Cohones Lose/Gain/Keep Weight Contest

W której kategorii konkursowej weźmiesz udział:


  • Total voters
    34
  • Poll closed .

MysticBęben

UFC
Lightweight
Ktoś (chyba @Przemek ) rzucił pomysłem cohonesowego konkursu na zbijanie wagi. Forumowe Demetriousy (@Wewiur @Arlovski @mat01 ) poprosiły o osobną kategorię dla nich. Dodatkowo kategoria dla tych, którym dobrze jest w przekroczonej półciężkiej i nic z tym robić nie chcą (@Masta Blasta ) ;)

Konkurs oficjalnie startuje w poniedziałek po zlocie (7.III) - może być długoterminowy, albo krótki (np. do Wielkanocy). Jak ktoś chce chwytać się każdej brzytwy i każda motywacja jest dobra - to tutaj ją znajdzie.

Zgłoszenie: jak chcesz, wrzuć foto z wagi łazienkowej (tylko pazury obetnij, bo pojedziemy, jak niektórzy po RDA). Jak nie chcesz, to po prostu podaj wagę, ew. jakiś tam wymiar typu pas (zrzucający) czy klata/łapa (masujący). Zaplanuj sobie cel wagowy i raz w tygodniu zrelacjonuj, jak idzie, żeby dostać motywacyjnego kopa w dupę i kołczowski opierdol.

Tak że, tego... lecim. Na razie przygotowania mentalne, przed zlotem nie zrzucam nic, bo nie ma sensu :lol:
 
U mnie jest ok. 110kg teraz.
Pas - 106cm w talii, 115cm na bebzonie w najokrąglejszym miejscu :lol:
Klata wdech/wydech - 123/118cm
Deklaracja - 2 kategorie wagowe w dół do końca wiosny (84kg najpóźniej w dniu 22.VI) ;)

Aha - jak ktoś chce, to można np. wrzucić plan treningowy, czy rozpiskę diety. Jakieś info o promocji na zdrową szamę w lidlu czy innym kerfurze też mile widziane :)
 
Wchodzę w to! U mnie 178 cm wzrostu i 87 kg wagi. Chcę zejść do limitu półśredniej do wakacji. Jakieś wymiary i zdjęcie wagi mogę wpisać jak wrócę z pracy. Zaczynam od jutra, bo i tak nie wybieram się na zlot ;]
 
Do kranówy mogę coś dorzucić. Spasłem się, bo zima i w ogrodzie mało co robię, poza okazjonalnym odśnieżaniem :)
Plus tego, że łatwo się pasę jest taki, że łatwo gubię kilogramy. Taka sinusoida. Te 3,5kg to wcale nie tak z dupy rzucone ;)
 
3,5kg na tydzień :)
WAT? Czyli musiałbyś mieć deficyt kaloryczny w przeciągu tygodnia na poziomie 24500 kcal. Czyli 3500kcal dziennie. Zakładając, że Twoje zapotrzebowanie w trybie spoczynkowym to pi razy drzwi 2800-3000 kcal, to musiałbyś pić wodę z kranu i dziennie nakurwiać trening, żeby spalić dodatkowe 500 kcal. Powodzenia:D!

Owszem w pierwszym tygodniu może Ci się wydawać, że zrzuciłeś 3,5kg, bo zeszła z Ciebie woda i opróżniłeś non stop zapchane jelita, ale z fatu to zejdzie minimalnie;)
 
WAT? Czyli musiałbyś mieć deficyt kaloryczny w przeciągu tygodnia na poziomie 24500 kcal. Czyli 3500kcal dziennie. Zakładając, że Twoje zapotrzebowanie w trybie spoczynkowym to pi razy drzwi 2800-3000 kcal, to musiałbyś pić wodę z kranu i dziennie nakurwiać trening, żeby spalić dodatkowe 500 kcal. Powodzenia:D!

Owszem w pierwszym tygodniu może Ci się wydawać, że zrzuciłeś 3,5kg, bo zeszła z Ciebie woda i opróżniłeś non stop zapchane jelita, ale z fatu to zejdzie minimalnie;)
to samo chciałem napisać... Bądźmy realistami - w tydzień zrzucisz kilogram, reszta to odwodnienie. Po co żyć złudzeniami i niszczyć organizm.
 
