koper
Maximum FC Bantamweight
https://www.bloodyelbow.com/2017/8/...utives-take-on-the-tainted-supplement-defense
Fanowski wpis na forum BE.
„Zanieczyszczona odżywka” jako wymówka z punktu widzenia menedżera w branży suplementów diety.
Wstęp
Móglbym niemal położyć na szali własne życie, że to kolejna, zanieczyszczona odżywka.
Powyższy cytat pochodzi od Malki Kawy, agenta Jona Jonesa, który udzielił wywiadu portalowi MMAFighting.com. Oświadczenie Kawy to typowy żargon prasowy, zarówno w formie, jak i w treści: menedżer/agent sportowca poręcza za swego podopiecznego bez cienia wątpliwości i odpowiedzialność za wynik testu antydopingowego zrzuca na wszechobecne i wiecznie czychające „skażone odżywki”. W tym przypadku „zanieczyszczony suplement diety” wydawał się zawierać powszechnie znany, przyjmowany doustnie steryd turinabol (potocznie znany jako t-bol).
Żargon, czy nie, oświadczenie Kawy pozwala postawić interesujące pytanie: jakie są szanse spożycia „zakażonego suplementu” przez sportowca? Okazuje się, że pytanie samo w sobie rozwarstwia się. W grę wchodzi zarówno prawdopodobieństwo wystąpienia w odżywkach zanieczyszczonych surowców, jak i kontekst nabycia oraz przyjęcia odżywki, zawierającej te surowce. Celowo dzielę włos na czworo, aby zapewnić tło zarówno dla wątpliwych (jak wykażę) twierdzeń Jonesa z czysto mechanicznego, dotyczącego kontroli jakości, punktu widzenia, jak i rzucić trochę światła na możliwą linię obrony Jonesa, jakoby miał on spożyć świetnie znany steryd wraz z zakupioną wprost ze sklepowej półki odżywką.
Najpierw jednak parę słów o mnie. Pracuję jako menedżer wyższego szczebla w branży suplementów diety, obecnie jako jeden z głównych zarządzających (C-Suite, czyli np. CEO, CFO) dobrze znaną marką produktów żywienia sportowego (węższa kategoria suplementów diety, którą kojarzy się z hasłem „zanieczyszczona odżywka” – produkty spożywane przed treningiem, białka itp.). Pracuję w branżowej egzekutywie od ponad dekady, moja specjalizacja to dbanie o zgodność z regulacjami i przepisami prawa; stąd moja szczegółowa wiedza na temat procesów produkcji, zakresu badań, protokołów kontroli jakości itd., nie tylko dotycząca produktów mojej marki, ale i wielu innych.
Co to jest suplement diety?
Jako pracownika rzeczonego przemysłu często frustruje mnie beztroskie użycie terminu „suplement” w środowisku MMA oraz brawurowe wręcz szermowanie wymówką o „zanieczyszczonym suplemencie”, zarówno przez sportowców, jak i związanych z nimi ludzi. Nie o to chodzi, że możliwość skażenia to strachy na lachy – istnieje realne ryzyko zanieczyszczenia, w większości przypadków celowego, składnikami spoza listy substancji odżywczych – chodzi o to, że ignorancja i mentalność kliki skutecznie rozmywają problem: jeśli chcemy prowadzić rzeczową dyskusję na temat obecności zakazanych środków wspomagających w sporcie, musimy wiedzieć, co stanowi „suplement diety”.
Dyskusja rozpoczyna się właśnie w tym miejscu.
W Stanach Zjednoczonych rynek suplementów wcale nie jest „zderegulowany” w typowym znaczeniu tego słowa. Wyrób, dystrybucja oraz sprzedaż składników odżywczych oraz suplementów są, w rzeczy samej, regulowane przez FDA (The Food and Drug Administration) na podstawie ustawy o „Zdrowiu i Edukacji w połączeniu z Suplementami Diety”(DSHEA) oraz ustawy o „Żywności, Lekach i Kosmetykach”. Ta ostatnia definiuje składnik odżywczy jako:
A) Witaminę:
B) Minerał;
C) Zioło lub produkt roślinny;
D) Aminokwas;
E) Substancję dodatkową w ludzkiej diecie, używaną w celu wzbogacenie tejże;
F) Koncentrat, metabolit, komponent, wyciąg lub kombinacja któregolwiek z powyższych.
