Filmy - co obejrzeć a co omijać szerokim łukiem.

Za chwilę na TVP Kultura film jednego z najwspanialszych reżyserów - Sama Pekinpacha, "Żelazny Krzyż"/
Ta recenzja mnie zachęciła.

Żelazny krzyż" podchodzi do tematu drugiej wojny światowej w sposób, który dla widza wychowanego głównie na stronniczym amerykańskim kinie wojennym może stanowić podmuch świeżości. Podejmuje on bowiem próbę ukazania Wehrmachtu na równi z każdą inną armią. Podstawą jego wymowy jest podkreślenie, iż nie mają znaczenia narodowości i cele wojen, ale ewidentny bezsens każdej z nich. Bezsens przedłużania polityki i wojskowego bohaterstwa. I jak podsumowuje to kończący obraz cytat - "Nie radujcie się z klęski jego. Bo choć świat powstał i powstrzymał bękarta, suka, która go zrodziła, znów ma ruję" - bezsens upatrywania nadziei na zmiany w zwycięstwie. Klasyczny film antywojenny? Owszem. Przesłanie podane jest jednak w bardzo atrakcyjnej formie. O ile większość filmów antywojennych, z jakimi miałem do czynienia, swój cel próbuje osiągnąć przede wszystkim poprzez pokazanie jak największych ilości cierpienia, to siłą "Żelaznego krzyża" jest całkiem inteligentny cynizm.

- Co zrobimy po przegranej wojnie?
- Przygotujemy się do następnej.

"Jedna skrajność przechodzi w drugą. A żadna niczego nie zmieni".

Film produkcji angielsko-niemieckiej (sądząc zwłaszcza po wojennych produkcjach w wykonaniu Niemców, Polaków i Rosjan, utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej z kinem wojennym radzą sobie Europejczycy - kwestia doświadczeń?), wyreżyserowany przez znanego twórcę Sama Peckinpaha ("Dzika banda"), przenosi nas na front wschodni. Pozycje wermachtu zaciekle atakuje armia czerwona, Niemcy wobec wszechobecnej śmierci coraz bardziej przyciskani są do odwrotu. I właśnie z ich perspektywy oglądamy zachodzące wydarzenia. Na linię frontu przybywa kapitan Stransky (świetny Maximilian Schell), pruski arystokrata. Cel jego przeniesienia z Francji jest jeden - zdobycie tytułowego żelaznego krzyża. Motywacja osobistymi dążeniami i brak zrozumienia dla panującej sytuacji sprzyjają rodzeniu się konfliktów z podległymi mu żołnierzami. Żołnierzami, którym piekło frontu wschodniego pozostawiło tylko wolę przetrwania. Tam przestaje się liczyć wola walki. Jednym z nich jest sierżant Steiner (James Coburn), teraz podwładny Stranskyego i jego oczywiste zaprzeczenie - weteran, bohater wojenny, już nagrodzony żelaznym krzyżem, dla którego jednak pojęcie wermachtu, ideologia wojny czy odznaczenia nie mają najmniejszej wartości. Postawę tę doskonale oddają wypowiedziane przez niego słowa, leżące u podstaw wymowy filmu:

"Nienawidzę wszystkich oficerów. Wszystkich Stranskych, Triebigów, Żelaznych Krzyży. Nienawidzę całej niemieckiej armii. Boże, jak ja nienawidzę tego munduru i tego, co symbolizuje. Wszystkiego, co symbolizuje."

Podobne zdanie podziela większość Niemców, jakich tutaj widzimy. Do ideologii nazistowskiej i celów wojny odnoszą się sarkastycznie. Nawet Stransky ostatecznie zdaje się nie podzielać wiary w nią - dla niego jest tylko pole walki o żelazny krzyż. Poddaje to w wątpliwość sens konfliktu . W "Żelaznym krzyżu" nie ma nawet walki między narodami. Paradoksalnie, widzimy młodego Rosjanina, zastrzelonego przypadkowo przez swoich rodaków, widzimy też żołnierzy wermachtu padających od niemieckich kul w efekcie wewnętrznych rozgrywek. Piorunujące wrażenie robi scena, w której Niemiec podnosi do góry swój karabin wołając "Jestem niemieckim żołnierzem!" tylko po to, by w tej samej chwili zostać ostrzelanym przez innego Niemca. Jaki sens ma armia, której nienawidzą jej właśni żołnierze? Z kolei przykład Stransky'ego pokazuje, jak nisko taki żołnierz może upaść - posunąć się do prowadzenia walki dla prywatnych celów, nie wahając się w niej przed posunięciem do ostatecznych rozwiązań. Ile takich sytuacji zdarza się na każdej wojnie?

W narastającym na tle walki o żelazny krzyż konflikcie między Steinerem a Stranskym (na którego następstwach koncentruje się akcja filmu) można doszukać się nawiązania do dość popularnego motywu kontrastowania ludzkich postaw na tle wojny. Wcześniej można było dostrzec go choćby w "Ścieżkach chwały" Kubricka a bliżej naszych czasów w "Cienkiej czerwonej linii" Malicka czy też "Ofiarach wojny". Biorąc pod uwagę, jak wojna obnaża ludzką mentalność, nie można mieć o tą popularność pretensji.

Peckinpah odniósł też niewątpliwy sukces w ukazaniu Wermachtu. Nie wybielił go, ale przedstawił po ludzku, wypośrodkowanie. Widzimy sceny, w których Niemcy wzbudzają naszą sympatię (np. świętowanie urodzin jednego z żołnierzy) ale też ich ciemne strony (gwałt na rosyjskich kobietach). Poruszenie tematyki gwałtów i homoseksualizmu zwiększa realizm. Warto też wspomnieć o podkreśleniu przyjaźni, jednej z nielicznych rzeczy, jakie na wojnie wciąż zachowuje swoje znaczenie.

