Bolt, to wszystko zależy.
1. Stres w pracy/szkole/na treningu itp. - taki stres jest dla mnie motywujący. Z toporem nad głową pracuję na 110 % swoich możliwości, bo wiem, że nie ma miejsca na błędy. Przyznam się, że chociaż jest to mocno wyczerpujace, to lubię takie sytuacje. To pomaga mi poznawać swoje limity, albo raczej przesuwać je coraz dalej. Nie robię z tym absolutnie nic, a czasami wręcz sam stawiam się w takiej sytuacji (wiem, debilizm) :-).
2. Stres w życiu osobistym - tego staram się unikać za wszelką cenę. W domu chcę mieć spokój, współlokatorów na studiach też dobieram sobie tak, żeby było jak najmniej problemów. Jak coś się pierdoli w życiu prywatnym, to demoluje wszystko inne.
Jak sobie radzić? Aktywność fizyczna jest ok, ja uwielbiam wtedy biegać (czasem i przez pół dnia, oczywiście z przerwami), wyjść do parku/lasu, kiedyś ćwiczyłem medytację (ale średnie to było wg mnie), znaleźć sobie nowe hobby i może wyda się to głupie, ale lubię wtedy pójść do kościoła (oczywiście poza mszą, bo to mnie akurat średnio interesuje jako deistę) i zastanowić się nad sytuacją. Bo tak długo jak nie usuniesz źródła stresu, tak długo wszystkie "sposoby" jedynie odsuwają Cię od problemu, a nie pomagają w jego rozwiązaniu. Prędzej czy później trzeba to wziąć na klatę, inaczej się wykończysz. Jak rzuciła mnie laska, w której byłem w chuj (a nawet mocniej) zakochany - bo nasze plany ślubne były już dość zaawansowane, to starałem się od tego uciec. I zanim doszedłem do siebie... minęło pół roku. Do góry łeb, będzie dobrze.
I jeszcze jedno: Pamiętaj, że masz przyjaciół. Jak masz pod górkę, oni są na wagę złota.
Pozdro :)