Przed 1920.

Taka ciekawostka. Józef Piłsudski prywatnie nie za bardzo lubił się z Józefem Dowborem-Muśnickim i wysyłając go do Poznania wrzucał go na głęboką wodę i był przekonany, że Powstanie nie ma prawa się udać.
 
Jak bardzo stary był... Zygmunt stary?

W polskich dziejach nie brakowało wiekowych władców. Władysław Łokietek żył 73 lata. Władysław II Jagiełło przynajmniej siedemdziesiąt, a według niektórych badaczy • dobrze ponad osiemdziesiąt. Dlaczego więc tylko jeden król przeszedł do historii z przydomkiem • stary • ?


Fakt, że Zygmunt I Jagiellończyk był w momencie śmierci stary nie podlega dyskusji. Zmarł jako 81-latek, co wśród polskich monarchów należy uznać za rekord. Nie był to jednak wiek niespotykany w jego epoce.

Nawet w gronie najbliższych współpracowników Zygmunta nie brakowało matuzalemów. Dobrze po siedemdziesiątce umierali Piotr Kmita, Jan Latalski, Jan Tarnowski czy Jan Łaski. Nikt jednak nie nazywał ani nie nazywa ich starymi. Tymczasem Zygmunt zyskał sobie ten przydomek • jeszcze jako względny młodzieniaszek.



Śmierć czai się u bram Wawelu

Wszystkiemu winna była jedna choroba. W młodości Zygmunt uchodził za człowieka wielkiej siły, tak iż powrozy targał i podkowy łamał. W ten sposób opisywał go kronikarz Marcin Bielski. Nikt nie spodziewał się, że na tak krzepkiego króla spadnie nagle zupełna niemoc. I że stanie twarz ze śmiercią. Jak pisała małżonka monarchy Bona Sforza w liście do senatorów:



Jego Królewska Mość pan i małżonek nasz najukochańszy 30 dnia zeszłego miesiąca na ostrą zapadł gorączkę, która w ubiegłych dniach trapiła go i jeszcze trapi.



Wszyscy zgadzali się, że los króla jest przesądzony, ruszyły nawet przygotowania do pogrzebu. Król jednak w niewyjaśniony sposób ozdrowiał.

Wydarzenia te rozegrały się na przełomie 1528 i 1529 roku. Zygmunt nie miał wtedy jeszcze nawet 60 lat. Mimo to wystarczyło, że raz został spisany na straty, a wszyscy już tylko odliczali dni do jego śmierci. Jedna choroba zapoczątkowała proces, który bezpowrotnie uczynił z niego • starego • Zygmunta.



Bardzo długie umieranie

Od 1528 roku Bona Sforza wszystkie swoje wysiłki koncentrowała na wyniesieniu na tron syna, Zygmunta II Augusta, jeszcze za życia ojca. W żadnym razie nie kierowały nią wybujałe ambicje. Po prostu nie wierzyła, że jej mąż zdoła dożyć pełnoletności swojego jedynego męskiego potomka. Tak samo nie wierzyli w to Habsburgowie i Hohenzollernowie. Obie dynastie szykowały się do przejęcia władzy w Polsce. Zygmunt tymczasem • umierał. Tak przynajmniej się wszystkim wydawało.





Od 1529 roku niemal każda zagraniczna relacja z polskiego dworu zawiera analizę stanu zdrowia króla. Obcy agenci przejawiają na tym punkcie prawdziwą obsesję. Posłowie cesarscy w 1538 roku pisali:



Starszy król siedział na krześle blady, wycieńczony na siłach; ślady zmęczenia i cierpienia odbijały się na jego obliczu. Nic nie mówił. Wydawał się niby posąg albo niema osoba.


Inny agent stwierdził:

Mówić ze starym królem jest to samo, co nie mówić z nikim
.

I nikt nie zauważał, że ten sam król wciąż z pasją poluje, podróżuje i kieruje obradami rady koronnej. Oczekiwano po nim wyłącznie tego, że wreszcie umrze.


Skupisko wszelkich chorób
Rzeczywistość zaczęła doganiać oczekiwania w połowie lat 30. Król nabawił się zwyrodnienia stawów, któremu często towarzyszyła wysoka gorączka. Cierpiał też na zapalenie szpiku i stopniowo tracił słuch. Źródła podają, że w 1544 roku już niemal nie był w stanie chodzić. Wprawdzie w sierpniu 1545 roku zdołał jeszcze na własnych nogach wybrać się na polowanie do Niepołomic, ale był to już ostatni taki przypadek.





Później króla widać wyłącznie w specjalnej lektyce, w której jest przenoszony z miejsca na miejsce. Audiencji coraz częściej udziela leżąc w łożu. Lub też nie udziela ich wcale, cedując ten obowiązek na żonę lub na syna.






Wszystko to są typowe dla jego epoki dolegliwości wieku starczego. Obiektywnie rzecz biorąc Zygmunt dożywa ostatnich lat w wyjątkowo dobrym stanie • przynajmniej umysłowym. Mimo to jego wiek jest stale podkreślany, wręcz fetyszyzowany.



Kiedy wreszcie odchodzi 1 kwietnia 1548 roku, dla nikogo nie jest to zaskoczeniem. W powszechnym odczuciu król skazał się na 20-letnie umieranie z chwilą, gdy w 1529 roku przeprowadził elekcję vivente rege Zygmunta II Augusta. Potem nie było już odwrotu.
 
Najstarszym polskim władcą był Stanisław Lesczyński. Zmarł w wieku 88 lat. Prawdopodobnie żyłby dłużej gdyby nie nieszczęśliwy wypadek. Władca zmarł w wyniku poparzeń jakich doznał gdy iskra z kominka spowodowała zapalenie się jego ubrania. Inna sprawa że w chwili śmierci nie był już królem Polski, a księciem Lotaryngii, gdzie został zapamiętany jako bardzo dobry władca.



Spotkałem się z innym wytłumaczeniem pochodzenia przydomka Stary. Jego syn Zygmunt August został koronowany jeszcze za życia ojca. Oficjalnie mieliśmy więc dwóch króli, Zygmunta i jego syna. Też Zygmunta. Dla rozróżnienia ojca nazywano Starym.



Mieliśmy jeszcze jednego władcę o przydomku Stary, Mieszko III. Umarł w wieku 76-80 lat (data jego narodzin to sprawa dyskusyjna).
 
Gambit



http://video.anyfiles.pl/videos.jsp?id=63444 o aborygenach od 30 minuty.
 
Jeśli jesteś w ciąży, nie mogłaś trafić w lepsze miejsce. Mamy dla Ciebie doskonałe sugestie jak przygotować się do porodu. Przyda Ci się szczotka, gęsi tłuszcz i siekiera. A wszystko to • sprawdzone już 400 lat temu.