Bez takich w koncu to konkrus jest haha. A tak serio to w moim przypadku zakładam deficyt tygodniowy ok. 3500 kcal- co daje srednio przed wprowadzeniem refeedow 500 kcal/dzien.
Czujesz się dobrze na deficycie 500kcal dziennie? Jak z samopoczuciem, siłą, ochotą do pracy i treningów?
No właśnie. Chłop 90kg musi jeść przez pół roku 2000 kcal a jebana kanapka z bułki i serka to ze 400,
Żebyś kurwa wiedział. Chcąc schudnąć to pół roku diety, gdzie byle pierdoła ma 200-300kcal i jak zaczynasz to sumować, to wychodzi jakaś jebana masakra, a Ty dalej głodny:D
 
A po dwóch tygodniach głodu wreszcie waga pokazuje kilogram mniej. Po kolejnych kilogram więcej. Motywujące.
A tymczasem kornik zrzuca 16kg w dzień a na portalach czytasz bzdury w stylu "ten owoc pozwoli ci schudnąć do 8 kilo bez wysiłku "
 
Wiecie, ja się na dietach nie znam. Ale znam w sumie swój organizm. Nie wnikam, czy to co spalam to czysty fat, czy jakoś inaczej się to dzieje... ale jak chcę, to gubię kilogramy bardzo szybko. Możliwe, że jestem naturalnym średnim :lol:
W każdym razie aż odgrzebałem swój wpis z forum biegowego, jak zaczynałem się ruszać 3,5 roku temu, będąc w podobnej kondycji fizycznej, co dzisiaj:
Wiek: 32 lata
Wzrost: 187 cm
Waga: 88kg (stan na 31.10.2012)

Motywacja
Pokrótce wyjaśnię, co pchnęło mnie do biegania...
Maj 2012. Spotykam się na weekendowym wypadzie z ekipą ze studiów. Generalnie trochę już tatusiejemy (ja mam syna, niektórzy z kolegów już po 2 latorośle), ale chłopaki trzymają formę. Jeden właśnie pobiegł maraton (Szanghaj?) poniżej 4h, drugi zaliczył kilka "połówek", trzeci regularnie biega, dwaj inni cztery kółka zamienili na dwa. Kilku, niestety nieobecnych, kolegów ma podobne osiągnięcia.
Są bramki, jest piłka, zaczynamy grę. 2 minuty i muszę usiąść na trawę. To te cztery dwudziestometrowe przebieżki za piłką tak mnie wykończyły. Nie jest dobrze. Ważę 115 kilo (BMI=32,8-otyłość). Palę papierosy. Do sklepu po bułki jadę autem. Jedyny ruch, jaki uprawiam, to spacery z wózkiem, ale niezbyt długie.
Zastanawiam się, jak to możliwe. Studia zaczynałem z ok. 80kg na liczniku, V rok przywitałem ważąc 106kg. Krótki zryw do zdrowszego odżywiania i spacerów, spadło 8-10 kilo, ale pod koniec 2004 roku znowu przekraczam setkę. Wyjeżdżając do UK na saksy w połowie 2006 roku noszę bagaż 110 kilo. Fizyczna praca daje w kość, wracam w grudniu lżejszy o 20 kilo, w dżinsach o rozmiarze 34. Wkrótce są za ciasne, a ja na Wielkanoc 2007 znowu melduję się w przedziale +110. Pod koniec 2008 roku poznaję przyszłą żonę. Biorę się za siebie, udaje mi się na krótko dobić po raz kolejny do 90 kilo, potem oczywiście tyję, ale na ślub udaje mi się zjechać do ok. 95kg (w końcu musiałem się zmieścić w garnitur). A po ślubie żonka rozpieszcza, gotuje, piwko sobie piję, tryb życia a'la couch potato. Kilogramów przybywa...
Aż do maja 2012.

Początki
Na początek - auto zostaje w garażu. Do pracy mam ok. 8,5km - spacer, który zajmuje ponad 1h35. Daje w kość, bo w upalny dzień, w dżinsach i ciężkich skórzanych półbutach. Na szczęście robi się ciepło, więc kolejne spacerniaki nach arbeit wykonuję już w krótkich spodenkach i lżejszych butach. Póki co, profesjonalnych butów do biegania nie mam (kiedyś, z 10 lat temu, miałem NB, w których przez 6 lat grywałem regularnie w kosza, piłkę, aż się rozpadły). Robię dwie przebieżki (marszobiegi z dużą przewagą marszu, 2,5km w ok. 25 minut
hahaha.gif
) w jakichś nołnejmach, które ostatni raz miałem na nogach podczas remontu mieszkania:)

