Polityka

Nikt tak naprawdę nie zna najlepszej recepty na dobre zorganizowanie i funkcjonowanie szkół wyższych, dlatego póki nie będzie możliwości sprawdzenia różnych opcji, nie przekonamy się, co jest efektywniejsze. Z resztą próbujecie rozwiązywać problemy, których by nie było, gdyby szkolnictwo nie było państwowe.
 
http://wmeritum.pl/likwidacja-podatkow-dochodowych-mozliwa-swietle-programu-kongresu-nowej-prawicy/



http://www.strefabiznesu.pomorska.pl/artykul/krzysztof-rybinski-pomoc-spoleczna-najbardziej-pomaga-bogatym-polakom-45501.html
 
krolikbartek: sa prywatne szkoly i wcale nie sa lepsze niz panstwowe, sa przewaznie gorsze bo ludzie sa leniwi i daja sie oglupiac, chca latwych rozwiazan, szybkich. Malo osob chce trenowac boks, czy zapasy bo to ciezkie - wola isc na samoobrone i udawac ze cos robia, albo na jakas tradycyjna sztuke walki gdzie sie ani nie zmecza, ani im sie krzywda nie stanie. W klubach fitness dominuja zajecia bardzo lekki, na nie jest najwieksze zapotrzebowanie i sa najmniej skuteczne. Taka prawda, wolny rynek nie rozwiazuje kazdego problemu. Spojrz jakie jedzenie ludzie wybieraj - mnostwo smieciowego zarcia... wolny rynek nie sprawia ze jakosc jedzenia sie zwieksza, sprawia ze ludzie dostaja jedzenie jakie chca - smaczne, niestety bardzo niezdrowe. natura ludzka.



Jesli beda sam szkoly prywatne, bo sie okaze ze 1. mniej ludzi bedzie studiowalo 2. pojawi sie sladowa ilosc lepszych uniwersytetow dla najzdolniejszych, dzieci rodzicow z pieniedzmi, drogie studia ale bardzo wartosciowe 3. pojawi sie gigantyczna ilosc bezwartosciowych kierunkow ktorych jedynym celem bedzie wyciagniecie kasy od ludzi. Selekcja naturalna dla idiotow, wiekszosc nie przetrwa, ale szczerze to nie mam nic przeciwko takiemu rozwiazaniu :D
 
Właśnie chodzi o to, żeby nie traktować ludzi kolektywnie, a indywidualnie. Jeśli ktoś chce jeść śmieciowe żarcie, to proszę bardzo, ale to nie znaczy, że nie ma też jedzenia zdrowego, kwestia wyboru.



Dzisiejsze prywatne szkoły w Polsce są i tak pod kontrolą Ministerstwa Nauki, poza tym jak mogą konkurować ze szkołami, w których za kształcenie nie płaci klient, tylko państwo. Te prywatne szkoły, są mniej więcej tak samo prywatne, jak sprywatyzowane szpitale. Hasło niby się zgadza, ale tak naprawdę żadnej wolności, czy wolnego rynku w tej dziedzinie nie ma.

bo ludzie sa leniwi i daja sie oglupiac, chca latwych rozwiazan, szybkich.




Nie wszyscy ludzie. Ci, którzy są, to sami na tym cierpią, i jeśli nie będzie się im pomagać to sami powinni zmienić nastawienie. A reszcie powinno się dać prawo wyboru.




wolny rynek nie rozwiazuje kazdego problemu


Być może nie, ale na pewno nie stwarza tak dużo nowych problemów, jak robi to państwo opiekuńcze.
 
Alez oczywiscie - zgadzam sie z tym, ze zdrowe zarcie jest i niech ludzie sobie wybieaja co chca. Sam sie zdrowo odzywiam, aczkolwiek 95% ludzi odzywia sie gorzej niz najgorzej ! I tak samo bedzie z prywatnymi uczelniami. Slabi dadza sie zmanipulowac, tak jak daja sie manipulowac w przypadku jedzenia, a te 5% będzie sobie radzić jeszcze lepiej niż wcześniej, bo otrzyma lepsza edukacje niz wczesniej.



