Bóg sportu
Oplot Challenge Heavyweight
Inba po KSW jakby trochę opadła więc spróbuję jeszcze trochę ją podsycić. Mam nadzieję, że się uda
A poważniej - jestem ciekaw czy też macie podobne odczucia i przemyślenia?
Od razu wrzucę też: TL;DR i #nikogo #zamykam żeby wyręczyć niektórych użytkowników
KSW ma Raka(?)
Namiot po Cyrku Bólu został zwinięty. Potok niezliczonych analiz poszczególnych walk oraz całej gali zaczął płynąć jeszcze zanim ostatni widzowie zdążyli go opuścić. Nie ma sensu dodatkowo zasilać tego strumienia - kto się zna, ten się już wypowiedział. Gorzej, że ci, którzy się nie znają również to zrobili, jak zawsze bardzo ochoczo. Ja sobie odpuszczę i skupię się na bardziej globalnym spojrzeniu na działania największej organizacji MMA w Polsce. I na tym, co mnie męczy.
Moje zamiłowanie do sztuk walki rozpoczęło się od boksu, którym interesuję się do dzisiaj. Nie będę robił z siebie prekursora MMA, a tytuł Boga tej dyscypliny w Polsce należy przecież niepodzielnie do Mirosława Oknińskiego, więc na to miejsce również nie wskoczę. Mieszanym sztukom walki przyglądam się z dużą uwagą od momentu Wielkiego Wybuchu, czyli debiutu Pudziana w KSW. Wcześniej temat tej dyscypliny znałem pobieżnie - wiedziałem co to Pride, kim jest Reem, Hendo, Sonnen czy nawet Khalidov, ale niewiele ponad to. Oglądałem highlighty, czasami wpadła przypadkiem jakaś gala, nie przypuszczałem jednak absolutnie, że kiedyś będę regularnie zarywał dla MMA noce.
Ta drobna retrospekcja stanowiła swego rodzaju wstęp do głównej myśli niniejszego tekstu. Od pamiętnego momentu okopania Najmana przez Pudziana (pamiętacie jeszcze te jego buty?) obejrzałem na żywo wszystkie gale KSW. Zainteresowanie rosło z każdym kolejnym eventem, poznawałem nowych zawodników, nadrabiałem zaległości i archiwalne gale, prehistorię tej dyscypliny aż do czasów, kiedy Różal nie wyglądał jeszcze jakby zjadał kozły nad stawem przy pełni księżyca. Kiedy już na poważnie się wkręciłem, doszło regularne śledzenie potentatów zagranicznych, na każdą kolejną galę KSW czekałem jak dziecko na gwiazdkę. I tak było przez lata. Do czasu. Dziś nie jestem już dzieckiem i nie czekam na nadejście Świąt. Utraciły swoją magię i przestały mnie jarać. Przy okazji Cyrku Bólu poczułem dokładnie to samo. Nie czekałem na tę galę tak jak na poprzednie. Nie było emocji już w tygodniu poprzedzającym, wielkiego oczekiwania na sobotni wieczór, oglądania konferencji i wywiadów. Po prostu coś się jakby wypaliło.
Gala numer 37 miała być (i podobno była) ze wszech miar rekordowa dla KSW. Najszybsza sprzedaż biletów, największe wpływy z PPV etc. Panowie Kawulski i Lewandowski mogliby długo wymieniać listę "naj". Tylko czy ta gala rzeczywiście była najlepsza? Pod względem emocji dla mnie na pewno nie.
Na pewno nie wystąpił u mnie ogólny przesyt MMA. Na wielkie gale UFC nadal czekam na kilka dni przed nimi. Mniejsze śledzę w miarę możliwości. UFC organizuje kilkadziesiąt większych eventów w ciągu roku i nadal nie mam dość, KSW robi cztery a i tak przestaje budzić moje uprzednie zainteresowanie.
Dlaczego tak jest? Boska teoria jest następująca - ja dorosłem i dojrzałem jako fan mieszanych sztuk walki, a Konfrontacja nadal pozostała w miejscu i zwraca się do tego samego targetu, co dziesięć lat temu. Na dodatek w taki sam sposób. Teoretycznie KSW również ewoluuje, zwiększa budżet, zasięg i rozmach swoich imprez. Właściciele federacji robią wiele aby przyciągnąć nowych fanów i niewątpliwie są w tym skuteczni, choć używają wątpliwych metod. Najnowsza z nich to zainfekowanie organizacji rakiem. Popkiem Rakiem, idolem młodocianych buntowników, którzy mają stanowić zaplecze nowej fali odbiorców KSW. Bardzo fajnie, tylko, że warto byłoby pomyśleć również o tych starych odbiorcach. Odbiorcach, którzy dostają od jakiegoś czasu wciąż ten sam kotlet, który przy każdym kolejnym podgrzaniu jest coraz mniej smaczny.
