Uzależnienia #bezhashtagaaleprawiezy

To nie są psychodeliki, halucynogeny jak polskie grzyby.
To był gram który się rzuje i je w takiej małej ilości. Stan po godzinie podobny do zjarania trawą. Z tym że obraz przyjemnie się pomniejsza i oddala. Włącza się kreatywność myślowa i w gadce:
W głogowie wsiadła do nas matka z córką, jadąca do rodziny. Początkowo zdegustowana mną i woodstockowiczami. Po godzinie miałem taką bajerę, że matka sama mówi córce by ta dała mi swój tel i się ze mną umówiła. Także bardzo pozotywne odczucia, myśli i przez to pozytywne zachowania dla innych. Ja sam czułem chillową euforie, nie jak po wciąganiu, aktywną, tylko chillową.

Jak kupiłem? Krzyknąłem na cały wagon czy ktoś ma na sprzedaż jakieś alkohole, zielsko lub narkotyki. Jedna hipiska z hiszpanii za 25 zł sprzedała mi tego grzyba. Kupiłem pare gram. Nie miałem potem na bilet(wydałem na woodzie 1500 zł, nie wiem na co), ale konduktorka powi9edziała, że policzy mi jak za opiekuna osoby niewidomej(4 zł ) i było ok.

Trochę gardzę. Ale lekko bo odeskortowałeś mnie najebanego do domu z krakowa.

Z uzależnień odkąd fajki rzuciłem to ino browar w hurtowych ilościach
 
Spożycie browara wzniosło poziom rozciągliwość mojego pęcherza na wyższy level. Teraz jestem panem mojego pęcherza, ja mówię mu kiedy bedziemy sikać a nie on mi.
Mordo mam to samo. Walnę parę browców na godzinę przed snem i leję dopiero jak wstanę rano. Trochę pęcherz nakurwia ale co zrobisz
 
Trochę gardzę. Ale lekko bo odeskortowałeś mnie najebanego do domu z krakowa.

Z uzależnień odkąd fajki rzuciłem to ino browar w hurtowych ilościach

No ja rzuciłem dragi uzależniające, z uzależniajacych rzeczy został mi tylko alkohol, czasem w małych, czasem dużych ilościach.
Psychodeliki uzalezniajace nie są , czasem sobie teraz pozwolę na eksperymenty.
(ok, zdarza mi sie raz na pare miesiecy wydać tysiac na grubsza impreze koksowniczą w Warszawie).
 
No ja rzuciłem dragi uzależniające, z uzależniajacych rzeczy został mi tylko alkohol, czasem w małych, czasem dużych ilościach.
Psychodeliki uzalezniajace nie są , czasem sobie teraz pozwolę na eksperymenty.
(ok, zdarza mi sie raz na pare miesiecy wydać tysiac na grubsza impreze koksowniczą w Warszawie).
To o woodstocku było
 
No ja rzuciłem dragi uzależniające, z uzależniajacych rzeczy został mi tylko alkohol, czasem w małych, czasem dużych ilościach.
Psychodeliki uzalezniajace nie są , czasem sobie teraz pozwolę na eksperymenty.
(ok, zdarza mi sie raz na pare miesiecy wydać tysiac na grubsza impreze koksowniczą w Warszawie).
Próbowałeś kiedyś hery dożylnie?
 
Próbowałeś kiedyś hery dożylnie?

Dlaczego miałbym się tykać najgorszego gówna dla śmieci?
Opioidów nie próbowałem nawet w postaci kodeiny z tabletek na kaszel. Tym bardziej nigdy heroiny i innych gówien z tej rodziny narkotyków.
Nie porównuj psychodelików których nie da się brać dla przyjemnosci, ani od nich uzależnić, do heroiny :)
 
Dlaczego miałbym się tykać najgorszego gówna dla śmieci?
Opioidów nie próbowałem nawet w postaci kodeiny z tabletek na kaszel. Tym bardziej nigdy heroiny i innych gówien z tej rodziny narkotyków.
Nie porównuj psychodelików których nie da się brać dla przyjemnosci, ani od nich uzależnić, do heroiny :)
Ja tylko spytałem, dlaczego taka agresja?
 
moim uzaleznieniem jest to,ze w nocy ,gdy chce mi sie siku, leje do kubka po herbacie bo nie chce mi sie isc do kibla, pozdrawiam :joe:
ja leję do butelek po pepsi jak mi się nie chce iść do sracza, nawyk jeszcze ze studiów z akademika, gdzie kibel był 100m od pokoju, tylko trzeba mieć cierpliwość i pewne ręce, by nie rozsiurać po pokoju ;)
 
To nie są psychodeliki, halucynogeny jak polskie grzyby.
To był gram który się rzuje i je w takiej małej ilości. Stan po godzinie podobny do zjarania trawą. Z tym że obraz przyjemnie się pomniejsza i oddala. Włącza się kreatywność myślowa i w gadce:
W głogowie wsiadła do nas matka z córką, jadąca do rodziny. Początkowo zdegustowana mną i woodstockowiczami. Po godzinie miałem taką bajerę, że matka sama mówi córce by ta dała mi swój tel i się ze mną umówiła. Także bardzo pozotywne odczucia, myśli i przez to pozytywne zachowania dla innych. Ja sam czułem chillową euforie, nie jak po wciąganiu, aktywną, tylko chillową.

Jak kupiłem? Krzyknąłem na cały wagon czy ktoś ma na sprzedaż jakieś alkohole, zielsko lub narkotyki. Jedna hipiska z hiszpanii za 25 zł sprzedała mi tego grzyba. Kupiłem pare gram. Nie miałem potem na bilet(wydałem na woodzie 1500 zł, nie wiem na co), ale konduktorka powi9edziała, że policzy mi jak za opiekuna osoby niewidomej(4 zł ) i było ok.
łysiczka to psychodelik
 
łysiczka to psychodelik

Jak i polowa kwasow ktore wywoluja halucynacje , zwlaszcza emocjonalne.

W niektorych dragach ciezko kategoryzowac pod wzgledem dzialania fizycznego od psychicznego. Np dxm(acodin) to dysocjant ale przy 3 plateu dziala jak psychodelik i masz halucynacje
 
narkusy :mamed:
156910_narkoman-z-tego-reksia.jpg
 
Kurwa, przedłużony długi weekend, 5 dni nieobecności w pracy - trzeba nadrobić zaległości...

Oczywiście kurwa zaczynam od newsów mma na cohones :facepalm:
 
Top 10 miejsc na świecie związanych z marihuaną, do których warto pojechać

Lato mamy w pełni. Dla większości z czytających to najdogodniejszy moment wyjazdu na wakacje. Jeśli jeszcze nigdzie nie byliście może warto byście pomyśleli o swoistym canna-trip. Oto top 10 miejsc na świecie, w których fan zioła powinien odwiedzić, by przeżyć coś fajnego, związanego z Mary Jane.
Zacznijmy od miejsc kultowych, potem przejdziemy do tych mniej oczywistych.
1. Jamajka

jamaica-marijuana-laws-800x452.jpg

Reggae, blanty, rastafarianie, słońce i uśmiechnięci ludzie (którzy mówią często kompletnie niezrozumiałym angielskim) przez cały rok – to wszystko tak jakoś do siebie świetnie pasuje. Palić skręta w kraju w którym część ludzi traktuje tę czynność jako przyjmowanie sakramentu to zupełnie co innego niż zwykłe jaranie (poczytajcie sobie o ruchu i religii rastafari. Dużo lepiej niż na Wikipedii został opisany tutaj). Wokół gandzi na tej niewielkiej wyspie wykształciła się niepowtarzalna, specyficzna kultura i od wielu lat spora część turystów wyprawia się do tego kraju właśnie po to by poczuć i przeżyć to samemu.
wpid2006-img_4879.jpg

W kraju tym od dłuższego przymykano oczy na palenie marihuany, niedawno została ona jednak całkowicie zdekryminalizowana (określono jednak wartość graniczną, jaką można posiadać – 2 uncje, czyli ok. 56,7 g. Szerzej pisaliśmy już o tym tutaj). Co więcej rządzący ojczyzną Boba Marleya, chyba doskonale zdają sobie sprawę ze swojego ogromnego potencjału pod kątem canna-trips, dlatego już za niedługo na wszystkich międzynarodowych lotniskach mają stanąć automaty, w których będzie można kupić Mary Jane. Miejscowi organizują też dla przyjezdnych specjalne turnusy na których można się porządnie zjarać, a przy okazji zobaczyć plantacje marihuany.
2. Amsterdam w Holandii

cimg9222.jpg

Europejska Mekka dla wszystkich jarających zioło. Coffee-shopy (pierwszy z nich Mellow Yellow został założony już w latach 70.) to coś, co trzeba zobaczyć, być tam i przeżyć to. Jeżeli lubicie klimat zadymionych, nieco ciemnych i zagraconych, „piwnicznych” lokali, w których towar podają ludzie wyglądający jak Chich lub Chong z filmu „Up in smoke” to w stolicy Holandii macie największą szansę, że takie miejsce znajdziecie.
amsterdam-cannabis-tourists-cafes.jpg

Amsterdam oznacza także bardzo otwartych i tolerancyjnych ludzi i odnosi się to zarówno do miejscowych, jak i dużej części marihuanowych turystów. Warto też dodać, że oprócz coffee-shopów istnieją tzw. smartshopy, w których sprzedaje się pokaźną gamę środków psychodelicznych. W dzielnicy De Wallen możecie znaleźć także budzące zainteresowanie Muzeum Marihuany i Haszu, jakkolwiek ci którzy mieli okazję w nim być twierdzą, że nie warto na nie tracić czas.
amsterdam_0.jpg