Jedyną przeszkodą w rywalizacji ze szkolami pastwowymi jest program nauczania, ktory jest z gory ustalony. Mysle, ze to jest cos co nalezy zlikwidwac jak najszybciej. Niech to od uczelni zalezy czego uczy i niech bedzie rozliczana tylko z wynikow (praca !), a w jak sposob uczelnia ma dojsc do tego celu - to juz inna sprawa. Bo w obecnym systemie tak czy siak placimy w podatkach za te uniwersytety, wiec jesli juz w nie inwestowac, to niech ta inwestycja bedzie zwracalna ! Niech te uczelnie ksztalca pracownikow, ktorzy po ukonczeniu studiow dobrze zarabiaja i placa podatki - tak sie zwraca inwestycja. Obecnie to pieniadze podatnika wyrzucane glownie w bloto.



Obecny system jest bardzo slaby i mysle, ze sprywatyzowanie szkol wyzszych daloby jakies rezultaty, ale z pewnoscia nie takie jakich sie wiekszosc wolnosciowcow spodziewa. Ludzie beda brali kredyty, konczyli studia, a po studiach - o fuckk.. mam dlug i nie mam pracy... co teraz robic? I wtedy ten czlowiek zorientuje sie, ze popelnil blad. Natural selection, motherfuckers !
 
Miałem się nie udzielać w dyskusji, bo trochę czasu mam mało - ale krótko:))



Ja w ogóle nie rozumiem, jak można zastanawiać się, co kto powinien studiować na pierwszym roku, co na drugim itd. Niech każdy studiuje co chce - a jak nie chce, niech nie studiuje wcale. Osobiście znam trzy osoby - chodziłem z nimi do podstawówki i gimnazjum - które w rozwoju książkowym, tak to ujmijmy, zatrzymały się na 3 klasie podstawówki. Czytać, piać, liczyć - w zasadzie tyle. Później skończyli zawodówki - dwóch na stolarza, jeden budowlanka - dziś mają swoje firmy i prosperują lepiej niż 70% ludzi po studiach. I wcale nie są gorszymi osobami czy ludźmi. Po co o tym piszę - po to, że dla nich dalsze 6 lat szkoły, które musieli skończyć obowiązkowo, było całkowicie nie potrzebne. Kompletnie. A ktoś, czytaj podatnik, musiał za to zapłacić - a oni musieli tracić czas, który mogli wykorzystać na, przykładowo, przyuczanie do zawodu.



Trzeba zrozumieć, że nie każdy musi być studentem i nie każdy musi mieć maturę. W dużych Niemczech jest tylko 80 wyższych uczelni, u nas - ponad 200. Natomiast ilość patentów jakie później ci studenci składają jest w naszym kraju kilkukrotnie niższa (dokładnych danych nie pamiętam, ale proporcje mniej więcej takie) - co z takich magistrów zatem mamy? Tymczasem masowe produkowanie bezrobotnych studentów właśnie w taki sposób kształtuje społeczeństwo. Słusznie kolega zauważył, że nie ma mowy o prywatnym szkolnictwie w momencie w którym Ministerstwo Edukacji narzuca program do którego każda szkołą, czy prywatna czy publiczna - musi się dostosować. Niech szkoły konkurują ze sobą zarówno kadrą nauczycielską ale i programami - niech jedne uczą ekonomii mainstreamowej, a inne klasycznej. Jedne niech kładą nacisk na kierunki humanistyczne, inne na ścisłe. Jedne niech propagują religię Katolicką • inne genderyzm. Rynek zweryfikuje co jest rzeczywiście potrzebne - a nie co się komu wydaje, że jest potrzebne. Sytuacja obecna jest zarówno niewydajna, jak i niemoralna.