Cynicznego przedstawienia idei wojny dopełnia ukazanie fanatyzmu z nią związanego. Fanatyzm ten prowadzi do tego, że w walkach biorą udział zarówno dzieci, jak i kobiety. W filmie pojawiają się kilkakrotnie jako przedstawiciele przeciwnej strony barykady, zaciągnięci na front przez fanatyczną machinę wojenną Stalina. W oczy rzucają się też sekwencje pokazywane na początku i końcu filmu. "Żelazny krzyż" otwierają archiwalne zdjęcia nazistowskiej propagandy, ukazujące dzieci z faszystowskimi flagami, zapatrzone z zachwytem w swojego wodza. W tle dziecięce śpiewy. Nagle zdjęcia zaczynają być mieszane z ujęciami pokazującymi Niemców cierpiących, marznących i ginących podczas rosyjskiej zimy. Wciąż słychać śpiewy. Jedno ujęcie - front wschodzi. Drugie - dzieci w geście Sieg Hail. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak duże wrażenie ta sekwencja po sobie pozostawia. Świetne ośmieszenie totalitarnego fanatyzmu wobec wojny, którą rozpętał.

Dookoła widzimy tego owoce. Leżące na drodze zapomniane ludzkie zwłoki, po których najzwyczajniej przejeżdża ciężarówka, szalejąca wszędzie śmierć. Piorunujące wrażenie robi scena, w której niemiecki dowódca, wizytując rannych z frontu, próbuje podać rękę jednemu z nich. Zamiar spełza na niczym, bowiem żołnierz ten ma zamiast rąk tylko kikuty. Ironicznego podtekstu dopełniają padające chwilę później słowa tego samego człowieka, dotyczące odesłania większości rannych na front. Przedstawiony zostaje jako zaślepiony idiota. Niemieckie "sfery wyższe" zostają też nieźle ośmieszone w ostatniej scenie filmu, której oczywiście nie zdradzę.

Warto też wspomnieć w paru zdaniach o warstwie technicznej filmu. Uwagę przykuwają świetnie zrealizowane sceny batalistyczne. Film powstał ćwierć wieku temu, ale w mojej opinii nie odbiegają one od współczesnych. Efektu obecności widza na polu bitwy raczej nie udało się jednak uzyskać. Irytujące mogą być też dla niektórych liczne zwolnienia kamery. Pomimo tego, ten element naprawdę zasługuje na uznanie. Zwłaszcza, że batalistyki mamy naprawdę duże ilości. Miłośnicy czołgów z czerwoną gwiazdą nie zawiodą się - dość długa scena szturmu z ich udziałem wprost przykuwa do ekranu. Mamy też nalot i praktycznie bezustanny ostrzał niemieckich okopów - widz lubiący batalistykę będzie w siódmym niebie. Oprawa muzyczna jest dość typowa dla klasycznych filmów wojennych, ale nie zostaje w tyle.

Jedną z największych zalet "Żelaznego krzyża" jest bez dwóch zdań aktorstwo. Na pierwszym miejscu umieściłbym postać Schella - stanowcza, pełna determinacji i egoizmu, prezentuje się bardzo ciekawie, a sam aktor pokazuje klasę samą w sobie. W postaci Coburna, choć nieco wyidealizowanej, uwidacznia się sporo cech człowieka mocno doświadczonego wojną. Poza nimi dwoma na pierwszym planie oglądamy przede wszystkim członków plutonu zwiadowczego Steinera, wśród których dominuje nieźle ukazany pesymizm i strach.

"Żelazny krzyż" zalicza się do czołówki klasycznego europejskiego kina wojennego, teraz już niesłusznie przyćmionego przez wszechobecne amerykańskie obrazy Wietnamu, Normandii i Ardenów. W mojej opinii zapoznać się powinien każdy miłośnik filmu wojennego, natomiast w szczególności polecam go fanom obrazów takich jak "Stalingrad" i "Das Boot". Utrzymany jest w podobnym nastroju pesymizmu. Posiada też pewne cechy zbieżne ze Złotem dla zuchwałych"" - cynizm i dawkę czarnego humoru. Pomijając wymowę antywojenną, powinien też spełnić oczekiwania ludzi nastawionych na napięcie i batalistykę. Znajdzie się też wątek miłosny. Mankamentem może być zakończenie zrobione poniekąd na siłę, choć mnie osobiście zadowoliło. Nie da się jednak ukryć, że niektórzy uznają film za niedokończony. Pomimo tego dla mnie pozostaje on obrazem zgrabnie łączącym najlepsze cechy kina wojennego. Jeśli tylko będziecie mieli możliwość, nie przegapcie okazji, by za jego pośrednictwem zobaczyć miejsce, "w którym rosną żelazne krzyże".
 
Za chwilę na TVP Kultura film jednego z najwspanialszych reżyserów - Sama Pekinpacha, "Żelazny Krzyż"/
Ta recenzja mnie zachęciła.

Żelazny krzyż" podchodzi do tematu drugiej wojny światowej w sposób, który dla widza wychowanego głównie na stronniczym amerykańskim kinie wojennym może stanowić podmuch świeżości. Podejmuje on bowiem próbę ukazania Wehrmachtu na równi z każdą inną armią. Podstawą jego wymowy jest podkreślenie, iż nie mają znaczenia narodowości i cele wojen, ale ewidentny bezsens każdej z nich. Bezsens przedłużania polityki i wojskowego bohaterstwa. I jak podsumowuje to kończący obraz cytat - "Nie radujcie się z klęski jego. Bo choć świat powstał i powstrzymał bękarta, suka, która go zrodziła, znów ma ruję" - bezsens upatrywania nadziei na zmiany w zwycięstwie. Klasyczny film antywojenny? Owszem. Przesłanie podane jest jednak w bardzo atrakcyjnej formie. O ile większość filmów antywojennych, z jakimi miałem do czynienia, swój cel próbuje osiągnąć przede wszystkim poprzez pokazanie jak największych ilości cierpienia, to siłą "Żelaznego krzyża" jest całkiem inteligentny cynizm.