Wbrew temu co wielu ludzi myśli Mary Jane nie jest legalna w Holandii (a sam status prawny coffee-shopów jest dość dwuznaczny), natomiast posiadanie do 5-ciu g. nie jest karane. W ostatnich latach powstało sporo zamieszania odnośnie tego czy obcokrajowcy będą mogli cokolwiek kupić w coffee-shopie – tamtejsze władze eksperymentowały bowiem z zaostrzeniem prawa mającego uderzyć w narko-turystów. Wprowadzono najpierw tzw. Wietpassy, których zdobycie dla obcokrajowców było nadzwyczaj trudne, a potem na ich miejsce wprowadzono nowe prawo, które ograniczało możliwość wejścia do coffee-shopów praktycznie tylko do miejscowej ludności. Obecnie wszystko jest po staremu – jeśli masz 18 lat będziesz w stanie bez problemów kupić tam zioło. Warto też nadmienić, że z wszystkich tych regulacji utrudniających nabycie gandzi Amsterdam był zawsze wyłączony.
3. Barcelona w Hiszpanii

trinacria-cannabis-club-barcelona3.jpg

Nazywana jest przez niektórych „nowym Amsterdamem”, chyba jeszcze trochę na wyrost. Niemniej to miasto ma niezwykle bogate życie nocne, fantastyczną architekturę, jedną z najładniejszych plaż miejskich na świecie (Barceloneta), no i „last but not least” urokliwą ulicę la rampa przy której mieszczą się najpopularniejsze z tamtejszych ponad 200-stu Cannabis Social Clubs. Kłopot w tym, że na chwilę obecną z nich raczej nie skorzystacie, bo żeby to zrobić trzeba wyrobić sobie specjalną kartę, na którą się oczekuje 2 tygodnie. Ilość dni które się czeka jest podyktowana właśnie tym, by drastycznie ograniczyć liczbę turystów korzystających z tych klubów.
1x-1.jpg

Ale nic straconego. Na tej samej la Rampie (a także w jej okolicach) jeszcze zanim zdążycie zauważyć jakikolwiek Cannabis Club nieznajomi w porze wieczornej co najmniej kilka razy zaproponują wam zakup zioła. A jeśli zabraknie wam go rano, to w każdym większym parku można trafić na grupki, najczęściej czarnoskórych, muzyków, pytających często z już daleka na migi czy chcecie zapalić. Policja na to wszystko przymyka oczy, zresztą samo posiadanie nie jest obecnie w Hiszpanii karane.
12819467_10207682393192068_6456864590329596595_o.jpg

Przy planowaniu wycieczki do Barcelony warto zwrócić uwagę na kalendarz konopnych imprez, odbywa się ich tam naprawdę wiele. W tym największe w Europie marihuanowe targi wystawiennicze – Spannabis (byliśmy na tegorocznych, tutaj znajdziecie naszą relację wideo).
4. Denver w stanie Kolorado, w USA

dfe8f431-a302-40b7-801b-3c666076f985-bestsizeavailable.jpeg

To miejsce, które obecnie z uwagą obserwuje cały konopny świat. Tutaj możecie zjarać się praktycznie bez ograniczeń. Tutaj wokół zioła wykształca się ogromny wielomiliardowy biznes. Tutaj powstają wszelkie nowe gadżety, w tym moda na waporyzery. Tutaj sklepy z ogólnodostępną marihuaną, upodabniane są do Apple Store, Starbucksa i Virgin Store. Tutaj obecnie zjeżdża się cała Ameryka by wziąć udział w organizowanych specjalnie pod gandzię turnusach, na których się zwiedza zwykle kilka drug disnepsaries, jakąś marihuanową farmę, czasem i jeszcze jakieś SPA, gdzie jaranie jest połączone z zabiegami kosmetycznymi na bazie konopi.
the-clinic-marijuana-shop-colorado-boulevard-1-800x496.jpg

Tutaj liść konopi staje się czymś masowym, produktem, który ma być „trendy” i dostosowanym do potrzeb i oczekiwań każdego klienta. Fajne to i nie fajne zarazem. Warto zwłaszcza odwiedzić tamtejsze sklepy z marihuaną i np. amsterdamskie coffee-shopy, żeby porównać atmosferę.
Dobra, teraz przejdźmy do miejsc, o których część z was pewnie nie słyszała.
5. Nimbin w Australii

adsc08324.jpg

To małe miasteczko, opanowane kilkadziesiąt lat temu przez grupę hippisów. Jest malownicze, otoczone górami. Uważane jest za marihuanową stolicę kontynentu, media swego czasu okrzyknęły jest społecznym kontrkulturowym eksperymentem, nad którym non-stop unosi się zapach marihuany. Pomimo tego, że w regionie, do którego miasteczko należy posiadanie i sprzedaż gandzi są surowo karane jest to robione otwarcie w Nimbin. Miejscowość oficjalnie liczy tylko 400-stu mieszkańców, jednak przez cały rok przewija tam się sporo ludzi chcących poczuć klimat panującej tam wolności. Miasteczko jest kolorowe, cały dzień wypełnia je muzyka, organizowane są na okrągło przeróżne warsztaty, poświęcone walce o pełną legalizację zioła w Australii, czy ekologii. Nimbin to taka mocno lewacka (we właściwym sensie tego słowa) osada, gdzie otwartość na ludzi połączona z new age’ową medycyną i klimatem przypominającym nieco Woodstock czasów Jimiego Hendrixa.
802312-happy-high-herbs.jpg

Od 1993 jest tam co roku organizowany olbrzymi konopny festiwal Mardi Grass, który ściąga tłumy entuzjastów. Trwa zwykle tydzień, a jego kolorowe pochody są przeplatane politycznymi wystąpieniami, imprezami tanecznymi i koncertami. W jego trakcie odbywa się także „konopna Olimpiada”, gdzie zawodnicy…
…stają w szranki w zawodach takich, jak rollowanie jointów na czas, czy „rzut bongiem”.
6. Góry Rif w Maroku

woman-hash.jpg

Maroko przez lata było i nadal jest jednym z największych światowych eksporterów haszyszu. Zwłaszcza rynek europejski jest zalany towarem pochodzącym z tego kraju. Uważa się, że serce jego produkcji znajduje się w górach Riff – terenie kontrolowanym przez mniejszość etniczną Berberów, którzy niewiele sobie robią z oficjalnego państwowego zakazu hodowania, sprzedaży i posiadania marihuany.
Prawdę mówiąc całe Maroko niewiele sobie z tego zakazu robi. W każdym większym mieście można kupić towar na ulicy. I nic w tym dziwnego – cała kultura arabska przez wieki była bardzo pozytywnie nastawiona do marihuany. Konopie pełniły w niej podobną funkcję jak u nas alkohol.
163633408.jpg

Haszysz w górach Riff zaczęto produkować na wielką skalę na eksport prawdopodobnie w 1962 r. i od razu zyskał on sobie renomę świetnego towaru. Przez miejscowych jest on nazywany „Kiffem”, co oznacza „przyjemność”. Podobno krzaki konopi porastają nieraz całe doliny w tych górach.
Legendą jest owiana miejscowość Ketama, nazywana stolicą haszyszu. To stosunkowo niewielkie miasteczko, wokół którego skoncentrowana jest duża część plantacji. Niewiele osób tu jednak dociera, z Europejczyków trafiają tu podobno osoby zainteresowane zakupem na dużą skalę (tutaj można przeczytać bardzo ciekawą – choć nie wiem na ile wiarygodną – relację Polaka, który miał okazję tam być i udając narkotykowego mafiozę zobaczył więcej niż inni). Zwykli turyści zatrzymują się raczej w malowniczym Szefszawanie – mieście fontann, zaliczanym do jednych z najładniejszych w kraju. Oprócz zakupu haszu miejscowi oferują tam zwykle także możliwość zwiedzenia pobliskich plantacji i przyjrzenia się całemu procesowi produkcji z bliska.
chefchaouen.jpg

Wiele osób, które tam było ostrzega jednak, że trzeba bacznie uważać na to co się kupuje od miejscowych. Marokańczycy naiwnym i mającym niewielkie pojęcie o haszu turystom (a takich, którzy tutaj po raz pierwszy w życiu chcą się upalić jest podobno niemało) często wciskają towar bardzo marnej jakości. Popularne zwłaszcza stało się sprzedawanie „marihuanowych ciasteczek”, w których nie ma ani grama Mary Jane, a turyści i tak twierdzą, że „coś poczuli”.
7. Kambodża

farmer-ratanak.jpg

Jeśli już Daleki Wschód, to warto wybrać właśnie ten kraj. We wszystkich sąsiednich posiadanie narkotyków jest bardzo surowo karane (niekiedy nawet i śmiercią). Kambodżanie natomiast do marihuany podchodzą na dużo większym luzie. Owszem, posiadanie jest nielegalne, ale sprawę zwykle załatwia niewielka łapówka jeśli już zostaniemy przyłapani na gorącym uczynku przez policjanta.
W Phnom Penh (stolica kraju) zioło bez problemu kupimy na ulicy. Co więcej miejscowym specjałem podawanym w restauracjach jest… pizza bazująca na cieście, do którego dodaje się gandzię (w tych samych restauracyjkach bez problemu kupimy towar od obsługi). Omawiany przysmak rozpoznamy w menu zwykle po nazwie Happy Herb Pizza lub po prostu Happy Pizza.
happy-pizza-cambodia.jpg

Abstrahując już od jedzenia warto wspomnieć, że Kambodża jest bogata w atrakcje turystyczne, zwłaszcza w – często na wpół zawłaszczone przez dżunglę – wiekowe świątynie Khmerskie i Syjamskie. Musi być niezwykle fajnie móc oglądać to wszystko będąc kompletnie spalonym.
8. Indie

kehnp1.jpg

Kraj ten często uważa się za miejsce narodzin marihuany. Głównie chyba dlatego, że stąd wywodzi się pierwsza pisemna wzmianka o gandzi (w tekście datowanym na 2 000 lat p. n. e.). Zioło należy zresztą do jednej z 5-ciu świętych roślin Hinduizmu. Poza dużymi miastami, na prowincji można podobno często tutaj zobaczyć krzaki konopi rosnące „na dziko”, zwłaszcza na północy kraju. Podczas licznych festiwali, towarzyszących świętom wcześniejszym niż chrześcijaństwo, pite jest często bhang lassi – trunek bazujący na liściach gandzi. Są też pewne specjalne uroczystości – jednym z najważniejszych tego typu jest Noc Sziwy (obchodzona na przełomie lutego i marca) – podczas których konopie spożywa się rytualnie. W takie dni normalne prawo narkotykowe zostaje tymczasowo zawieszone.
sensi_catalogue_in_india.jpg

