego roku, a ja nawet nie wiem, czy zostanę zaproszony na ślub i wesele. Poza tym, uważam, że jego narzeczona to kiepski człowiek, totalnie nie chcę by miała nasze nazwisko i nie popieram tego związku - w sumie, to nawet chyba nie chciałbym (na tą chwilę, póki relacja jest jaka jest) iść na ten ślub i wesele. Póki co, nie mam zaproszenia (przed awanturą miałem być jakimś zabawiaczem - wodzirejem an ich weselu, ale po awanturze napisałem bardzo długą wiadomość w której napisałem, że martwi mnie nasza relacja, że mnie to boli i że nie mogę robić tego o co prosili (marzyłem też o byciu świadkiem, ale poprosił ziomala), bo muszę żyć w zgodzie ze sobą, a traktować się jak śmiecia nie dam. Zero kurwa kontaktu od tamtej pory. Nie odezwał się słowem na moje 30te urodziny, a gdy ja napisałem mu sms z życzeniami w jego urodziny (był za granicą, więc nawet nie mogłem zadzwonić) - odpisał jednym słowem i dalej ma mnie w chuju.

Najmłodszego kocham w chuj #nohomo i zrobiłym dla niego wszystko, życie dojebało mu nie z jego winy wystarczająco mocno, dlatego robię co w mojej mocy, by nie czuł się gorszy, niepełnosprawny, inny. Trenuje BJJ w jednym z klubów, ja go zabrałem na treningi, razem z narzeczoną byliśmy jego pierwszymi trenerami. Mimo wszystko, martwi mnie wizja śmierci rodziców, bo obawiam się, że tego nie dźwignę.

Sama myśl o utracie rodziców powoduje u mnie torsje, bo nie wiem jak jedno poradziłoby sobie bez drugiego i co będzie czuł młody, jak on sobie z tym poradzi. Gdy ich zabraknie, poczuwam się do zaopiekowania się młodym i w życiu nie pozwolę, by trafił do jakiegoś zasyfionego ośrodka, gdzie będą go traktowali jak warzywo i młody będzie wegetował. Panicznie boję się też, że przez któryś z napadów padaczkowych (których całe szczęście nie ma już od dłuższego czasu) po prostu stanie mu się krzywda i przedwcześnie odejdzie z tego świata, albo że przez jego "inność" (czasami zachowuje się inaczej niż normotypowe dzieciaki), ktoś kiedyś zrobi mu krzywdę, a ja nie będę w stanie zareagować na czas.

Musze przyznać, że myśl o stracie rodziców sprawia, że żal mi też siebie samego - z mamą jestem blisko od zawsze, z ojcem miałem przez długi czas pod górę, nie był za dobry dla nas i matki, kiedyś nawet wyjebałem go z domu, gdy podniósł na nią rękę, ale zmienił się - od pewnego czasu jest dla mnie dużym wsparciem i mogę na niego liczyć. Może to niemodne, może to przejaw bycia mięczakiem, ale zrozumiałem jak bardzo kocham rodziców, wybaczyłem im ich błędy i niedociągnięcia i nie potrafię wyobrazić sobie życia bez nich.

Moim światełkiem w tunelu jest moja narzeczona - niezaprzeczalnie najlepszy człowiek, jakiego w życiu poznałem. Jest wspaniałą osobą, ma ciężką pracę (jest terapeutą behawioralnym, pracuje z dziećmi w spektrum autyzmu), bardzo ambitną, wrażliwą, troskliwą i ciepłą. Jest dla mnie największą ostoją w tym wszystkim i tylko dzięki niej jestem jeszcze na tym świecie. Niestety, uważam, że zasługuje na więcej, na lepsze życie - zaakceptowała mnie takiego, jaki jestem i przyjęła z całym inwentarzem (mam, niestety, dużo długów których narobiłem sobie jeszcze jako dopiero - co - pełnoletni gnój, staram się z nich wychodzić), nie powinna odpowiadać za moje błędy a niestety tak bywa, nie powinna musieć pomagać mi naprawiać tych błędów, ani w ogóle być w to zamieszana. Co więcej, przeze mnie, sama również wkopała się w pewne zadłużenia, obrałem sobie za punkt honoru by spłacić je w pierwszej kolejności i staram się to robić, chociaż i tak wisi nad nią widmo komornika. Co więcej - bym ja mógł pracować, zarabiać i jakoś spłacać swoje długi - pomogła mi założyć spółkę zoo tak by komornik nie mógł ruszyć mojego hajsu, a i tak nawet to udało mi się jakoś zjebać (problemy z księgowością, źle wydawane pieniądze, nieopłacone faktury księgowości).