I na koniec jeszcze. Myślenie, że sam wybór kierunku studiów zapewni ludziom pracę jest nieco naiwny. Jasne, lepsze kierunki dają większe prawdopodobieństwo znalezienia pracy - tylko kiedy • wszyscy • rzucą się na te kierunki, to wśród studentow będzie bardzo duża podaż tego konkretnego zawodu a zatem znalezienie pracy znowu będzie trudniejsze! Jak to przedwczoraj powiedziałą szefowa Fedu, pani Yellen: • Być może to oczywiste, ale tym, co może pomóc ludziom znaleźć prace są • miejsca pracy. Żadne dokształcanie się nie wystarczy, jeżeli nie będzie wystarczającej liczy miejsc pracy • - nie mam w tym temacie nic do dodania.
 
Jakub Bijan: Zgadzam się z każdym zdaniem. Ja nie postulowałem otwieranie nowych kierunków na podstawie tego co jest obecnie na topie, tylko likwidowanie tych które tworzą bezrobotnych, bo uczelni powinno być mniej, a jak ktoś chce sobie studiować filozofie i być filozofem pijąc z kumplami piwo, to niech studiuje prywatnie, a nie za moje pieniądze.
 
@Karateka:

to co oferujesz nie zmieni kompletnie niczego, bo Ci zdolniejsi tak czy siak znajdą pracę. To co ja proponuję, to zrobić badania co się dzieje z ludzmi ktorzy koncza dana uczelnie i likwidowac te wydzialy ktore produkuja bezrobotnych




zmieni o tyle, że wtedy dyplom zdobyty przez "tych zdolniejszych" będzie więcej znaczył, teraz i oni mogą mieć problemy ze znalezieniem pracy, bo wobec zalewu studiów bylejakich pracodawcy coraz bardziej w ogóle przestają patrzeć na wykształcenie, więc liczy się tylko doświadczenie zawodowe, które świeżym absolwentom ciężko jest zdobyć, i koło się zamyka - stąd ogromna przewaga pokolenia wchodzącego na rynek pracy w latach 90-tych nad młodszymi rocznikami. Co do likwidowania wydziałów - idea może słuszna, ale w ramach istniejącego systemu raczej niewykonalna, bo najwięcej bezrobotnych produkują kierunki najpopularniejsze, od których zależy finansowanie, a co za tym idzie przetrwanie uczelni... Do tego dochodzi jeszcze inna kwestia: istnieją kierunki studiów, po których nie licząc pracy na uczelni w zasadzie nie da się znaleźć pracy "w branży", ale są wybierane, bo ludzie chcą sobie poszerzyć horyzonty intelektualne, a nie kompetencje (np. przyszły pracownik banku studiujący archeologię czy filologię klasyczną). Moim zdaniem zdaniem nie należy im odbierać takiej możliwości, oczywiście pozostaje pytanie, czy powienien za to płacić podatnik, ale to już temat na oddzielną, jeszcze dłuższą dyskusję...

Systemy programowania zmieniaja sie, ale kto mowi ze ma sie uczyc tylko androida?




sam to napisałeś;):

dlaczego nie zrobić kierunku - PROGRMISTYKA, albo np C plus plus na androida, cokolwiek co teraz jest na topie.


jako przedmiot specjalizacyjny w trakcie studiów informatycznych - jak najbardziej ok, jako oddzielne kierunki tak wąskie specjalizacje nie mają moim zdaniem sensu.




Jak sie nauczysz jednego systmu, to pozniej latwiej o nastepne. To tak jak z Prawem - uczysz sie aktualnego prawa, ono sie caly czas zmienia, a Ty proponujesz zeby sie uczyc historii prawa, bo i tak nie nadazyma za aktualizacjami - nonsens !


jeśliby na początku studiów uczyć się szczegółów aktualnego prawa, to po ich ukończeniu wyjdzie, że de facto uczyło się historii prawa;) A tak poważniej to uczenie historii rozumianej jako daty, detale historycznych kodeksów, itp. to oczywista strata czasu (nie znam nikogo, kto kończył w ostatnich latach prawo, więc nie mogę tego zweryfikować, ale podobno na niektórych wydziałach prawo rzymskie jest wałkowane absurdalnie szczegółowo). Natomiast historia rozumiana jako porównanie podstaw historycznych i obecnych systemów prawnych, ich wpływu na gospodarkę i społeczeństwa, mechanizmów tworzenia prawa etc. wydaje mi się ważniejsze niż umiejętność recytowania paragrafów aktualnego prawa.