W Indiach palacze trawy (tak jak i zresztą fani innych używek) bawią się najczęściej na Goa. To miejsce słynie od dawna z plaż, drinków, lekkich dragów i imprez. Dużo jednak ciekawszą propozycją dla konesera konopi może być wybranie się do doliny Parvati w regionie Himchal Pradesh. Jest to miejsce, gdzie kult Sziwy złączony z konsumowaniem Mary Jane w różnej postaci jest szczególnie żywy. Palenie marihuany przybiera tu charakteru kontaktu z tym co nadprzyrodzone. Ten sakralny wymiar jest czymś z czym trudno się spotkać w naszej kulturze i niezależnie od tego czy się wierzy w jakiegoś Boga/bogów, czy nie, może to być bardzo interesującym doświadczeniem. Z racji religijnego zastosowania i dużej akceptacji społecznej zioło, jakie można tutaj dostać, jest zwykle wysokiej jakości.
Ciekawym miejscem na wypad może być także święte miasto Puszkar. Poza tym, że łatwo tam na ulicy o Mary Jane można się w wielu restauracjach napić drinka na jej bazie, o nazwie Magic Lassi. Za to nie uświadczymy w tym miejscu alkoholu, którego spożywanie jest surowo zabronione.
9. Alaska (USA)

150111-alaska.jpg

Niby ten stan nic nie wyróżnia na tle Kolorado, Waszyngtonu, czy innych, które zalegalizowały rekreacyjne spożywanie marihuany. Co więcej w USA wszelkie przełomowe dla branży rzeczy dzieją się poza Alaską. Ale osobiście jeśli już miałbym się wybrać na canna-trip do Stanów to wybrałbym właśnie Alaskę – bo jako jedyna oferuje prawdziwą unikatowość. Surowe, dzikie krajobrazy, dzień/noc polarna, foki, niedźwiedzie, eskimosi – i to wszystko w kłębach dymu. Zawsze się zastawiałem jakby wyglądała zorza polarna na żywo, na kompletnym zjaraniu, albo jakie to uczucie palić w igloo. Na Alasce nie trzeba nic specjalnie wymyślać, żeby w związku z Mary Jane przeżyć coś niepowtarzalnego.
10. Christiania w Kopenhadze, w Danii

cannabis-danemark-christiana-foto-11-1024x607.jpg

Znana również jako Wolne Miasto Christiania. Ta kontrkulturowa osada, zajmujące głównie teren dawnej bazy wojskowej nominalnie jest jedynie dzielnicą stolicy kraju. Ale w rzeczywistości różni się od reszty miasta diametralnie. To ciekawa alternatywa dla Amsterdamu, czy Barcelony. Christiania powstała na skutek zajęcia w 1973 r. kilku budynków przez hippisów-skłotersów, ma swoje własne prawa i na wpół legalne władze. Ciężkie narkotyki nie są tu zbyt mile widziane, a w centralnym punkcie miasteczka znajduje się targ, na którym można kupić zupełnie otwarcie każdą ilość marihuany, gram czy kilogram, w każdej znanej postaci. Zioło podobno jest tutaj wyborne i bardzo silne. Nie uświadczymy tu żadnych samochodów, nie można też biegać, bo wtedy zostaniemy wzięci za złodzieja lub co gorsze… policjanta-tajniaka. Otwarcie bowiem policja zapuszcza tu się rzadko. Nie można też robić zdjęć.
ollyburn_1308_copenhagen_0193-1600x1099.jpg

Kiedyś Christiania była miejscem tętniącym życiem politycznym i społecznym. Dochodziło (i czasem nadal dochodzi) do wielu starć miejscowych z policją, która chciała wyrzucić całą społeczność z zajmowanych przez nich terenów. Do dzisiaj funkcjonuje ona na zasadzie kontrkulturowego eksperymentu, który część polityków chciałoby wymazać z mapy miasta. Kręcą się tutaj zwykle wolnomyśliciele, anarchiści, wyrzutki z różnych subkultur, studenci z pobliskich uczelni, a przede wszystkim masa ciekawskich turystów. Ściany wielu budynków upstrzone są psychodelicznym graffiti. Podobno zioło łatwiej tutaj kupić niż normalne jedzenie, ulice pełne są drobnych dilerów.
 
Dzień z życia zawodowego testera zioła

Tester zioła – tak, taki zawód istnieje. I ktoś jest tym szczęśliwcem – myślicie. Co więcej, wraz z postępującą legalizacją takich stanowisk przybywa. Ale czy praca testera pokrywa się choć w połowie z naszymi wyobrażeniami?
Na czym polega ta praca dowiadujemy się od Beth Cantrell – 32-letniej zawodowej testerki konopi. Studiowała komunikację, fizykę i statystykę na University of Puget Sound w USA. Dziś pracuje dla firmy Confidence Analytics w stanie Waszyngton.
testerzy-marihuany.jpg

Za co jest odpowiedziana? Jest kierownikiem, który zapewnia sprawne działanie operacji wewnątrz firmy. Dodatkowo jest kontrolerem jakości wszystkich danych, jakie wychodzą z laboratorium zanim dotrą do klienta. Pomaga zapewnić odpowiedni transport próbek, tworzy plany pracy i robi wszystko, by firma pomyślnie przeszła regularne audyty.
Kto by się spodziewał, że praca testera zioła niesie za sobą tyle biurokracji? Dla tych, którzy wiedzą jak restrykcyjne są regulacje prawne związane z cannabis w niektórych stanach nie bezie to zaskoczeniem. A Confidence Analytics przeprowadza testy dla klientów indywidualnych ale też dla stanu Waszyngton.
A samo testowanie? Co i jak się sprawdza?
testy-na-marihuanie.jpg

Jeśli chodzi o testowanie marihuany dostępnej legalnie, robi się to z gotowym do sprzedaży produktem. Pociętym, ususzonym, gotowym do pakunku. Sprawdza się czy nie ma bakterii E.coli, salmonelli, substancji zanieczyszczających.
Trzeba też zminimalizować możliwość rozwinięcia się pleśni. Gotowy produkt nie powinien zwierać więcej niż 15% wilgoci w stosunku do wagi, ale to akurat łatwo sprawdzić.
Kontroli podlega też ilość szczątkowych alkanów – węglowodorów nasyconych obecnych w produkcie, który powstał na drodze ekstrakcji węglowodorowej, z użyciem butanu czy propanu. Niezbędny jest do tego detektor promieniowo-jonizacyjny służący do chromatografii gazowej.
Podoba ci się? Polub nas
Badamy też moc takiego materiału – stan Waszyngton ma określone limity, szczególnie jeśli chodzi o żywność marihuanową i nie można dopuścić by komuś, kto się nią uraczy stało się coś niedobrego, jak to miało miejsce w Kolorado.
Używa się do tego procesu o nazwie HPLC – wysokosprawnej chromatografii cieczowej, służącej do badania czystości oraz identyfikacji mocy wszystkich kannabinoidów. Testowaną próbkę materiału umieszcza się w roztworze, który potem przechodzi przez detektor wyposażony a macierz diodową. Na podstawie tego co się wyświetli i jak szybko możemy określić jak dużo konkretnego analitu jest w naszej próbce (procentowo lub w mg/g).
testowanie-konopi.jpg

Gdy już jesteśmy pewni, że produkt spełnia standardy narzucone w danym stanie, badaniu podlega zapach. Za odczuwalny przez nas zapach wszystkich niemal roślin i niektórych zwierząt odpowiadają terpeny – organiczne związki chemiczne, które parują w temperaturze pokojowej, wydzielając specyficzny zapach.
Terpeny wpływają na to, w jaki sposób nasz mózg przetwarza konopie. Każdy z nich modyfikuje wrażenia, jakie powstają przy kontakcie z kannabinoidami, a niektóre z nich działają bezpośrednio na ciało. Dlatego właśnie wielu hodowców szczyci się wysokimi stężeniami terpenów w swoich produktach, a zadaniem Confidence jest te dane zweryfikować.
testerka-ziola.jpg

Co dzieje się, jeśli produkt nie przechodzi pomyślnie testów? Surowe przepisy stanu Waszyngton praktycznie uniemożliwiają odwołania od decyzji, korekty czy ponowne testowanie tego samego materiału by został dopuszczony do sprzedaży.
Każde przystąpienie do testu w praktyce oznacza potencjalną utratę zapasów o wartości kilku tysięcy dolarów. Dlatego testerzy, a szczególnie ich przełożeni, często narażeni są na ataki niezadowolonych producentów. Starają się jednak nie wyrokować, a pomagać – sugerują zmiany sposobów naświetlania, kontrolę nawozów czy spryskiwaczy.
testowanie-marihuany.jpg

Jak pewnie już zauważyliście, zawodowi testerzy wcale osobiście nie palą zioła, które testują. Nadal myślicie, że to praca marzeń?
 
Canna-bees czyli pszczoły produkujące miód z konopi

39-letni francuski pszczelarz leczony marihuaną wytresował swoje pszczoły tak, by produkowały canna-miód z żywicy roślin konopi. Ten specyficzny konopny nektar nie umknie uwagi nikomu, kto na co dzień musi walczyć z restrykcyjnym prawem dot. marihuany.
konopny-pszczelarz.jpg

Mężczyzna o przydomku Nicolas Trainerbees od ponad 20 lat jest treserem zwierząt, głównie owadów, a zarazem od wielu lat zagorzałym zwolennikiem legalizacji marihuany. Zanim zajął się nadzorowaniem produkcji canna-miodu tresował nie tylko pszczoły, ale i pająki, mrówki oraz jaszczurki. Dziś zajmuje się tresowaniem pszczół tak, by zamiast nektaru z kwiatów zbierały żywicę z roślin konopi i z niej wytwarzały swój słodki produkt. Jego facebookowy profil śledzi ponad 13 tyś fanów a jego profil na Instagramie obserwuje ponad 6 tys. osób.
Skąd ten pomysł? Oczywiście z własnego doświadczenia. Od najmłodszych lat był dzieckiem nadaktywnym, co szybko stało się powodem usunięcia go ze szkoły. W wieku 10 lat przekonał się, że marihuana pomaga mu się wyciszyć i lepiej kontrolować swoje zachowania. Od tamtej pory zaczął regularnie palić.
canna-bees.jpg

