U mnie za gówniaka to wyglądało tak, że mając na 8 00 do szkoły, to mogłem sobie nawet o 7 55 wyjść i bym zdążył. Bardzo blisko. Nie zapomnę tych 'krzywych akcji', które odpierdalałem jak tylko chciałem - w sensie, szedłem do szkoły, ale zawracałem w połowie drogi. Wracałem na chatę i mówiłem, że dziś nie ma zajęć, bo jakaś konferencja czy cuś.
Kurwa, jak to mogło przechodzić, to do dzisiaj nie wiem. Rodzice tego nie weryfikowali, a ja też cwany lis byłem, bo wiedziałem, że nie można tak często robić, by przypału nie było.
PS; o 8:00 to leciały Motomyszy z Marsa i każdego dnia mnie kusiło, by oglądać.