Mamy czasy Bony Sforzy i Barbary Radziwiłłówny, a Ty właśnie przygotowujesz się do porodu. Gdzie znajdziesz fachowe wytyczne? Oczywiście w pierwszym polskim zielniku • • Hortus sanitatis, O ziolach i o mocy ich • przygotowanym przez Stefana Falimirza (data wydania 1534). Autor, obok informacji o tym, jak określić w przybliżeniu termin porodu, umieścił też cały szereg porad natury zdrowotnej i higienicznej:



Już na dziesięć dni przed planowanym terminem powinna ciężarna do wolnej łaźnie chodzić i tam z brudu się wierzchniego omywszy ma siedzieć w wannie ciepłej wodzie do samego pora, która woda ma być przyprawiona z temi zioły odmiękczającemi:



jako ślaz, rumień woniący, ogrodny wysoki ślaz, róża czerwona z której na wsiach kmiotówny wieńce wiją, zowią ją po łacinie ibiscusk temu też kłaść Mercurialem (jest ziele w aptece), nastrzeg.







To wszystko ziele warzyć do wanny i na każdy dzień na nic miałoby się naparzać po pas brzemienna pani.



Ta kuracja mająca uśmierzyć ból i przyspieszyć bieg wypadków, gdy już rozpocznie się akcja porodowa, nie jest dla każdego. Jeśli więc, droga przyszła mamo, jesteś wątłego zdrowia, o kąpielach rozluźniających możesz zapomnieć.



Zamiast tego, używaj powyższego wywaru jako okładu na wszystko, co masz poniżej pasa. Nie zapominając w szczególności o swoich kobiecych atrybutach.







Zadbaj o intymną urodę



Skoro jesteś w dziewiątym miesiącu, już wkrótce czeka cię trudne zadanie, które można streścić z pomocą owocowej metafory. Musisz wypchnąć arbuza przez dziurkę o wielkości cytryny. Falimirz radzi: dobrze ją na to przygotuj.



Ciężarnym pod koniec ostatniego trymestru zalecano smarowanie krocza różnymi specyfikami mającymi nawilżyć i zmiękczyć te okolice. Autor • Hortus Sanitatis • wyjaśniał:






W tym celu należało olejki migdałowy, rumienkowy, fijołkowy, z tłustościami kokoszemi, kaczemi, gęsiemi, a tymi rzeczami mazać dymiona i koło wszystkiego miejsca tajemnego.







W razie gdyby niewiasta była przyrodzenia barzo
suchego, wspomniany preparat należało wprowadzić z pomocą odpowiedniego tamponu do pochwy i usunąć po trzech godzinach.



Podobnie i dzisiaj zaleca się nawilżanie okolic intymnych, a dodatkowo smarowanie odpowiednimi preparatami miejsc podatnych na rozstępy. W razie potrzeby możesz zawsze skorzystać z cudownego staropolskiego miksu drobiowego smalcu z pachnącymi olejkami.



Wzorem szesnasto- i siedemnastowiecznych położnic unikaj także w ostatnich dniach ciąży posiłków zimnych, kwaśnych i gorzkich. Wystarczy dołożyć do tego jeszcze odrobinę gimnastyki i już można rodzić.







Keep Calm and Call the Midwife!



Kiedy pojawiają się pierwsze skurcze, spanikowani rodzice wskakują w samochód i pędzą na złamanie karku do szpitala.





Zazwyczaj spędzają w owym przybytku wiele godzin, nim w asyście położnych i lekarzy dziecko przyjdzie na świat. W czasach nowożytnych rodząca także nie przechodziła przez wszystko sama. Jak pisze Bożena Zaborowska, autorka pracy • Pomoc przy porodach w Rzeczypospolitej w epoce nowożytnej • :









Obok chirurgii położnictwo jest najstarszym działem medycyny. Od zarania dziejów potrzeba pomocy położnej narzucała się samoistnie i dyktowana była nie tylko chęcią ulżenia rodzącej, ale też troską o życie dziecka, co było wyrazem przymusu zachowania gatunku.



Cały akt przyjścia na świat dziecka otaczała aura tajemnicy. Stąd brały się porodowe rytuały z pogranicza magii (czary, zaklęcia, amulety) i przeróżne zabobony. Oprócz tych praktyk, swoje trzy grosze dodawali oczywiście astrologowie, których mądrości przyjmowano w czasach renesansu z wielką powagą.






Nie zapomnij otworzyć wszystkich szuflad!



Jeśli chcesz ułatwić sobie poród z pomocą ówczesnej magii, Wiktor Piotrowski, autor • Medycyny polskiego renesansu • ma dla ciebie kilka sugestii:






Zalecano położnicy trzymać w dłoni orli kamień, czarny bursztyn lub agat, otwierać w domu drzwi, okna, szuflady i szafy, dotykać głowy rodzącej siekierą.








Podobne przesądy były stopniowo wypierane przez konkretną wiedzę i praktykę medyczną. Pojawiały się podręczniki położnictwa, a w 1640 roku w paryskim szpitalu otwarto nawet pierwszą szkołę położnych z oddziałem położniczym.



Jak na ironię, w epoce gdy przynajmniej w Polsce postępowy renesans ustąpił miejsca ksenofobicznemu i zaściankowemu sarmatyzmowi, sztuka rodzenia była dziedziną, w której fachowa wiedza stanowiła podstawę.






Jedź do Paryża • jak Marysieńka



Biorąc pod uwagę to, na jak wysokim poziomie stało położnictwo w ówczesnej Francji, trudno się dziwić, że Marysieńka Sobieska bez obaw wyruszała tam będąc w ciąży. I przeżyła na miejscu część swoich licznych porodów.






Z drugiej strony także nad Wisłą miała do dyspozycji najlepszą opiekę, wszak rodziła • jeszcze jako pani Zamoyska • pod opieką królowej Ludwiki Marii Gonzagi. Łącznie urodziła siedemnaścioro dzieci, można więc stwierdzić, że znała się na rzeczy.



Przez cały okres Baroku to właśnie w rękach wykwalifikowanych kobiet pozostawało sprowadzanie dzieci na ten świat. Kiedy wszystko szło dobrze, rodzącą opiekowała się po prostu akuszerka, zwana też babą, bądź babką. Także ty, droga mamo, nie panikuj jeśli zajmuje się tobą tylko położna. To znaczy, że wszystko jest w porządku. Może tylko • nie nazywaj jej • babą • .






Paznokieć położnej



Przez cały czas zadaniem akuszerki było uspokajanie położnicy, przekonywanie, że urodzi syna (córki co do zasady uważano za mniej • wartościowe • potomstwo), a w odpowiednim momencie dopingowanie do ogromnego wysiłku. Ciężarną często sadzano na stołku porodowym, który współcześnie po latach banicji znów wraca na oddziały położnicze.






Akuszerka wspierała rodzącą a częstokroć jednocześnie musiała sprawiać jej ból. Zadaniem kobiety asystującej było uciskanie dna macicy celem przyspieszenia porodu, a w razie potrzeby manualne korygowanie ułożenia płodu. W takim wypadku zalecano dobre naoliwienie skóry rąk, co ułatwiało działanie. W odpowiednim momencie akuszerka miała także przerwać pęcherz płodowy (zwykle paznokciem, lub z pomocą ostrego narzędzia, którym daleko było do sterylności).