DSHEA natomiast definiuje „suplement diety” jako produkt (inny, niż tytoń), stworzony z myślą o wzbogaceniu diety, który zawiera lub składa się z co najmniej jednego z wyżej wymienionych, nie jest natomiast oznaczony jako zwykła żywność, ale „odżywka” czy też „suplement”. Dodatkowo, wszystkie składniki musiały być znane i obecne w żywieniu ludzi przed rokiem 1994.
Znamy więc definicję „legalnego” suplementu diety w świetle obowiązującego w Stanach Zjednoczonych prawa. FDA, w odróżnieniu od wielu innych podmiotów nadzorczych w Unii Europejskiej, Kanadzie czy w pewnym stopniu Australii – nie przeprowadza systematycznych badań skuteczności i bezpieczeństwa składników i suplementów diety przed ich wpuszczeniem na rynek. FDA zajmuje się dochodzeniami post hoc (po fakcie), w przypadku, gdy zachodzi podejrzenie o złamaniu przepisów.
Co powiedziawszy, FDA, choć czasem wolne w działaniu, w ciągu ostatnich 20 lat systematycznie usuwało z rynku składniki oraz odżywki stanowiące (według agencji) oczywiste zagrożenie dla zdrowia publicznego. W rezultacie, jeśli składnik (nie cała formuła, ale pojedynczy komponent) utrzymuje się na rynku przez okres pięciu lat i dłużej bez zastrzeżeń ze strony FDA, został prawdopodobnie uznany za bezpieczny w konsumpcji.
Piszę o tym wszystkim, aby nakreślić obraz stanu regulacji dotyczących suplementów w USA: dość mętny,ale mieszczący się gdzieś pomiędzy Dzikim Zachodem, o którym trąbią alarmistyczni politycy a klinicznie uporządkowanym rynkiem w Unii Europejskiej czy Kanadzie. W związku z tym w USA znaleźć można zarówno produkty, jak i producentów z obydwóch krańców spektrum. Od prestiżowych marek, wytwarzających swoje produkty we własnych zakładach zgodnie z wysokimi standardami cGMP (certified goods manufacturing process) z użyciem najwyższej jakości składników, pozyskiwanych od sprawdzonych dostawców, do dzieciaków w piwnicy, zamawiających nadruki od VistaPrint oraz surowce z anonimowych źródeł w Internecie.
Wobec braku szczegółowych statutów prawa, które byłyby potwierdzone w procesach sądowych, wszelkie marki odżywek podlegają swoistej autoregulacji – poprzez zagrożenie możliwą ingerencją FDA oraz presją ze strony konsumentów – a nie przez odgórnie narzucone przepisy. W większości przypadków ta metoda się sprawdza; ogromna większość suplementów diety, zakupionych poprzez znanych dostawców (Amazon, WalMart, RiteAid, Bodybuilding.com) zawiera składniki, których nieszkodliwość poparta jest solidnymi danymi.
Ryzyko zanieczyszczenia komponentami niespożywczymi jest w związku z powyższym marginalne: chodzi o nowe lub mało znane marki, sprzedawane głównie poprzez transakcje internetowe przez jednostki wyzbyte skrupułów, handlujące suplementami, które albo zostały skażone celowo albo produkowane są bez zachowania reguł bezpieczeństwa. W świetle tej wiedzy, jak prawdopodobne jest, że steryd taki jak t-bol znalazł się w odżywce? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie.
Sterydy w odżywkach
Jestem realistą. Zdaję sobie sprawę, że 90% uyżytkowników, czytających niniejszy tekst zadaje sobie pytanie: „Jak prawdopodobne jest, że Jon Jones spożył t-bolt przypadkowo?”. Skrótowa odpowiedź brzmi: jest to niezbyt prawdopodobne.
Kluczowy jest kontekst. Pozwólcie, że opiszę prawdopodobieństwo „przypadkowej” wpadki Jonesa poprzez wprowadzenie do historii sterydów w odżywkach.
