Przemyślenie w związku z Powstaniem Warszawskim na dziś numer 2.
Powszechnie słychać głosy poparcia dla bombardowań islamistów w Syrii. Często pojawia się slogan, że to jedyna droga by rozwiązać problem i coś tych podludzi nauczyć. W związku z zestrzeleniem rosyjskiego śmigłowca zmieniono polityczną poprawność i w magiczny sposób od wczoraj Jabhat al-Nusra (czy jakkolwiek się teraz nazywają) nie są rebeliantami, tylko dżihadystami. Dżihadystami nazywa się także fronty rebeliantów (choćby Ahrar al-Sham), których dotychczas nie kojarzono z islamistami.
W ramach odwetu Rosjanie zmietli z powierzchni Ziemi całe miasto (Saraqib - ludność zapewne poniżej 30 tyś. - tyle było 10 lat temu) i pół bazy wojskowej zrzucając zabronione międzynarodowymi konwencjami bomby, w tym także używając broni chemicznej.
Moja myśl na dziś jest taka. Skoro bombardowanie całych miast (a także szkół, szpitali, punktów pomocy, czy obozów dla uchodźców) spotyka się z aplauzem widzów syryjskiej wojny, to czy należy bić brawo dla Hitlerowców za rozwiązanie w podobny sposób problemu z Powstaniem Warszawskim?
Czym się różni miasto w Syrii w 2016 roku od Warszawy w 1944? Skoro dzisiaj na schodach warszawskich pomników te same osoby nawołują do zachowania pamięci o bohaterach, a schodząc z piedestału pomników powstańców przyklaskują rozwiązaniom, przez które ich bohaterowie oddali życie?
Czy to już jest hipokryzja?