- Wielki bohater Rick, sam by wszystko najlepiej robił, dwulicowy. Najpierw nakłania wszystkich do zmian, zgrywa twardziela, potem ma pretensje i chce mieć wylane w słabszych
- Pominę temat Glenna który nie wiadomo jakim cudem nie został pożarty, a potem nie wiadomo jakim cudem spotkał Małolatę w nieprzypadkowym miejscu, później dając jej przemowę i rady jak dobry ojciec czy znajomy
- No i ta twarda Carol, pani wszystkiego, najtwardsza kobieta, uświadamiajaca dzieciom prawdę
- Biedny Morgan, w świecie gdzie zasady sie zmieniły, on nie będzie zabijał, tylko bronił tych którzy napadali i mordowali.
- Irytujący Carl, dumny synalek Ricka, hodujący na głowie włosy, jakby chciał zmienić się w dziewczynkę.
- "Kumpel" Carla idzie za nim, a potem go magicznie nie zabija. Czemu?
- Tyle czasu koło muru, ale nikt nie zauważy, ze wali się wieża.
- Taka odważna Tara wyszła przez barierkę, mogła umrzeć, dostała zjebki od Ricka, no bo przecież mogła zginać! Oczywiscie i tak zmarnowała więcej naboi niż musiała.
Pomyśleć, ze tak narzekałem na poprzednie sezony. A być może były one lepsze (mówiąc lepsze mam na myśli, że miały mniej takich bzdur) niż aktualny. Serio chyba niedługo to porzucę, jak zrobiłem z Arrowem i zajmę się czymś normalnym.