Żyję w ciągłym poczuciu winy, że moi bliscy zasługują na więcej, czuję że w jakiś sposób niszczę im życie.

Próbuję zająć sobie czas jakimiś hobby (ostatnio wjechało ogrodnictwo, postanowiłem wysiać papryczki i pomidory xd), próbuję się rozwijać, śmiać (sport odpada, bo czekam do 30.03 na artroskopię) i generalnie to raczej nie widać po mnie, by coś było nie tak, ale nieraz w nocy dopada mnie bezsenność, albo taki natłok przygnębiających, czarnych myśli, że zaczynam ryczeć jak dzieciak i myśleć, że dla nich wszystkich byłoby dużo lepiej beze mnie.
--

Długi wysryw, i tak #nikogo, ale jakoś musiałem to z siebie wyrzucić.

Zastanawiam się nad terapią, ale póki co nie mam hajsu - parę razy w życiu próbowałem psychodelików (na pierwszy raz z narzeczoną z kapeluszami, wjebaliśmy po 2,5g w lemon teku i był kosmos; pierwszy raz z kartonami to było po 350mcg i też było grubo), do tego dość regularnie palę MJ, choć od pewnego czasu z powodów ekonomiczno - ogarnięciowych (próbuję się ogarnąć xd) mam detoks, zastanawiam się nad psylo/kartonami w niedługim czasie, ale obecnie mam tak najebane w głowie negatywnymi myślami, że trochę się boję.

Z góry dziękuję każdemu, kto to przeczytał i nie wyśmiał mnie przed komputerem/telefonem. Pewnie będę żałował, że to napisałem, ale trudno.
Mimo,że to tylko internet wymagało to sporo odwagi.
Chyba relacje z bratem musisz sobie odpuścić,bo to wygląda tak,że im bardziej się starasz tym bardziej od niego "obrywasz"
Trzymam kciuki żeby Ci się ułożyło,powodzenia!
 
