Takie pytanko, jakie macie sposoby, żeby się zmotywować do pracy?
Wstajesz o piątej rano, słońce jeszcze długo będzie spać pod wygodną zasłoną horyzontu, a ciebie czeka godzina morderczego biegania. Przecierasz ślipia zimną wodą z kranu, patrzysz w lustro, a tam ta sama morda, którą codziennie musisz oglądać w bladym świetle jeszcze nierozgrzanej żarówki, wyglądasz za okno, a tam ziąb, leje deszcz, na łóżku smacznie chrapie lekko przygruba żona, jednak tobie trzeba wyjść na tę słotę, oblać się lepkim i niezbyt przyjemnym potem, a do tego zamoczyć swoje dopiero co wyciągnięte spod ciepłej kołdry nogi.
Ale nie wyłączasz budzika, nie przewracasz się na drugi bok, żeby zmarnować kolejny treningowy dzień, ledwo żywy zakładasz wczorajsze skarpetki, ubierasz się w przepocone wczoraj dresy, przyozdabiasz swoje oczy okularami i zakładając czapkę na głowę zamykasz drzwi do swojego pięćdziesięciometrowego mieszkania, które kupiłeś zadłużając się na trzydzieści kolejnych lat twojego życia. Schodzisz po schodach, do głowy trafiają pierwsze oznaki czerwonego płynu krążącego w Twoich żyłach, wychodzisz na zewnątrz, czując na swej twarzy mroźny powiew styczniowego wiatru, a twe nozdrza z powietrza wychwytują dobrze znany zapach naftaliny, wesoło dobywającej się z pobliskiego elektrociepłowniczego komina. Stawiasz pierwszy krok, tak to kałuża, już teraz czujesz, jak przez twój but przenikają stróżki brudnej od ulicznej soli i pyłu wody. Przeskakujesz drugą nogą przez wodę, aby zachować choć strzępki nadziei, że dzisiejsze bieganie nie przyprawi cię o przeziębienie. Bierzesz głęboki wdech, pierwszy, później drugi, czujesz, że to będzie kolejny wyczerpujący bieg, wokół ciebie nawet psy nie poszczekują, a jeden zmarznięty kot przebiega po przeciwnej stronie ulicy wlepiając w zarys twojej sylwetki swoje okrągłe i zielone niczym garsonka twojej żony oczy. Zamykasz powieki, przyśpieszasz kroku robiąc kilka wymachów, doszedłeś do momentu w którym musisz się rozgrzać, powtórzyć ten sam zestaw, który towarzyszy ci od ponad roku. Po piętnastu minutach od wyjścia z najprzyjemniejszego miejsca na świecie, jakim zdaje ci się twoje łóżko, zaczynasz bieg, patrząc się bezwiednie przed siebie. Twoje buty już przemokły, a bluza dawno temu uległa pod naporem zimnego wiatru, który raz po raz przenika ją i rani twoje ciało kolejnymi znikąd niezapowiedzianymi podmuchami. Ale biegniesz, jak wczoraj, jak jutro, jak rok temu, wskazówka stopera powoli odmierza kolejne, długie i niczym nie skrępowane sekundy, a w twej głowie coraz głośniej przebija się myśl, jaki jest cel tego morderczego biegania. Ona jedna na tym miejskim pustkowiu cię nie opuszcza, ciągle z nią żyjesz, dzień w dzień odczuwasz ciężar tego banalnie prostego, ale również enigmatycznego zdania. Wreszcie widzisz drzwi do swojej klatki schodowej, jeszcze dwadzieścia metrów, a twe nogi zwolnią kroku, znów poczujesz ten nieprzyjemny wiatr spotęgowany lepkim potem , który przykleja do ciała bawełnianą koszulką. Po twej twarzy wreszcie spłynie gorące uderzenie ciepła, które wyleje z ciebie ostatnie krople tak skrzętnie magazynowanej od wczoraj wody. Już tylko kilka schodów, znasz je na pamięć, nie myślisz o wchodzeniu po nich, robisz to zupełnie instynktownie, kompletnie bezwładnie, niczym twój syn, który dwa lata temu nauczył się chodzić. Przypominasz sobie o kieszonce, w której pobrzękuje klucz, samotny tak samo jak ty i twój towarzysz, którego codziennie widujesz pod tym samym oknem. Dobywasz go, choć opornie trzyma się twojej poszarganej kieszeni, wyrywasz go z tego legowiska, wykorzystując resztki zachowanej w odmarzniętych palcach siły, wsadzasz do zimnej dziurki, choć on unika tego przenikającego mrozem kontaktu z metalem. Wreszcie trafiłeś, przekręcasz klucz, wyciągasz go, wchodzisz do mieszkania. Nareszcie w domu, twoją głowę rozkołysują tabuny endorfin radośnie skaczących po spoconym czole, pośpiesznie ściągasz koszulę, patrzysz do sypialni, żona jeszcze śpi, dzisiaj nie przywita cię całusem, za dobrze wykonany trening, ale nie żałujesz tego, nigdy nie masz jej tego za złe, wiesz, że masz w niej bezwarunkowe wsparcie, to dzięki niej stawiasz kolejne kroki. Bierzesz prysznic, chłodna woda omiata twe ciało, pośpiesznie zbierając z niego kropelki niedoschniętego potu. Wychodzisz spod prysznica, żona usłyszała, że wróciłeś, jest ledwie żywa, wygląda gorzej niż ty po morderczym treningu, ale on już wstawiła wodę do czajnika, żeby zrobić ci poranne śniadanie. Siadasz na krześle i czujesz się spełniony, a z twej głowy znika ta przerażająca myśl, która ciągle nakłania cię byś przestał biegać, wróci dopiero jutro, jak tylko usłyszysz pierwsze dźwięki chrapliwie wydobywające się z małego zegarkowego budzika, lecz o tej porze uleci tak samo jak dzisiaj. Czujesz, że to będzie najlepszy dzień w twoim życiu. Jesz śniadanie i wchodzisz do kolorowej rzeczywistości twojego życia.