Jakub Bijan: Zgadzam się z każdym zdaniem. Ja nie postulowałem otwieranie nowych kierunków na podstawie tego co jest obecnie na topie, tylko likwidowanie tych które tworzą bezrobotnych, bo uczelni powinno być mniej, a jak ktoś chce sobie studiować filozofie i być filozofem pijąc z kumplami piwo, to niech studiuje prywatnie, a nie za moje pieniądze.

Z tego co pisałeś wcześniej można było tak to zroumieć, ale skoro nie jesteś zwolennikiem tworzenia nowych kierunków pozornie dostosowanych do rynku (co ma obecnie miejsce i jest promowane przez MNiSW) to w tym się zgadzamy, jak i w tym, że uczelni jest zdecydowanie za dużo. Co do filozofii, to stawiam, że akurat po tym kierunku więcej ludzi znajduje pracę, niż po pozornie "praktycznych" marketingach i zarządzaniach, administracjach itp. - z prostego powodu, że jest rzadko wybierany;)






@Jakub Bijan

Trzeba zrozumieć, że nie każdy musi być studentem i nie każdy musi mieć maturę. W dużych Niemczech jest tylko 80 wyższych uczelni, u nas - ponad 200. Natomiast ilość patentów jakie później ci studenci składają jest w naszym kraju kilkukrotnie niższa (dokładnych danych nie pamiętam, ale proporcje mniej więcej takie) - co z takich magistrów zatem mamy? Tymczasem masowe produkowanie bezrobotnych studentów właśnie w taki sposób kształtuje społeczeństwo




Pełna zgoda. Tak jak pisałem, największym problemem jest owczy pęd na studia i ich masowość, co prowadzi do zaniżania poziomu i prestiżu studiów. Problem zaczął się moim zdaniem (choć to na pewno niejedyna przyczyna) od reformy edukacyjnej prowadzącej do likwidacji zawodówek i techników. W takich Niemczech mamy 4-letnią podstawówkę, po której do wyboru są :



- 5-letnia zawodówka (Hauptschule)<font size="3">



- 6-letnia Realschule, po której można podjąć pracę, lub dokształcać się dalej



- 9-letnie gimnazjum - dla najlepszych, przygotowujące pod kątem studiów uniwersyteckich



Podobnie jest w Szwajcarii - po 6-letniej podstawówce jest do wyboru szkoła 3-letnia z bardziej okrojonym programem lub 6-letnia przygotowująca do studiów. 70-80% wybiera wariant podstawowy (3-letni).



W rezultacie młodzi Niemcy i Szwajcarzy, jeśli tego chcą, mogą wejść na rynek pracy znacznie wcześniej, zaś ci chcący kontynuować naukę mają szansę otrzymać lepsze wykształcenie, gdyż programy nie muszą być równane do słabszych.




Myślenie, że sam wybór kierunku studiów zapewni ludziom pracę jest nieco naiwny. Jasne, lepsze kierunki dają większe prawdopodobieństwo znalezienia pracy - tylko kiedy • wszyscy • rzucą się na te kierunki, to wśród studentow będzie bardzo duża podaż tego konkretnego zawodu a zatem znalezienie pracy znowu będzie trudniejsze!


Tu też zgoda. U nas ten efekt zostanie jeszcze wzmocniony przez działania państwa, a konkretnie MNiSW, czyli program tzw. "kierunków zamawianych" (mający zachęcić do wybierania konkretnych kierunków, studenci dostają 1000zł/miesiąc za samo studiowanie). Prowadzę zajęcia dla studentów biotechnologii medycznej i widzę, że duża ich część wybrała te studia tylko dlatego, że były na liście kierunków zamawianych. Za kilka lat zasilą szeregi bezrobotnych...
 