Kiedy wreszcie noworodek opuszczał brzuch swojej mamy, lądował prosto w rękach położnej. Ta odcinała i podwiązywała pępowinę, a następnie, jak pisze Bożena Zaborowska:
Oddawała go po dopiekę innych niewiast towarzyszących przy porodzie • to do ich obowiązków należało dokonanie obmycia i powicia dziecka.

Dla akuszerki praca na tym się nie kończyła. Teraz musiała dopilnować, by kobieta urodziła łożysko i błony płodowe. Ciągnąc za dopiero co odciętą pępowinę pomagała świeżo upieczonej matce wydalić wszystko i pilnowała, żeby macica została dokładnie opróżniona.

Było to szczególnie ważne z powodu możliwych bardzo groźnych komplikacji, w razie gdyby jakiś fragment pozostał w środku. Położna wie, co robi.



Czasem musisz dać się pokroić

Jeśli coś pójdzie nie tak, nie trać głowy. Czasem trzeba poszukać pomoc gdzie indziej. Nowożytni autorzy poradników medycznych zalecali by w razie komplikacji akuszerka wezwała na pomoc lekarza. Wprost pisał o tym polski medyk siedemnastowieczny Piotr Cziachowski:





nigdy sobie nie dufając i drugą sobą brały, ba i trzeciego i czwartego doktora przyzwawszy.



Jego wiedza i praktyka mogły się okazać kluczowe. Jeśli dziecko układało się nieprawidłowo, lekarz mógł je obrócić. Gdy położnica nie miała siły przeć, mógł posiłkować się wprowadzonymi w XVI wieku kleszczami porodowymi i wyciągnąć niemowlę.

Czasem jednak sprawy przybierały naprawdę zły obrót i lekarz musiał uciekać się do drastycznych metod.



Trzebiciel świń zrobi cesarkę

Już w ustawodawstwie starożytnego Rzymu z czasów Numy Pompiliusza istniał przepis o obowiązkowym wydobywaniu z ciała zmarłej w ciąży matki płodu. Zabiegu dokonywano poprzez nacięcie powłok brzusznych i wyjęcie dziecka. Dziś nazywa się to cesarskim cięciem, z łaciny sectio caesarea.

Jak pisze Władysław Szumowski, autor • Historii medycyny filozoficznie ujętej • , w XV wieku miał je przeprowadzić pewien Szwajcar.





Jakub Nufer, trzebiciel świń (
orcheotomus) z Siegershausen, w kantonie Thurgau. Zgłosił się on do władz z prośbą, żeby mu pozwolono wykonać cięcie cesarskie u żony, która dziecka nie może urodzić i u której pomoc akuszerek nie wystarcza. Gdy udzielono mu pozwolenia, Nufer wykonał cięcie cesarskie • nie inaczej, jak u świni, sposobem weterynarskim •
.



Ta operacja rzekomo skończyła się więcej niż dobrze: matka i dziecko przeżyli. Co więcej, kobieta miała w przyszłości urodzić jeszcze kilkoro dzieci siłami natury. Biorąc pod uwagę stan ówczesnej medycyny trudno w to uwierzyć. Za pierwsze rzetelnie udokumentowane cesarskie cięcie ratujące matkę i dziecko uznaje się zabieg z początku XVII wieku. Niejaki Jeremiasz Trautmann dokonał go w Wittenberdze 1610 roku.
 
Trudna młodość Władysława Łokietka

Młody Władysław wydawał się ostatnim możliwym kandydatem na przyszłego króla Polski. Nie dość, że nie wyglądał zbyt reprezentacyjnie (przezywano go ponoć karzełkiem), to na dodatek nie miał nawet własnego księstwa. A mamusia narobiła mu problemów, kiedy tylko się urodził •

W średniowieczu im było się starszym synem, tym lepszą miało się pozycję. Łokietek miał jednak pecha: urodził się o dobre dwadzieścia lat za późno. Kiedy on leżał w pieluchach, jego dwaj starsi bracia • Leszek Czarny i Siemomysł • już wchodzili w dorosłość. Miał też dwóch młodszych • Kazimierza II i Siemowita. Taki natłok rodzeństwa nie zwiastował niczego dobrego! Ojciec Łokietka, Kazimierz I, rządził niewielkim i wstrząsanym ciągłymi konfliktami księstwem kujawskim. Trudno byłoby je podzielić pomiędzy pięciu synów.

Cień matki
Doskonale zdawała sobie z tego sprawę Eufrozyna, trzecia żona Kazimierza i matka Łokietka. Według jednej z kronik postanowiła ona dopomóc synkowi w popularny i z reguły skuteczny sposób: podjęła próbę otrucia przyrodnich braci Władysława!
Informacja o tym nie jest wprawdzie pewna, ale za to nie ulega wątpliwości, że zapobiegliwa mama doprowadziła do sporu pomiędzy swoim mężem Kazimierzem i jego synami z wcześniejszego małżeństwa. Skończyło się to zupełnie niefortunnie. Leszek Czarny i Siemomysł zbuntowali się przeciwko ojcu, wygrali krótką wojnę z nim i zagarnęli dla siebie część państwa.
W efekcie Władysław Łokietek miał przechlapane jeszcze zanim wyszedł z kołyski. Później było tylko gorzej. Ojciec małego księcia zmarł w 1267 roku, kiedy ten miał niespełna siedem lat.
W tak młodym wieku nie mógł załapać się na dziedziczenie. Leszek Czarny otrzymał Łęczycę, a Siemomysł Inowrocław. Reszta podzielonego państwa została w rękach Eufrozyny, pełniącej rolę opiekunki młodszych synów. Tę opiekę należy zresztą raczej w przenośni, bo Łokietek zaraz po śmierci ojca wyjechał do Krakowa. Na swój dwór zabrał go tamtejszy książę Bolesław Wstydliwy.

Kto wie, może jest jakieś ziarno prawdy w literackiej interpretacji pisarki, Elżbiety Cherezińskiej. W powieści • Korona śniegu i krwi • twierdziła ona, że Łokietek panicznie bał się swojej matki i pragnął uciec przed nią z Kujaw gdzie pieprz rośnie • Zresztą kto by się nie bał kobiety, która do realizacji swoich celów używa trucizny?

Nieszczęścia chodzą • dziesiątkami?

Opieka nie mogła oczywiście trwać wiecznie, ale nawet kiedy Łokietek już dorósł, nie dostał własnego skrawka kraju. Miał rządzić w jednym księstewku brzeskim ze swoimi braćmi, Kazimierzem i Siemowitem. Wprawdzie w tym triumwiracie z czasem wysunął się na pierwszeństwo, ale wciąż był jednym z najsłabszych książąt na ziemiach polskich. Tymczasem jego najstarszy, przyrodni brat • Leszek Czarny • robił niesamowitą karierę. W 1279 roku został księciem krakowskim.

