Rozumiem ludzi, którzy kibicują takiej Wiślę, serio. Poczucie przynależności grupowej, poczucie faktycznego wpływu na losy drużyny, możliwość chłonięcia co tydzień atmosfery ze stadionu, przez to odczuwanie większych emocji w trakcie meczu. Tylko ma to bardzo niewiele wspólnego z samą piłką nożną.
Uwielbiałem ten sport zanim jeszcze potrafiłem prosto biegać. Od zawsze marzyłem, jak zresztą większość dzieciaków i jeszcze większy procent tu zebranych, że zagram kiedyś w Barcelonie, Realu, United, Liverpoolu. Jarałem się, jak pojebany sztuczkami Zidane'a, bramkami Henry'ego, paradami Kahna. Fascynowali mnie ludzie, którzy potrafili robić rzeczy niedostępne dla śmiertelników.
I po takim dzieciństwie miałbym podniecać się wyjazdem do Radzionkowa? Oglądać ludzi na boisku, którzy potrafią tyle, ile sam bym się nauczył, gdybym się temu poświęcił?
Jestem fanem zagranicznego zespołu, bo w pewnym momencie zakochałem się w piłce jaką grają, a nie, bo miałem najbliżej stadion od domu.
Mam wrażenie, że bawimy się w zupełnie różne, praktycznie wykluczające się dyscypliny.
Skoro puryści językowi mają problem z tym, że nazywam się kibicem klubu, ja mogę równie dobrze mieć problem, że oni nazywają się fanami piłki nożnej (i mieć na to więcej argumentów) :).