Gdy po latach zaangażował się w pszczelarstwo i szybko przekonał się o dobroczynnych właściwościach miodu, wosku czy kitu pszczelego postanowił połączyć je ze zbawiennym działaniem konopi. „Wszystko, co przetwarza pszczoła staje się lepsze. Przetworzona żywica wierzby czy topoli nabywa właściwości odkażających, antybakteryjnych i przeciwgrzybiczych. Pomyślałem, że tak samo musi być z żywicą roślin konopi. Musiałem tylko skupić się na odpowiedniej tresurze tych pożytecznych owadów,” tłumaczy Nicolas.
Podoba ci się? Polub nas
Niewiele osób z otoczenia pszczelarza wierzyło w powodzenie projektu. Po kilku latach obserwacji i pracy różnymi metodami wreszcie się udało. Pszczoły Nicolasa nie tylko zbierają żywicę z roślin konopi ale też produkują canna-miód – substancję o podobnym działaniu jak sama marihuana. Słodkie terpeny dodatkowo nadają mu specyficzny, wyśmienity smak.
Canna-miód ma delikatny, kwiatowy zapach i różni się kolorem w zależności od odmiany konopi, ale zazwyczaj jest jasnozielony, bały lub żółtawy. Oczywiście takiego miodu się nie pali, tylko zjada. Sam hodowca chętnie raczy się naleśnikami z canna-miodem.
miod-z-konopi.jpg

Gdy eksperyment okazał się sukcesem obrońcy praw zwierząt podnieśli alarm twierdząc, że żywica roślin konopi może być szkodliwa dla pszczół. Badania naukowe dowiodły jednak, że substancja jest całkowicie bezpieczna dla owadów – kannabinoidy obecne w roślinach konopi w żaden sposób nie wpływają na pszczoły, bo te nie mają układu endokannabinoidowego.
Francuz przyznaje, że zainteresowanie miodem rośnie z dnia na dzień, a chętnych w kolejce o kupna specyfiku nie brakuje. Zanim jednak produkt zostanie wypuszczony na rynek musi przejść więcej badań potwierdzających jego medyczne właściwości. A jak przyznaje pszczelarz, z racji nielegalnego statusu konopi we Francji musi być ostrożny hodując i transportując rośliny w pobliże uli, co znacznie wydłuża cały proces. Dlatego planuje przeniesienie swojego biznesu do Hiszpanii, by tam spokojnie móc pracować nad swoim wynalazkiem.
Konopne pszczoły w akcji możecie zobaczyć tutaj:

 
10 zaskakujących chorób leczonych marihuaną medyczną

Marihuana medyczna ma wiele zastosowań, to już wiemy. Ale może nie słyszeliście, że pomocą na te znane choroby i schorzenia może być właśnie zioło. Wzmożone badania, testy i doświadczenia naukowe sprawiają, że krąg zastosowań konopi w medycynie stale się poszerza. Oto 10 chorób, które – czasem może ku waszemu zdziwieniu – leczy się marihuaną medyczną.
  1. Choroba Parkinsona
    choroba_parkinsona.jpg
Przyczyna tej tajemniczej choroby nadal pozostaje nieznana. Ale naukowcy odkryli, że komórki otaczające obszary mózgu dotknięte zmianami chorobowymi są okryte kannabinoidami. Olejki CBD mogą znacznie hamować uciążliwe drżenie rąk a nalewki zmniejszają bóle mięśni.
  1. Zespół Dravet
zespol_dravet.jpg
Ten ostry rodzaj padaczki ujawnia się już u niemowląt. Znany jest przypadek Charlotte Figi, pięciolatki, która cierpiąc na ok. 300 ataków padaczkowych w tygodniu rozpoczęła terapię marihuaną medyczną. Była jednym z pierwszych dzieci leczonych w ten sposób. Dziś dziewczynka w zasadzie nie doświadcza ataków, a zawdzięczamy jej Charlotte’s web – odmianę o niskiej zawartości THC a wysokiej CBD.
  1. Zespół stresu pourazowego
stress_pourazowy.jpg
To zaburzenie dotyka coraz więcej ludzi młodego pokolenia. Marihuana pomaga się zrelaksować, umożliwiając cierpiącym zaśnięcie i spokojne przespanie nocy.
  1. Stany lękowe
stany-lekowe.jpg
Marihuana może być sposobem na zmniejszenie napięcia, natłoku myśli i nieprzyjemnych uczuć towarzyszących stanom lękowym. Kilka buchów indica i niepokoje odpływają w siną dal.
  1. Celiakia
celiakia.jpg
Nietolerancja gluten to nieuleczalna przypadłość, ale okazuje się, że marihuana medyczna może łagodzić jej objawy. Jeśli cierpisz na celiakię i przypadkowo sięgnąłeś po coś z glutenem, spróbuj zapalić jointa – THC spowalnia skurcze mięśni przewodu pokarmowego, tym samym łagodząc ból.
  1. Depresja
depresja.jpg
Ta wyniszczająca choroba może uderzyć każdego i bez zapowiedzi, niszcząc dotychczasowe życie chorego. Okazuje się, że konopie zmniejszają odczucia bezradności i smutku, co sprawia, że ataki depresji mają łagodniejszy przebieg.
  1. HIV i AIDS
hiv_aids.jpg
Gdy władze poszczególnych amerykańskich stanów ustanawiają listę chorób, przy których wolno legalnie stosować terapią marihuaną medyczną, HIV i AIDS przeważnie otwierają listę. Poprawa apetytu, ograniczenie zawrotów głowy i poprawa snu to tylko niektóre pozytywne skutki pozwalające poprawić jakość życia chorych.
  1. Choroba Leśniewskiego-Crohna
choroba-crohna.jpg
Choroba zapalna jelita, która sprawia, że najprostsze, codzienne czynoości stają się nie do zniesienia. Z pomocą konopi wielu chorych odnajduje częściową ulgę lub nawet całkowite ustanie nieprzyjemnych objawów.
  1. Jaskra
jaskra.jpg
W miarę rozwoju jaskry wzrasta ciśnienie w gałce ocznej prowadząc do trwałego uszkodzenia nerwu wzrokowego a w konsekwencji nawet utraty wzroku. Dowiedziono, że marihuana zmniejsza ciśnienie tym samym znacznie łagodząc uczucie dyskomfortu czy ból.
  1. Rak
rak.jpg
To już w zasadzie niepodważalny fakt: konopie zabijają komórki rakowe. Od dziesięcioleci naukowcy badają wpływ konopi na różne rodzaje nowotworów. Poza łagodzeniem nudności, które są rezultatem chemioterapii, są dowody na to, że konopie zmniejszają ilość komórek rakowych.
Czy któreś z zastosowań szczególnie was zaskoczyły? W świetle nowych, cały czas toczących się badań, konopie jawią się nam jako substancja z dużym potencjałem, może nawet ratującym życie.
 
Co grozi za jazdę pod wpływem narkotyków?

