Rozmowa o pracę.
Branża wiadoma.
Firma zatrudniająca ponad 1200 osób.
Stanowisko menager.
Uczestnicy: ja, babka z hr, dyrektor regionu.
Żeby Was nie zanudzać to godzinę mnie maglowali nt. mojego doświadczenia, sprawdzali moje know-how na ineteres w tym rejonie itp.
Przyszedł ten cudny czas na rozmowę nt. kasy. Oczywiście na pierwszym etapie (rozmowa telefoniczna) jasno określiłem moje oczekiwania i zaznaczyłem, że ponizej danej kwoty nie zejdę choćby skały srały.
Powtórzyłem za ile jestem w stanie u nich pracować i się kurwa zaczęło. Wymówki systemem premiowym, prestiżem i całym resztą gówna. Jednym słowem malowanie trawy na zielono. Nagle zaczęło nam brakować czasu. Zakończylismy rozmowę ponieważ Pan Dyr twierdził, że zaraz będzie kolejny kandydat.
Myślę sobie spoko, też już zgłodniałem, kończymy. Wychodząc z biura rozglądałem się czy siedzi już jakiś osobnik, nikogo.
Wychodzę z biura, przed magazynem nikogo, w uatach pusto.
Postałem chwilę rozmawiając przez telefon. Przez 15 min nikt się nie zjawił...
Rozpierdala mnie na łopatki takie podejście. Chcą gościa z doświadczeniem, a gdy przychodzi do płacenia do stawka jak dla studenta.
Już pomijam czas trwania całego procesu:
wysłanie CV
telefon po 21 dniach
rozmowa po 10 dniach
odpowiedż w ciągu 14 dni
moje ewentualne wypowiedzenie w obecnej firmie 3 miesiące....
A mówili, że im się spieszy