Łokietek zupełnie mu się podporządkował, co pokazał nawet na swoich herbie. Leszek Czarny i Siemomysł posługiwali się koronowanym pół-lwem, pół-orłem. Łokietek pokornie z korony na herbie zrezygnował. Jak pisze Paweł Żmudzki w książce • Studium podzielonego królestwa • , pieczęć z koronowanym herbem Łokietek sprawił sobie dopiero po śmierci starszych braci.
Nawet o małżeństwie Władysława zdecydował brat, mimo że nasz bohater miał już ponad 20 lat. W 1284 roku został wyswatany z Jadwigą, stryjeczną siostrą wielkopolskiego księcia Przemysła. Nie dość, że nie miał nic do powiedzenia, to jeszcze • nie dostał posagu. Przeznaczone na ten cel Zagople momentalnie zagarnął inny jego brat, Siemomysł!

Dopiero po śmierci Leszka Czarnego w 1288 roku przez chwilę wydawało się, że fortuna wreszcie uśmiechnie się do pechowego Łokietka. Na krótko rzeczywiście został księciem krakowskim, ale zaraz go stamtąd przepędził Henryk IV Probus. Parę lat później poniżył go, upokorzył i wygnał z kraju król czeski, Wacław II. Ogółem młodość nieszczęsnego księcia była jednym wielkim pasmem porażek.
Na odmianę losu miał poczekać aż do początku kolejnego wieku •
 
http://www.powstanie.pl/pdf/Ksiazka_KULISY_KATASTROFY_POWSTANIA_WARSZAWSKIEGO.pdf



chyba tutaj bardziej pasuje, co o tym sądzicie?
 
Kupił gruzowisko, by odtworzyć średniowieczny zamek. W czasach PRL-u władza chciała, aby zapomniano o zabytku i zasypała go gruzem. Dzięki uporowi archeologa z Wrocławia dziś widać już zarys XIII-wiecznej budowli. - Stworzę tu wieczne stanowisko archeologiczne - planuje.

- Na zamek natrafiłem w przewodnikach. W tych powojennych był dobrze opisany, a w latach 70. XX wieku po prostu znika - mówi Tomasz Ciasnocha, archeolog z Wrocławia, który od niedawna stara się odtworzyć zamek w Rogowie Sobóckim (woj. dolnośląskie).

Historia tego miejsca sięga XIII wieku, a od lat 70. w przewodnikach o zamku pisano "malownicza górka zabytkowego gruzu". Ciasnocha postanowił rozwikłać zagadkę zniknięcia zabytku. Najpierw z dokumentów konserwatora dowiedział się, że malowniczy zamek został spalony w latach 70. XX wieku. Wszystko dlatego, że ówczesnym władzom kojarzył się z symbolem burżuazji i przepychu. Na tym miejscu przez lata działał PGR.

10 lat walki z biurokracją|

Aby zacząć badania archeologiczne, musiał mieć ten teren na własność. Tu pojawiły się pierwsze problemy - jego zapał przez lata studziła Agencja Nieruchomości Rolnych. Po dziesięcioletniej walce z biurokracją udało mu się wreszcie kupić działkę.
- Urzędnicy śmiali się już, że podziwiają mój zapał. Bo ja nie odpuszczałem - mówi.

Żmudna praca nad historią
Od tego czasu archeolog zaczął planować, w jaki sposób odgruzować fundamenty zamku, by nie naruszyć ich konstrukcji. Praca była żmudna, bo aby dotrzeć do ruin, Ciasnocha musiał m. in. wywieźć śmieci. - Poza tym, dokumenty dotyczące zamku były bardzo niedokładnie. Wszystkie plany musiałem rysować od nowa - wyjaśnia.

Teraz archeolog z Wrocławia nie wyobraża sobie weekendu bez prac w Rogowie Sobóckim. Po trzech latach pracy widać zarys budowli. Można już zobaczyć, gdzie płynęła fosa, Ciasnocha odgruzował również piwnice zamkowe. • Udało mi się odkryć naprawdę piękny, kamienny most, który kiedyś łączył park z zamkiem, a ktoś go zupełnie zasypał - dodaje.

Rośnie nowa atrakcja turystyczna?
Co teraz planuje miłośnik historii? - Konserwator zezwolił mi prowadzić badania do 2020 roku. Ale ja mam nadzieję, że to będzie wieczne stanowisko archeologiczne, że będą tutaj zjeżdżać ludzie z całej Polski, aby dowiedzieć się, jak wyglądały średniowieczne zamki.

filmik



-------------------------------------------------------------

Każdy podręcznik szkolny uczy, że Rzeczpospolita miała króla elekcyjnego, który najzwyczajniej w świecie dał dyla z kraju. Henryk Walezy wypiął się na wierną mu szlachtę polska, a we Francji zginął z ręki własnego rodaka. Ale proszę Państwa! To nie jedyny podobny przypadek w naszej historii. Czmychnąć z Polski próbował także potomek Władysława Jagiełły i przedstawiciel dość młodej wówczas dynastii szwedzkiej • Zygmunt III Waza.
Historia ucieczki Henryka Walezego jest Wam zapewne doskonale znana. W ojczyźnie króla • Francji • zwolnił się tron po śmierci jego brata Karola IX. Walezy władający wówczas Rzeczpospolitą postanowił wykorzystać okazję i spróbować przejąć schedę. Nocą, z 18 na 19 czerwca 1574 roku, wymknął się potajemnie z i tak nielubianej przez siebie Polski (władca nie znał tutejszego języka, nie rozumiał obyczajów i nudził go surowy klimat kraju) do wytęsknionej Francji.
Do Rzeczypospolitej już nigdy nie powrócił, a sejm musiał uznać tron za opustoszały i przeprowadzić kolejną elekcję. Wybór, który poprzedziły prawie dwuletnie przepychanki, padł w końcu na Istvóna Bóthory, czyli na naszego starego dobrego króla Stefana.

Zabrakło Stefana, Polska musi mieć nowego pana
Choć Batory nie władał Polską zbyt długo, przez wielu historyków jest uważany za jednego z najlepszych władców elekcyjnych. Po tym, jak już pożegnał się z tym łez padołem, Rzeczpospolitą czekała kolejna elekcja.

Rok po śmierci Stefana Batorego, wybrano szwedzkiego królewicza Zygmunta. Za tą kandydaturą przemawiało pokrewieństwo młodego Wazy z Jagiellonami (królowa-wdowa Anna Jagiellonka była jego ciotką, a wydała go na świat Katarzyna Jagiellonka, siostra ostatniego króla z dynastii) i przewidywany sojusz ze Szwecją.
Ojcem Zygmunta był Jan III Waza, król Szwecji. Monarcha bardzo zabiegał o koronę polską dla syna, chcąc stworzyć polsko-szwedzki sojusz wymierzony przeciwko Moskwie. Gdy starania zostały zwieńczone sukcesem, a królewicz wyjechał, Jan III przestał odczuwać radość.

Do głosu doszły wówczas ojcowskie uczucia względem ukochanego syna. Mówiąc krótko, niezbyt towarzyski i wyobcowany politycznie król czuł się straszliwie samotny. Bądź co bądź, jego żona już nie żyła, a ukochana córka Anna wyjechała razem z Zygmuntem.