Mimo, że poprawka do Ustway o Substancjach Kontrolowanych z roku 1990 wykluczyła anaboliczne i androgeniczne sterydy (AAS) z obrotu masowego oraz sklasyfikowała je jako przynależne do III Schematu Regulacji (najsurowszego – koper), została ona napisana z punktu widzenia połączenia komponentów – innymi słowy, tylko sterydy opisane w ustawie zostały objęte regulacją. Niektóre ich składniki nie znalazły się na czarnej liście, a więc wciąż można było legalnie je sprzedawać.
Biznesmeni i chemicy dostrzegli lukę: można było zakontraktować (głównie chińskich) producentów, którzy zajęliby się wyrobem substancji, których skład nie został wyszczególniony w poprawce z 1990 roku. Już we wczesnych latach 90-tych tak zwane „sterydy designerskie” oraz ich pochodne (prohormony) były szeroko dostępne u powszechnie znanych dostawców, jak GNC (amerykańska firma „z tradycjami”, zajmująca się sprzedażą wszeliego rodzaju „zdrowotnych” specyfików). Każdy, kto wstąpił do firmowego sklepu GNC mógł nabyć nierozrzedzone, w pełni efektywne sterydy, takie same, jakich używali i wciąż używają sportowcy – bez żadnej wiedzy, co kupuje i spożywa.
Wraz z „Ustawą o Obrocie Sterydami Anabolicznymi” z roku 2004 wybił dzwon dla sterydów w odżywkach: senatorowie Biden i Hatch wprowadzili poprawki do poprzedniej ustawy, która objęła w związku z tym uprzednio pominięte sterydy oraz ich pochodne. Bliźniacza regulacja z roku 2014 („Designer Anabolic Steroid Control Act”) była już gwoździem do trumny.
Mimo, że zarówno po roku 2004, jak i 2014 istniały i istnieją firmy, które mają w swoich ofertach zakazane składniki – dzięki współpracy z producentami z Chin – to opierają się one na jednym z dwóch biznesplanów:
1) W początkowej fazie istnienia ogłaszają wszem i wobec fakt stosowania w procesie produkcji nielegalnych substancji, często poprzez użycie oczywistej gry słów i synonimów, przyciągają klientów i... odstępują od złych praktyk, zanim ściągną na siebie gniew FDA.
2) W początkowej fazie istnienia ogłaszają wszem i wobec fakt stosowania w procesie produkcji nielegalnych substancji, często poprzez użycie oczywistej gry słów i synonimów, przyciągają klientów i... zamykają interes po szybkim zarobku.
W obydwu przypadkach są to firmy o szczątkowym znaczeniu na rynku. Warto pamiętać, że nawet przed rokiem 2014, katastrofalna dla branży seria pozwów oraz związane z nimi wielomilionowe odszkodowania, które dotknęły producentów, zakontraktowanych wytwórców oraz szanowanych dystrybutorów (GNC, Vitamin Shoppe) zainicjowała ruchy w kierunku jeszcze głębszej samoregulacji. Handlowcy i dystrybutorzy zaczęli wymagać od marek dowodów na poparcie twierdzeń, zawartych w listach składników produktów oraz na efektywność i nieszkodliwość formuł, żeby uchronić się przed ryzykiem; również marki, wyczuwając zmianę nastawienia prawodawców, rozpoczęły ujawnianie komponentów swoich produktów zamiast zasłaniać się „tajemnicą handlową”.
Dzięki zaistnieniu bliźniaczych ustaw, dotyczących sterydów oraz procesowi samokontroli branży mozna stwierdzić: w roku 2017 prawdopodobieństwo pojawienia się szeroko znanego oraz efektywnego, doustnego sterydu, takiego jak turinabol w suplemencie diety jest zerowe, lub tak bliskie zeru, że na jedno wychodzi.Jeśli t-bol znalazł się w odżywce z roku 2017, został tam umieszczony celowo, miał być sprzedawany jako steryd oraz reklamowany był w taki sposób, aby przyciągnąć potencjalnych nabywców, a nie zmylić przypadkowych co do prawdziwej zawartości.
Czy Jon Jones świadomie spożył t-bol?
Wracamy do pytania początkowego: „Jak prawdopodobne jest, że Jon Jones z premedytacją spożył t-bol?”. Po zaznajomieniu się z kontekstem, jasną wydaje się odpowiedź: „Bardzo prawdopodobne”.
