Dzieje się.
''Od wtorku trwa atak rajdowy sił ukraiński w kierunku na miasto Kupiańsk, ważny węzeł zaopatrzenia rosyjskich wojsk walczących we wschodniej Ukrainie. Wojskowi eksperci podkreślają, że Ukraińcy zmietli rosyjską obronę czołową na froncie, składającą się ze słabo wyszkolonych jednostek. Poczuli, że dobrze im idzie, więc wdarli się na ponad 40 kilometrów w głąb okupowanego terytorium. W boju spotkaniowym rozbili rosyjskie odwody skierowane na ratunek oddziałom okrążonym w mieście Bałaklija (w czwartek wieczorem miasto zostało odbite).
- Miasta Kupiańsk nie trzeba zdobywać, wystarczy nakryć je ogniem artylerii i to stworzy wielki problem dla zaopatrzenia Rosjan w regionie - dodaje płk rez. Piotr Lewandowski.
- To co najważniejsze, widzimy, że wojska ukraińskie odzyskują inicjatywę w działaniach, co zmienia obraz pola walki. Bez inicjatywy nie da się wygrać wojny. Zobaczymy, jaki będzie wynik tego rajdu. Taki manewr obezwładnia poczynania Rosjan na innych kierunkach w Ukrainie, bo teraz muszą oni ściągać do walki swoje rezerwy. Być może odkryją się na innym odcinku, co znowu stworzy okazję do manewru sił ukraińskich - tłumaczy wojskowy ekspert. Jego zdaniem Ukraina dysponuje jeszcze dwoma brygadami pancernymi, które mogą czekać na okazję do ataku.
Kompania dziadków. Kulisy rajdu na Kupiańsk
Nawet rosyjscy blogerzy wojskowi zwracali uwagę, że ukraińscy żołnierze mieli dosłownie przejechać się nad głowami okopanych rosyjskich jednostek. Milicja separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej oraz oddziały rosgwardii uciekły bez walki i pozostawiając broń przeciwczołgową. Według blogera o pseudonimie Vladen Tatarski nie byli przeszkoleni do jej użycia.
Igor Girkin słynący z niewyparzonego języka emerytowany pułkownik specnazu i dowódca separatystów z wojny w 2014 roku, komentując porażkę, opisał losy jednej z kompanii "mobików". To siły zmobilizowane przez władze separatystycznej i Nieuznawanej Donieckiej Republiki Ludowej (DRL). - Nasi kanapowi stratedzy nie wiedzą, jaki jest poziom tych oddziałów - komentował w serwisie Telegram.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polska żąda reparacji od Niemiec. Szef Bundesratu: "W Europie wszystko zostało zniszczone"
Według Girkina kompania milicji DRL licząca ponad 100 osób została sformowana w marcu tego roku. W pierwszym zaciągu 5 osób miało doświadczenie bojowe, 15 w ogóle służyło w wojsku. Dowódca, oficer rezerwy, nigdy nie walczył, a dowódców plutonów wybrano z osób, które udowodniły, że "były blisko toczących się walk". Dowódca jako jedyny miał lornetkę turystyczną, żołnierzy zaś wyposażono w karabiny AK-74 o zaawansowanym stopniu zużycia. Pozostali chwycili pięciostrzałowe karabiny Mosin. Było też kilka karabinów maszynowych: maxim i Diegtiariow (to model pokazywany w filmie "Czterej pancerni i pies"). Nie mieli własnego transportu, moździerzy, noktowizorów. Istnienie dronów było im dobrze znane, ale to ze względu na to, iż ukraińskie sprzęty brzęczały im nad głowami, korygując ostrzał artyleryjski lub zrzucając na nich granaty.
W trakcie sześciu miesięcy wojny kompania skurczyła się do 1/4 personelu. Połowa strat to zabici, reszta to ranni, ale też żołnierze, u których nasiliły się choroby związane z wiekiem powyżej 60 lat. Dowódca tydzień temu zemdlał w okopie z powodu cukrzycy. Ocalałą garstkę "mobików" wysłano na posterunki pierwszej linii, ale byli rozstawieni na szerokości 1,5 km. Na wypadek pojawienia się Ukraińców jeden miał dobiec do jedynej radiostacji zameldować o ataku. Reszta miała się bronić.
- Gdy ustał ostrzał pluton, wydostawszy się z ukrycia, zastał na krawędzi okopu grupę uzbrojonych mężczyzn z niebieskimi opaskami. Kilka osób drgnęło - natychmiast zostali zastrzeleni. Resztę wzięto do niewoli. Trzeci pluton zdołał się zebrać, ale o zmroku zabrakło amunicji do karabinów maszynowych i strzałów do granatników. Po utracie połowy składu pluton wycofał się w ciemności na tyły, zabierając kilku rannych - opisuje walkę Girkin. - Gdyby zarzucono mi prowokację, zaśmieję się wszystkim w twarz, nawet jeśli będą to śledczy - podsumował.''
Po tym mozolnym podchodzeniu/ cofaniu się pod Chersoniem i kolejnych szumnych 'kontrofensywach' prawie wszyscy spodziewali się dalszego dreptania wojsk ukraińskich i powolnego wypychania.
Na ten moment bardzo inteligentnie to rozegrali, ściągnęli główne siły wroga w niewygodny teren za rzekę, a zaatakowali na najsłabiej obsadzonym kierunku, gdzie jak widać stężenie ruskiego dziadostwa było największe, rosgwardia i lichutkie wojska zbuntowanych republik. Nie wydaje mi się to dziwnie, że nie za bardzo podejmują walki, ponieważ niejednokrotnie donoszono, że wojska republik są słabo wyposażone, zaniedbane, siłą wcielane do wojska i rzucane na gorsze kierunki bez odpowiedniego sprzętu. O tym mówi też Girkin powyżej. Do tego jest duża szansa na przecięcie linii dostaw, a także w przyszłości ostrzeliwania ogromnego ośrodka szkoleniowo-zaopatrzeniowego w Biełogrodzie.
Gdyby ruscy wycofali się do linii Dniepru i lepiej rozdysponowali siły, taki atak byłby zapewne niemożliwy do wykonania. No, ale widocznie zwyciężyło podejście, że co zdobyliśmy to nie puścimy, mimo, że te nie tak duże przecież tereny znajdują się w beznadziejnym logistycznie miejscu.
Póki, co wygląda to obiecująco, zobaczymy jak będzie dalej.
Ukraińcy czasowo wstrzelili się z tą ofensywą idealnie
bo już widać było w 'social mediach' nasilenie się jojczenia o nadchodzącej zimie etc.