Z pierwszym się zgadzam, ale z tym zdaniem się nie zgadzam, bo nie jest zawsze prawdziwe. Przykład na prędce: restaurator może w tych samych cenach serwować posiłki i płacic dwóm pracownikom albo po 1500 na rękę i mając dla siebie 10 000 na ręke miesiecznie, pozwalając im się ledwie utrzymać do nastepnej wypłaty, albo może płacić im po 2500 na rękę i brac dla siebie 8 000zł. To jego wybór i nie zawsze przeciez firmy działają na granicy opłacalności (która to jest z reszta w dużej mierze oceną indywidualną, bo dla kogoś prywatna firma przynoszaca 3000zł miesiecznie może być zupełnie poniżej tego, co jego zdaniem jest opłacalne).
Od 1929 roku, a właściwie od 1913 albo 1921 trochę się zmieniło tam.
Jasne, że nie jedna, ale firmy mające bogatych protektorów z państw ojczystych, szybko wykończyłyby Nasze koleje, tak jak dyskonty zza granicy zabiły Nasze sklepy osiedlowe.
Z niezrozumiałych przyczyn dyskonty i supermarkety zagraniczne były uprzywilejowane podatkowo - często w ogóle nie musiały ich płacić. To oczywiście absurd/skandal, jak kto woli.
Wracając do sytucji zastanej -nikt nie zmusza przecież tylu ludzi do odwiedzania dyskontów. A jednak to robią. Jest szybicej, jest taniej, wszystko na miejscu. Oczywiście, nie było to korzystane dla sklepikarzy, ale dla ogółu już tak.
Może, ale nie musi. Po pierwsze czemu miałby bezwzględnie podażać za tym czego chce od niego ekonomika (wyciskania maksymalnej mocy w przetwarzaniu materii), a nie za tym czego on chce? Znowu odcinając się od procesu, który nie za bardzo sie troszczy o jego byt, dysponuje kapitałem którym może... dysponowac jak chce...
Może. W końcu to jego pieniądze. Jak kupi za nie kolejny samochód, to pośrednio, realizując swoją zachciankę, da pracę w fabryce albo salonie samochodowym. Czyli zrobi, to co jego pracownicy, gdyby dostali więcej. Ale dane pokazują, że sporo jednak przeznaczają na zwiększenie mocy albo odtworzenie kapitału.
Oczywiście przy niskich dochodach krańcowa skłonność do konsumpcji jest większa. Pracownicy wydadzą większą część dochodu (albo cały), ale trzeba pamietać, że oszczędności to odłożone w czasie inwestycje. Wydając pieniądze na dobra inwestycyjne, pracodawca nie tylko pośrednio zapewni pracę pracownikom w innych firmach, którzy zajmą się ich wytworzeniem, ale również sam stworzy nowe w swoje ( dzięki temu w gospodarce będzie więcej dóbr, niższe cenny, wyższa jakość, wyższe płace - dzięki wzrostowi wydajności). Na tym polega prawdziwy rozwój gospodarczy.
Nie mówie, że pensje mają być głodowe - w końcu z niewolnika nie ma pracownika (w zarządzaniu istnieje koncepcja japońska, która właśnie polega na budowaniu zażyłej relacji między pracownikiem i firmą - dobrze na tym wychodzą; w świecie zachodu nie sprawdza się to już niestety tak dobrze - inna mentalnośc). Tylko nie zawsze sytuacja jest taka oczywista, jak to się wydaje na pierwszy rzut oka.
cRe, w Polsce prawie na pewno nie ma ceny maksymalnej dla chleba. Jak coś znalazłeś, to wrzuć.
Jeszcze raz polecam wszystkim, którzy ekonomią interesują się od świeta -
Ekonomia w jednej lekcji. Bardzo prosta w odbiorze, przyjemna w czytaniu, a przy tym szalenie pouczająca.
choć fakt faktem jest, że socjaliści robili to najcelniej