Niedługo po elekcji szwedzki król zaczął oskarżać członków swojej Rady o to, że odebrali mu syna, pomijając fakt, iż to właśnie on rozpoczął te starania. Również Zygmunt III Waza nie był w swoim nowym królestwie szczęśliwy. Polska była dla niego obcym krajem. Chociaż władał językiem swoich poddanych, czuł się wyobcowany i niezrozumiany.


Z ziemi polskiej do szwedzkiej •


W końcu, w sierpniu 1589 roku, Jan III Waza postanowił wyrwać swojego syna z • okrutnej niewoli • i sprowadzić do Szwecji. 5 sierpnia tegoż roku Zygmunt, w otoczeniu liczącego około dwóch tysięcy osób polskiego poselstwa, spotkał się z ojcem w estońskim Rewlu.
Na miejscu okazało się, że obaj panowie dążą do • dokładnie tego samego! Zygmunt chciał zwiewać z Polski, a Jan tylko go do tego namawiał.


W trakcie negocjacji stało się wszak oczywiste, że wyjazd polskiego króla z kraju (będący w praktyce dezercją) mocno namiesza w stosunkach polsko-szwedzkich i sprowadzi na Rzeczpospolitą widmo spowodowanej kolejną elekcją wojny domowej. Z drugiej strony nie wolno było zapominać o ostrzącej sobie zęby na Inflanty Rosji


Co ciekawe, przybyli do Rewla członkowie zarówno polskiej, jak i szwedzkiej delegacji nie ustawali w staraniach o zachowanie istniejącego status quo, przypominając, że niechybnym skutkiem powrotu Zygmunta III do Szwecji byłaby wojna.

Konflikt polsko-szwedzko-moskiewski wisiał w powietrzu. W pewnym momencie dowódcy szwedzkiej armii nie wytrzymali i ogłosili (w nieco zawoalowanych słowach, ale jednak) bunt. Nie ma się co dziwić • nikt nie chciał przelewać krwi dlatego, że młodego Wazę tron polski gniecie w jego królewskie siedzenie i bo mu tęskno do tatusia.
Po kolejnych rundach negocjacji ustalono ostatecznie, że Zygmunt pozostanie na tronie polskim. Król mógł spotykać się z ojcem kilka razy, ale w praktyce w Rewlu widzieli się po raz ostatni. Powzięte wówczas ustalenia jeszcze mocniej związały władcę z tronem polskim i odciągnęły go od szwedzkiej stolicy. Zygmunt III udał się tam dopiero po śmierci ojca w celu objęcia po nim tronu.
Ach ci wstrętni panowie Rada!

Wróćmy jednak jeszcze do starego króla. Jan III wyjeżdżając z Rewla miał świadomość, że spotkał się z synem po raz ostatni. Aby osłodzić ojcu te gorzkie chwile, na pewien czas pozostała z nim Anna Wazówna. Nawet ona nie mogła wszak powstrzymać ojcowskiego gniewu. Król Jan przez lata mścił się na swojej Radzie za • odebranie • mu syna i • zniszczenie • jego szczęścia rodzinnego. Powołajmy się na słowa Larsa Wolke, autora wydanej niedawno w Polsce biografii • Jan III Waza. Władca renesansowy • :


Po powrocie z Estonii jego działalność w zakresie polityki wewnętrznej i zagranicznej całkowicie zanikła. [ • ] I tylko w jednym względzie okazywał niesłabnąca gorliwość: nie przestawał mścić się na członkach Rady, którzy jego zdaniem najpierw namawiali go, aby w 1587 roku zezwolił swojemu synowi kandydować na polski tron, a dwa lata później uniemożliwili mu powrót z Zygmuntem do Szwecji.


Nic dziwnego, że po spustoszeniu, które zasiał, mało kto witał Zygmunta z otwartymi ramionami, kiedy ten wreszcie przyjechał po ojcowską koronę •


Panna Anna spryciula
Na koniec poświęcę jeszcze dwa słowa pannie Annie Wazównie, czyli siostrze polskiego króla. Dwa lata po tym jak towarzyszyła ojcu w drodze powrotnej z Rewla do Sztokholmu, ona także wyjechała do Polski. Najmłodsza córka Jana III i Katarzyny Jagiellonki była w opinii współczesnych aż nazbyt zaradna.

Posiadająca staranne wykształcenie i duży wpływ na brata, nie była mile widziana w jego królestwie. Mówiło się nawet, że jest o wiele zdolniejsza od Zygmunta III. Wychowana w gorliwym katolicyzmie, w wieku kilkunastu lat przyjęła wyznanie Lutra, co utrudniało jej życie w Polsce (odmówiono jej np. pochówku na Wawelu, który przysługiwał jej jako członkini rodziny królewskiej). Koniec końców siostra króla jegomości na stałe osiadła nad Wisłą w roku 1598 i mieszkała tu aż do śmierci, stając się mecenaską wielu artystów.
 
Dmowski bronił własności prywatnej i gospodarki kapitalistycznej. Uważał, że własność prywatna musi być używana zgodnie z interesem narodowym. Wolność jednostki nie może zamienić się w egoizm sprzeczny z interesami rodziny i narodu.


Czy to nie jest antagonizm? Bronił własności prywatnej i jednocześnie uważał, że wolność należy używać zgodnie z interesem narodu (egoizmem narodowym)? Gdzie tutaj jest dowód na kapitalistyczne podejście tego człowieka?
 
Gdy słyszymy „wojna błyskawiczna”, przed oczami stają nam pancerne zagony Wehrmachtu z generałem Heinzem Guderianem na czele. Tymczasem czterysta lat przed tym, jak „szybki Heinz” wjechał swoimi czołgami w granice ZSRR, Moskale drżeli przed innym blitzem. Jego autorem był Litwin – Krzysztof Radziwiłł.

Pewnego sierpniowego dnia 1581 roku Iwan IV zażywał wypoczynku w Staricy, mieście opartym o brzeg Wołgi. Nagle spokój kanikuły zburzył meldunek o pojawieniu się w okolicy chorągwi polsko-litewskich. Oniemiały z przerażenia hosudar (z premedytacją odmawiam mu tytułu cara, zresztą w dawnej Polsce też go nie uznawano) patrzył z murów miasta na płonące wsie i chutory. Podobno wpadł w szał ze strachu i bezsilności. Pod ręką miał zaledwie 700 strzelców. Z taką garstką ludzi niewiele mógł wskórać. Przyglądał się biernie, jak chorągwie jazdy Rzeczypospolitej niszczą i palą kraj, i o ucieczce już myślał. W tym momencie moskiewski władca miał spore szanse, by wybrać się do Polski w kajdanach.

Zaplanowane samobójstwo
Iwan IV zwany Groźnym. Może i groźny, ale miał niezłego pietra, gdy dowiedział się o obecności wojska Radziwiłła.

Sprawcą popłochu był sam hetman polny litewski. Książę Krzysztof Radziwiłł urodził się w 1547 roku jako syn Mikołaja Radziwiłła zwanego Rudym. Jego ciotką była sama Barbara, królowa polska z rodu Radziwiłłów (przeczytaj o niej więcej w innym naszym artykule). Krzysztof pierwszy raz „pokosztował” Moskali w 1564 roku, mając zaledwie siedemnaście lat. Po upływie kolejnych siedemnastu był już doświadczonym taktykiem z wypracowaną metodą wojowania. Znał sposób walki przeciwnika, jego mocne i słabe strony. Wiedział, na co może sobie pozwolić.