Moze to zabrzmi troche brutalnie, ale chwilowo musisz sie skupic na sobie tzn. ogarniecie zdrowia, czekasz na artro i bardzo dobrze, ale w miedzyczasie mysl co moze Ci pomoc polepszyc swoj stan np. cwiczenia gornych partii, w ktorych nie obciazasz kolana?
no właśnie jakoś tak się zbieram, moja narzeczona wróciła na BJJ i trafiła do klubu, który jest naprawdę super - jest tam też siłownia, a że lubię spędzać z nią czas, to chyba się wybiorę. Mój fizjo (złoty człowiek, przyjmuje mnie i narzeczoną za darmo tylko i wyłącznie dlatego, że poza profesjonalistą widzieliśmy w nim też człowieka i zaprzyjaźniliśmy się) mówi, że nogę też powinienem przed operacją wzmacniać.
musisz pozbyc sie dlugow przynajmniej swojej kobiety a pozniej swoje bo ewidentnie ciazy Ci to na glowie
To staram się robić, stąd stałe szukanie dodatkowego źródła zarobku i jakiejkolwiek okazji, by zasilić budżet. W przyszłym miesiącu zamkniemy jedną 'chwilówkę' na około 3k, potem będziemy spłacać resztę jakimiś kwotami.
nie wiem w ktorym miejscu mieszkasz, ale jesli to duze miasto i to standard zycia jest wiekszy co za tym idzie wszystko drozsze
Całkiem spore miasto, stolica, ceny wszystkiego wysokie jak sam skurwysyn.
Proponowalbym Ci usiasc ze swoja jak mieszkacie razem i pogadac o finansach czyli... co Wam jest potrzebne, co nie? co mozna np. sprzedac, wystawic na vinted czy allegro.
Na co Wam idzie sporo kasy, czy np. nie rozpieszczacie sie z jedzeniem i troche zmienic jadlospis na prostszy i tanszy (ziemniaki, ryz.kasze, platki owsiane. jest masa przepisow prostych, sytych i nie obciazajacych portfela, a i moze cos z tego zostac z Wami na zawsze :))
Już dawno pozbyliśmy się wszystkiego, co nie jest nam potrzebne - rozmowy o finansach prowadzimy stale i tak właściwie to przez te rozmowy zdecydowaliśmy się, że dopóki nie ustabilizujemy się jakoś, to hehuana i inne przyjemności idą w odstawkę. Co do jedzenia - wychowałem się w dość biednej rodzinie i tak naprawdę od zawsze mam nawyk szukania tańszych opcji, nie zamawiamy w ogóle żarcia do domu i nie jemy na mieście. Ma to swoje atuty, bo nauczyłem się naprawde nieźle gotować (jak na domowe potrzeby, rzecz jasna) i nie mam czegoś takiego, czego bym nie zrobił jak mam przepis.
Jesli z bratem jest ciezka sytuacja potrzebujecie pieniedzy na jakas operacje/badania.. nie mysleliscie o zrzutce na np. siepomaga?
Póki co, na całe szczęście nie trzeba pieniędzy na operacje/badania, próbujemy znaleźć mu trenera umiejętności społecznych i robić też co możemy na własną rękę. Rodzice, niestety, są uparci i mają taką głupią godność, która nakazuje im radzić sobie ze wszystkim samym, ledwo udało się ich namówić na zgłoszenie młodego do fundacji, by można było odprowadzić na niego 1% podatku. Zrzutki nie wchodzą w grę, nie mogę zrobić tego wbrew ich woli, a oni mają podejście, że są ludzie z większymi problemami. Teraz jak sobie tak pomyślę, to już chyba wiem, po kim mam takie myślenie.
W kwestii wiary w siebie i lekkości podejmowania decyzji, mam podobnie, ale bardzo się staram pracować nad tym, mieć wyjebane na opinię innych i robić swoje, chociaż jest ciężko. Życzę Tobie i sobie siły do tego, nie poddawaj się, na stare lata będziesz żałował, że nie próbowałeś :)
Grunt, to mieć świadomość swoich słabości i chcieć zmiany, próbować działać, powodzenia.
Bardzo dziękuję. Zbieram się w sobie po mału, może kiedyś się uda. Jeśli już spróbuję swoich sił z jakimś przedsięwzięciem, pewnie się tutaj pochwalę :)
Znaleźliśmy w sobie pewne pokłady silnej woli/motywacji żeby te sprawy uporządkować. Choć obecnie pozostała nam jeszcze część kredytów i rat to spłaty, ale sprawa jest wyprostowana i kontynując działania powinniśmy uporać się ze wszystkim do końca tego roku. Bardzo pomogła nam lektura bloga finanse bardzo osobiste (podrzucam link: https://marciniwuc.com/) i wdrożenie działań jakie autor tam porusza. Droga do spłaty zadłużenia jest baaardzo długa, ale na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że spłata kolejnego, nawet najmniejszego zobowiązania zdejmowała mi część ciężaru z karku.
Super, bardzo się cieszę, ja również jestem po wielu rozmowach z narzeczoną, a także samym sobą i również staramy się zacisnąć pasa i wyjść na prostą. Dzięli za link, postaram się skorzystać. A co do spłacania zadłużeń przy jednoczesnym zrzucaniu ciężaru z karku - wiem o czym mówisz, mimo iż niewiele zobowiązań udało mi się domknąć do tej pory, to jednak jakoś to uczucie jest mi znajome.
Chyba relacje z bratem musisz sobie odpuścić,bo to wygląda tak,że im bardziej się starasz tym bardziej od niego "obrywasz"
Trzymam kciuki żeby Ci się ułożyło,powodzenia!
Dzięki. Niestety, chyba masz rację. Czuję, że im bardziej ja się odkrywam, ustępuję, czy pokazuję że mi zależy, tym bardziej on się rozpędza.

Panowie, naprawdę, dzięki za wasze odpowiedzi - nie sądziłem, że mój wysryw spotka się z takimi reakcjami, zwłaszcza, że jestem tu szarym randomem, który czasem popierdoli jakieś głupoty w freakowych tematach, albo rzuci gdzieś meme. Jakby wam ktoś tego nie powiedział, to dobrzy z was ludzie (wybaczcie, jeśli kogoś nie oznaczyłem, nie odpowiedziałem na coś - pisanie tutaj to dla mnie wciąż duże emocje, jednego posta piszę prawie godzinę, bo to trochę jak terapia, staram się zawrzeć wszystko to, co chciałbym powiedzieć).
 
nie lubię się nad soba użalać, bo wiem, że są ludzie z dużo większymi problemami, chociaż z drugiej strony wiem, że nie powinienem też bagatelizować tego co czuję

Po prostu trochę przytłaczają mnie pewne rzeczy, mam dwóch młodszych braci, z czego jeden skończył niedawno 13 lat, jest niepełnosprawny (urodził się z wodogłowiem, padaczką lekooporną o podłożu neurologicznym, do tego zdiagnozowano u niego jeszcze zespół aspergera i próbują mu wpisać niepełnosprawność intelektualną w stopniu umiarkowanym), drugi jest ode mnie młodszy dwa lata no i generalnie coś strasznie odjebało mu w głowie od hajsu, traktuje mnie z wyższością, nie tylko mnie z resztą - rodzice również są zdania, że coś się z nim stało, choć nie do końca chcą to głośno mówić.