KSW zaczęło zjadać swój ogon. Spójrzmy na zawodników - jaka nastąpiła zmiana pokoleniowa w UFC. Oczywiście nadal walczy kilku dinozaurów, którzy prawdopodobnie rozpoczynali swoje kariery w walkach na maczugi. Dana i ekipa generują jednak ciągle nowe postacie, jedne się utrzymują, inne nie ale rotacja jest stała. W KSW stała jest natomiast obsada walk wieczoru. I to od wielu lat. Tacy Borys czy Gamer nie są moim zdaniem skonsumowani nawet w połowie swoich potencjałów. Otwarcia gal również stały się do siebie bardzo podobne i gdzieś utraciły swój power. Przypomnijcie sobie mój jest ten kawałek podłogi, kiedy duet K&L w kapitalny i sugestywny sposób dał światu do zrozumienia gdzie mają wszystkich konkurentów i że polski rynek MMA należy do nich a nie jakichś UFC czy innych FENów. W sobotę w Krakowie była krasnoludzka wersja Kasty, gość na szczudłach i akrobatka na linach. Czekałem na wjazd Pudziana i Popka na tygrysach albo chociaż kobietę z brodą, ale Cris Cyborg miała pewnie akurat jakieś zobowiązania wobec UFC.
Tekst nie ma na celu hejtowania KSW i nie chciałbym żeby został w ten sposób odebrany, choć pewnie i tak będzie. Naprawdę trzymam kciuki za Martina Lewandowskiego, Macieja Kawulskiego a nawet Wojsława Rysiewskiego (byle tylko nie udzielał wywiadów). Mam dla Nich szacunek za to co stworzyli i chciałbym po prostu nadal wyczekiwać gal KSW. Przydałoby się tylko trochę przestać robić z ludzi głupów na każdym kroku. Polecam przeczytać wywiad z Martinem w Forbesie. Kierunki i wizje rozwoju organizacji, które roztacza są bardzo ciekawe. Brzmią nieprawdopodobnie i mam wrażenie, że czytam podobne deklaracje już nie pierwszy raz ale może rzeczywiście KSW wypłynie tym razem na szerokie, międzynarodowe wody. Na pewno nie uda się jednak tego zrobić na grzbiecie Raka.
A poważniej - jestem ciekaw czy też macie podobne odczucia i przemyślenia?
Od razu wrzucę też: TL;DR i #nikogo #zamykam żeby wyręczyć niektórych użytkowników
KSW ma Raka(?)
Namiot po Cyrku Bólu został zwinięty. Potok niezliczonych analiz poszczególnych walk oraz całej gali zaczął płynąć jeszcze zanim ostatni widzowie zdążyli go opuścić. Nie ma sensu dodatkowo zasilać tego strumienia - kto się zna, ten się już wypowiedział. Gorzej, że ci, którzy się nie znają również to zrobili, jak zawsze bardzo ochoczo. Ja sobie odpuszczę i skupię się na bardziej globalnym spojrzeniu na działania największej organizacji MMA w Polsce. I na tym, co mnie męczy.
Moje zamiłowanie do sztuk walki rozpoczęło się od boksu, którym interesuję się do dzisiaj. Nie będę robił z siebie prekursora MMA, a tytuł Boga tej dyscypliny w Polsce należy przecież niepodzielnie do Mirosława Oknińskiego, więc na to miejsce również nie wskoczę. Mieszanym sztukom walki przyglądam się z dużą uwagą od momentu Wielkiego Wybuchu, czyli debiutu Pudziana w KSW. Wcześniej temat tej dyscypliny znałem pobieżnie - wiedziałem co to Pride, kim jest Reem, Hendo, Sonnen czy nawet Khalidov, ale niewiele ponad to. Oglądałem highlighty, czasami wpadła przypadkiem jakaś gala, nie przypuszczałem jednak absolutnie, że kiedyś będę regularnie zarywał dla MMA noce.