Informacje mówiące o tym, że ktoś został zatrzymany za prowadzenie pod wpływem narkotyków pojawiają się praktycznie codziennie w lokalnych gazetach. Łatwo się z nich dowiedzieć co potencjalnie grozi złapanym osobom, ale dużo rzadziej przedstawiają, co się dzieje później. A to przecież jest najbardziej interesujące biorąc pod uwagę, że potencjalnie można samemu znaleźć kiedyś w takiej sytuacji.
Zwróciliśmy się do kilku cenionych kancelarii adwokackich, które miały już okazję bronić swych klientów w tego typu sprawach, by ustalić jak cała rzecz naprawdę wygląda. Poniższy tekst jest syntezą tego, czego się dowiedzieliśmy i co każdy palacz kierujący chociaż czasem samochodem po trawce powinien wiedzieć.
Przepisy, którymi dostaniemy „po łapach”
Zacznijmy krótko od zarysowania podstawy prawnej, by potem przejść już szerzej do tego jak to wygląda w praktyce. Niezależnie od tego, czy zostaliśmy tylko zatrzymani do kontroli, czy też byliśmy uczestnikiem wypadku podstawowym przepisem, który nas interesuje jest zazwyczaj paragraf 1. artykułu 178a Kodeksu Karnego
Art. 178a § 1 K.K.
„Kto, znajdując się w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego, prowadzi pojazd mechaniczny w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2″.
Jeżeli byliśmy już wcześniej skazani (pamiętajcie, że otrzymanie mandatu to zupełnie co innego niż skazanie) za prowadzenie jakiegokolwiek pojazdu pod wpływem alkoholu lub środka odurzającego, albo dopuściliśmy się tego przestępstw w okresie zakazu prowadzenia pojazdów grozi nam wyższa kara co najmniej od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności (podstawą prawną jest czwarty paragraf tego samego artykułu). Pełną treść artykułu znajdziecie w razie czego tutaj.
Z drugiej strony możemy liczyć na łagodniejsze potraktowanie jeśli kierowanie pod wpływem środka odurzającego zostanie nam zaliczone jako wykroczenie, a nie jako przestępstwo. Wtedy zostanie wobec nas zastosowany artykuł 87. Kodeksu Wykroczeń. Jego pełną treść znajdziecie tutaj. Dwa jego najważniejsze paragrafy brzmią następująco:
Art. 87 K. W.
  • 1
Kto, znajdując się w stanie po użyciu alkoholu lub podobnie działającego środka, prowadzi pojazd mechaniczny w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, podlega karze aresztu albo grzywny nie niższej niż 50 złotych.
  • 3
W razie popełnienia wykroczenia określonego w § 1 orzeka się zakaz prowadzenia pojazdów.
To pod jaki przepis i pod który kodeks zostanie zakwalifikowana sprawa jest niestety niejednoznaczne, w polskim prawie brakuje precyzyjnych zapisów. Dużo zależy od dobrej/złej woli prokuratorów, sędziego, sądu, a przede wszystkim opinii biegłych toksykologów. Omówię tę kwestię szczegółowo za chwilę.
Czego de facto możemy się spodziewać?
Przejdźmy teraz do tego, jaka w praktyce najczęściej spotka nas kara za prowadzenie pojazdu pod wpływem narkotyków: – Wydaje mi się, że najbardziej dolegliwą karą jest zakaz prowadzenia pojazdów, od 3 do 10 lat (przepis mówiący że prawo jazdy zostaje odebrane na co najmniej rok jest już nieaktualny) [w przypadku, gdy mowa o art. 178a K. K., w przypadku wykroczenia na okres od 6 miesięcy do 3 lat – dop. red.]. Ponieważ taka osoba, która jest pierwszy raz zatrzymana może zazwyczaj liczyć na wyrok pozbawienia wolności w zawieszeniu lub nawet samo orzeczenie grzywny lub ograniczenia wolności bez kary pozbawienia wolności w zawieszeniu. Czyli sprawca raczej realnie nie trafi do więzienia, o ile mówimy o kontroli drogowej, a nie o udziałe w wypadku drogowym – wtedy już rzecz wygląda inaczej. Na wyrok orzeczony przez sąd będzie miało wpływ stężenie substancji w organizmie i zachowanie podczas badania – tłumaczy Magdalena Gawińska, adwokat-wspólnik w kancelarii prawnej „Żakiewicz – adwokaci” z Warszawy.
– Jeżeli chodzi o alkohol mamy jasno podane wartości graniczne w wypadku których można mówić o stanie nietrzeźwości i o stanie „po użyciu”. W przypadku narkotyków nie ma wartości granicznych. Takowe zaczęły być przyjmowane przez biegłych toksykologów [to oni kwalifikują nasz czyn jako odpowiadający w przypadku środka odurzającego stanowi nietrzeźwości lub stanowi „po spożyciu” – a zatem o kwalifikacji prawnej popełnionego przez nas czynu – dop. red.] dla stwierdzenia w jakim zakresie można mówić o upośledzeniu zdolności psychomotorycznych u danego kierującego [jak nam wyjaśnił inny prawnik, mecenas Michał Sykała z kancelarii adwokackiej w Białymstoku toksykolodzy w określaniu wartości granicznych stężenia danej substancji kierują się zazwyczaj najnowszymi ustaleniami międzynarodowych sympozjów toksykologów i psychologów w tej kwestii – dop. red.]. Jednak przy orzecznictwie oprócz stwierdzonego stężenia i opinii w tym zakresie jest brane przede wszystkim po uwagę to, co zostało uwzględnione w protokole pobrania krwi. W tymże protokole lekarz stwierdza jaka była mowa (czy była wyraźna, czy była bełkotliwa), jak źrenice reagowały na światło, jaki był zachowany kontakt z daną osobą [radca prawny, Tomasz Krupiński ze Świdnika dopowiada jeszcze, że na naszą korzyść może przemawiać kierowanie w nocy przy niewielkim natężeniu ruchu i małej ilości pieszych – dop. red.]. Sądy przy orzecznictwie każą uwzględniać zachowanie danej osoby, gdyż jednostka uzależniona, czy po prostu często przyjmująca środki odurzające, może nie odczuć tak dużego wpływu narkotyku na swe zdolności psychomotoryczne, jaki by wynikał z tego samego stężenia u kogoś mającego sporadyczny kontakt z narkotykami. Jakkolwiek ma to zastosowanie tylko w przypadku, gdy mówimy o wartościach granicznych, niewielkich ilościach danej substancji w krwi – tłumaczy Gawińska.
Niewielka ilość substancji we krwi” – czyli?
Warto dopowiedzieć co w tym wypadku oznacza niewielka ilość we krwi? Czy to dwie lufki gandzi wypalone dzień wcześniej, czy trochę mniej? Dla toksykologa jest tutaj ważne stężenie substancji psychoaktywnych. Na naszą korzyść mocno gra czas, możemy też przy odrobinie szczęścia dużo ugrać, jeśli będziemy w stanie wskazać na niedochowanie formalnej procedury.
Sykała wyjaśnia to dokładnie: – Po zatrzymaniu i zbadaniu śliny testerem narkotykowym na obecność środków odurzających Policja zatrzymuje podejrzanego kierowcę i udaje się z nim na badanie krwi. Pobranie krwi może mieć miejsce np. w szpitalu publicznym i obecnie rozporządzenie reguluje sposób pobrania krwi, któremu kierowca ma obowiązek się poddać. Ważne jest w jaki sposób taka pobrana próbka krwi zostanie zabezpieczona i czy przestrzegana jest przez organy procedura przemieszczenia próbki do badań odpowiedniemu ośrodkowi diagnostycznemu lub np. biegłemu z zakładu medycyny sądowej. Co do możliwości postawienia zarzutu popełnienia przestępstwa lub wykroczenia prowadzenia pod wpływem marihuany istnieją różne opinie. Niektórzy twierdza, że nawet tydzień po intensywnym paleniu badanie może wyjść pozytywne. Nie wydaje się jednak, aby wyniki badań wystarczyły do postawienia zarzutu popełnienia przestępstwa. Zasadniej jest raczej twierdzić, że w takiej sytuacji postawiono by zarzut wykroczenia. Inaczej wygląda sytuacja z paleniem marihuany dzień wcześniej, zwłaszcza jeżeli było to palenie długie obejmujące większe ilości. W tym wypadku zdążały się sytuacje, że badania wykazywały na tyle duże stężenie, że prokuratura stawiała zarzut popełnienia przestępstwa.
Gowińska zauważa przy tym, że można odmówić poddaniu się testowi na ślinę i wiele osób tak robi: – Można zamiast tego zażądać od razu przebadania krwi (poddaniu się temu badaniu nie można odmówić, możemy zostać do niego zmuszeni nawet przy użyciu środków przymusu). Kierujący często tak się zachowują by zyskać czas, bo wraz z nim spada przecież stężenie.
Prowadzi po gandzi, pewnie ma ją przy sobie!”
Ważną oczywiście sprawą jest czy przy okazji zatrzymania nas za prowadzenie pod wpływem narkotyków zostanie nam również postawiony zarzut za posiadanie narkotyków, z artykułu 62. ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Powstaje też pytanie, czy w wypadku, gdy nic przy sobie nie będziemy mieli czeka nas „wjazd na chatę”. Jak tłumaczy Gawińska dużo tutaj zależy od… naszego miejsca zamieszkania – policja z różnych części kraju i w zależności od wielkości danej miejscowości przejawia różne nawyki: – Generalnie tylko i wyłącznie w sytuacji gdy mamy przy sobie narkotyki grozi nam postawienie zarzutu o posiadanie. Gdy ich nie mamy rewizja miejsca zamieszkania raczej nie jest dokonywana, choć może zdarzyć się i inaczej. Rewizja jest często dokonywana w Warszawie, w małych miejscowościach zdarzały się nawet przypadki gdy przeszukania miejsca zamieszkania nie dokonywano nawet w sytuacji gdy dana osoba nie tylko była pod wpływem, ale była także w posiadaniu narkotyków – zauważa Gawińska.
Coraz więcej osób wpada na kierowaniu pod wpływem substancji odurzających podczas zwykłych kontroli (zwłaszcza takich jak „trzeźwe poranki”). Jak wiele osób wie zapewne z doświadczenia nie wszystkim podaje się wtedy narkotesty. Teoretycznie decydować o tym powinno nasze zachowanie na drodze, w praktyce jednak często jest to kwestia przede wszystkim naszego wyglądu. Nie musimy zachowywać się jakbyśmy byli pod wpływem, z wnętrza naszego samochodu niekoniecznie musi wydobywać się charakterystyczny zapach gandzi – jeżeli jesteśmy ubrani w szerokie ciuchy i przypominamy np. hip-hopowca szansa na to, że policja będzie chciała nas przebadać są większe. Oczywiście nic takiego nie znajdzie się w raporcie sporządzonym później przez funkcjonariusza, jak tłumaczy Gawińska: – Policjanci w protokole wpisują, że istniało uzasadnione podejrzenie, że dana osoba może znajdować się pod wpływem, np. jej mowa była bełkotliwa, nawet jeśli w rzeczywistości niekoniecznie tak było. To nie jest reguła, ale tak bywa – wyjaśnia mecenas.
Spowodowałeś wypadek będąc ujarany? Masz bardzo poważny problem
Kodek karny przewiduje surowsze kary jeżeli prowadząc pojazd spowodowaliśmy wypadek. W sytuacji, gdy jesteśmy sprawca takiego zdarzenia drogowego grozi nam kara pozbawienia wolności do lat 3 (art. 177 § 1 kodeksu karnego) . Jeżeli skutkiem wypadku jest śmierć innej osoby albo ciężki uszczerbek na jej zdrowiu zagrożenie karą pozbawienia wolności wzrasta i wynosi od 6 miesięcy do lat 8 (art. 177 § 2 kodeksu karnego). Jeszcze surowiej będziemy potraktowani jeżeli dopuściliśmy się tych czynów będąc pod wpływem marihuany. Wtedy sąd musi orzekać na podstawie przepisów przewidujących zaostrzenie o połowę zarówno minimalnego jak i maksymalnego zagrożenia karą pozbawienia wolności (art. 178 kodeksu karnego).
Oczywiście dużo zależy tutaj od tego o jakiego rodzaju wypadek chodzi. Zazwyczaj – jeżeli sprawca przyznaje się do winy – orzekane są kary 4-7 lat bezwzględnego pozbawienia wolności. Należy pamiętać, że w przypadku, gdy biegły toksykolog stwierdzi, że stężenie narkotyków było na tyle niewielkie, że dana substancja nie wpłynęła na naszą psychomotorykę będziemy sądzeni jak za zwykły wypadek i wtedy można liczyć na karę w zawieszeniu, jakkolwiek w przypadku narkotyków rzadko mamy do czynienia z tego typu orzecznictwem – tłumaczy Gawińska.
 
Jak wygląda karanie za prowadzenie samochodu pod wpływem narkotyków za granicą?