Nie mogę się wypowiadać na temat nawyków suplementacyjnych Jonesa. Nie mogę poświadczyc o jego moralności lub jej braku ani o jego poglądach na temat etyki zażywania substancji wspomagających. Nie mogę, pomimo przeprowadzonego wywodu, z całą pewnością stwierdzić, że świadomie zażył turinabol. Mogę, jednakże, wspomóc się moją wiedzą w temacie „skażonych odżywek”, aby sformułować dwie pewne konkluzje:
1) Jest wielce nieprawdopodobne, żeby t-bol z nalazł się w suplemencie diety, a więc...
2) ...skoro t-bol znalazł się w odżywce, został tam umieszczony celowo, z premedytacją i prawdopodobnie reklamowany był w taki sposób, by przyciągnąć potencjalnych nabywców.
Z tych właśnie powodów wydaje mi się niebywałe, aby Jones miał używać wymówki o „skażonym suplemencie”. W połączeniu z obecnością dwóch dobrze znanych substancji, używanych „po cyklu” (PCT) podczas jego ostatniej wpadki – letrozolu i klomifenu – pozytywny test na t-bol obnaża Jonesa jako świadomego i wyrafinowanego użytkownika sterydów.
T-bol znany jest ze swoich właściwości zwiększających siłę oraz wytrzymałość oraz ze stosunkowo niewielkich ubocznych efektów androgenicznych i estrogenicznych: innymi słowy, powoduje wzrost zwartej masy mięśniowej wraz z wszelkimi korzyściami bez wysypki, wzdęcia itd. To steryd dla „inteligentnych”, w sensie, że nie wywołuje powszechnie znanych symptomów użycia oraz, aż do chwili obecnej, był trudny do wykrycia nawet przez nowoczesne testy antydopingowe.
Mamy więc osobnika, który najpierw oblał test na substancje używane „po cyklu”, następnie nie przeszedł badania na steryd anaboliczny o bardzo szczególnym zastosowaniu, które całkiem przypadkowo odpowiadała jego specyficznym potrzebom, a teraz twierdzi, że oba pozytywne wskazania wynikły z zanieczyszczenia odżywek (co, jak ustaliliśmy, jest mało prawdopodobne). Stąd moja opinia, że Jones Jones wiedział dokładnie, co bierze.
Fanowski wpis na forum BE.
„Zanieczyszczona odżywka” jako wymówka z punktu widzenia menedżera w branży suplementów diety.
Wstęp
Móglbym niemal położyć na szali własne życie, że to kolejna, zanieczyszczona odżywka.
Powyższy cytat pochodzi od Malki Kawy, agenta Jona Jonesa, który udzielił wywiadu portalowi MMAFighting.com. Oświadczenie Kawy to typowy żargon prasowy, zarówno w formie, jak i w treści: menedżer/agent sportowca poręcza za swego podopiecznego bez cienia wątpliwości i odpowiedzialność za wynik testu antydopingowego zrzuca na wszechobecne i wiecznie czychające „skażone odżywki”. W tym przypadku „zanieczyszczony suplement diety” wydawał się zawierać powszechnie znany, przyjmowany doustnie steryd turinabol (potocznie znany jako t-bol).
Żargon, czy nie, oświadczenie Kawy pozwala postawić interesujące pytanie: jakie są szanse spożycia „zakażonego suplementu” przez sportowca? Okazuje się, że pytanie samo w sobie rozwarstwia się. W grę wchodzi zarówno prawdopodobieństwo wystąpienia w odżywkach zanieczyszczonych surowców, jak i kontekst nabycia oraz przyjęcia odżywki, zawierającej te surowce. Celowo dzielę włos na czworo, aby zapewnić tło zarówno dla wątpliwych (jak wykażę) twierdzeń Jonesa z czysto mechanicznego, dotyczącego kontroli jakości, punktu widzenia, jak i rzucić trochę światła na możliwą linię obrony Jonesa, jakoby miał on spożyć świetnie znany steryd wraz z zakupioną wprost ze sklepowej półki odżywką.