- Co zrobimy po przegranej wojnie?
- Przygotujemy się do następnej.

"Jedna skrajność przechodzi w drugą. A żadna niczego nie zmieni".

Film produkcji angielsko-niemieckiej (sądząc zwłaszcza po wojennych produkcjach w wykonaniu Niemców, Polaków i Rosjan, utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej z kinem wojennym radzą sobie Europejczycy - kwestia doświadczeń?), wyreżyserowany przez znanego twórcę Sama Peckinpaha ("Dzika banda"), przenosi nas na front wschodni. Pozycje wermachtu zaciekle atakuje armia czerwona, Niemcy wobec wszechobecnej śmierci coraz bardziej przyciskani są do odwrotu. I właśnie z ich perspektywy oglądamy zachodzące wydarzenia. Na linię frontu przybywa kapitan Stransky (świetny Maximilian Schell), pruski arystokrata. Cel jego przeniesienia z Francji jest jeden - zdobycie tytułowego żelaznego krzyża. Motywacja osobistymi dążeniami i brak zrozumienia dla panującej sytuacji sprzyjają rodzeniu się konfliktów z podległymi mu żołnierzami. Żołnierzami, którym piekło frontu wschodniego pozostawiło tylko wolę przetrwania. Tam przestaje się liczyć wola walki. Jednym z nich jest sierżant Steiner (James Coburn), teraz podwładny Stranskyego i jego oczywiste zaprzeczenie - weteran, bohater wojenny, już nagrodzony żelaznym krzyżem, dla którego jednak pojęcie wermachtu, ideologia wojny czy odznaczenia nie mają najmniejszej wartości. Postawę tę doskonale oddają wypowiedziane przez niego słowa, leżące u podstaw wymowy filmu:

"Nienawidzę wszystkich oficerów. Wszystkich Stranskych, Triebigów, Żelaznych Krzyży. Nienawidzę całej niemieckiej armii. Boże, jak ja nienawidzę tego munduru i tego, co symbolizuje. Wszystkiego, co symbolizuje."

Podobne zdanie podziela większość Niemców, jakich tutaj widzimy. Do ideologii nazistowskiej i celów wojny odnoszą się sarkastycznie. Nawet Stransky ostatecznie zdaje się nie podzielać wiary w nią - dla niego jest tylko pole walki o żelazny krzyż. Poddaje to w wątpliwość sens konfliktu . W "Żelaznym krzyżu" nie ma nawet walki między narodami. Paradoksalnie, widzimy młodego Rosjanina, zastrzelonego przypadkowo przez swoich rodaków, widzimy też żołnierzy wermachtu padających od niemieckich kul w efekcie wewnętrznych rozgrywek. Piorunujące wrażenie robi scena, w której Niemiec podnosi do góry swój karabin wołając "Jestem niemieckim żołnierzem!" tylko po to, by w tej samej chwili zostać ostrzelanym przez innego Niemca. Jaki sens ma armia, której nienawidzą jej właśni żołnierze? Z kolei przykład Stransky'ego pokazuje, jak nisko taki żołnierz może upaść - posunąć się do prowadzenia walki dla prywatnych celów, nie wahając się w niej przed posunięciem do ostatecznych rozwiązań. Ile takich sytuacji zdarza się na każdej wojnie?

W narastającym na tle walki o żelazny krzyż konflikcie między Steinerem a Stranskym (na którego następstwach koncentruje się akcja filmu) można doszukać się nawiązania do dość popularnego motywu kontrastowania ludzkich postaw na tle wojny. Wcześniej można było dostrzec go choćby w "Ścieżkach chwały" Kubricka a bliżej naszych czasów w "Cienkiej czerwonej linii" Malicka czy też "Ofiarach wojny". Biorąc pod uwagę, jak wojna obnaża ludzką mentalność, nie można mieć o tą popularność pretensji.

Peckinpah odniósł też niewątpliwy sukces w ukazaniu Wermachtu. Nie wybielił go, ale przedstawił po ludzku, wypośrodkowanie. Widzimy sceny, w których Niemcy wzbudzają naszą sympatię (np. świętowanie urodzin jednego z żołnierzy) ale też ich ciemne strony (gwałt na rosyjskich kobietach). Poruszenie tematyki gwałtów i homoseksualizmu zwiększa realizm. Warto też wspomnieć o podkreśleniu przyjaźni, jednej z nielicznych rzeczy, jakie na wojnie wciąż zachowuje swoje znaczenie.

Cynicznego przedstawienia idei wojny dopełnia ukazanie fanatyzmu z nią związanego. Fanatyzm ten prowadzi do tego, że w walkach biorą udział zarówno dzieci, jak i kobiety. W filmie pojawiają się kilkakrotnie jako przedstawiciele przeciwnej strony barykady, zaciągnięci na front przez fanatyczną machinę wojenną Stalina. W oczy rzucają się też sekwencje pokazywane na początku i końcu filmu. "Żelazny krzyż" otwierają archiwalne zdjęcia nazistowskiej propagandy, ukazujące dzieci z faszystowskimi flagami, zapatrzone z zachwytem w swojego wodza. W tle dziecięce śpiewy. Nagle zdjęcia zaczynają być mieszane z ujęciami pokazującymi Niemców cierpiących, marznących i ginących podczas rosyjskiej zimy. Wciąż słychać śpiewy. Jedno ujęcie - front wschodzi. Drugie - dzieci w geście Sieg Hail. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak duże wrażenie ta sekwencja po sobie pozostawia. Świetne ośmieszenie totalitarnego fanatyzmu wobec wojny, którą rozpętał.

