400 strona w Metro 2033. W końcu coś się dzieje. Już wiem co mi nie pasuje w tej książce. Autor chciał ją za bardzo urozmaicić. 100 pierwszych stron jest świetnych, a 300 kolejnych to tzw. wypełenienie/zapychacz. 300 ston w których praktycznie nie ma ani jednego mutanta przed którymi ludzie chronią się w metrze. 300 stron wędrówki Artema, opowiadaniu o magii i demonach - zamiast skupić się na survivalu ludzkim. 300 stron opisów niemal wszystkich rzucających się w oczy kast żyjących w metrze. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi weszło do podziemi, a główny bohater spotyka społęczności: komunistów, nazistów, satanistów, wyznawców Jehowy, cechu kupiecki, rewolucjonistów Ernesto Guevary czy kastę uczonych. Prawda, że jak na taką zbieraninę mieszkańców Moskwy, to nieco przesada? Brakuje jeszcze subkultury emo. Dostałem 300 stron o niczym, które tylko irytowało swoją nierealnością. O ile jestem w stanie zrozumieć, że mogą istnieć mutanty i promieniowanie na powierzchni, a ludzie jak szczury żyją w metrze (bo to konwencja książki - ona zawsze jest święta), o tyle taka mieszanina PRĘŻNYCH społeczeństw jest debilna i głupia. Dodatkowo przygody Artema są nawine. Choćby wspominając tylko kilka:
1) Kiedy już był powieszony przez faszystów, wpada komando Che Guevary i odbija go ze sznura (kompletnie go nie znając - przypadkiem).
2) Pracując pod nadzorem 24 h przy czyszczeniu wychodków w Hanzie jako niewolnik, Artem nagle przewraca się na gówno i zirytowany sytuacją po prostu wychodzi, bo na posterunku cudownie nikogo nie było (co nie jest możliwe, bo w metrze każdy wszystkiego pilnował - a zwłaszcza więźniów/niewolników).
3) Pośród CAŁEJ Moskwy, Artem wchodzi do jednego mieszkania (uciekając przed mutantami) i to mieszkanie okazuje się być jego własnym, z którego został zabrany mając kilka lat o czym się dowiedział znajdując swoje zdjęcie. Spośród 11 milionów mieszkańców on znalazł na chybił trafił swoje mieszkanie...
O ile rozumiem, że wszystko co robił główny bohater było za sprawą jego przeznaczenia i to ono nim kierowało, tak przedstawienie tego przez Dmitry Glukhovsky'ego zajeżdża kompletnie infantylnym stylem. Oh, jak książka by była piękniejsza, gdyby autor skupił się na Stalkerach, survivalu ludzi i ogólniej mizerii rodzaju ludzkiego, zamiast na magii i fantastyce, która jest tam wpleciona na siłę i bez jakiegokolwiek polotu. Do końca jeszcze 200 stron. Czytamy dalej.
Swoją drogą dostałem na święta Stephena Kinga "Wiatr przez dziurkę od klucza", która jest jednym z tomów "mrocznej wieży". Jednak można czytać pozycję oddzielnie, nie znając poprzednich tomów. Czytał ktoś cykl? Dobry?