Ta drobna retrospekcja stanowiła swego rodzaju wstęp do głównej myśli niniejszego tekstu. Od pamiętnego momentu okopania Najmana przez Pudziana (pamiętacie jeszcze te jego buty?) obejrzałem na żywo wszystkie gale KSW. Zainteresowanie rosło z każdym kolejnym eventem, poznawałem nowych zawodników, nadrabiałem zaległości i archiwalne gale, prehistorię tej dyscypliny aż do czasów, kiedy Różal nie wyglądał jeszcze jakby zjadał kozły nad stawem przy pełni księżyca. Kiedy już na poważnie się wkręciłem, doszło regularne śledzenie potentatów zagranicznych, na każdą kolejną galę KSW czekałem jak dziecko na gwiazdkę. I tak było przez lata. Do czasu. Dziś nie jestem już dzieckiem i nie czekam na nadejście Świąt. Utraciły swoją magię i przestały mnie jarać. Przy okazji Cyrku Bólu poczułem dokładnie to samo. Nie czekałem na tę galę tak jak na poprzednie. Nie było emocji już w tygodniu poprzedzającym, wielkiego oczekiwania na sobotni wieczór, oglądania konferencji i wywiadów. Po prostu coś się jakby wypaliło.
Gala numer 37 miała być (i podobno była) ze wszech miar rekordowa dla KSW. Najszybsza sprzedaż biletów, największe wpływy z PPV etc. Panowie Kawulski i Lewandowski mogliby długo wymieniać listę "naj". Tylko czy ta gala rzeczywiście była najlepsza? Pod względem emocji dla mnie na pewno nie.
Na pewno nie wystąpił u mnie ogólny przesyt MMA. Na wielkie gale UFC nadal czekam na kilka dni przed nimi. Mniejsze śledzę w miarę możliwości. UFC organizuje kilkadziesiąt większych eventów w ciągu roku i nadal nie mam dość, KSW robi cztery a i tak przestaje budzić moje uprzednie zainteresowanie.
Dlaczego tak jest? Boska teoria jest następująca - ja dorosłem i dojrzałem jako fan mieszanych sztuk walki, a Konfrontacja nadal pozostała w miejscu i zwraca się do tego samego targetu, co dziesięć lat temu. Na dodatek w taki sam sposób. Teoretycznie KSW również ewoluuje, zwiększa budżet, zasięg i rozmach swoich imprez. Właściciele federacji robią wiele aby przyciągnąć nowych fanów i niewątpliwie są w tym skuteczni, choć używają wątpliwych metod. Najnowsza z nich to zainfekowanie organizacji rakiem. Popkiem Rakiem, idolem młodocianych buntowników, którzy mają stanowić zaplecze nowej fali odbiorców KSW. Bardzo fajnie, tylko, że warto byłoby pomyśleć również o tych starych odbiorcach. Odbiorcach, którzy dostają od jakiegoś czasu wciąż ten sam kotlet, który przy każdym kolejnym podgrzaniu jest coraz mniej smaczny.
KSW zaczęło zjadać swój ogon. Spójrzmy na zawodników - jaka nastąpiła zmiana pokoleniowa w UFC. Oczywiście nadal walczy kilku dinozaurów, którzy prawdopodobnie rozpoczynali swoje kariery w walkach na maczugi. Dana i ekipa generują jednak ciągle nowe postacie, jedne się utrzymują, inne nie ale rotacja jest stała. W KSW stała jest natomiast obsada walk wieczoru. I to od wielu lat. Tacy Borys czy Gamer nie są moim zdaniem skonsumowani nawet w połowie swoich potencjałów. Otwarcia gal również stały się do siebie bardzo podobne i gdzieś utraciły swój power. Przypomnijcie sobie mój jest ten kawałek podłogi, kiedy duet K&L w kapitalny i sugestywny sposób dał światu do zrozumienia gdzie mają wszystkich konkurentów i że polski rynek MMA należy do nich a nie jakichś UFC czy innych FENów. W sobotę w Krakowie była krasnoludzka wersja Kasty, gość na szczudłach i akrobatka na linach. Czekałem na wjazd Pudziana i Popka na tygrysach albo chociaż kobietę z brodą, ale Cris Cyborg miała pewnie akurat jakieś zobowiązania wobec UFC.
Tekst nie ma na celu hejtowania KSW i nie chciałbym żeby został w ten sposób odebrany, choć pewnie i tak będzie. Naprawdę trzymam kciuki za Martina Lewandowskiego, Macieja Kawulskiego a nawet Wojsława Rysiewskiego (byle tylko nie udzielał wywiadów). Mam dla Nich szacunek za to co stworzyli i chciałbym po prostu nadal wyczekiwać gal KSW. Przydałoby się tylko trochę przestać robić z ludzi głupów na każdym kroku. Polecam przeczytać wywiad z Martinem w Forbesie. Kierunki i wizje rozwoju organizacji, które roztacza są bardzo ciekawe. Brzmią nieprawdopodobnie i mam wrażenie, że czytam podobne deklaracje już nie pierwszy raz ale może rzeczywiście KSW wypłynie tym razem na szerokie, międzynarodowe wody. Na pewno nie uda się jednak tego zrobić na grzbiecie Raka.