Dookoła widzimy tego owoce. Leżące na drodze zapomniane ludzkie zwłoki, po których najzwyczajniej przejeżdża ciężarówka, szalejąca wszędzie śmierć. Piorunujące wrażenie robi scena, w której niemiecki dowódca, wizytując rannych z frontu, próbuje podać rękę jednemu z nich. Zamiar spełza na niczym, bowiem żołnierz ten ma zamiast rąk tylko kikuty. Ironicznego podtekstu dopełniają padające chwilę później słowa tego samego człowieka, dotyczące odesłania większości rannych na front. Przedstawiony zostaje jako zaślepiony idiota. Niemieckie "sfery wyższe" zostają też nieźle ośmieszone w ostatniej scenie filmu, której oczywiście nie zdradzę.

Warto też wspomnieć w paru zdaniach o warstwie technicznej filmu. Uwagę przykuwają świetnie zrealizowane sceny batalistyczne. Film powstał ćwierć wieku temu, ale w mojej opinii nie odbiegają one od współczesnych. Efektu obecności widza na polu bitwy raczej nie udało się jednak uzyskać. Irytujące mogą być też dla niektórych liczne zwolnienia kamery. Pomimo tego, ten element naprawdę zasługuje na uznanie. Zwłaszcza, że batalistyki mamy naprawdę duże ilości. Miłośnicy czołgów z czerwoną gwiazdą nie zawiodą się - dość długa scena szturmu z ich udziałem wprost przykuwa do ekranu. Mamy też nalot i praktycznie bezustanny ostrzał niemieckich okopów - widz lubiący batalistykę będzie w siódmym niebie. Oprawa muzyczna jest dość typowa dla klasycznych filmów wojennych, ale nie zostaje w tyle.

Jedną z największych zalet "Żelaznego krzyża" jest bez dwóch zdań aktorstwo. Na pierwszym miejscu umieściłbym postać Schella - stanowcza, pełna determinacji i egoizmu, prezentuje się bardzo ciekawie, a sam aktor pokazuje klasę samą w sobie. W postaci Coburna, choć nieco wyidealizowanej, uwidacznia się sporo cech człowieka mocno doświadczonego wojną. Poza nimi dwoma na pierwszym planie oglądamy przede wszystkim członków plutonu zwiadowczego Steinera, wśród których dominuje nieźle ukazany pesymizm i strach.

"Żelazny krzyż" zalicza się do czołówki klasycznego europejskiego kina wojennego, teraz już niesłusznie przyćmionego przez wszechobecne amerykańskie obrazy Wietnamu, Normandii i Ardenów. W mojej opinii zapoznać się powinien każdy miłośnik filmu wojennego, natomiast w szczególności polecam go fanom obrazów takich jak "Stalingrad" i "Das Boot". Utrzymany jest w podobnym nastroju pesymizmu. Posiada też pewne cechy zbieżne ze Złotem dla zuchwałych"" - cynizm i dawkę czarnego humoru. Pomijając wymowę antywojenną, powinien też spełnić oczekiwania ludzi nastawionych na napięcie i batalistykę. Znajdzie się też wątek miłosny. Mankamentem może być zakończenie zrobione poniekąd na siłę, choć mnie osobiście zadowoliło. Nie da się jednak ukryć, że niektórzy uznają film za niedokończony. Pomimo tego dla mnie pozostaje on obrazem zgrabnie łączącym najlepsze cechy kina wojennego. Jeśli tylko będziecie mieli możliwość, nie przegapcie okazji, by za jego pośrednictwem zobaczyć miejsce, "w którym rosną żelazne krzyże".

Jestem zbyt pijangy żeby skomentować tego posta .... wystarczy ze jego przewinicice zajęło mi 6 ruchów kciukiem ....
 
Za chwilę na TVP Kultura film jednego z najwspanialszych reżyserów - Sama Pekinpacha, "Żelazny Krzyż"/
Ta recenzja mnie zachęciła.

Żelazny krzyż" podchodzi do tematu drugiej wojny światowej w sposób, który dla widza wychowanego głównie na stronniczym amerykańskim kinie wojennym może stanowić podmuch świeżości. Podejmuje on bowiem próbę ukazania Wehrmachtu na równi z każdą inną armią. Podstawą jego wymowy jest podkreślenie, iż nie mają znaczenia narodowości i cele wojen, ale ewidentny bezsens każdej z nich. Bezsens przedłużania polityki i wojskowego bohaterstwa. I jak podsumowuje to kończący obraz cytat - "Nie radujcie się z klęski jego. Bo choć świat powstał i powstrzymał bękarta, suka, która go zrodziła, znów ma ruję" - bezsens upatrywania nadziei na zmiany w zwycięstwie. Klasyczny film antywojenny? Owszem. Przesłanie podane jest jednak w bardzo atrakcyjnej formie. O ile większość filmów antywojennych, z jakimi miałem do czynienia, swój cel próbuje osiągnąć przede wszystkim poprzez pokazanie jak największych ilości cierpienia, to siłą "Żelaznego krzyża" jest całkiem inteligentny cynizm.

- Co zrobimy po przegranej wojnie?
- Przygotujemy się do następnej.

"Jedna skrajność przechodzi w drugą. A żadna niczego nie zmieni".

Film produkcji angielsko-niemieckiej (sądząc zwłaszcza po wojennych produkcjach w wykonaniu Niemców, Polaków i Rosjan, utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej z kinem wojennym radzą sobie Europejczycy - kwestia doświadczeń?), wyreżyserowany przez znanego twórcę Sama Peckinpaha ("Dzika banda"), przenosi nas na front wschodni. Pozycje wermachtu zaciekle atakuje armia czerwona, Niemcy wobec wszechobecnej śmierci coraz bardziej przyciskani są do odwrotu. I właśnie z ich perspektywy oglądamy zachodzące wydarzenia. Na linię frontu przybywa kapitan Stransky (świetny Maximilian Schell), pruski arystokrata. Cel jego przeniesienia z Francji jest jeden - zdobycie tytułowego żelaznego krzyża. Motywacja osobistymi dążeniami i brak zrozumienia dla panującej sytuacji sprzyjają rodzeniu się konfliktów z podległymi mu żołnierzami. Żołnierzami, którym piekło frontu wschodniego pozostawiło tylko wolę przetrwania. Tam przestaje się liczyć wola walki. Jednym z nich jest sierżant Steiner (James Coburn), teraz podwładny Stranskyego i jego oczywiste zaprzeczenie - weteran, bohater wojenny, już nagrodzony żelaznym krzyżem, dla którego jednak pojęcie wermachtu, ideologia wojny czy odznaczenia nie mają najmniejszej wartości. Postawę tę doskonale oddają wypowiedziane przez niego słowa, leżące u podstaw wymowy filmu:

"Nienawidzę wszystkich oficerów. Wszystkich Stranskych, Triebigów, Żelaznych Krzyży. Nienawidzę całej niemieckiej armii. Boże, jak ja nienawidzę tego munduru i tego, co symbolizuje. Wszystkiego, co symbolizuje."