Ze średnim bratem, nazwijmy go Zenek, nie rozmawiam od roku - pospinaliśmy (a raczej on się pospinał) o hajs, który oddałem mu jeden dzień za późno, bo chorowałem. Jako dzieciaki trzymaliśmy się razem, choć nie zawsze byłem dobrym starszym bratem, to mimo wszystko lazłem za nim w ogień. Niejednokrotnie dostałem za niego wpierdol, gdy ktoś chciał go bić. Jak trzeba było iść kogoś lać pod obcą szkołą, to też zawsze załatwiałem obstawę, by nikomu nie stała się krzywda i nikt z boku się nie wpierdalał. Jako dorosły człowiek, starałem się być dobrym bratem, no kurwa, bratem po prostu - proponowałem wielokrotnie spędzanie czasu wspólnie, jakieś aktywności, no kurwa - robiłem co się da. W większości przypadków odmawiał, nigdy nie spędził ze mną sylwestra ani nic. Mam wrażenie, że gardzi mną i uważa się za lepszego, a w obecności rodziny po prostu mnie tolerował.

Zenek hajta się w maju tego roku, a ja nawet nie wiem, czy zostanę zaproszony na ślub i wesele. Poza tym, uważam, że jego narzeczona to kiepski człowiek, totalnie nie chcę by miała nasze nazwisko i nie popieram tego związku - w sumie, to nawet chyba nie chciałbym (na tą chwilę, póki relacja jest jaka jest) iść na ten ślub i wesele. Póki co, nie mam zaproszenia (przed awanturą miałem być jakimś zabawiaczem - wodzirejem an ich weselu, ale po awanturze napisałem bardzo długą wiadomość w której napisałem, że martwi mnie nasza relacja, że mnie to boli i że nie mogę robić tego o co prosili (marzyłem też o byciu świadkiem, ale poprosił ziomala), bo muszę żyć w zgodzie ze sobą, a traktować się jak śmiecia nie dam. Zero kurwa kontaktu od tamtej pory. Nie odezwał się słowem na moje 30te urodziny, a gdy ja napisałem mu sms z życzeniami w jego urodziny (był za granicą, więc nawet nie mogłem zadzwonić) - odpisał jednym słowem i dalej ma mnie w chuju.

Najmłodszego kocham w chuj #nohomo i zrobiłym dla niego wszystko, życie dojebało mu nie z jego winy wystarczająco mocno, dlatego robię co w mojej mocy, by nie czuł się gorszy, niepełnosprawny, inny. Trenuje BJJ w jednym z klubów, ja go zabrałem na treningi, razem z narzeczoną byliśmy jego pierwszymi trenerami. Mimo wszystko, martwi mnie wizja śmierci rodziców, bo obawiam się, że tego nie dźwignę.

Sama myśl o utracie rodziców powoduje u mnie torsje, bo nie wiem jak jedno poradziłoby sobie bez drugiego i co będzie czuł młody, jak on sobie z tym poradzi. Gdy ich zabraknie, poczuwam się do zaopiekowania się młodym i w życiu nie pozwolę, by trafił do jakiegoś zasyfionego ośrodka, gdzie będą go traktowali jak warzywo i młody będzie wegetował. Panicznie boję się też, że przez któryś z napadów padaczkowych (których całe szczęście nie ma już od dłuższego czasu) po prostu stanie mu się krzywda i przedwcześnie odejdzie z tego świata, albo że przez jego "inność" (czasami zachowuje się inaczej niż normotypowe dzieciaki), ktoś kiedyś zrobi mu krzywdę, a ja nie będę w stanie zareagować na czas.

Musze przyznać, że myśl o stracie rodziców sprawia, że żal mi też siebie samego - z mamą jestem blisko od zawsze, z ojcem miałem przez długi czas pod górę, nie był za dobry dla nas i matki, kiedyś nawet wyjebałem go z domu, gdy podniósł na nią rękę, ale zmienił się - od pewnego czasu jest dla mnie dużym wsparciem i mogę na niego liczyć. Może to niemodne, może to przejaw bycia mięczakiem, ale zrozumiałem jak bardzo kocham rodziców, wybaczyłem im ich błędy i niedociągnięcia i nie potrafię wyobrazić sobie życia bez nich.