Inqvisition: Są studia podyplomowe z samej np. javy - mysle, ze to jest jak najbardziej OK. Zreszta sam pomysl, ze studia musza trwac akurat 5 lat to dla mnie nonsens. Dlaczego nie mozna robic studiow, rocznych, 2-letnich, 3, 4, 5, 6... Nie widze przeciwskazan. Tylko, ze trzeba by dac kompletna dowolnosc i wtedy uniwersytet moglby dostosowywac program do rynku pracy. W rok przeciez wszystko sie diametralnie nie zmieni. Problem jest taki, ze kierunki nie ulegaja zmianom przez 50 lat :/ filozofia jak byla tak jest. Ja bym odebral mozlwosc studiowania kierunkow tylko dla "poszerzania horyzontow" - to mozna robic na wlasna reke, albo na uczelni prywatnej. Zero litosci dla niepraktycznych kierunkow. Albo dajesz czlowiekowi fach do reki, albo umierasz - to jest sytem ktory popieram jesli to ma byc panstwowe, to inwestycja musi sie zwrocic. Jesli natomiast ma to wygladac jak teraz , ze ludze sobie studiuja dla "poszerzania horyzontow" to zdecydowanie jestem za pelna prywatyzacja tego badziewia.
 
sa prywatne szkoly i wcale nie sa lepsze niz panstwowe, sa przewaznie gorsze bo ludzie sa leniwi i daja sie oglupiac, chca latwych rozwiazan, szybkich.


Są lepsze i są te gorsze, np. na przestrzeni ostatnich lat najlepszą uczelnią ekonomiczną jest Akademia Leona Koźminskiego -szkoła prywatna. Jednak mamy tutaj doczynienia z jasną relacją student/klient - uczelnia. Wiesz komu płacisz, ile płacisz i za co płacisz. A to, czy ktoś wybiera taki albo owaki kierunek nie ma w tej sytuacji żadnego znaczenia. Twoje pieniądze, Twój czas, Twoje życie.



A co do kosztów edukacji, ale też innych dziedzin. Stosunek nakładów do rezultatów nie jest proporcjonalny - działa tutaj zasada Pareto 80/20, czyli +/- 20% nakładów pozwala zrealizować coś w 80%, ale przy realizacji w 100 % trzeba ponieść, oczywiście, 100% kosztów. Państwo działa totalnie, więc i koszty są totalne. Jest wiele danych wskazujących na drastyczny wzrost kosztów edukacji po wprowadzeniu jej przymusu w USA czy Anglii.



Swoją drogą warto wiedzieć, że pisać i czytać w roku wprowadzenia przymusu szkolnego potrafiło w Północnych Stanach Ameryki i Anglii, odpowiednio, 96-97% (w Massachusetts -98%!!!), 95% pietnastolatków. Dzisiaj w USA to 91%.
 
Jeśli chodzi o podyplomówki, to jak najbardziej ok. Czemu 5 lat? No cóż, przeważnie godzimy się na jakiś standard, tak jak w MMA mamy unified rules. W różnych krajach jest różnie, ale zawsze jest to zakres 8-12 semestrów, bo porządne studia muszą trochę trwać - nikt nie chciałby chyba być pod opieką lekarza po rocznych studiach? Nie dotyczy to oczywiście różnego rodzaju podyplomówek, kursów zawodowych itp., tu powinna być pełna dowolność czasu trwania i oczywiście nacisk na aspekty praktyczne.
 
Yoshi, w Niemczech jest tak mało uczelni, bo nie przyjmują wszystkich jak leci. żeby się dostać, trzeba mieć na pewno wyższa średnią ocen niż 3,8. Poza tym tutaj traktuje się studia elitarnie, idą na nie najlepsi, a po nich masz gwarancję pracy i bardzo dobrych zarobków.
 
http://arturdebski.natemat.pl/97207,sprawdze-jak-sie-zyje-i-zarabia-zagranica



Debski z TR , chce spedzic w U.K miesiac jako ,,szary Kowalski''
 
Karateka@ o ile dobrze pamiętam, to gdzieś przy dyskusji o "ludzkim działaniu" wrzucałeś książkę autora, który polemizuje - czy nawiązuje - z Misesem? Możesz przypomnieć, bo nie mogę tego znaleźć a z chęcią bym przeczytał. Tak mi się przypomniało:)
 