Podobne zdanie podziela większość Niemców, jakich tutaj widzimy. Do ideologii nazistowskiej i celów wojny odnoszą się sarkastycznie. Nawet Stransky ostatecznie zdaje się nie podzielać wiary w nią - dla niego jest tylko pole walki o żelazny krzyż. Poddaje to w wątpliwość sens konfliktu . W "Żelaznym krzyżu" nie ma nawet walki między narodami. Paradoksalnie, widzimy młodego Rosjanina, zastrzelonego przypadkowo przez swoich rodaków, widzimy też żołnierzy wermachtu padających od niemieckich kul w efekcie wewnętrznych rozgrywek. Piorunujące wrażenie robi scena, w której Niemiec podnosi do góry swój karabin wołając "Jestem niemieckim żołnierzem!" tylko po to, by w tej samej chwili zostać ostrzelanym przez innego Niemca. Jaki sens ma armia, której nienawidzą jej właśni żołnierze? Z kolei przykład Stransky'ego pokazuje, jak nisko taki żołnierz może upaść - posunąć się do prowadzenia walki dla prywatnych celów, nie wahając się w niej przed posunięciem do ostatecznych rozwiązań. Ile takich sytuacji zdarza się na każdej wojnie?

W narastającym na tle walki o żelazny krzyż konflikcie między Steinerem a Stranskym (na którego następstwach koncentruje się akcja filmu) można doszukać się nawiązania do dość popularnego motywu kontrastowania ludzkich postaw na tle wojny. Wcześniej można było dostrzec go choćby w "Ścieżkach chwały" Kubricka a bliżej naszych czasów w "Cienkiej czerwonej linii" Malicka czy też "Ofiarach wojny". Biorąc pod uwagę, jak wojna obnaża ludzką mentalność, nie można mieć o tą popularność pretensji.

Peckinpah odniósł też niewątpliwy sukces w ukazaniu Wermachtu. Nie wybielił go, ale przedstawił po ludzku, wypośrodkowanie. Widzimy sceny, w których Niemcy wzbudzają naszą sympatię (np. świętowanie urodzin jednego z żołnierzy) ale też ich ciemne strony (gwałt na rosyjskich kobietach). Poruszenie tematyki gwałtów i homoseksualizmu zwiększa realizm. Warto też wspomnieć o podkreśleniu przyjaźni, jednej z nielicznych rzeczy, jakie na wojnie wciąż zachowuje swoje znaczenie.

Cynicznego przedstawienia idei wojny dopełnia ukazanie fanatyzmu z nią związanego. Fanatyzm ten prowadzi do tego, że w walkach biorą udział zarówno dzieci, jak i kobiety. W filmie pojawiają się kilkakrotnie jako przedstawiciele przeciwnej strony barykady, zaciągnięci na front przez fanatyczną machinę wojenną Stalina. W oczy rzucają się też sekwencje pokazywane na początku i końcu filmu. "Żelazny krzyż" otwierają archiwalne zdjęcia nazistowskiej propagandy, ukazujące dzieci z faszystowskimi flagami, zapatrzone z zachwytem w swojego wodza. W tle dziecięce śpiewy. Nagle zdjęcia zaczynają być mieszane z ujęciami pokazującymi Niemców cierpiących, marznących i ginących podczas rosyjskiej zimy. Wciąż słychać śpiewy. Jedno ujęcie - front wschodzi. Drugie - dzieci w geście Sieg Hail. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak duże wrażenie ta sekwencja po sobie pozostawia. Świetne ośmieszenie totalitarnego fanatyzmu wobec wojny, którą rozpętał.

Dookoła widzimy tego owoce. Leżące na drodze zapomniane ludzkie zwłoki, po których najzwyczajniej przejeżdża ciężarówka, szalejąca wszędzie śmierć. Piorunujące wrażenie robi scena, w której niemiecki dowódca, wizytując rannych z frontu, próbuje podać rękę jednemu z nich. Zamiar spełza na niczym, bowiem żołnierz ten ma zamiast rąk tylko kikuty. Ironicznego podtekstu dopełniają padające chwilę później słowa tego samego człowieka, dotyczące odesłania większości rannych na front. Przedstawiony zostaje jako zaślepiony idiota. Niemieckie "sfery wyższe" zostają też nieźle ośmieszone w ostatniej scenie filmu, której oczywiście nie zdradzę.

Warto też wspomnieć w paru zdaniach o warstwie technicznej filmu. Uwagę przykuwają świetnie zrealizowane sceny batalistyczne. Film powstał ćwierć wieku temu, ale w mojej opinii nie odbiegają one od współczesnych. Efektu obecności widza na polu bitwy raczej nie udało się jednak uzyskać. Irytujące mogą być też dla niektórych liczne zwolnienia kamery. Pomimo tego, ten element naprawdę zasługuje na uznanie. Zwłaszcza, że batalistyki mamy naprawdę duże ilości. Miłośnicy czołgów z czerwoną gwiazdą nie zawiodą się - dość długa scena szturmu z ich udziałem wprost przykuwa do ekranu. Mamy też nalot i praktycznie bezustanny ostrzał niemieckich okopów - widz lubiący batalistykę będzie w siódmym niebie. Oprawa muzyczna jest dość typowa dla klasycznych filmów wojennych, ale nie zostaje w tyle.