Moim światełkiem w tunelu jest moja narzeczona - niezaprzeczalnie najlepszy człowiek, jakiego w życiu poznałem. Jest wspaniałą osobą, ma ciężką pracę (jest terapeutą behawioralnym, pracuje z dziećmi w spektrum autyzmu), bardzo ambitną, wrażliwą, troskliwą i ciepłą. Jest dla mnie największą ostoją w tym wszystkim i tylko dzięki niej jestem jeszcze na tym świecie. Niestety, uważam, że zasługuje na więcej, na lepsze życie - zaakceptowała mnie takiego, jaki jestem i przyjęła z całym inwentarzem (mam, niestety, dużo długów których narobiłem sobie jeszcze jako dopiero - co - pełnoletni gnój, staram się z nich wychodzić), nie powinna odpowiadać za moje błędy a niestety tak bywa, nie powinna musieć pomagać mi naprawiać tych błędów, ani w ogóle być w to zamieszana. Co więcej, przeze mnie, sama również wkopała się w pewne zadłużenia, obrałem sobie za punkt honoru by spłacić je w pierwszej kolejności i staram się to robić, chociaż i tak wisi nad nią widmo komornika. Co więcej - bym ja mógł pracować, zarabiać i jakoś spłacać swoje długi - pomogła mi założyć spółkę zoo tak by komornik nie mógł ruszyć mojego hajsu, a i tak nawet to udało mi się jakoś zjebać (problemy z księgowością, źle wydawane pieniądze, nieopłacone faktury księgowości).

Żyję w ciągłym poczuciu winy, że moi bliscy zasługują na więcej, czuję że w jakiś sposób niszczę im życie.

Próbuję zająć sobie czas jakimiś hobby (ostatnio wjechało ogrodnictwo, postanowiłem wysiać papryczki i pomidory xd), próbuję się rozwijać, śmiać (sport odpada, bo czekam do 30.03 na artroskopię) i generalnie to raczej nie widać po mnie, by coś było nie tak, ale nieraz w nocy dopada mnie bezsenność, albo taki natłok przygnębiających, czarnych myśli, że zaczynam ryczeć jak dzieciak i myśleć, że dla nich wszystkich byłoby dużo lepiej beze mnie.
--

Długi wysryw, i tak #nikogo, ale jakoś musiałem to z siebie wyrzucić.

Zastanawiam się nad terapią, ale póki co nie mam hajsu - parę razy w życiu próbowałem psychodelików (na pierwszy raz z narzeczoną z kapeluszami, wjebaliśmy po 2,5g w lemon teku i był kosmos; pierwszy raz z kartonami to było po 350mcg i też było grubo), do tego dość regularnie palę MJ, choć od pewnego czasu z powodów ekonomiczno - ogarnięciowych (próbuję się ogarnąć xd) mam detoks, zastanawiam się nad psylo/kartonami w niedługim czasie, ale obecnie mam tak najebane w głowie negatywnymi myślami, że trochę się boję.

Z góry dziękuję każdemu, kto to przeczytał i nie wyśmiał mnie przed komputerem/telefonem. Pewnie będę żałował, że to napisałem, ale trudno.

Zarzuć ketamine lub jakieś RC spokrewnione z ketaminą (może być 2-FDCK, DCK). Na funcaps.nl można zamówić.
 
Zarzuć ketamine lub jakieś RC spokrewnione z ketaminą (może być 2-FDCK, DCK). Na funcaps.nl można zamówić.
nie, dzięki, miałem swój ćpuński okres w życiu, gdy miałem rzeczy na pobudzenie, na zamulenie, na kurwa wszystko i tak grubo z tym leciałem, że jak kiedyś w robocie dostałem udaru cieplnego, to ratownicy medyczni z karetki pytali co ćpam, bo podlaczeniu pod jakies diody czy co to tam było wyszło, że moje serce pracuje jak u 60 latka
 
nie, dzięki, miałem swój ćpuński okres w życiu, gdy miałem rzeczy na pobudzenie, na zamulenie, na kurwa wszystko i tak grubo z tym leciałem, że jak kiedyś w robocie dostałem udaru cieplnego, to ratownicy medyczni z karetki pytali co ćpam, bo podlaczeniu pod jakies diody czy co to tam było wyszło, że moje serce pracuje jak u 60 latka

To kwasy i grzyby tym bardziej nie.
 
Wez sie pierdolnij w leb

Zanim zaczniesz wyzywać może liźnij trochę wiedzy, bo widzę, że gówno wiesz w temacie.

no tak właśnie myślałem, że ketamina to jest pomysł pomiędzy mocno średnim, a bardzo chujowym ;d

To jest lepszy pomysł, niż wpierdalanie kwasa w takiej sytuacji życiowej, chciałem coś poradzić alternatywnie, ale widzę, że mądrzejsi jesteście.

 
Back
Top