Książki nie czytałem, w przyszłości chętnie jednak się z nią zapoznam. Bazując jedynie na recenzji z http://prokapitalizm.pl/michael-shermer-rynkowy-umysl.html stwierdzam, że Mises podpisałby się pod opiniami autora zawartymi w rozdziale homo economicus. Tak ja Shermer, odrzucał koncepcję homo economicus uważając ją za niezgodną z rzeczywistością. Argumenty, które przytaczał Karateka odnoszą się właściwie do teorii racjonalnych oczekiwań Lucasa, którą Austriacy odrzucają.

W swojej książce Shermer poświęca jeden rozdział krytyce teorii homo economicus
. Jest to jedno z podstawowych osiągnięć ekonomii ewolucyjnej • poddanie ostrej krytyce tego paradygmatu neoklasycznego.



Homo economicus
zakłada, że człowiek dokonuje świadomych, racjonalnych i przemyślanych decyzji. Taki człowiek kieruje się tylko i wyłącznie własnym zyskiem i interesem, chce za wszelką cenę zmaksymalizować swój zysk. Podejście ewolucyjne zadaje kłam tej teorii. Kiedy przeanalizujemy z punktu widzenia ewolucyjnego zachowanie się człowieka na rynku, zauważymy, że model neoklasyczny w wielu przypadkach jest po prostu błędny i nie do końca radzi sobie z problemem. Badania prowadzone w tym zakresie dowodzą, że w rzeczywistości człowiek działa irracjonalnie i że ogromny wpływ na nasze decyzje mają nie tylko rozum i logiczne myślenie, ale również emocje, które bardzo często biorą górę w decyzjach rynkowych. Emocjonalne podejście człowieka do rynku wyjaśnić można tylko za pomocą podejścia ewolucyjnego. Na poparcie tej tezy Shermer opisuje liczne badania jakie zostały w tym celu przeprowadzone m.in. badanie Briana Knutsona z Uniwersytetu Stanforda gdzie analizie poddano mózgi ludzi, którzy podejmowali ważne transakcje inwestycyjne, giełdowe, czy też dokonywali po prostu zakupów.
 
Tu warty przeczytania tekst profa. Witolda Kwaśnickiego o ekonomii ewolucyjnej. http://kwasnicki.prawo.uni.wroc.pl/todownload/ekonomia%20ewolucyjna.pdf
 
Mises odrzucał koncepcję Homo Economicus? Nie jestem co prawda specjalistą z poglądów konkretnych Austriaków, ale wydaje mi się, że nie kto inny jak sam Rothbard krytykował Misesa właśnie za niedopuszczanie możliwości istnienia zachowań nieracjonalnych. Czy coś pomieszałem?



PS: Dzięki za link, i dzięki Karateka za przypomnienie:)



Edit: O mam! Wiedziałem, że gdzieś na to trafiłem:) - fragment z pracy dyplomowej Marka Małkowskiego odnośnie koncepcji racjonalnego działania u Misesa.

Jakkolwiek kompleksowa i innowacyjna może się wydawać koncepcja Misesa, ma szerokie grono przeciwników. Podstawowy zarzut dotyczy niewłaściwego użytkowania pojęcia racjonalności. Według Murraya Rothbarda myli on po prostu racjonalność z pojęciem działania celowego. Co więcej, Mises niesłusznie zakłada brak możliwości istnienia zachowań nieracjonalnych. Rothbard uważa że takie rozważania należy zostawić psychologom i etykom. Krytyka podejścia swojego mistrza obejmuje także inne elementy tej teorii. Nieracjonalne mogą być bowiem nie tylko środki, ale także i cele. Zwraca też uwagę na relatywizm etyczny w jego dorobku. • Uniwersalne cele, wartości, etyka, są po prostu względne, osobiste i czysto arbitralne( • ). Mises nigdy nie tłumaczy, jak się do nich dochodzi. •




Całość: http://mises.pl/blog/2013/05/29/malkowski-koncepcja-racjonalnego-dzialania-w-mysli-ekonomicznej-ludwiga-von-misesa/



Jeszcze na moment wrócę do poprzedniej syskusji, bo nie widziałem Twojego wpisu Tens - przypuszczam, że wpadł do spamu i ktoś go dopiero po jakimś czasie wyjął.




