Wracając do zasad (dodając) i odbiegając od tematu koszykówki, ogólnie chodzi o to, że NBA jest ligą zawodową, w której są dwa związki, pierwszy to związek klubów, jest ich 30 (od połączenia się dwóch lig jakoś 30 lat temu), ten związek dba o interesy klubów, drugim związkiem jest związek zawodników, w skład którego wchodzą zawodnicy i prawnicy, oni dbają o interesy zawodników (coś mi masło maślane wyszło).
Nad nimi czuwa komisarz ligi, kiedyś to był Stern, nie wiem czy dalej on zasiada na tym stanowisku.
I teraz tak, zawodnicy chcą wyższych dochodów dla siebie, kluby dla siebie i co jakiś czas podpisywana jest umowa dzieląca zyski pomiędzy oba te związki.
I tutaj to do czego zmierzam, mianowicie w MMA nie ma jeszcze takich związków (zawodnicy nie zrzeszają się podpisując wspólną umowę z UFC).
Ale wszystko wskazuje na to, że w niedalekiej przyszłości również MMA dotknie ten amerykański zwyczaj.
Teraz dlaczego jest on moim zdaniem zły. Związki zniszczyły już NHL (to lepszy przykład od NBA, bo koszykówka dopiero do tego zmierza), dzisiaj jest to liga daleka od swoich najlepszych lat (widać jaką recesję przeżywa ten sport), a wszystko zaczęło się od nieszczęsnego podziału majątku, który spowodował zablokowanie rozgrywek na cały sezon. Dwa lata temu mistrzami zostali Los Angeles Kings, którzy sezon wcześniej byli kompletnymi outsiderami, co więcej Saint Luis Blues którzy byli kompletnie bez składu nagle stali się faworytami w lidze, zresztą w drugą stronę powędrowała część czuba ligi.
Z czego to wynikło. Moim zdaniem widać to w transferach zawodników, którzy grają tam, gdzie im więcej zapłacą (co oczywiste), ale problem w tym, że zmieniają oni klub co sezon.
Pewnego rodzaju próbą uwięzienia (czyli zatrzymania zawodnika na dłużej w klubie) był kontrakt Iliji Kovalchuka, który podpisał umowę na bodaj 17 lat sformułowaną w taki sposób, że co sezon będzie ona przedłużana z obecnym klubem, w każdym razie dużo było kruczków prawnych i sam ich dokładnie nie znam (liga pozwala maksymalnie na 5 letnie kontrakty, które i tak są wirtualnie pięcioletnie, ten kontrakt miał unikać tzw. Salary Cup).
Doprowadziło to do sytuacji, że władze ligi wymusiły na nim zmianę zawartej prywatnie umowy z klubem.
Teraz do sedna, system związkowy doprowadza do patologii, w której zawodnik nie jest związany z klubem, tylko gra w danych barwach przy arbitrażu swojego związku. Przez to kluby dalekie są od stabilności w budowie swojego składu, buduje się zespół na sezon, a nie na lata, bo w kolejnym sezonie zawodnik może po prostu odejść (przy odpowiednich założeniach).
W NFL system związkowy doprowadził do sytuacji w której średnia kariery jednego zawodnika wynosi niecałe dwa sezony (o ile dobrze pamiętam). Czyli zawodnik A podpisuje kontrakt, gra sezon albo dwa, i jest zwalniany z ligi i nigdy już więcej w niej nie gra.
NBA działa na takich samych zasadach, tylko chwilowo tego tak dobrze nie widać.
Tak to, w moich oczach, mniej więcej to wygląda w Ameryce. Wybaczcie za długość i odbieganie od tematu.