Jedną z największych zalet "Żelaznego krzyża" jest bez dwóch zdań aktorstwo. Na pierwszym miejscu umieściłbym postać Schella - stanowcza, pełna determinacji i egoizmu, prezentuje się bardzo ciekawie, a sam aktor pokazuje klasę samą w sobie. W postaci Coburna, choć nieco wyidealizowanej, uwidacznia się sporo cech człowieka mocno doświadczonego wojną. Poza nimi dwoma na pierwszym planie oglądamy przede wszystkim członków plutonu zwiadowczego Steinera, wśród których dominuje nieźle ukazany pesymizm i strach.

"Żelazny krzyż" zalicza się do czołówki klasycznego europejskiego kina wojennego, teraz już niesłusznie przyćmionego przez wszechobecne amerykańskie obrazy Wietnamu, Normandii i Ardenów. W mojej opinii zapoznać się powinien każdy miłośnik filmu wojennego, natomiast w szczególności polecam go fanom obrazów takich jak "Stalingrad" i "Das Boot". Utrzymany jest w podobnym nastroju pesymizmu. Posiada też pewne cechy zbieżne ze Złotem dla zuchwałych"" - cynizm i dawkę czarnego humoru. Pomijając wymowę antywojenną, powinien też spełnić oczekiwania ludzi nastawionych na napięcie i batalistykę. Znajdzie się też wątek miłosny. Mankamentem może być zakończenie zrobione poniekąd na siłę, choć mnie osobiście zadowoliło. Nie da się jednak ukryć, że niektórzy uznają film za niedokończony. Pomimo tego dla mnie pozostaje on obrazem zgrabnie łączącym najlepsze cechy kina wojennego. Jeśli tylko będziecie mieli możliwość, nie przegapcie okazji, by za jego pośrednictwem zobaczyć miejsce, "w którym rosną żelazne krzyże".
Didnt read LOL. Ale "żelazny krzyż" to dobry film
 
Właśnie wróciłem z obceności 2, polecam ! Zwykle Horrory nie robiły na mnie wrażenia to tu w niektórych momentach siedziałem posrany :OK::OK:
 
Ja byłem na Warcraft jako fan serii film mi się podobał, choć jest w chuj rozbieżny z książkami i grami, trochę mnie to wkurwiło, ale film ogólnie fajny co chwilę coś się dzieje nie ma nudy, wątek się zmienia, przeskakuje, z bohatera na bohatera, dla kogoś kto nie zna całej historii(choć ja znałem i przez rozbieżność trochę mnie też zaskakiwał). Muzyka miodzio taka jak powinna być w Warcraft. Polecam. Trochę za dużo tych rozbieżności jak dla mnie. Ale prawie 2 h świetnej zabawy.Takie 7/10.
p.s ten soundtrack rozpierdolił mnie na łopatki :cohon:
 
Ja byłem na Warcraft jako fan serii film mi się podobał, choć jest w chuj rozbieżny z książkami i grami, trochę mnie to wkurwiło, ale film ogólnie fajny co chwilę coś się dzieje nie ma nudy, wątek się zmienia, przeskakuje, z bohatera na bohatera, dla kogoś kto nie zna całej historii(choć ja znałem i przez rozbieżność trochę mnie też zaskakiwał). Muzyka miodzio taka jak powinna być w Warcraft. Polecam. Trochę za dużo tych rozbieżności jak dla mnie. Ale prawie 2 h świetnej zabawy.Takie 7/10.
wedlug mnie troche za malo razy wspomniales o rozbieznosciach pomiedzy historia znana z ksiazek i gier, a ta przedstawiona w filme. Ja dopiero w srode ide do kina na to wiec prosze bez spoilerow :D
 
wedlug mnie troche za malo razy wspomniales o rozbieznosciach pomiedzy historia znana z ksiazek i gier, a ta przedstawiona w filme. Ja dopiero w srode ide do kina na to wiec prosze bez spoilerow :D
Bo w sumie to mnie jedynie wkurwiło :D, i nie wiem dlaczego cały film ma u niektórych takie niskie oceny :D. Co by nie powiedzieć, Durotan taki jak powinien, być, Orgrima trochę zjebali przez jedną akcję, ale nie będę spojlerował, Blackhand taki tępy i władczy jak powinien być, Gul'dan też zajebisty. W sumie jeśli o Orków chodzi to ich kreacje były fajne, ludzi trochę popierdolili :D. Niemniej jednak tak jak mówiłem polecam, mam nadzieję, że następnym razem będą bardziej wierni "prawdzie" :P
 
Bo w sumie to mnie jedynie wkurwiło :D, i nie wiem dlaczego cały film ma u niektórych takie niskie oceny :D. Co by nie powiedzieć, Durotan taki jak powinien, być, Orgrima trochę zjebali przez jedną akcję, ale nie będę spojlerował, Blackhand taki tępy i władczy jak powinien być, Gul'dan też zajebisty. W sumie jeśli o Orków chodzi to ich kreacje były fajne, ludzi trochę popierdolili :D. Niemniej jednak tak jak mówiłem polecam, mam nadzieję, że następnym razem będą bardziej wierni "prawdzie" :P
ja nie znam historii z gry i ksiazki wiec wkurwienie na to mi nie grozi :D
 
Bo w sumie to mnie jedynie wkurwiło :D, i nie wiem dlaczego cały film ma u niektórych takie niskie oceny :D. Co by nie powiedzieć, Durotan taki jak powinien, być, Orgrima trochę zjebali przez jedną akcję, ale nie będę spojlerował, Blackhand taki tępy i władczy jak powinien być, Gul'dan też zajebisty. W sumie jeśli o Orków chodzi to ich kreacje były fajne, ludzi trochę popierdolili :D. Niemniej jednak tak jak mówiłem polecam, mam nadzieję, że następnym razem będą bardziej wierni "prawdzie" :P
Tez tak mam, ze gdy zmieniaja jakis watek w filmie/serialu, ktory fajnie byl zrobiony w ksiazce/grze to od razu mnie kurwica bierze :crazy:

Co do Warcrafta, na pewno nie zasluzyl na tak negatywne opinie za oceanem - kazdy kto troche łyknął historii z gry, raczej bedzie zadowolony. Historia przedstawiona na ekranie jest bardzo prosta i kazdy nawet nieobeznany z seria zrozumie ja bez problemu, problemem jest to, ze film pozostawia wiele niedomowien, nierozwiazanych watkow czy motywow danych postaci. Kazdy jest przedstawiony dosc zdawkowo, co niestety jest wynikiem duzych ciec filmu (choc pelna wersja na blu-raye powinna troche to podrepowac - bo trwac ona bedzie 40min dluzej). Widac, ze film jest robiony "na szybko" i strasznie wszystko jest poganiane/skracane.

Muzyka jest fajna, efekty tez (choc wiele osob, rowniez na nie narzekalo), a i raczej nie polecam 3D (chyba, ze w imaxie) - poczatkowa glebia wydaje sie spoko, ale potem jak to zwykle bywa efektow jest coraz mniej a lekko przyciemniony i rozmazany obraz, mnie osobiscie wkurwia.
Na plus na pewno jeszcze mozna zaliczyc sceny walk, niekiedy nawet brutalne; bardzo latwo poczuc "ciezkosc" ciosow. Aktorsko film daje rade, choc orki mocno przycmiewaja ludzi ("Ragnar" gral identycznie jak w Vikingach).

Na pewno dam szanse drugiej czesci, i mam nadzieje, ze ta bedzie znacznie dluzsza, no i jednak lepiej przygotowana fabularnie.

btw nadal nie rozumiem, tych niskich ocen "krytykow" - ktos na sile chce zjebac PR filmowi, by ten sie nie wybil? Warcraft ma naprawde ciekawe i bogate lore, ktorym mozna byloby obsadzic z 10 filmow i tyle samo sezonow serialu. Szkoda, jakby na jednym filmie zakonczyli zabawe.

7/10

Fabularnie to niestety nawet nawet pierwszej gry nie skonczyli, liczylem ze film zakonczy sie podbojem Stormwind. Czekalem na twista z postacia Garony i zabojstwo LLane'a - no i sie doczekalem, mega chujowego rozwiazania :mamed:. Zaluje, ze film nie rozpoczal sie jakims wstepem dotyczacym Sargerasa i jego walki z matka Medivha(to by tlumaczylo jego spaczenie), ze nie dodano Kil'Jaedena, rady cienia, szamanskiego watku u orkow itp
Postac Ogrimma faktycznie troche na drugim planie. Bardzo, zaluje, ze to nie on na koncu stoczyl pojedynek z Blackhandem i nie zjednoczyl orkow przeciwko Gul'danowi (ten byl swietnie zrobiony i za motyw "zaciagania sie" czlowiekiem bylem sklonny podniesc ocene w gore:cryme: - ogolnie samo wysysanie sil witalnych by zasilic portal, bylo jedna z nielicznych i ciekawych dobrych zmian)
 
Tez tak mam, ze gdy zmieniaja jakis watek w filmie/serialu, ktory fajnie byl zrobiony w ksiazce/grze to od razu mnie kurwica bierze :crazy:[/spoiler]


A ja nie mam nic do zmian z oryginalnego dzieła, jeżeli to jest adaptacja a nie ekranizacja. Ekranizacja - musi być wierna, jak Harry Potter czy WP.
Adaptacja to tylko wykorzystanie wybranych wątków z oryginału, zachowanie idei.
Wtedy filmu nie można łączyć z książką czy grą - trzeba się nastawić na dzieło samo w sobie. Wyobrażacie sobie zmieniać Odyseje Kosmiczną czy Niebezpieczne Związki lub Lśnienie, które były dziełami samymi w sobie, pełnymi i doskonałymi, a jednak nie w pełni wiernymi oryginałowi?
Dla mnie nie ma sensu mówienie "książka była lepsza" bo to dwie różne formy sztuki i sensu nie ma porównanie(tak jak nie ma sensu porównanie obrazu do utworu muzycznego), chyba, że autor zapewnia, że to ma być wierna ekranizacja(ale wtedy, poza Władcą Pierscieni, zwykle wychodzą słabe filmy, gdy film jest wierny książce. ).

Ja jestem zwolennikiem tego, by jak najbardziej dzieła filmowe odchodziły od pełnej wierności literackim pierwowzorom. Jeżeli checie jak najwieksza wiernosc film - literatura to czytajcie scenariusze do filmów które ogladacie. Wtedy macie wiernosc jak najwieksza(swoja droga, niektore scenariusze, jak Bergmana, są sztuka sama w sobie i czesto sa wydawane w formie drukowanej).

Abstrahuje jeszcze od innej kwestii - powszechnie uważa się, że dzieła literackie są lepsze niż ich adaptacje filmowe. Otóż nie, tak jest w przypadku tylko wielkich i znanych dzieł. A prawda jest taka, że większosc filmów(zwlaszcza amerykanskich) ktore inspiruja sie ksiazkami, to są to ksiazki beznadziejne jenak z pomyslami które dobrze mozna przedstawic w filmie.
 
W weekend zginął Czekow z nowych Star Treków - Anton Yelchin. [Premiera nowego ST, w którym zagrał, już w lipcu (!).]

"Amerykańskie media piszą o "dziwnym wypadku samochodowym", bowiem Yelchin został przygnieciony do skrzynki na listy przez własny samochód. Stało się to na stromym podjeździe w jego domu w San Fernando Valley."

