Wizyta Andrzeja Dudy w Berlinie w najbliższy piątek jest najważniejszą stacją na jego międzynarodowej trasie.
Po pierwsze, to w Niemczech najwięcej będzie pytających spojrzeń pod adresem polskiego prezydenta, którego zapowiedź "korekty" polskiej polityki zagranicznej budzi obawy, że jej głównym przedmiotem mogą się stać właśnie relacje Warszawa - Berlin. Polityka niemiecka i europejska PiS z lat 2005-07 kojarzy się w Berlinie bardzo źle. To powód, dla którego Duda nie może tam liczyć na wielki kredyt zaufania - nawet jeśli Niemcy będą robić wszystko, by przyjąć go z otwartością i życzliwością.
Po drugie, to w Berlinie prezydent Duda chce i musi najbardziej przekonywać do swojego głównego celu, którym jest znaczące wzmocnienie wschodniej flanki NATO na warszawskim szczycie Sojuszu w lipcu 2016 r.
Po trzecie, Duda będzie musiał się zmierzyć w Berlinie z dziedzictwem swojego poprzednika. Niemal dokładnie rok temu Bronisław Komorowski wystąpił - jako pierwszy polski szef państwa - przed Bundestagiem i wzywał do budowania "polsko-niemieckiej wspólnoty odpowiedzialności" za Europę. Polska i Niemcy miałyby pomimo wszelkich różnic blisko współdziałać w poszukiwaniu adekwatnych rozwiązań.
Stosunki polsko-niemieckie opierały się w ubiegłych latach na fundamencie przekonań elit rządzących obu krajów, że polsko-niemieckie "partnerstwo dla Europy" (to z kolei formuła Radosława Sikorskiego z 2007 r.) opłaca się obu stronom. Dla Tuska i Sikorskiego "stawka na Berlin" wynikała z przekonania, że bez ścisłych relacji z Niemcami nie da się zagwarantować miejsca Polski w głównym nurcie europejskiej polityki ani zabezpieczyć naszych interesów w kluczowych sprawach, takich jak funkcjonowanie instytucji unijnych czy polityka wschodnia.
Pozostająca poza strefą euro Polska obawiała się, że dyskutowane w związku z kryzysem wspólnej waluty reformy mogłyby na trwałe usunąć nas na margines Europy. To, że nasz głos w kwestii kształtu unii bankowej czy paktu fiskalnego był słyszalny i przyniósł oczekiwane rezultaty (zasada otwartości instytucji strefy euro została zachowana), to m.in. wynik bliskiej współpracy z Berlinem.
Na polsko-niemieckiej Ostpolitik cieniem się położył tzw. format normandzki rozmów o konflikcie rosyjsko-ukraińskim, w którym obok Francji i Niemiec zabrakło miejsca dla Polski. Niemniej obietnica Angeli Merkel, że "kanclerz Niemiec, lecąc do Moskwy, będzie zawsze lądować w Warszawie", nie została pogwałcona - konsultacje i zbieżność poglądów obu rządów na kwestie wschodnie są bliskie jak nigdy. To nie "format normandzki" jest przyczyną braku postępów w rozwiązaniu konfliktu na wschodzie. Nic nie wskazuje na to, by zastąpienie go formułą negocjacji obejmującą też USA i inne państwa regionu, czego chciałby polski prezydent, mogło cokolwiek zmienić. To dlatego pomysł ten odrzucany jest przez Berlin, ale też przez Kijów. Z kolei w sprawie baz NATO możemy się z Berlinem różnić, ale wkład Niemiec we wzmocnienie obecności Sojuszu w naszym regionie jest znaczący.
Interes Berlina w podjęciu polskiej oferty partnerstwa wynikał z nowej roli, w którą Niemcy zostały wepchnięte w Europie podczas kryzysu. Berlin stał się osamotnionym hegemonem, krajem zmuszonym do przewodzenia w UE, którego polityka - zwłaszcza strategia gospodarcza - była kontestowana przez większość krajów wspólnoty. Ta sytuacja stała się źródłem nowej niemieckiej traumy. Za czasów Bismarcka był nią "koszmar koalicji", które mogłyby zagrozić młodemu państwu niemieckiemu, dzisiaj jest to konieczność samodzielnego nadawania kierunku polityce europejskiej i ponoszenia zań odpowiedzialności. To rola, której Niemcy boją się jak ognia - do przywództwa, na które są skazani, potrzebują partnerów, którzy dawaliby wiarygodność i legitymizację. To dlatego chęć współdziałania z Polską nie jest pustym frazesem.
Powody, dla których oś Berlin - Warszawa będzie miała dla obu krajów kluczowe znaczenie w nadchodzących latach, nie znikną. Niezależnie od sytuacji wewnętrznej w polityce europejskiej Polskę czekają schody, świetna koniunktura ostatnich lat się kończy. W takich sprawach, jak strefa euro, polityka migracyjna, polityka klimatyczna, a także polityka wschodnia i bezpieczeństwa, Warszawa znajdować się będzie raczej poza głównym nurtem UE i zadbanie o nasze interesy będzie wymagać nie lada kunsztu.
Prezydent Duda zdaje się dostrzegać, że dobre relacje z Niemcami muszą być elementem polskiej strategii. Ich "strategiczny" charakter podkreślał w wywiadzie z PAP Krzysztof Szczerski, minister w kancelarii Dudy, zaś sam prezydent w rozmowie z "Politico" mówił, że oczekuje "partnerskiego traktowania", ale zależy mu na bardzo dobrych relacjach.
Niemniej rozpowszechniona w PiS krytyka Trójkąta Weimarskiego i "stawki na Niemcy" sugeruje, że po wyborach parlamentarnych głębokość "korekty" w polityce polskiej może być większa.
Oprócz dyskusji o twardych tematach bezpieczeństwa czy migracji prezydent Duda powinien wysłać niemieckim rozmówcom sygnał, że niezależnie od tego, jak kształtować się będą różnice interesów obu krajów, "wspólnota odpowiedzialności" pozostaje aktualną formułą. Jej kluczowym elementem jest oparty na wzajemnym zaufaniu instynkt - i w Berlinie, i w Warszawie - konsultowania, dyskutowania i uzgadniania stanowisk w istotnych dla obu krajów sprawach. Pielęgnowanie tego instynktu leży w polskim i niemieckim interesie.
Piotr Buras - dyrektor warszawskiego biura think tanku European Council on Foreign Relations, wcześniej publicysta "Wyborczej". Autor m.in. książki "Muzułmanie i inni Niemcy. Republika berlińska wymyśla się na nowo"