Symbol. Poniedziałek.
W momencie, gdy wojna doszła do etapu, w którym najeźdźca stracił impet na lądzie, a obrońca nie ma zbyt wystarczającej ilości środków ofensywnych, by przejść do zdecydowanych kontrataków, poświęcę chwilę na walkę PR'ową.
Rosjanie weszli ze swoimi znakami (O,V,Z) i zwrócili na siebie uwagę, na tyle skutecznie, że przez pierwsze dni wojny prawie każdy próbował dowiedzieć się, co dane literki oznaczają. Do tej pory nie ma stuprocentowej pewności, ale znaki odnoszą się do rodzaju wojsk oraz kierunków z których nacierają. Spece od PR'u wskazywali na nawiązanie w przekazie do Squid Game. Po to, by gdy na pierwsze miejsce wyszedł znak „Z” upatrywać w nim teraźniejszej swastyki. I patrząc na rosyjskie filmy propagandowe można śmiało takie nawiązanie zauważyć. Ze strony Rosjan to byłoby na tyle w kwestii marketingowej identyfikacji. Chociaż, jeszcze trzeba wspomnieć o Czeczenach od Kadyrowa, który poprzez swoje parcie na szkło wypromowali „Akhmat sila”. Chodzą przed kamerą, machają bronią, coś tam opowiadają jak wyłapują kozy po wioskach i co dwadzieścia sekund wykrzykują „Akhmat sila” wznosząc przy okazji wskazujący palec lewej ręki do góry. Takich ich zapamiętamy, gdy spoczną w foliowych workach.
Teraz po miesiącu wojny widać, że strona ukraińska nie zignorowała tej dziedziny, która być może podczas ostrzeliwania przedmieść Kijowa nie ma zbyt wiele do zaoferowania przestraszonym cywilom, ale w międzynarodowej przestrzeni medialnej może pomagać budować front wsparcia.
Więc mimo że największe zniszczenia w rosyjskim sprzęcie czyni artyleria to Ukraińcom udało nam się sprzedać Markę Boską Javelińską oraz już mitycznego boga wojny – turecki dron Bayraktar. Nie trzeba było długo czekać, aby powstały memy i piosenki. Podwaliną był etos walki ukraińskiego żołnierzy, wyposażonego w NATO'wski sprzęt z topornym, ciężkim i głupim wojskiem rosyjskim. Co najlepsze, to wielu przypadkach tak właśnie było. Warto też wspomnieć, że Ukraińcy dokładnie tak samo mogli w PR'wym strumieniu wypromować swoje ATGM Stugna, jednak oni w przypadku swojego produktu wybrali inną strategię. Filmy z użyciem swojej wyrzutni publikują, żeby oczywiście pochwalić się zniszczeniami, żeby podbudować morale, żeby pokazać obraz „bezpiecznej” dla ochotników wojny, ale przede wszystkim, żeby dotrzeć do potencjalnych zagranicznych kupców. Bo przecież za coś Charków trzeba będzie odbudować... Javeliny pewnie jeszcze medialnie powrócą, bo Ukraina dysponuje coraz mniejszą liczbą ciężkiego sprzętu, a czymś moskiewskie tanki trzeba niszczyć.
Ten sprzętowy strumień odniósł spory sukces, bo udało mu się przebić do publiczności nie związanej z militariami, udało mu się zaistnieć na Tik-Toku i sprawić, by nastolatkowie w zachodnich szkołach porównywali wraki czołgów i zastanawiali się czym zostały trafione. Ale sprzęt bez człowieka, jest bezużyteczny. Dlatego przejdźmy do ludzi.
Numerem jeden jest Zelensky. Nie będę się nad nim rozpisywał, wskaże tylko sesję zdjęciową Macrona, który przepięknie pozował w „taktycznym, politycznym” stroju, podczas ciężkiej nocy międzynarodowych negocjacji. Zupełnie tak samo, jak ukraiński przywódca. To potwierdza, że PR Zelenskiego działa. I dobrze.
W zależności od sytuacji wojennej media zdobywane są zdjęciami dziecka przekraczającego granicę, czy ciężarnej w ostrzelanym szpitalu położniczym. Podobnych ujęć było już niestety wiele i najgorsze w nich jest to, że nie trzeba ich inscenizować.
Nowym symbolem mniej lub bardziej promowanym, ale widocznym w social mediach są zagraniczni ochotnicy. Facet po przejściach, znający iracki skwar i afgańskie wysokości. Taki typ z brodą, który na co dzień jeździ pick-upem i nie za bardzo potrafi się odnaleźć wśród cywili. Ukraina ma być dla niego przygodą, misją walki z raszystami. Mocno te filmy wjeżdżają też na ambicję, że on – sprawny weteran, który cały czas utrzymuje formę, siedzi z kubkiem kawy, gdzieś w zachodniej Europie, tak naprawdę, czekając na to, by mieć szansę się sprawdzić. I Ukraina taką szansę daję. Miłośnicy modyfikacji AR-15 i AK-47 godzinami siedzą nad Instagramem i Twitterem i porównują wersje broni, jakimi walczy Legion Ochotników. Takich ludzi Ukraina potrzebuje. Operatorów, szkolonych według standardów NATO i znających się na obsłudze zachodnich wyrzutni pocisków przeciwpancernych. I teraz zauważyć można mocny strumień promowania nocnego łowcy orków, który broni zachodniej cywilizacji.
Zastanawia, że tym tropem nie idzie rosyjska armia, a jeśli idzie to jej PR jest na podobnym poziomie jak wyszkolenie dzieciaków, których puściła w pierwszym rzucie. Najpierw mieliśmy obrazy zmiażdżonych twarzy i rozerwanych od wybuchów ciał dwudziestolatków z egzotycznych krain znad Wołgi, Jeniseju, czy Leny. Później Rosjanie promowali swoją misję specjalną codziennym dostarczaniem zdjęć martwych wysokiej rangi dowódców w tym siedmiu generałów. W sumie ten brak PR'u już nie zastanawia, bo jak mają się promować? Artylerzystami, którzy równają z ziemią Mariupol? Czy pilotami, którzy zrzucają bomby na Irpin?