Najpierw jednak parę słów o mnie. Pracuję jako menedżer wyższego szczebla w branży suplementów diety, obecnie jako jeden z głównych zarządzających (C-Suite, czyli np. CEO, CFO) dobrze znaną marką produktów żywienia sportowego (węższa kategoria suplementów diety, którą kojarzy się z hasłem „zanieczyszczona odżywka” – produkty spożywane przed treningiem, białka itp.). Pracuję w branżowej egzekutywie od ponad dekady, moja specjalizacja to dbanie o zgodność z regulacjami i przepisami prawa; stąd moja szczegółowa wiedza na temat procesów produkcji, zakresu badań, protokołów kontroli jakości itd., nie tylko dotycząca produktów mojej marki, ale i wielu innych.
Co to jest suplement diety?
Jako pracownika rzeczonego przemysłu często frustruje mnie beztroskie użycie terminu „suplement” w środowisku MMA oraz brawurowe wręcz szermowanie wymówką o „zanieczyszczonym suplemencie”, zarówno przez sportowców, jak i związanych z nimi ludzi. Nie o to chodzi, że możliwość skażenia to strachy na lachy – istnieje realne ryzyko zanieczyszczenia, w większości przypadków celowego, składnikami spoza listy substancji odżywczych – chodzi o to, że ignorancja i mentalność kliki skutecznie rozmywają problem: jeśli chcemy prowadzić rzeczową dyskusję na temat obecności zakazanych środków wspomagających w sporcie, musimy wiedzieć, co stanowi „suplement diety”.
Dyskusja rozpoczyna się właśnie w tym miejscu.
W Stanach Zjednoczonych rynek suplementów wcale nie jest „zderegulowany” w typowym znaczeniu tego słowa. Wyrób, dystrybucja oraz sprzedaż składników odżywczych oraz suplementów są, w rzeczy samej, regulowane przez FDA (The Food and Drug Administration) na podstawie ustawy o „Zdrowiu i Edukacji w połączeniu z Suplementami Diety”(DSHEA) oraz ustawy o „Żywności, Lekach i Kosmetykach”. Ta ostatnia definiuje składnik odżywczy jako:
A) Witaminę:
B) Minerał;
C) Zioło lub produkt roślinny;
D) Aminokwas;
E) Substancję dodatkową w ludzkiej diecie, używaną w celu wzbogacenie tejże;
F) Koncentrat, metabolit, komponent, wyciąg lub kombinacja któregolwiek z powyższych.
DSHEA natomiast definiuje „suplement diety” jako produkt (inny, niż tytoń), stworzony z myślą o wzbogaceniu diety, który zawiera lub składa się z co najmniej jednego z wyżej wymienionych, nie jest natomiast oznaczony jako zwykła żywność, ale „odżywka” czy też „suplement”. Dodatkowo, wszystkie składniki musiały być znane i obecne w żywieniu ludzi przed rokiem 1994.
Znamy więc definicję „legalnego” suplementu diety w świetle obowiązującego w Stanach Zjednoczonych prawa. FDA, w odróżnieniu od wielu innych podmiotów nadzorczych w Unii Europejskiej, Kanadzie czy w pewnym stopniu Australii – nie przeprowadza systematycznych badań skuteczności i bezpieczeństwa składników i suplementów diety przed ich wpuszczeniem na rynek. FDA zajmuje się dochodzeniami post hoc (po fakcie), w przypadku, gdy zachodzi podejrzenie o złamaniu przepisów.
Co powiedziawszy, FDA, choć czasem wolne w działaniu, w ciągu ostatnich 20 lat systematycznie usuwało z rynku składniki oraz odżywki stanowiące (według agencji) oczywiste zagrożenie dla zdrowia publicznego. W rezultacie, jeśli składnik (nie cała formuła, ale pojedynczy komponent) utrzymuje się na rynku przez okres pięciu lat i dłużej bez zastrzeżeń ze strony FDA, został prawdopodobnie uznany za bezpieczny w konsumpcji.
Piszę o tym wszystkim, aby nakreślić obraz stanu regulacji dotyczących suplementów w USA: dość mętny,ale mieszczący się gdzieś pomiędzy Dzikim Zachodem, o którym trąbią alarmistyczni politycy a klinicznie uporządkowanym rynkiem w Unii Europejskiej czy Kanadzie. W związku z tym w USA znaleźć można zarówno produkty, jak i producentów z obydwóch krańców spektrum. Od prestiżowych marek, wytwarzających swoje produkty we własnych zakładach zgodnie z wysokimi standardami cGMP (certified goods manufacturing process) z użyciem najwyższej jakości składników, pozyskiwanych od sprawdzonych dostawców, do dzieciaków w piwnicy, zamawiających nadruki od VistaPrint oraz surowce z anonimowych źródeł w Internecie.