Swoją drogą warto wiedzieć, że pisać i czytać w roku wprowadzenia przymusu szkolnego potrafiło w Północnych Stanach Ameryki i Anglii, odpowiednio, 96-97% (w Massachusetts -98%!!!), 95% pietnastolatków. Dzisiaj w USA to 91%.


Tego nie wiedziałem, bardzo ciekawe dane.
 
Ciekawe jak się mają do tego dane dotyczące południowych Stanów Ameryki oraz dane dotyczące innych grup wiekowych.



Jestem również ciekawy jak dane na ten temat wyglądają w Polsce. W szkole uczono mnie, że przed publicznym szkolnictwem był w PL ogromny analfabetyzm, natomiast wujek Korwin mówi, że jak się zrezygnuje z tego nieszczęsnego publicznego szkolnictwa, to mniej osób będzie umiało czytać i pisać - i bardzo dobrze, bo nie każdy musi umieć pisać, kiedyś nie wszyscy potrafili i było idealnie, a teraz potrafią i wypisują głupoty w internecie :)
 
Ciekawe jak się mają do tego dane dotyczące południowych Stanów Ameryki oraz dane dotyczące innych grup wiekowych.

81 % osób w tym wieku na południu potrafiło czytać i pisać, ale przyczyny są chyba oczywiste.
Jestem również ciekawy jak dane na ten temat wyglądają w Polsce. W szkole uczono mnie, że przed publicznym szkolnictwem był w PL ogromny analfabetyzm, natomiast wujek Korwin mówi, że jak się zrezygnuje z tego nieszczęsnego publicznego szkolnictwa, to mniej osób będzie umiało czytać i pisać - i bardzo dobrze, bo nie każdy musi umieć pisać, kiedyś nie wszyscy potrafili i było idealnie, a teraz potrafią i wypisują głupoty w internecie :)

Być może źle odczytuje Twoje intencje, ale ile razy widzę, że ktoś przywołuje w tego typu dyskusjach Komika, to mam wrażenie, że stara się już na wstępie zdyskredytować drugą stronę.

Danych z Polski, niestety, nie znam, ale zakładam, że są dalekie od tych amerykańskich czy brytyjskich. Niestety, historia nas nie rozpieszczała - a raczej sami sobie zgotowaliśmy taki los.

PS. W szkołach uczą też o Kazimierzu Wielkim, którego za takiego nie uważali ani jego poddani, ani następne pokolenia, ponieważ zrujnował monetę. Z kolei tak opluwane rozbicie dzielnicowe, to okres szybkiego wzrostu gospodarczego Rzeczypospolitej (względnie szybki, ponieważ do XIX w. gospodarki latami pozostawały w stagnacji albo rosły w tempie minimalnie większym od 0 % w skali roku).

Jakub, dwa cytaty.

Mises pisząc, że ludzkie działanie jest racjonalne nie miał na myśli, ze jest zgodne z Pana kryteriami racjonalności, tylko to, że działanie jest zawsze celowe, ze człowiek robi coś po coś. Racjonalność w dobrej ekonomii definiuje się jako działanie zgodne z celami działającego. Człowiek, który robi nawet najglupsze rzeczy nie robi tego nieświadomie i automatycznie, wbrew swojej woli, tylko zawsze ma w tym jakiś cel, jest to wynik jego wolnej de decyzji. Decyzje te rzecz jasna są również dererminowane bagażem genetycznym, doświadczeniem etc.
mylisz racjonalne działa nie z działaniem wolnym od błędów. twierdzenie że człowiek działa racjonalnie oznacza że podejmuje działanie gdy spodziewany rezultat przy posiadanych informacjach polepszy obecny stan.
to że nigdy nie posiadamy pełnych informacji nie oznacza że twierdzenie jest błędne.
http://ludzik.salon24.pl/161295,precz-z-homo-economicus

Do tego książka Koncepcja człowieka w pracach Ludwiga von Misesa.
 