W Polsce za jazdę pod wpływem narkotyków grozi nam zazwyczaj do dwóch lat więzienia, o ile nie spowodowaliśmy wypadku i zostaliśmy skazani z tytułu podstawowego w tym zakresie przepisu. 2 lata to dużo czy mało? To można ocenić tylko, gdy porównamy nasze prawo z tym jak to wygląda w innych krajach na świecie.
Tyle się w przeciągu ostatnich lat nam mówiło, że mamy być drugą Irlandią, Japonią, czy Bóg wie czym jeszcze. Zachód jest nam raz po raz pokazywany jako wzór do którego mamy dążyć. Lwia cześć naszych przepisów jest dostosowywana do wytycznych Unii Europejskiej, niemniej w przypadku prawa narkotykowego za najnowszymi trendami na Zachodzie jesteśmy przynajmniej o dekadę do tyłu (jeśli nie więcej). Wszyscy którzy jarają i choć trochę interesują się tematem wiedzą, jak wygląda prawo w Holandii, Hiszpanii, czy niektórych stanach USA. Natomiast niewielu z was się pewnie orientuje, jak wygląda sprawa prowadzenia po narkotykach w tych krajach. To także powinno być wskazówką jak powinno się zmieniać nasze polskie prawo w tym zakresie.
Generalnie można powiedzieć, że wszędzie prowadzenie pojazdu w stanie odurzenia narkotykami jest zabronione, ale występują poważne różnice w wysokości i dotkliwości kar oraz w wartościach granicznych określających czy daną osobę uważa się za odurzoną i niezdolną do prowadzenia. Dokładnie różnice dopuszczalnych ilości przedstawiają dwie poniższe tabele.
kraje-wartosci-graniczne.jpg

Odmienne doświadczenia różnych krajów pozwalają ocenić co okazało się pomysłem dobrym, a co złym i jakie są skutki przechodzenia od restrykcyjnych zapisów do łagodniejszych (i w drugą stronę). Przyjrzyjmy się wpierw dwóm krajom, które są bardzo bliskie sobie kulturowo, a jednak zmierzają obecnie w zupełnie różnych kierunkach (jeżeli chcielibyście się najpierw dowiedzieć jak karanie za jazdę pod wpływem narkotyków wygląda w praktyce w Polsce – czego możecie się spodziewać, gdy już zostaniecie zatrzymani – zapraszamy was najpierw tutaj.
wartosci-graniczne-usa.jpg

USA

W kraju, w którym kilka stanów zdecydowało się na zalegalizowanie medycznej marihuany, a cztery także rekreacyjnej (Kolorado, Alaska, Waszyngton, Oregon) zmienia się przede wszystkim ogólna akceptacja społeczna dla marihuany, także w przypadku prowadzenia pod jej wpływem. Jak podaje serwis Live Science w badaniu instytutu Gallupa sprzed roku bardzo wielu obywateli Stanów Zjednoczonych uważa ludzi prowadzących pod wpływem trawki za niewielkie zagrożenie na drodze (ok. 70% badanych). Tylko 29% respondentów uważa osoby, które wypaliły blanta zanim wsiadły do samochodu za poważne zagrożenie. Dla porównania: w przypadku alkoholu aż 79% badanych uznało, że kierujący pod jego wpływem stanowią poważne zagrożenie na drodze.
Pouczająca jest lekcja, jaką można wyprowadzić z sytuacji w stanie Kolorado: po zalegalizowaniu rekreacyjnej marihuany wybuchła tam podsycana przez wrogie Mary Jane media mała panika właśnie m. in. na tle tego, że nowe prawo przyczyni się do ogromnego zwiększenia ilości wypadków drogowych. Do dziś na kilku pomniejszych regionalnych amerykańskich portalach można znaleźć przekłamane informacje o zwiększonej ilości wypadków śmiertelnych po legalizacji. To jak sprawy miały się tam rzeczywiście można dowiedzieć się z artykułu w renomowanym „The Washington Post”. Okazuje się, że liczba wypadków śmiertelnych nieznacznie spadła w stosunku do roku sprzed legalizacji.
kolorado.jpg

Samo natomiast przyzwolenie na pozamedyczne spożycie doprowadziło do wyczulenia tamtejszej „drogówki” na badanie na zawartość marihuany w organizmie. Pierwszym miesiącom towarzyszyło powstawanie niewiarygodnych opowieści o ludziach dokonujących koszmarnych wypadków pod wpływem marihuany, czy też podkreślaniu, że dany sprawca zdarzenia, które rzeczywiście nastąpiło był pod wpływem zielska, a „zapominanie” w relacjach o tym, że przy okazji był także pijany.
kolorado-2.jpg

Wielka Brytania

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja na Wyspach Brytyjskich. Pod wpływem polityki rządu rośnie akceptacja dla programów typu „zero-tolerancji” wobec osób prowadzących pojazdy mechaniczne pod wpływem narkotyków. W badaniu przeprowadzonym pośród 26 000 Brytyjczyków legitymujących się dokumentem prawa jazdy aż 88% z nich poparło coraz ostrzejsze prawo w tym względzie. Od marca zeszłego roku na Wyspach zostały wprowadzone surowsze przepisy. Policjanci badają trzeźwość za pomocą nowego zestawu (nazywa się „druglyzer”). Doprowadziło to do kuriozalnej sytuacji, w której liczba osób aresztowanych za prowadzenie pod wpływem narkotyków wzrosła w niektórych regionach kraju o… 800% (szczegóły tutaj). Oczywiście policja i rząd są z siebie dumni, jako, że rzekomo zapewnili Brytyjczykom większe bezpieczeństwo na drodze, eliminując zagrożenie, jakie stanowili kierowcy u których wykryto obecność narkotyków w organizmie. Część mediów nowe regulacje prawne i policyjne kontrole uważa za absurd. „The Telegraph” przytacza także statystyki pokazujące, że zadowolenie z siebie służb i rządzących ma się nijak do realiów: we wrześniu 2015 r. (czyli już po wprowadzeniu zmian) liczba wypadków śmiertelnych wyniosła 1 780. Rok wcześniej – przed zmianami – było ich o 3% mniej (pełną analizę można przeczytać tutaj).
Wypadki ze skutkiem śmiertelnym w Unii Europejskiej

Oficjalne statystyki przedstawiane w raportach Komisji Europejskiej (szczegółowe opracowanie za 2015 r. znajdziecie tutaj) wskazują na to, że nie ma żadnej wyraźnej zależności między wysokością dopuszczalnej ilości narkotyków we krwi, czy też liberalnością regulacji dotyczących narkotyków, a liczbą wypadków samochodowych w danym kraju ze skutkiem śmiertelnym. Co więcej znana ze swego mocno tolerancyjnego podejścia do narkotyków Holandia może pochwalić się jednymi z najlepszych wskaźników bezpieczeństwa na drogach, co oddaje m. in. poniższa tabela.
wypadki-ze-skutkiem-smiertelnym-europa.jpg

Wysokość kar w UE

Na dzień dzisiejszy w całej UE jesteśmy państwem o jednym z najwyższych wymiarze kar za prowadzenie pod wpływem narkotyków. Biorąc pod uwagę główny paragraf w tym względzie i zakładając, że dana osoba nie spowodowała wypadku, w Polsce można liczyć na wyrok maksymalnie dwóch lat więzienia i do dziesięciu lat pozbawienia prawa jazdy (dochodzi do tego jeszcze grzywna pieniężna). Wyższe maksymalne kary przewidują tylko Estończycy i Luksemburczycy – obydwa do 3 lat pozbawienia wolności oraz do 3 lat pozbawienia prawa jazdy (Estonia), bądź nawet utracenia go dożywotnio (Luksemburg).
Większość państw przewiduje kary w wysokości maksymalnie 6 miesięcy lub roku więzienia, przy dużych rozbieżnościach w kwestii czasu odebrania prawa jazdy (od kilku miesięcy do kary dożywotniej). W Belgii natomiast za prowadzenie pod wpływem narkotyków w ogóle nie można trafić do więzienia (przy założeniu, że się nie spowodowało wypadku).
Surowe prawo, a realia

Na koniec polecam bardzo ciekawy eksperyment zorganizowany przez CNN w Waszyngtonie. Wideo pokazuje jak rzeczywiście na drodze zachowują się ludzie po gandzi, w zależności od wypalonej przez nich ilości zioła. Widać na nim wyraźnie, że większość z nich musi być naprawdę mocno ujarana żeby naprawdę zaburzyło to ich zdolność prowadzenia pojazdu. Natomiast w świetle obowiązujących w większości państw przepisów wystarczyłoby, by palili kilka godzin wcześniej, by być rzekomo niezdolnymi do prowadzenia samochodu. Ale kogo obchodzi rzeczywistość? Kogo obchodzą statystyki wypadków śmiertelnych? Ważne jest by móc karać i straszyć ludzi więzieniem.
 
Marihuanowe wakacje – Bud and Breakfast

Zdębiałem, gdy to zobaczyłem. Przeglądając ze znużeniem oferty wakacji zagranicą przypadkowo wpadłem na coś zupełnie innowacyjnego i dla każdego palacza brzmiącego bardzo kusząco. Mało znany jeszcze portal Bud and Breakfast oferuje wakacyjny wynajem pokoi/mieszkań, w których gościom zapewnia się marihuanę lub przynajmniej możliwość swobodnego jej palenia.
rgteg.jpg

Ale.. że jak to?

W największym skrócie wygląda to tak: wchodzisz na wspomnianą stronę. Wpisujesz miejsce do którego chcesz jechać, liczbę osób (i ewentualnie zwierzaków), z którymi będziesz podróżował i interesujący cię przedział czasowy. Pojawiają Ci się dostępne w wybranym miejscu oferty pokoi/mieszkań, ich opis i cena za daną ilość nocy. Wybierasz i wykupujesz przy pomocy karty kredytowej nocleg (bilet lotniczy to osobna sprawa). Załatwione. Po przyjeździe na miejscu będzie czekała na ciebie paczuszka z towarem, pełen zestaw do waporyzacji, albo też tylko symboliczny joint – wszystko zależy od miejscówki, którą wybierzesz. Aczkolwiek są też oferty, które ogłaszają się jedynie jako miejsca „przyjazne palaczom” Mary Jane. Wszystko z reguły znajduje się w opisie.
To co jest najfajniejsze to fakt, że zazwyczaj „przy okazji” możemy liczyć na wprowadzenie nas w lokalną kulturę narkotykową – poznanie się z miejscowymi palaczami. No i na bezproblemowe zaopatrzenie w towar poprzez naszego gospodarza. W tego typu wakacyjnych wynajmach jak Bud and Breakfast zazwyczaj osobiście poznaje się właściciela lokalu. Często mieszka on po prostu za ścianą (jeśli zdecydowaliśmy się na wynajem poprzez stronę pokoju u osoby prywatnej, a nie w jakimś hotelu bądź hostelu).
Jeśli kogoś dziwi podnajmowanie pokoju w swoim własnym domu obcym ludziom na wakacje, to nadmienię, że jest to coraz popularniejsze rozwiązanie, zwłaszcza na Zachodzie. Innowacją Bud and Breakfast jest połączenie wynajmu z paleniem marihuany. Cała reszta jest natomiast zżyną ze stron takich, jak Air BnB, które z roku na rok są coraz popularniejsze, bo pozwalają na odczuwalnie tańsze zorganizowanie sobie wczasów, niż za pośrednictwem biura podróży (o ile kogoś nie odstrasza konieczność zaplanowania całego tripu „od A do Z” samemu).
jam.jpg

Czy to nie ściema?