Wobec braku szczegółowych statutów prawa, które byłyby potwierdzone w procesach sądowych, wszelkie marki odżywek podlegają swoistej autoregulacji – poprzez zagrożenie możliwą ingerencją FDA oraz presją ze strony konsumentów – a nie przez odgórnie narzucone przepisy. W większości przypadków ta metoda się sprawdza; ogromna większość suplementów diety, zakupionych poprzez znanych dostawców (Amazon, WalMart, RiteAid, Bodybuilding.com) zawiera składniki, których nieszkodliwość poparta jest solidnymi danymi.
Ryzyko zanieczyszczenia komponentami niespożywczymi jest w związku z powyższym marginalne: chodzi o nowe lub mało znane marki, sprzedawane głównie poprzez transakcje internetowe przez jednostki wyzbyte skrupułów, handlujące suplementami, które albo zostały skażone celowo albo produkowane są bez zachowania reguł bezpieczeństwa. W świetle tej wiedzy, jak prawdopodobne jest, że steryd taki jak t-bol znalazł się w odżywce? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie.
Sterydy w odżywkach
Jestem realistą. Zdaję sobie sprawę, że 90% uyżytkowników, czytających niniejszy tekst zadaje sobie pytanie: „Jak prawdopodobne jest, że Jon Jones spożył t-bolt przypadkowo?”. Skrótowa odpowiedź brzmi: jest to niezbyt prawdopodobne.
Kluczowy jest kontekst. Pozwólcie, że opiszę prawdopodobieństwo „przypadkowej” wpadki Jonesa poprzez wprowadzenie do historii sterydów w odżywkach.
Mimo, że poprawka do Ustway o Substancjach Kontrolowanych z roku 1990 wykluczyła anaboliczne i androgeniczne sterydy (AAS) z obrotu masowego oraz sklasyfikowała je jako przynależne do III Schematu Regulacji (najsurowszego – koper), została ona napisana z punktu widzenia połączenia komponentów – innymi słowy, tylko sterydy opisane w ustawie zostały objęte regulacją. Niektóre ich składniki nie znalazły się na czarnej liście, a więc wciąż można było legalnie je sprzedawać.
Biznesmeni i chemicy dostrzegli lukę: można było zakontraktować (głównie chińskich) producentów, którzy zajęliby się wyrobem substancji, których skład nie został wyszczególniony w poprawce z 1990 roku. Już we wczesnych latach 90-tych tak zwane „sterydy designerskie” oraz ich pochodne (prohormony) były szeroko dostępne u powszechnie znanych dostawców, jak GNC (amerykańska firma „z tradycjami”, zajmująca się sprzedażą wszeliego rodzaju „zdrowotnych” specyfików). Każdy, kto wstąpił do firmowego sklepu GNC mógł nabyć nierozrzedzone, w pełni efektywne sterydy, takie same, jakich używali i wciąż używają sportowcy – bez żadnej wiedzy, co kupuje i spożywa.
Wraz z „Ustawą o Obrocie Sterydami Anabolicznymi” z roku 2004 wybił dzwon dla sterydów w odżywkach: senatorowie Biden i Hatch wprowadzili poprawki do poprzedniej ustawy, która objęła w związku z tym uprzednio pominięte sterydy oraz ich pochodne. Bliźniacza regulacja z roku 2014 („Designer Anabolic Steroid Control Act”) była już gwoździem do trumny.
Mimo, że zarówno po roku 2004, jak i 2014 istniały i istnieją firmy, które mają w swoich ofertach zakazane składniki – dzięki współpracy z producentami z Chin – to opierają się one na jednym z dwóch biznesplanów:
1) W początkowej fazie istnienia ogłaszają wszem i wobec fakt stosowania w procesie produkcji nielegalnych substancji, często poprzez użycie oczywistej gry słów i synonimów, przyciągają klientów i... odstępują od złych praktyk, zanim ściągną na siebie gniew FDA.