Podobno zostawił samochód na luzie i wyszedł sprawdzić skrzynkę, samochód się na niego sturlał i przygniótł do murku, przy którym stała skrzynka. Przejebana śmierć, do tego raczej niezbyt szybka i bezbolesna. Miał klasyczne 27 lat.
 
Ktoś był na Obecności 2? I czy powiązana jest z pierwszą częścią? Chciałem zabrać koleżankę do kina, ale nie oglądała jedynki i nie wiem czy to ma sens.
 
Abstrahuje jeszcze od innej kwestii - powszechnie uważa się, że dzieła literackie są lepsze niż ich adaptacje filmowe. Otóż nie, tak jest w przypadku tylko wielkich i znanych dzieł. A prawda jest taka, że większosc filmów(zwlaszcza amerykanskich) ktore inspiruja sie ksiazkami, to są to ksiazki beznadziejne jenak z pomyslami które dobrze mozna przedstawic w filmie.

+1, choćby Ojciec chrzestny, książka dobra ale do filmu się nie umywa, tak samo miałem z LOTR'em, książka okej ale przez te opisy przyrody nie mogłem przebrnąć.
 
+1, choćby Ojciec chrzestny, książka dobra ale do filmu się nie umywa, tak samo miałem z LOTR'em, książka okej ale przez te opisy przyrody nie mogłem przebrnąć.


Dlatego Władca Pierścieni jest książką stworzoną do ekranizacji wiernej filmowej - właśnie dlatego, że większość opiera się na opisywaniu otoczenia :)
 
Tez tak mam, ze gdy zmieniaja jakis watek w filmie/serialu, ktory fajnie byl zrobiony w ksiazce/grze to od razu mnie kurwica bierze :crazy:

Co do Warcrafta, na pewno nie zasluzyl na tak negatywne opinie za oceanem - kazdy kto troche łyknął historii z gry, raczej bedzie zadowolony. Historia przedstawiona na ekranie jest bardzo prosta i kazdy nawet nieobeznany z seria zrozumie ja bez problemu, problemem jest to, ze film pozostawia wiele niedomowien, nierozwiazanych watkow czy motywow danych postaci. Kazdy jest przedstawiony dosc zdawkowo, co niestety jest wynikiem duzych ciec filmu (choc pelna wersja na blu-raye powinna troche to podrepowac - bo trwac ona bedzie 40min dluzej). Widac, ze film jest robiony "na szybko" i strasznie wszystko jest poganiane/skracane.

Muzyka jest fajna, efekty tez (choc wiele osob, rowniez na nie narzekalo), a i raczej nie polecam 3D (chyba, ze w imaxie) - poczatkowa glebia wydaje sie spoko, ale potem jak to zwykle bywa efektow jest coraz mniej a lekko przyciemniony i rozmazany obraz, mnie osobiscie wkurwia.
Na plus na pewno jeszcze mozna zaliczyc sceny walk, niekiedy nawet brutalne; bardzo latwo poczuc "ciezkosc" ciosow. Aktorsko film daje rade, choc orki mocno przycmiewaja ludzi ("Ragnar" gral identycznie jak w Vikingach).

Na pewno dam szanse drugiej czesci, i mam nadzieje, ze ta bedzie znacznie dluzsza, no i jednak lepiej przygotowana fabularnie.

btw nadal nie rozumiem, tych niskich ocen "krytykow" - ktos na sile chce zjebac PR filmowi, by ten sie nie wybil? Warcraft ma naprawde ciekawe i bogate lore, ktorym mozna byloby obsadzic z 10 filmow i tyle samo sezonow serialu. Szkoda, jakby na jednym filmie zakonczyli zabawe.

7/10

Fabularnie to niestety nawet nawet pierwszej gry nie skonczyli, liczylem ze film zakonczy sie podbojem Stormwind. Czekalem na twista z postacia Garony i zabojstwo LLane'a - no i sie doczekalem, mega chujowego rozwiazania :mamed:. Zaluje, ze film nie rozpoczal sie jakims wstepem dotyczacym Sargerasa i jego walki z matka Medivha(to by tlumaczylo jego spaczenie), ze nie dodano Kil'Jaedena, rady cienia, szamanskiego watku u orkow itp
Postac Ogrimma faktycznie troche na drugim planie. Bardzo, zaluje, ze to nie on na koncu stoczyl pojedynek z Blackhandem i nie zjednoczyl orkow przeciwko Gul'danowi (ten byl swietnie zrobiony i za motyw "zaciagania sie" czlowiekiem bylem sklonny podniesc ocene w gore:cryme: - ogolnie samo wysysanie sil witalnych by zasilic portal, bylo jedna z nielicznych i ciekawych dobrych zmian)
co do fabuły to nie podobała mi się śmierć Durotana, bo wraz z Drakką zginęli zupełnie inaczej, Garona, niby zabiła LLane'a ale zupełnie inaczej niż to było, Blackhand zginął z rąk nie Lothara, a Orgrimma, takie rzeczy to nie pierdoły, trochę to wszystko spłycili za bardzo
 
Ktoś był na Obecności 2? I czy powiązana jest z pierwszą częścią? Chciałem zabrać koleżankę do kina, ale nie oglądała jedynki i nie wiem czy to ma sens.

Polecam, koleżanka sama będzie się wtulać w Ciebie z strachu :) ogólnie to mi i mojej dziewczynie(choc obejrzała jakies 1/5 filmu bo resztę czasu miałą oczy zakryte z strachu) bardzo się podobał a nie oglądaliśmy 1 częsci.

Polecam w chuj!
 
Polecam, koleżanka sama będzie się wtulać w Ciebie z strachu :) ogólnie to mi i mojej dziewczynie(choc obejrzała jakies 1/5 filmu bo resztę czasu miałą oczy zakryte z strachu) bardzo się podobał a nie oglądaliśmy 1 częsci.

Polecam w chuj!
Ide w środę. Wyślę ci krzyż zawinięty w boczek jak film bedzie slaby.
 
Back
Top