Zaufanie na takich portalach buduje się za pomocą systemu recenzji innych ludzi, którzy przed nami skorzystali z danej oferty i z tym Bud and Breakfast ma na razie pewien problem. O ile bowiem wspomniany Air BnB istnieje już od ładnych paru lat i korzysta z niego mnóstwo osób, to o marihuanowym odpowiedniku, który powstał dopiero w zeszłym roku wie jeszcze bardzo mało ludzi. Przez to niestety niewiele ofert ma recenzje, więc wynajmując jakiś pokój narażamy się na większe niebezpieczeństwo, że zostaniemy oszukani (albo – co się zdarza częściej w przypadku tego typu portali – że to co zostaniemy na miejscu nie do końca będzie odpowiadało standardowi lokalu sugerowanemu przez zdjęcia).
Bud and Breakfast – gdzie pojadę?

Portal ma w swojej ofercie przede wszystkim pokoje/mieszkania znajdujące się w krajach, w których rekreacyjne palenie marihuany jest legalne. Dokładniej rzecz biorąc właściciele twierdzą, że tylko i wyłącznie w takich miejscach działają, co jest nieprawdą. Można np. znaleźć niemało miejscówek w Hiszpanii (z drugiej strony tylko jedną w Amsterdamie, w Holandii, gdzie spodziewałem się zalewu propozycji. Widać że portal jest jeszcze w budowie, ilość ofert z danego miasta/kraju niekoniecznie odzwierciedla podejście do Mary Jane w danym państwie). Niczego nie znajdziemy niestety z Polski (jeszcze…).
Jako, że Bud and Breakfast wymyślili Amerykanie najwięcej ofert dotyczy właśnie USA, głównie tych stanów, w których trawkę można palić w majestacie prawa. Wpisując Waszyngton, czy Denver, które dla „Jankesów” stało się prawdziwą Mekką jarania, wyskoczy nam po kilkaset ofert. Portal stara się też szczególnie promować Jamajkę jako miejsce kultowe dla gandzi, które trzeba odwiedzić i wydaje się to świetnym pomysłem: móc mieszkać kilka dni u prawdziwych rastafarian i palić z nimi jointy przy dźwiękach „Buffalo Soldier” – kusi, oj kusi…
Generalnie jeśli się poświęci trochę czasu i dokładnie przejrzy oferty można znaleźć propozycje przyjemnie odstające od standardowych lokali, w rodzaju tej powyżej, czy odbycia tygodniowej podróży jachtem w gronie innych palaczy w okolicach Wysp Kanaryjskich. Ceny są mocno zróżnicowane i raczej nie odstają od tych na Air BnB. Jest sporo ofert luksusowych, typu wynajem całego apartamentu w wieżowcu, za kilkaset $ za noc. Z drugiej strony można też znaleźć przyzwoicie wyglądające miejscówki po 15-20 $ od osoby (czyli ok. 60-80 zł).
gdhjf.jpg

Warto, czy nie warto?

Bud and Breakfast wydaje się bardzo fajnym pomysłem. W angielskojęzycznej prasie zbiera sporo pozytywnych recenzji dziennikarzy, którzy mieli okazję sprawdzić, jak to w rzeczywistości działa (sporo linków do tekstów jakie się pojawiły na ten temat zgrupowano tutaj. Warto je poczytać jeśli ktoś na poważnie myśli o skorzystaniu z serwisu). Nie wygląda to więc na ściemę, tylko na solidny portal. Dla mnie jako palacza móc zorganizować sobie tak wakacje, by na nich nie mieć żadnego problemu z załatwieniem sobie na miejscu Mary Jane to coś atrakcyjnego. Właściwie jestem zaskoczony, że nikt wcześniej na coś takiego nie wpadł. Choć w sumie jeszcze parę lat temu może po prostu nie było do tego odpowiednich warunków. Fala legalizacji to coś, co się dzieje teraz, na naszych oczach (to może się wydawać takie nierealne, gdy się patrzy na to, co się dzieje na naszym rodzimym „podwórku”).
Obecnie pewnie niewielu palaczy zdecydowałoby się na zorganizowanie sobie wakacji poprzez Bud and Breakfast, pomimo zalet takiego rozwiązania. Jest to zupełnie zrozumiałe – nowe rzeczy budzą nieufność, ludzie muszą się z nimi oswoić. Nie zdziwię się jednak jeżeli za jakiś czas będzie „normalką” organizowanie sobie w ten sposób wczasów.
Interesujące jest to, jak bardzo świat wokół marihuany się w ostatnim czasie zmienia. Ciągle pojawia się coś nowego, co w pierwszym momencie zaskakuje, a po chwili zastanowienia człowiek mówi sobie: „No tak, to powinno już istnieć od dawna. Dobrze, że ktoś w końcu to zrobił”. Nie wiem jak będzie wyglądał nasz „marihuanowy światek” za parę lat, ale mam silne przeczucie, że będzie to zupełnie inne miejsce niż obecnie. Pewnie jeszcze wiele ciekawych rzeczy pojawi się najpierw na Zachodzie, ale w końcu trafią i do naszej „konserwy”.
 
Negatywne skutki długotrwałego palenia marihuany

Ostatnio coraz częściej w naszym środowisku marihuanę przedstawia się jako swoisty cudowny specyfik, pomagający na wiele poważnych schorzeń i chorób. Sporo w tym prawdy, choć może jeszcze więcej entuzjazmu. Zażywanie w dużych ilościach i przez długi czas jakiejkolwiek substancji ma jednak zazwyczaj swoje plusy jak i – nie oszukujmy się – minusy. Jakie są negatywne skutki długotrwałego palenia marihuany?
Oddzielmy najpierw ziarno od plew

W mediach co jakiś czas pojawiają się sensacyjne informacje na temat tego, jakie negatywne zmiany zioło powoduje w organizmie po zapaleniu. Zazwyczaj są one podpierane autorytetem różnych naukowców, ośrodków badawczych, czy klinik. Wystarczy przejrzeć parę tego typu tekstów by być poważnie zaniepokojonym odnośnie tego, czy ulubiona używka nie szkodzi naszemu zdrowiu. Sprawdźcie sami: wklepcie sobie w wyszukiwarce Google frazę negatywne skutki długotrwałego palenia marihuany lub coś podobnego i od razu zrozumiecie dokładnie o co chodzi.
A teraz wyobraźcie sobie, że tego typu informacje oczerniające konopie przeczytają wasi bliscy, znajomi, czy rodzice (vide: najmłodsi czytelnicy). Jeżeli na podstawie naukowych badań, przytaczanych na znanych i wiarygodnych dla nich portalach dowiedzą się, że marihuana uzależnia tak jak heroina i alkohol, albo, że prowadzi do schizofrenii, czy też poważnie zmniejsza iloraz inteligencji – czy po przeczytaniu czegoś takiego naprawdę można dziwić się, że ktoś jest negatywnie nastawiony do Mary Jane?
Aby móc opisać prawdziwe negatywne skutki długotrwałego palenia marihuany (a raczej to co naprawdę wiemy o tym na dzień dzisiejszy) rozprawmy się najpierw z bullshitem, z którym można się spotkać na „rzetelnych” portalach. Posłużmy się przykładem konkretnego tekstu – to wam się przyda, gdy ktoś w waszej obecności będzie twierdził coś w stylu „Marihuana szkodzi. Powoduje to i to. Zostało to dowiedzione naukowo!” – będzie wam łatwiej zbić tego typu argumenty.
Oprzyjmy się na mocnym tekście z Newsweeka „Marihuana uzależnia tak samo jak heroina”. Oprócz szokującego twierdzenia z tytułu można się dowiedzieć z niego m.in. że: „Wnioski są jednoznaczne. Zażywanie marihuany powoduje szereg poważnych skutków ubocznych – od gorszych osiągnięć naukowych, przez obniżoną zdolność do prowadzenia pojazdów mechanicznych, na chorobach psychicznych skończywszy. Palenie marihuany podczas ciąży powoduje niedowagę noworodków, natomiast długotrwałe zażywanie tego narkotyku sprzyja zapaleniu oskrzeli, atakom serca, a nawet występowaniu nowotworów” – twierdzi autor. Tekst nie jest oryginalny, tylko jest oparty na artykule brytyjskiego The Telegraph (link tutaj), dla którego powyższe powiedział podobno: „prof. Wayne Hall, doradca Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), który przez 20 lat prowadził badanie dotyczące uzależnień od marihuany”.
red-eyes-1000x483.jpg

Znam pracę w mainstreamowych redakcjach na tyle, by wiedzieć, że autor miał na napisanie tej notki jakieś 20 minut. Nie ma się wówczas czasu na gruntowne zweryfikowanie informacji – robi się krótki, sensacyjny materiał. A to, że ktoś potraktuje zawarte w tekście informacje całkiem serio – cóż efekt uboczny. Artykuł, pomimo tego, że jest krótki, aż roi się od błędów i przekłamań, począwszy od tego, że Wayne Hall nie wypowiadał się dla The Telegraph – brukowiec przytacza tylko jego studium.
Dla wzmocnienia efektu sensacji, albo z powodu kiepskiej znajomości angielskiego z twierdzenia mówiącego, że praca naukowa zauważa związek pomiędzy paleniem MJ a niedowagą noworodków „uproszczono” do: „Palenie marihuany podczas ciąży powoduje niedowagę noworodków” – co ani trochę nie jest tym samym. Podobnie przy innych twierdzeniach, co gorsza nawet tytułowe: „Marihuana uzależnia tak samo jak heroina” w ogóle nie pojawia się w pracy naukowej prof. Halla. W tym wypadku Newsweek powtórzył przekłamanie The Telegraph (szczegółowo wyjaśnia to ten artykuł Huffington Post), tak naprawdę padają jedynie pełne sarkazmu słowa: „Jeśli marihuana nie uzależnia, to nie uzależnia także heroina czy alkohol” (całą pracę prof. Halla możecie zobaczyć tutaj). Tak powstają informacje, które ludzie uważają za wiarygodne.
Części osób wydaje się, że można ufać specjalistycznym stronom zdrowotnym. Jak się dowiedziałem od zaprzyjaźnionej dziennikarki z branży medycznej: „Też nie do końca”. Jeśli chodzi o polskie portale warto w tym przypadku zwracać uwagę czy jest gdzieś pod artykułem znaczek certyfikatu HON Code (na zdjęciu poniżej) – to zwiększa prawdopodobieństwo, że informacje są rzetelne.
hon.jpg