2) W początkowej fazie istnienia ogłaszają wszem i wobec fakt stosowania w procesie produkcji nielegalnych substancji, często poprzez użycie oczywistej gry słów i synonimów, przyciągają klientów i... zamykają interes po szybkim zarobku.
W obydwu przypadkach są to firmy o szczątkowym znaczeniu na rynku. Warto pamiętać, że nawet przed rokiem 2014, katastrofalna dla branży seria pozwów oraz związane z nimi wielomilionowe odszkodowania, które dotknęły producentów, zakontraktowanych wytwórców oraz szanowanych dystrybutorów (GNC, Vitamin Shoppe) zainicjowała ruchy w kierunku jeszcze głębszej samoregulacji. Handlowcy i dystrybutorzy zaczęli wymagać od marek dowodów na poparcie twierdzeń, zawartych w listach składników produktów oraz na efektywność i nieszkodliwość formuł, żeby uchronić się przed ryzykiem; również marki, wyczuwając zmianę nastawienia prawodawców, rozpoczęły ujawnianie komponentów swoich produktów zamiast zasłaniać się „tajemnicą handlową”.
Dzięki zaistnieniu bliźniaczych ustaw, dotyczących sterydów oraz procesowi samokontroli branży mozna stwierdzić: w roku 2017 prawdopodobieństwo pojawienia się szeroko znanego oraz efektywnego, doustnego sterydu, takiego jak turinabol w suplemencie diety jest zerowe, lub tak bliskie zeru, że na jedno wychodzi.Jeśli t-bol znalazł się w odżywce z roku 2017, został tam umieszczony celowo, miał być sprzedawany jako steryd oraz reklamowany był w taki sposób, aby przyciągnąć potencjalnych nabywców, a nie zmylić przypadkowych co do prawdziwej zawartości.
Czy Jon Jones świadomie spożył t-bol?
Wracamy do pytania początkowego: „Jak prawdopodobne jest, że Jon Jones z premedytacją spożył t-bol?”. Po zaznajomieniu się z kontekstem, jasną wydaje się odpowiedź: „Bardzo prawdopodobne”.
Nie mogę się wypowiadać na temat nawyków suplementacyjnych Jonesa. Nie mogę poświadczyc o jego moralności lub jej braku ani o jego poglądach na temat etyki zażywania substancji wspomagających. Nie mogę, pomimo przeprowadzonego wywodu, z całą pewnością stwierdzić, że świadomie zażył turinabol. Mogę, jednakże, wspomóc się moją wiedzą w temacie „skażonych odżywek”, aby sformułować dwie pewne konkluzje:
1) Jest wielce nieprawdopodobne, żeby t-bol z nalazł się w suplemencie diety, a więc...
2) ...skoro t-bol znalazł się w odżywce, został tam umieszczony celowo, z premedytacją i prawdopodobnie reklamowany był w taki sposób, by przyciągnąć potencjalnych nabywców.
Z tych właśnie powodów wydaje mi się niebywałe, aby Jones miał używać wymówki o „skażonym suplemencie”. W połączeniu z obecnością dwóch dobrze znanych substancji, używanych „po cyklu” (PCT) podczas jego ostatniej wpadki – letrozolu i klomifenu – pozytywny test na t-bol obnaża Jonesa jako świadomego i wyrafinowanego użytkownika sterydów.
T-bol znany jest ze swoich właściwości zwiększających siłę oraz wytrzymałość oraz ze stosunkowo niewielkich ubocznych efektów androgenicznych i estrogenicznych: innymi słowy, powoduje wzrost zwartej masy mięśniowej wraz z wszelkimi korzyściami bez wysypki, wzdęcia itd. To steryd dla „inteligentnych”, w sensie, że nie wywołuje powszechnie znanych symptomów użycia oraz, aż do chwili obecnej, był trudny do wykrycia nawet przez nowoczesne testy antydopingowe.
Mamy więc osobnika, który najpierw oblał test na substancje używane „po cyklu”, następnie nie przeszedł badania na steryd anaboliczny o bardzo szczególnym zastosowaniu, które całkiem przypadkowo odpowiadała jego specyficznym potrzebom, a teraz twierdzi, że oba pozytywne wskazania wynikły z zanieczyszczenia odżywek (co, jak ustaliliśmy, jest mało prawdopodobne). Stąd moja opinia, że Jones Jones wiedział dokładnie, co bierze.