Był rok 1581. Rzeczpospolita toczyła wojnę z Rosją od przeszło pięciu lat i nie zanosiło się na jej rozstrzygnięcie. Blitz był wspólnym pomysłem Radziwiłła i króla Stefana Batorego. Podczas gdy siły polsko-litewskie rozpoczną oblężenie Pskowa, duży oddział jazdy wykona zadanie specjalne. Spustoszy wrogie ziemie i nie dopuści do koncentracji wojsk przeciwnika. Decyzja zapuszczenia się w głąb rozległego terytorium nieprzyjaciela kusiła, a jednocześnie miała wszelkie znamiona wyprawy samobójczej. A jednak Radziwiłł zdecydował się podjąć ryzyko.

Wymarsz nastąpił 5 sierpnia, zatem jeszcze przed zasadniczą częścią kampanii pskowskiej, mającej zmusić Iwana Groźnego do zawarcia pokoju. Król liczył, że Radziwiłłowi uda się postrach na nieprzyjaciela rzucić.

Stefan Batory wysłał oddział Radziwiłła, aby ten narobił jak najwięcej zamieszania na tyłach wroga. Sam tymczasem szykował się do wyruszenia na Psków. Powyżej obraz Karła Briułłowa „Bitwa pod Pskowem”.

Oddział liczący 6000 koni szedł komunikiem na wschód przez kraj dziki pełen lasów i bagien. Po drodze żołnierze Radziwiłła minęli miasto Toropiec, pamiętające ubiegłoroczne zwycięstwo wojsk Rzeczypospolitej nad dwukrotnie liczniejszą doborową kawalerią rosyjską. Czy tym razem historia miała się powtórzyć?


Wielka bitwa, której nie było
Przekraczając rzekę Szelonię, napotkano nieliczny oddział moskiewskiej konnicy. Na przeciwnika uderzyło 700 konnych lekkiej jazdy. Lecz – jak relacjonował Reinhold Heidenstein, królewski sekretarz i autor kroniki:

około 200 z nich zbytnim zapałem uniesieni, rzuciło się bez rozkazu na straże nieprzyjacielskie i dali się zwabić do mostów, przy których nieprzyjaciel zasadził strzelców i tam stracili kilku ze swoich.

Dopiero odsiecz 500 jeźdźców uratowała wynik bitwy. Rozbitego nieprzyjaciela gnano przez trzy mile. Po bitwie przed Krzysztofem Radziwiłłem stanęło kilku jeńców.


Od nich dowiedziano się o stacjonowaniu w sąsiedztwie Rżewa nad Wołgą silnego korpusu nieprzyjaciela, liczącego podobno aż 15 000 ludzi. Dla Radziwiłła był to łakomy kąsek. Mimo miażdżącej przewagi przeciwnika zdecydował się uderzyć. Ufał w wyszkolenie swoich ludzi i własny zmysł taktyczny. Zapewne w umiejętności hetmana nie wątpili też Moskale, skoro wywinęli się od bitwy.

Pal, rabuj i gwałć, czyli działania strategiczne
Wobec biernej postawy nieprzyjaciela książę Radziwiłł rozpuścił swoich ludzi w trzech kolumnach, każdej dając rozkaz grabieży, czyli mówiąc elegancko: niszczenia zaplecza strategicznego przeciwnika. To właśnie wówczas jeden z zagonów dotarł w sąsiedztwo Staricy, a Iwan IV mógł na własne oczy zobaczyć skuteczność jazdy Rzeczypospolitej.

Starica zaznaczona czerwoną kropką na mapie Rosji przedstawiającej państwo w początkach XVII wieku.

Pojawienie się kawalerii pod Staricą było punktem zwrotnym całej wyprawy. Radziwiłł ważył decyzję: uderzyć na miasto czy odstąpić. Filon Kmita, wojewoda smoleński dowodzący częścią oddziałów, radził atakować, lecz Radziwiłł się wahał. Wreszcie w obozie hetmańskim pojawił się zbieg ze Staricy, stolnik Iwana IV, niejaki Daniel Murza. Stolnik chętnie rozgadał się o potędze otaczającej kniazia moskiewskiego, a powieści jego ugruntowana sława potęgi kniazia dodawała



Wobec tych – jak się miało później okazać – nieprawdziwych informacji, a także z przyczyn technicznych (jazda nie nadawała się do zdobywania zamków), Radziwiłł nie posłuchał namów Filona Kmity. Obawiając się porażki, odstąpił. Krasomówstwo Daniela i obawy Radziwiłła uratowały Iwana przed niewolą.


Problemy z koncentracją
Jeszcze dwa miesiące buszował Radziwiłł po włościach Iwana. Palił, rabował i znosił pojedyncze chorągwie moskiewskiej jazdy w licznych potyczkach, czym przeszkadzał w ich koncentracji.

Tym krwawym szlakiem dotarł pod Starą Russę. Miasteczko zajmowało prezydium jazdy moskiewskiej pilnujące tranzytu materiałów wojennych z Nowogrodu do obleganego już przez Batorego Pskowa. Nad prezydium pieczę sprawował wojewoda Oboleński.

Starica, to aż pod do nadwołżańskie miasto zapędził się ze swoimi jeźdźcami Krzysztof Radziwiłł.

Moskale aktywnie uczestniczyli w walce pogranicznej. To bili kozacką jazdę Rzeczypospolitej, to znów pozwalali się jej pobić. Wojna taka nie przynosiła więc rozstrzygnięć. Radziwiłł, wiedząc o aktywności przeciwnika, stanął pod Starą Russą. Wedle słów Heidensteina: nieprzyjaciel przerażony już przedtem wieścią o zbliżaniu się naszego wojska, na sam widok naszych pierzcha; Oboleński i kilku innych bojarskich synów dostaje się do niewoli.

To było ostanie zwycięstwo blitzu. 22 października Radziwiłł stanął pod Pskowem w obozie królewskim, witany gromko przez szlachtę i żołnierzy zmęczonych długim i beznadziejnym oblężeniem.

Towarzysz lekkiej jazdy litewskiej. To właśnie oni napędzili niezłego stracha Iwanowi Groźnemu.

Piorun i Persjanie
Zagon przeszedł aż 1400 kilometrów w terenie zalesionym bądź bagnistym po drogach miernej kategorii, co było imponującym wyczynem. Ponieważ sława zagonu była dość głośna, a opowieści naocznych świadków zdumiewające, szlachta uznała jednogłośnie, że hetman zaprowadził swoich ludzi na kraniec świata, podobno do samej Persji, stąd nazywano ich Persjanami. Zaś Krzysztof Radziwiłł zyskał przydomek Piorun.