Negatywne skutki długotrwałego palenia marihuany

Przejdźmy teraz do tego co naprawdę pokazują badania przeprowadzone na świecie. Najkrócej rzecz ujmując o negatywnych skutkach długotrwałego palenia wiadomo tak naprawdę jeszcze bardzo niewiele. Jest wiele pojedynczych badań klinicznych (czyli takich spełniających w świecie nauki pewne standardy) na ludziach, które wykazują różnorodne negatywne efekty jarania, od zmniejszenia IQ, aż do zwiększenia ryzyka zachorowania na różne choroby umysłowe. Jednak o czym większość ludzi pewnie nie wie, w świecie nauki przyjmuje się, że dopiero większa ilość badań klinicznych wykazująca takie same wyniki powinna być brana jako stan, w którym rzeczywiście coś udowodniono. Jest to spowodowane tym, że często różni naukowcy wykonując badania przy zachowaniu wszelkich wymaganych standardów potrafią otrzymać skrajnie różne rezultaty (dobrze to widać w tej publikacji amerykańskiej rządowej agendy opisującej wpływ podawania marihuany pacjentom leczonym na raka).
Na dziś dzień na pewno wiemy jedynie, że jednym z najbardziej negatywnych skutków jarania trawy jest sam fakt palenia. Ten sposób aplikowania sobie zioła sam w sobie jest szkodliwy, gdyż dym, który w siebie wchłaniamy podobnie jak dym papierosowy jest po prostu toksyczny dla organizmu. Najbardziej obrywa się przez to naszym płucom. Poza tym paląc konopie wytracamy prawdopodobnie część z ich właściwości leczniczych. Większość naukowców obecnie utrzymuje, że aby się leczyć lepiej stosować inne metody przyjmowania zioła.
Długotrwałe palenie Mary Jane powoduje też zmiany fizyczne w naszym mózgu. W wielu badaniach wykazano to na podstawie przeprowadzonych u długoletnich palaczy rezonansów. Nie możemy mieć jednak pewności jakie ma to przełożenie na faktyczne zdolności człowieka. Pojedyncze badania straszą wspomnianym już obniżeniem IQ, obniżeniem zdolności uczenia się nowych rzeczy, zaburzeniami pamięci czy zdolności myślenia. Narażone mają być na to bardzo młode osoby, w wieku lat -naście, ci którzy zaczęli jarać w późniejszym okresie życia mogą być raczej spokojni. Należy jednak jeszcze raz podkreślić, że są to na razie jedynie pojedyncze badania, pewne jest tylko to, że jaranie powoduje fizyczne zmiany w mózgu.
brain.jpg

Jaranie gandzi powoduje przyśpieszenie rytmu serca. Nasz puls będzie odstawał od normalnego przez ok. 3 godziny od momentu palenia. W tym sensie trawa zwiększa ryzyko zawału.
Ginekolodzy twierdzą, że od przyjmowania zioła w jakiejkolwiek postaci powinny się raczej wstrzymać kobiety w ciąży, gdyż może to zaszkodzić właściwemu ukształtowaniu się dziecka powodując u niego problemy z koordynacją ruchów, czy niewłaściwy rozwój mózgu.
U osób chorujących na schizofrenię marihuana może prowadzić do pogorszenia ich kondycji (należy podkreślić słowo może), wywołując ostrzejsze niż normalnie stany paranoi, czy halucynacji.
Na dzień dzisiejszy to właściwie wszystko czego świat nauki wydaje być się pewny, jeśli chodzi o negatywne skutki długotrwałego palenia marihuany. Aby być fair warto zwrócić uwagę, że badacze tak naprawdę dopiero zaczynają przyglądać się efektom zażywania konopi i być może rzeczywiście za jakiś czas zostanie udowodnione, że jaranie ma też jakieś poważne wady. Na chwilę obecną jednak nie ma powodów, aby panikować. I wierzyć we wszystko co mainstreamowe media napiszą powołując się na opinie naukowców.
 
Jak palić żeby sobie nie zaszkodzić – skręty, bongo i nasze zdrowie

Nie ważne jest tylko to CO palisz, ale także to JAK palisz. Opisując różne metody jarania ma się na myśli najczęściej to jak to robić, by jak najmniej towaru się marnowało. Dużo rzadziej natomiast mówi się o tym, jaka jest szkodliwość palenia marihuany w zależności od tego czy jaramy skręta, czy też np. używamy bonga i to właśnie zagadnienie chciałbym poniżej omówić.
Do napisania na ten temat zainspirowała mnie rozmowa jaką niedawno odbyłem z kolegą, który jest lekarzem pulmonologiem (czyli specjalistą zajmującym się chorobami układu oddechowego. Ze zrozumiałych względów prosił o niepodawanie nazwiska). Na co dzień zajmuje się raczej pacjentami którzy płuca, czy też krtań zniszczyli sobie papierosami. Sam natomiast od wielu lat jara zioło i jego wiedza w temacie jest duża.
– Po pierwsze trzeba zaznaczyć, że w chwili obecnej nie dysponujemy wystarczającą wiedzą naukową by móc w pełni stwierdzić jakie jest działanie marihuany na nasze drogi oddechowe – nie ma zbyt wielu wiarygodnych badań naukowych. Ale na pewno gorący dym który trafia bezpośrednio do dróg oddechowych, nie działa korzystnie na nasze zdrowie. Warto przypomnieć, że w przypadku papierosów o ich szkodliwości dowiedzieliśmy się dopiero stosunkowo niedawno. W przypadku gandzi też czeka nas jeszcze długa droga – stwierdza mój rozmówca.
Mój znajomy medyk zwrócił mi ponadto uwagę, że oprócz poważnych chorób, których możemy się nabawić w odległej przyszłości palenie powoduje też sporo nieprzyjemnych powikłań zdrowotnych na co dzień: – gorący dym i substancje smoliste drażnią górne drogi oddechowe. To prowadzi do przewlekłych stanów zapalnych. Łatwiej też łapiemy infekcje, przechodzimy je dłużej i ciężej, bo to co zdoła się zregenerować na nowo zatruwamy, niszczymy dymem. Często u palaczy występują przewlekłe kaszle i przewlekły katar. Sam jestem palaczem i nie chcę tu wyjść na hipokrytę. Natomiast zawsze warto wiedzieć co się skąd bierze. Można w kluczowym momencie choroby zmniejszyć chwilowo ilość szlugów czy jointów – sugeruje mój rozmówca.
Co bardzo ważne ilość przyswajanych w trakcie palenia substancji smolistych, oraz temperaturę dymu, można wydatnie zredukować poprzez konkretne metody palenia.
Bongo/Shisha
smokingweed.jpg

– W przypadku bonga czy shishy wchłaniamy znacznie mniej substancji smolistych, bo dym filtrowany jest przez wodę. Nie jest ona filtrem doskonałym, ale zatrzymuje sporą część szkodliwych związków. Temperatura dymu wchłanianego, jest także znacznie niższa gdyż woda jest idealnym chłodziwem. Można dodać kostki lodu do swojego bonga, co znacznie lepiej zredukuje temperaturę. Minusem jest natomiast duża koncentracja dymu, który się zbiera i jest naraz wchłaniany. Niemniej obecnie uważam to za najlepszy sposób palenia i jeśli ktoś może niech jak najczęściej korzysta z bonga – jego płuca mu za to podziękują – zauważa lekarz.
Waporyzery
personal-vaporizer-1129.jpg

– Kiedy wchodziły na rynek mówiło się, że to zupełnie bezpieczny dla zdrowia sposób na palenie, niezależnie od tego czy jarało się w ten sposób Mary Jane, czy nikotynę. Ostatnie raporty WHO [Światowa Organizacja Zdrowia – dop. red.] nie są już tak optymistyczne. Obecnie badacze twierdzą, że w trakcie palenia w tego typu urządzeniach są jednak wydzielane związki chemiczne, które nam szkodzą. O waporyzerach można by powiedzieć, że pozwalają palić jeszcze zdrowiej niż w bongu. Tyle tylko, że działanie tych urządzeń nie jest jeszcze na tyle przebadane pod kątem wpływu na ludzkie zdrowie byśmy mogli mieć 100% pewność – zauważa medyk. Do jego wypowiedzi pozwolę sobie dodać informację, że tańsze waporyzery wbrew zapewnieniom producentów prawdopodobnie nie zawsze podgrzewają olejek/szusz do właściwej temperatury, przez co wydzielają się związki szkodliwe dla naszego organizmu. Fachowcy twierdzą, że waporyzery, których działania możemy być pewni to te, które kosztują naprawdę sporo, bo od ok. 1000 zł w górę.
Lufka
lufka.jpg

screen z youtube
Lufka to zdecydowanie najgorszy sposób palenia marihuany. Żadnych filtrów, niczego co by zatrzymywało przynajmniej część substancji smolistych. Gorący dym trafiający bezpośrednio do dróg oddechowych w ekstremalnych sytuacjach powoduje poparzenie dróg oddechowych. Długotrwałe narażenie oskrzeli na działanie gorącego dymu powoduje nieodwracalne zmiany.
Jointy
smoking-weed.png
W przypadku skręta podobnie jak przy paleniu z lufki, do naszego układu oddechowego dostaje się gorący dym, oraz spora dawka substancji smolistych. Co prawda w trochę mniejszym stopniu niż w przypadku lufki, gdyż stosuje się prowizoryczne filtry przeważnie z tektury. W przypadku papierosów kupowanych w sklepie zawsze mamy filtr i nie jest to tylko ozdobnik – jest on w zależności od marki różnej jakości. Te najlepsze zarówno zatrzymują cześć substancji smolistych, jak i schładzają wciągany przez nas dym. Dlatego dobrze by było, gdyby stosowanie filtrów przyjęło się także w przypadku skrętów, w USA czy Czechach jest to coraz popularniejsze, powstaje też dużo firm specjalizujących się w produkcji specjalnych filtrów do jointów, [jeżeli chodzi o sprawdzone już na naszym rynku filtry, które zarówno eliminują część substancji smolistych, jak i schładzają dym, to specjalizuje się w rozwiązaniach tego typu firma Rolls – dop. red.]
rolls.jpg

grafika ze strony producenta www.rolls69.pl
Generalnie jeżeli już ktoś pali blanta, to dobrze by było, gdyby gandzi nie mieszał z tytoniem (wydziela więcej substancji smolistych), a najlepiej oczywiście korzystać z bonga czy waporyzatora, a już na pewno nie palić z lufki– zauważa.
 
Back
Top