Wiecie, ja się na dietach nie znam. Ale znam w sumie swój organizm. Nie wnikam, czy to co spalam to czysty fat, czy jakoś inaczej się to dzieje... ale jak chcę, to gubię kilogramy bardzo szybko. Możliwe, że jestem naturalnym średnim
W każdym razie aż odgrzebałem swój wpis z forum biegowego, jak zaczynałem się ruszać 3,5 roku temu, będąc w podobnej kondycji fizycznej, co dzisiaj:
Wiek: 32 lata
Wzrost: 187 cm
Waga: 88kg (stan na 31.10.2012)
Motywacja
Pokrótce wyjaśnię, co pchnęło mnie do biegania...
Maj 2012. Spotykam się na weekendowym wypadzie z ekipą ze studiów. Generalnie trochę już tatusiejemy (ja mam syna, niektórzy z kolegów już po 2 latorośle), ale chłopaki trzymają formę. Jeden właśnie pobiegł maraton (Szanghaj?) poniżej 4h, drugi zaliczył kilka "połówek", trzeci regularnie biega, dwaj inni cztery kółka zamienili na dwa. Kilku, niestety nieobecnych, kolegów ma podobne osiągnięcia.
Są bramki, jest piłka, zaczynamy grę. 2 minuty i muszę usiąść na trawę. To te cztery dwudziestometrowe przebieżki za piłką tak mnie wykończyły. Nie jest dobrze. Ważę 115 kilo (BMI=32,8-otyłość). Palę papierosy. Do sklepu po bułki jadę autem. Jedyny ruch, jaki uprawiam, to spacery z wózkiem, ale niezbyt długie.
Zastanawiam się, jak to możliwe. Studia zaczynałem z ok. 80kg na liczniku, V rok przywitałem ważąc 106kg. Krótki zryw do zdrowszego odżywiania i spacerów, spadło 8-10 kilo, ale pod koniec 2004 roku znowu przekraczam setkę. Wyjeżdżając do UK na saksy w połowie 2006 roku noszę bagaż 110 kilo. Fizyczna praca daje w kość, wracam w grudniu lżejszy o 20 kilo, w dżinsach o rozmiarze 34. Wkrótce są za ciasne, a ja na Wielkanoc 2007 znowu melduję się w przedziale +110. Pod koniec 2008 roku poznaję przyszłą żonę. Biorę się za siebie, udaje mi się na krótko dobić po raz kolejny do 90 kilo, potem oczywiście tyję, ale na ślub udaje mi się zjechać do ok. 95kg (w końcu musiałem się zmieścić w garnitur). A po ślubie żonka rozpieszcza, gotuje, piwko sobie piję, tryb życia a'la couch potato. Kilogramów przybywa...
Aż do maja 2012.
Początki
Na początek - auto zostaje w garażu. Do pracy mam ok. 8,5km - spacer, który zajmuje ponad 1h35. Daje w kość, bo w upalny dzień, w dżinsach i ciężkich skórzanych półbutach. Na szczęście robi się ciepło, więc kolejne spacerniaki nach arbeit wykonuję już w krótkich spodenkach i lżejszych butach. Póki co, profesjonalnych butów do biegania nie mam (kiedyś, z 10 lat temu, miałem NB, w których przez 6 lat grywałem regularnie w kosza, piłkę, aż się rozpadły). Robię dwie przebieżki (marszobiegi z dużą przewagą marszu, 2,5km w ok. 25 minut
) w jakichś nołnejmach, które ostatni raz miałem na nogach podczas remontu mieszkania:)
Pewnego dnia odkurzam rower i jadę w nim do sklepu. Wracając, mam przed domem spory podjazd (ok. 50m). Uffff... powrotna droga zajmuje 3 razy tyle, co zjazd z górki. Ale dałem radę. Porywam się więc na jazdę rowerem do pracy. Rano - łatwo, bo z górki cała trasa. Powrót - umieram. Ale się nie zrażam. Kolejny dzień i kolejna przejażdżka. I coraz dłuższe. W lipcu/sierpniu udaje mi się robić trasy po 40km. Czasem też do pracy biegam, a raczej marszo-biegam. Odcinki biegane są coraz dłuższe. Idę za ciosem, ale przesadzam pod koniec miesiąca: piątek - łącznie 14 km marszobiegu do/z roboty plus 1,5h ciągłego meczu w halowy futbol, poniedziałek - 1h siłowni na rowerku/bieżni + wieczorny dwugodzinny kosz. Boli achilles. Nie udaje się tego "rozchodzić", odpuszczam na tydzień/dwa, zresztą pogoda się psuje, leje i leje, wracam na ten czas za kierownicę auta.
We wrześniu moja firma zgłasza dwie sztafety do Kraków Business Run (16.IX). Biegnę, charytatywnie, 3,8km w 21:07. Udaje mi się wykonać założenie - od początku do końca biec - po raz pierwszy w życiu ponad 20 minut ciągłego biegu. Trochę ścięgno się odzywa, ale jest już lepiej. Wciąż nie biegam treningowo i niejako "z partyzanta" startuję w Biegu Trzech Kopców - zapisałem się w sierpniu, chwaliłem w pracy, nie wypada odpuścić, mimo złej pogody. Pobiegłem. Ukończyłem. 13km w 1:37:17! W tym starcie pierwszy raz czuję biegową endorfinę. Październik pod znakiem biegania - łącznie 63km. Niby niedużo, ale motywuje mnie to do zakupu stroju biegowego na jesień/zimę. Bieg UEK na 8km kończę w założonym czasie - tempo miało być 6min/km, metę mijam w czasie 47:56. I 9 osób kończy za mną!
Waga w dół
koniec maja 2012 - ok. 115 kg
koniec czerwca 2012 - ok. 107 kg
koniec lipca 2012 - ok. 100 kg
koniec sierpnia 2012 - ok. 95 kg
koniec września 2012 - ok. 91 kg
31.X.2012 - 88.1 kg! (BMI 25,1)
EDIT: Rok 2012 zakończony - 84 kg (BMI 24.2) !!!
Dieta - niewyszukana. WR + MŻ. Eliminacja żółtego sera, słodyczy i podjadania na 3h przed snem. Działa!
Fakt, że nie było to 3,5kg w tydzień - tu przesadziłem, ale na początek 3-4kg w dwa tygodnie były do zrobienia. A też nie porywałem się z siekierą na księżyc i nie zaczynałem od chuj wie jakiego pułapu.
Znalazłem jeszcze pomiary, które sobie na siłce w King Square robiłem w 2013 roku:
11.stycznia 2013
Fat 21,7%
Mięśnie 37,4%
Otłuszczenie narządów wewn. 7%
Zapotrzebowanie kaloryczne 1828 kcal
1.lutego 2013
Fat 19,5%
Mięśnie 38,7%
Wewnętrzne 6%
A jak byłem w formie życia (maj 2013), to - o ile pamiętam - Fat był 16,7%, mięśnie 40,5%.
Ja to generalnie cyferki lubię
więc jak zacznę redukcję, to znowu na tą samą siłkę i tę samą wagę wbiję. I tak raz na 2 tygodnie pomiar. Żeby kolumn w excelu dużo było