Pewnego dnia odkurzam rower i jadę w nim do sklepu. Wracając, mam przed domem spory podjazd (ok. 50m). Uffff... powrotna droga zajmuje 3 razy tyle, co zjazd z górki. Ale dałem radę. Porywam się więc na jazdę rowerem do pracy. Rano - łatwo, bo z górki cała trasa. Powrót - umieram. Ale się nie zrażam. Kolejny dzień i kolejna przejażdżka. I coraz dłuższe. W lipcu/sierpniu udaje mi się robić trasy po 40km. Czasem też do pracy biegam, a raczej marszo-biegam. Odcinki biegane są coraz dłuższe. Idę za ciosem, ale przesadzam pod koniec miesiąca: piątek - łącznie 14 km marszobiegu do/z roboty plus 1,5h ciągłego meczu w halowy futbol, poniedziałek - 1h siłowni na rowerku/bieżni + wieczorny dwugodzinny kosz. Boli achilles. Nie udaje się tego "rozchodzić", odpuszczam na tydzień/dwa, zresztą pogoda się psuje, leje i leje, wracam na ten czas za kierownicę auta.
We wrześniu moja firma zgłasza dwie sztafety do Kraków Business Run (16.IX). Biegnę, charytatywnie, 3,8km w 21:07. Udaje mi się wykonać założenie - od początku do końca biec - po raz pierwszy w życiu ponad 20 minut ciągłego biegu. Trochę ścięgno się odzywa, ale jest już lepiej. Wciąż nie biegam treningowo i niejako "z partyzanta" startuję w Biegu Trzech Kopców - zapisałem się w sierpniu, chwaliłem w pracy, nie wypada odpuścić, mimo złej pogody. Pobiegłem. Ukończyłem. 13km w 1:37:17! W tym starcie pierwszy raz czuję biegową endorfinę. Październik pod znakiem biegania - łącznie 63km. Niby niedużo, ale motywuje mnie to do zakupu stroju biegowego na jesień/zimę. Bieg UEK na 8km kończę w założonym czasie - tempo miało być 6min/km, metę mijam w czasie 47:56. I 9 osób kończy za mną!

Waga w dół
koniec maja 2012 - ok. 115 kg
koniec czerwca 2012 - ok. 107 kg
koniec lipca 2012 - ok. 100 kg
koniec sierpnia 2012 - ok. 95 kg
koniec września 2012 - ok. 91 kg
31.X.2012 - 88.1 kg! (BMI 25,1)
EDIT: Rok 2012 zakończony - 84 kg (BMI 24.2) !!!
hej.gif
hejhej.gif
hej.gif


Dieta - niewyszukana. WR + MŻ. Eliminacja żółtego sera, słodyczy i podjadania na 3h przed snem. Działa!

Fakt, że nie było to 3,5kg w tydzień - tu przesadziłem, ale na początek 3-4kg w dwa tygodnie były do zrobienia. A też nie porywałem się z siekierą na księżyc i nie zaczynałem od chuj wie jakiego pułapu.

Znalazłem jeszcze pomiary, które sobie na siłce w King Square robiłem w 2013 roku:

11.stycznia 2013
Fat 21,7%
Mięśnie 37,4%
Otłuszczenie narządów wewn. 7%
Zapotrzebowanie kaloryczne 1828 kcal

1.lutego 2013
Fat 19,5%
Mięśnie 38,7%
Wewnętrzne 6%

A jak byłem w formie życia (maj 2013), to - o ile pamiętam - Fat był 16,7%, mięśnie 40,5%.

Ja to generalnie cyferki lubię :lol: więc jak zacznę redukcję, to znowu na tą samą siłkę i tę samą wagę wbiję. I tak raz na 2 tygodnie pomiar. Żeby kolumn w excelu dużo było :cool:
 
Jak to wszystko pomierzyć u siebie?
Ponoć najbardziej wiarygodne są wagi Tanita. Sporo siłek ma takie. Ta, która jest w King Square, ma właśnie albo tanity, albo te drugie renomowane (nie pamiętam nazwy). Jeden treneiro mi wtedy na siłowni powiedział, że jak chcę sobie te pomiary robić, to zawsze na tej samej wadze, bo między sobą mogą się różnić metodyką pomiaru. A jeśli na jednej wadze widzisz spadki tłuszczu co parę tygodni, to jest ok.
 
Zrobienie nawet 1 kg w tygodniu to deficyt na poziomie 1000kcal dziennie. OGROMNY wysiłek i zjebane samopoczucie gwarantowane. Według mnie jak ktoś zrzuci 0,5kg fatu tygodniowo to i tak jest kozak.
Ja sie tylko odnoszę do sytuacji gdzie ktoś twierdzi, że tygodniowo gubi 3,5kg :) Ale nie bd się wymądrzał, każdy organizm jest inny.
Sam zakładam redukcję o 2-2,5 kg miesiąc przy deficycie ok. 500 kcal ( w stosunku do tego jak jem teraz, a nie do wyliczonego zapotrzebowania)
 
Ja sie tylko odnoszę do sytuacji gdzie ktoś twierdzi, że tygodniowo gubi 3,5kg :) Ale nie bd się wymądrzał, każdy organizm jest inny.
Już pisałem, że przesadziłem z tygodniem. Ale w 2 tygodnie kiedyś robiłem, więc może i teraz dam radę ;)
 
Ponoć najbardziej wiarygodne są wagi Tanita. Sporo siłek ma takie. Ta, która jest w King Square, ma właśnie albo tanity, albo te drugie renomowane (nie pamiętam nazwy). Jeden treneiro mi wtedy na siłowni powiedział, że jak chcę sobie te pomiary robić, to zawsze na tej samej wadze, bo między sobą mogą się różnić metodyką pomiaru. A jeśli na jednej wadze widzisz spadki tłuszczu co parę tygodni, to jest ok.
Najbardziej wiarygodna jest DEXA, koszt badania to ok. 100 zł
 
Back
Top