Prawda była jednak bardziej przyziemna, choć chwały Piorunowi nie ujmuje. Zagon cel osiągnął – osłonił maszerującą na Psków armię króla Stefana I. Zniszczył hufce moskiewskie, zanim te zdążyły się połączyć w znaczną siłę i ruszyć na odsiecz obleganemu miastu. To pomogło utrzymać trudne oblężenie i w rezultacie wymóc na Iwanie korzystne warunki pokoju w Jamie Zapolskim. Wreszcie Piorun postraszył Moskali, a rycerze Rzeczypospolitej zyskali respekt. Natomiast książę Radziwiłł wojny wygrać dla Rzeczypospolitej nie mógł. Kręgosłup państwa moskiewskiego nie został przetrącony. Może gdyby pojmano Iwana IV…

Wynik kampanii 1581 roku ważył się zatem pod Pskowem. Ale to już inna historia.
 
Tłusta, brzydka wiedźma? W żadnym razie. Bona Sforza wyglądała zupełnie inaczej!


Nie była bezwzględną trucicielką. Nie ograbiła polskiego państwa i nie wywiozła cudzych skarbów do Włoch. A przede wszystkim – wcale nie była spasionym, szkaradnym babsztylem. Wbrew temu, co wynikałoby z niemal każdego jej portretu.

  • CAŁY ARTYKUŁ PO ROZWINIĘCIU

Przed stereotypowym wizerunkiem Bony Sforzy nie sposób uciec. Jej twarz straszy na kartach każdego szkolnego podręcznika. Królowa występuje w kilku różnych wersjach. Zawsze jest to jednak starsza Pani o wybitnie nieatrakcyjnych rysach twarzy i chorobliwej nadwadze.

Ponure wrażenie potęguje strój monarchini – żałobny welon oraz prosta, wdowia suknia, przywodząca na myśl wór pokutny. Do tego dochodzi wiecznie naburmuszona, ponura mina, zapadnięte, zapłakane oczy i wulgarnie odstający podbródek. Słowem: widok nie zachwyca.


Bona nie zachwyca swoim wyglądem na żadnym z malarskich portretów…​

Wszystkie te portrety powstały po 1548 roku – a więc już po śmierci męża Bony i polskiego króla, Zygmunta Starego. Władczyni, która miała wówczas dobrze ponad 50 lat, można by wybaczyć, że nie odznaczała się pierwszej świeżości urodą. Problem polega jednak na tym, że obrazy po prostu kłamią. Bona tak nie wyglądała, nawet w ostatnich latach życia.

Zagubione portrety
Zachowało się kilka wizerunków, które oddają prawdziwą urodę posuniętej w latach królowej. To medale z jej podobizną, a przede wszystkim wspaniała kamea, którą Bona podarowała w prezencie niemieckiemu cesarzowi.


Na niektórych wygląda wprost odrażająco. Dla porównania: kamea będąca obecnie w zbiorach Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku.​

Na tym portrecie Bona liczy sobie około pięćdziesięciu lat. Nie jest żadną modelką, ale też w niczym nie przypomina przygnębionej wdowy z obrazów. Jest dumna i pełna majestatu, niczym następczyni antycznych bogiń wojny i mądrości.



Kamea, jako drobny element biżuterii, nie oddaje szczegółów wyglądu władczyni. Te jednak można znaleźć w innym jej wizerunku – nie dość, że ostatnim, to też uderzająco realistycznym. Wykonanym w trzech wymiarach i z uwzględnieniem wszelkich detali.

Piękno, które nie przemija z wiekiem
Mowa o rzeźbie przedstawiającej królową, umieszczonej nad jej grobem we włoskim Bari. To ujmujące dzieło sztuki powstało na zlecenie córki Bony, Anny Jagiellonki, w oparciu o nieznany portret królowej.


Mauzoleum Bony Sforzy w Bari (fot. Kamil Janicki).​

W nawie głównej Bazyliki Świętego Mikołaja można podziwiać wysmakowaną, arystokratyczną urodę polskiej władczyni, widoczną nawet u schyłku życia. Królowa z rękoma złożonymi do modlitwy klęczy na poduszce, odziana w prostą, ale elegancką suknię oraz długi płaszcz. Twarz ma dumną, ładną i spokojną. Wygląda jak majestatyczna matrona, a nie umęczona życiem wdowa.

Moda i szowinizm
Dlaczego na portretach znanych z podręczników prezentuje się zupełnie inaczej? I czemu pozwalała ukazywać się w tak wybitnie niekorzystny sposób, jeśli cały szereg dzieł sztuki zaprzecza, jakoby była szkaradną wiedźmą? Wszystkiemu była winna moda. Rzecz jasna – wykreowana przez mężczyzn.



W XVI wieku przyjęło się portretować wdowy w sposób niemalże karykaturalny. Chodziło o pokazanie głębokiego cierpienia i zagubienia kobiety, która została pozbawiona jedynego oparcia w życiu. A nawet o coś więcej. Zgodnie z wyobrażeniami epoki, wpajano widzom przekonanie, że arystokratka tracąc męża, z dnia na dzień traci wszystko.Sens istnienia, wszelkie fizyczne przymioty i każdy ostatni ślad młodzieńczej urody.

We wdowich portretach Bony widać nie tyle prawdziwą królową, co szowinizm epoki. Bo rzecz jasna owdowiałych mężczyzn nikt nie oszpecał.

Usta jak koral najczerwieńszy
Jak na ironię, Bona nie tylko nie była szkaradna, ale w młodości powszechnie wychwalano jej oszałamiającą urodę. Jako 24-latka została opisana w następujący sposób:

Włosy ma śliczne jasnopłowe, podczas gdy (rzecz dziwna) rzęsy i brwi są zupełnie czarne. Oczy raczej anielskie niż ludzkie, czoło promienne i pogodne. Nos prosty beż żadnego garbu ani zakrzywienia.

Lica rumiane jakby wrodzoną wstydliwością zdobne. Usta jak koral najczerwieńszy, zęby równe i nadzwyczaj białe, szyja prosta i okrągła. Pierś śnieżnej białości, ramiona najudatniejsze, rączki piękniejszej widzieć nie można.

Wszystko zaś wzięte razem, czy cała figura, czy każdy członek z osobna, tworzą najśliczniejszą i najpowabniejszą całość.


Bona Sforza na drzeworycie z 1521 roku.​

Niestety do dzisiaj przetrwał tylko jeden portret młodej Bony – dość schematyczny drzeworyt stanowiący ilustrację do wydanego w 1521 roku dzieła O starożytności Polaków.

Rękaw zsuwa się nonszalancko
Przedstawiona na nim królowa nie ma jeszcze trzydziestu lat. To dama o delikatnej urodzie, ale na pewno nie żaden podlotek. Spogląda przed siebie z dumą, na jej twarzy maluje się tylko ledwie zauważalny uśmiech.

Nosi strój, który w Polsce równie wiele osób musiał szokować, co zachwycać – włoską suknię o głębokim kwadratowym dekolcie. Pod nią widać też skrawek cienkiej koszuli rozchylającej się pomiędzy piersiami. Kreacja jest pełna detali, a całości dopełniają dwa rzędy klejnotów zawieszonych na szyi. „Lewy rękaw zsuwa się nonszalancko z ramienia, jak można to obserwować na innych portretach Włoszek z tego okresu” – dopowiada znawczyni renesansowej mody, Maria Molenda. Najbardziej osobliwe jest jednak nakrycie głowy królowej. Jej włosy osłonięte są delikatną siatką, na którą władczyni nałożyła przepaskę z kwiatami oraz kunsztowny beret. Jego wielkie rondo zdobią być może złote muszle.

