To, że Lubezki prowadzi kamerę wiem i nie musisz mnie uświadamiać. Mimo wszystko Alejandro jest reżyserem i on ma wizję ujęć. W Grawitacji nie uświadczysz takiej pracy kamery jak w produkcjach Alejandro. Może to wynik ich współpracy, dla mnie mistrzostwo. Co do gry aktorskiej to nie mam lat doświadczenia w zawodzie czy branży by fachowo oceniać postawę obu aktorów, ale okiem laika (takiego co ogląda filmy jakieś ~20 lat) podobało mi się.
W wywiadzie, o tworzeniu Revenanta Lubezki opisuje, że dużo ujęć to w praktyce improwizacja. Scena ataku na obóz z początku powstała po kilkudziesięciu próbach. Co dziwne, do filmu nie powstały storyboardy. W większości filmów reżyser, nawet nie znając jeszcze operatora, spotyka się z rysownikami i na podstawie scenariusza rozrysowują scenę, już z propozycjami kadrów. Nie jest to robione tylko na potrzeby operatora, ale także i speców od scenografii, aktorów etc. Tu nic nie powstało. Było strzelane n-ujęć, które potem Alejandro zatwierdzał, bądź mówił co poprawić. Także, Alejandro miał mniejszy wpływ na film, niż reżyser w większości przypadków. Poza tym Lubezki, sam napisał, że z powodów technicznych, aby zachować wizję artystyczną filmu, miał mniejszą kontrolę nad fizycznym kręceniem, bo w wyjątkowych okolicznościach przyrody wyjątkowo słabo łazi się z profesjonalną kamerą filmową, zwłaszcza w środku zimy. Musiałbym obejrzeć Birdmana i Zjawę pod rząd, ale imo to operatorsko dwa różne światy. Może podobieństwa w scenach dialogowych. Są kręcone z podobnego dystansu (brakuje mi słów aby określić ten dystans, trzeba się dokształcić), ale wszystkie rozmowy w Birdmanie są kręcone na tym samym poziomie (oczu bohaterów, niezależnie czy stoją czy siedzą), natomiast w Zjawie są diagonalnie (postać stojąca rozmawia z postacią siedząca lub leżącą) z kamerą zawieszoną gdzieś za głową którejś postaci (lub przed jak Tom Hardy rozmawia z osobami które są za jego plecami). W Birdmanie nawet, jeśli ujęcie jest na otwartej przestrzeni to fokus jest na postacie ludzkie (Edzio Norton i Emma Stone rozmawiający na dachu, Michael Keaton idący Broadway, bądź biegnący wśród ludzi), a Zjawie jest masa majestatycznych ujęć. W dodatku tempo pracy kamery jest znacznie większe w Birdmanie. Lubezki jest tak wybitnym operatorem, że do każdego filmu opracowuje indywidualny styl operowania kamerą. Co do aktorstwa, nie ma tu zbyt wiele do zagrania. Historia jest prosta jak konstukcja cepa i niczym nas nie zaskakuje. Leo ma wyjątkowo fizyczną rolę - mało mówi i mało operuje twarzą. Gra ciałem, też jest bardzo siermiężna, ale taka miała być. Zero pretensji do niego. Obstawiam, że Leo w filmie mówi mniej, niż 300 słów. Przez połowę filmu leży i się ślini. Leżenie i ślinienie się lepiej mu wychodziło w "Wilku z Wall Street" swoją drogą. Przez resztę filmu czołga się, pływa, jedzie na koniu, idzie o kulach, z wyjątkiem jednej konwersacji na koniec i konfrontacji, nie ma za wiele do roboty. Dowolny aktor z 1/100 talentu który ma Leo zagrałby na takim samym poziomie. Rola Hardego znacznie lepsza, ale też nie dali mu się pokazać.