Nie jestem co prawda specjalistą z poglądów konkretnych Austriaków


Jak Mamed, to polski Czeczen, to Mises i Menger byli austriackimi Polakami :-) Pierwszy urodził się we Lwowie, drugi w Nowym Sączu, a jeszcze rodzice Rothbarda mieszkali pod Warszawą. Stąd określa się tę szkołę w ekonomii czasami szkołą hiszpańsko-polską.



Warto przeczytać Dwaj ludzie z Galicji. Koncepcja osoby ludzkiej według Ludwiga von Misesa i Karola Wojtyły.
 
Juz rozmawialismy o nieracjonalnych zachowaniach konsumenta i szkoda, ze tytul shermera tam nie padl, bo warto poczytac.
 
Karol Wielki - również natknąłem się z takimi informacjami, że był to taki Gierek tamtych czasów, więc historia tworzona w okresie PRL siłą rzeczy musiała go lubić.



Rozbicie dzielnicowe - z jednej strony wzrost gospodarczy, poprawa sytuacji chłopów, miasta na prawie niemieckim, z drugiej strony nie zyskaliśmy nowych terytoriów, a traciliśmy stare. Trzeba było złożyć hołd cesarzowi, stać się lennikiem. Na arenie międzynaroowej słabniemy. Wewnętrzne wojenki nigdy na dobre nie wychodzą.. Księstwo Gdańskie przejeli Krzyżacy, ziemia lubuska przepadła, księstwo śląskie i jeszce z pewnością wiele więcej, ale nie pamiętam
 
Juz rozmawialismy o nieracjonalnych zachowaniach konsumenta i szkoda, ze tytul shermera tam nie padl, bo warto poczytac.


Tak czy siak, decyzje człowieka są to działania celowe, po których spodziewamy się poprawy naszej sytuacji. A czy z pespektywy czasu uznamy, że faktycznie nasza sytuacja się poprawiła, to już inna sprawa. Niestety, nie czasu cofnąć nie potrafimy, ale wcale nie jest to argument za tym, żeby oddawać decyzje wyżej.
 
Tens, właśnie jak szukałem wczorajszego linka, to się na to natknąłem również. Możliwe, że jest jak piszesz - choć sam fakt, że nawet Rothbard wytyka ten element Misesowi, to znak, że Mises chyba nie sprecyzował samego terminu wystarczająco dokładnie skoro pojawiają się polemiki. Mniejsza jednak o to.


Co do Austriaków, to miałem właśnie na myśli szkołę a nie narodowość. Mnisi z Salamanki jeszcze bodaj przed Adamem Smithem zajmowali się teoriami rynkowymi zatem termin hiszpańsko-polska szkoła zasadny :D
 
Tens: Czasami właśnie nasze decyzje nie są po to by polepszyć naszą sytucję. Sam się na tym łapię bardzo często, że wybieram coś co mi szkodzi i nie chodzi o to, że mam brak informacji, czasami silna wola zawodzi.
 
Jeżeli wybieramy śmieciowe jedzenie, to o ile nie jest to korzystne dla naszego zdrowia, to widocznie większe znaczenie mają dla nas jego wartości smakowe. Wyżej cenimy czas, w którym zjadamy fast foody niż konsekwencje takich decyzji w przyszłości.Tak samo może być ze sportami ekstermalnymi. Są wyjątkowo niebezpiecznie, dla wielu to głupota, ale ktoś woli chwilę adrenaliny. Wykonujemy je w jakimś celu (chwilowa przyjemność, skok adrenaliny itp). Gdybyśmy uznali, że nie mają dla nas żadnej wartości albo wartość tę ocenamy niżej od konsekwencji, to byśmy tego działania nie podjeli. Jeden wstanie z hamaka i zabije muchę, inny będzie znosił jej bzyczenie. Pierwsza osoba miał cel (uzyskanie spokoju) i podjeła działanie, druga nie - i nie zrobiła nic.
 
Back
Top