Jak naprawdę wyglądała Bona?

Anna Knybel jako Bona Sforza. W rzeczywistości to tak wyglądała najwybitniejsza polska królowa.​

Jako czarno-biały rysunek, ten portret przeszedł niemal bez echa. Trudno używać go jako atrakcyjnej ilustracji, nic więc dziwnego, że w powszechnej wyobraźni pokutuje obraz brzydkiej Bony. Pracując nad swoją nową książką, „Damami złotego wieku”, nie mogłem przegapić okazji, by coś zrobić z tym krzywdzącym stereotypem.

Wspólnie z fundacją Nomina Rosae z Nowego Sącza, najlepszymi w kraju specjalistami od rekonstrukcji strojów historycznych, postanowiliśmy przywrócić po 500 latach Bonę do życia. Znaleźliśmy modelkę o cechach wyglądu w pełni oddających piękno młodej Bony. To wprawdzie Polka, Anna Knybel, jednak nie można jej odmówić włoskiej, idealnie królewskiej urody.

Zgadza się niemal wszystko – rysy twarzy, kolor skóry, nawet kształt nosa i linia warg. Mając nową Bonę, fundacja przygotowała strój oddający każdy detal sukni widocznej na drzeworycie z 1521 roku. Oto jak naprawdę wyglądała Bona Sforza – jedna z najpiękniejszych kobiet swojej epoki.
 
Wigilia roku pańskiego 1914. Front zachodni, Belgia, okolice Ypres.

Miasto zrujnowane po bombardowaniach, nieco ponad miesiąc po ustabilizowaniu się frontu w tym rejonie, po wcześniejszej masakrze wojsk niemieckich po I bitwie, w której Brytyjskie Siły Ekspedycyjne, choć mniej liczne, to znacznie bardziej doświadczone rozgromiły słabą armię niemiecką, składającą się w znacznej mierze z ochotników. Straty szacuje się na 100 tysięcy Brytyjczyków i Francuzów, wobec 130 tysięcy Niemców.
Rejon, w którym za cztery miesiące Niemcy po raz pierwszy na froncie zachodnim, a zarazem najbardziej morderczy, użyją gazów bojowych (chloru), w których zginąć lub ucierpieć będzie miało 70 tysięcy kompletnie nieprzygotowanych do takich ataków żołnierzy brytyjskiej 8 dywizji piechoty, zaś straty niemieckiej 7 dywizji piechoty były określane na o połowę mniej. W 1917 roku w tym samym miejscu doszło do bitwy w której na skutek użycia gazu musztardowego zginęło lub poniosło poważne rany pół miliona oddziałów alianckich, wobec strat niemieckich w liczbie ćwierćmiliona żołnierzy, była to jedna z najkrwawszych bitew, a co gorsza, nie przyniosła ona żadnej zmiany na froncie. Co więcej, również II wojna światowa nie oszczędzała regionu, a polskim świadectwem uczestnictwa w walkach było wyzwolenie tego miasta przez armię gen. Maczka. Do dziś Ypres przyjaźni się z Hiroszimą, bo uznaje się, że oba miasta w podobnym stopniu ucierpiały w wyniku działań wojennych.

Mroźna wigilijna noc. Jak wspomina brytyjski szeregowy Albert Moren, nagle do żołnierzy Walijskich Fizylierów dochodzą dziwne dźwięki dochodzące z niezbyt odległego okopu. Te dźwięki układały się w znaną melodię kolędy "Cicha noc", a wokół rozbłysły się bożonarodzeniowe światełka. Nie trzeba było długo czekać, znudzeni i wyczerpani walką brytyjscy żołnierze chętnie przyłączyli się do swoich oponentów i razem z nimi odśpiewali kolędę. Nie wiadomo, kto był pierwszy, ale po odśpiewaniu kolędy żołnierze zaczęli jeden po drugim wychodzić na ziemię niczyją, wbrew wyraźnym zakazom dowódców, na których nie zwracano większej uwagi. Żołnierze zaczęli się bratać ze sobą, wspólnie śpiewając, ściskając sobie dłonie i tańcząc do grających na harmonijce tonów.

Dowódcy tego odcinka frontu ulegając świątecznej atmosferze nakazali swoim ludziom wstrzymać armatni ogień i sami przyłączyli się do pojednania, zawierając rozejm na czas świąt, który miał się zakończyć o 8-30 rano, drugiego dna świąt (przeciwko rozejmowi i brataniu się był m.in. Adolf Hitler, który walczył wtedy w 16. Bawarskim Rezerwowym Pułku Piechoty). Niemieccy oficerowie przekazali im beczkę niemieckiego piwa, na co Brytyjczycy odwdzięczyli się świątecznym puddingiem śliwkowym.

Okres rozejmu wykorzystano do pochowania poległych, leżących na ziemi niczyjej, zawarli oni wieczny pokój spoczywając we wspólnej mogile pomiędzy zwaśnionymi okopami. Jednak kulminacją obchodów świąt był mecz piłkarski, rozstawiono bramki, wyznaczono linie boiska i zaczął się mecz. Wygrali Niemcy wynikiem 3 do 2, jednak znaczny wpływ na zakończenie zmagań była strata piłki, która przebiła się na drucie kolczastym jednego z okopów, a z racji braku drugiej ten wynik uznano za kończący zmagania przyjacielskich żołnierzy w znienawidzonych mundurach.

Rozejm nie zakończył się zgodnie z ustaleniami, na części frontu przedłużono go do nowego roku, a ostatni do walki wrócili Szkoci, było to 3 stycznia roku 1915. Do zakończeniu rozejmu wydatnie przyczynili się snajperzy strzelając do próbujących wychodzić z okopów wrogów. Nie trudno się domyśleć, że sztab generalny obu stron nie był zadowolony z przerwania zmagań, ponadto rok później, by uchronić wojska od podobnego niezaplanowanego rozejmu, nakazano prowadzenie zmasowanych ostrzałów i ataków gazami bojowymi.

Dziś w miejscu rozejmu stoi krzyż upamiętniający tamte wydarzenia, na którym jest napisane:
1914
The Khaki Chum's Christmas Truce
1999
85 Years
Lest We Forget
.

Szersze opracowanie: http://dzieje.pl/aktualnosci/rozejm-bozonarodzeniowy-swiateczne-pojednanie-zolnierzy-w-1914-r
 
Co prawa nie przed 1920 ale nie wiem czy jest jakiś lepszy temat do tego:

 


Jak kogoś bardziej interesuje temat to są bardzo fajnie zrobione dokumenty na YT. :)
 
Kurcze, szkoda ze nie ma angielskich napisow, bo rozeslalbym w swiat, znam kilku fanow historii, na pewno z checia by to obejrzeli.
 
Back
Top