Follow along with the video below to see how to install our site as a web app on your home screen.
Note: This feature may not be available in some browsers.
Wiersz biały?Lambert, Lambert
Ty chuju.
FraszkaWiersz biały?![]()
PoezjaGłupio wyszło
Dźwięk skrzypiących schodów zwiastował nadchodzącą katastrofę. Dwóch mężczyzn przypominających Bolka i Lolka pokonywało kolejne stopnie. Ten chudszy poruszał się cicho, niczym jaguar w amazońskiej puszczy, lecz ten grubszy z trudem walczył z grawitacją, dysząc przy każdym kroku, a drewniany schody protestowały przeciwko przeciążeniom jakimi były poddawane, wydając żałosne dźwięki.
- Mogłeś zaparkować pod drzewem. Jest kurewsko gorąco – rzekł Chudszy.
- Ostatnio, gdy stanąłem pod drzewem, gołębie nasrały mi przez szyberdach. Więcej tak nie zaparkuję. – Odparł Grubszy.
- Przecież możesz zamknąć szyberdach.
- Nie mogę, nie mam klimatyzacji. Auto się nagrzeje i będzie jak w saunie.
- Ale właśnie zaparkowałeś centralnie na słońcu!
- No właśnie – podsumował Grubszy.
Nim Chudszy zdążył przeanalizować ostatnią wymianę zdań, mężczyźni dotarli na pierwsze piętro leciwej kamienicy i zatrzymali się przed drzwiami do jednego z mieszkań.
- Gotowy? – zapytał Grubszy.
- Wjeżdżamy, rozjeżdżamy, wyjeżdżamy!
- No to let’s go!
Chudszy założył czapkę dzielnicowego i stanął przed judaszem. Obaj byli zgodni, że postać policjanta prawdopodobnie skłoni ofiarę do otwarcia drzwi.
Mężczyzna o rzednących rudach włosach i gęstym zaroście w kolorze rdzy pisał kolejny post na forum, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Ubrany jedynie w rozpięty czerwony szlafrok i białe bokserki wstał od biurka, podszedł do drzwi i spojrzał przez judasza.
Gdy zobaczył zniekształconą przez szkoło twarz policjanta, aż zamrugał oczami. Na raz zerwał się gwałtownie, podbiegł do biurka, chwycił ciepłą jeszcze fifkę i cisnął ją przez otwarte drzwi do niedużego balkonu. Mężczyzna nie mógł już tego zobaczyć, ale fifka poszybowała w dół wlatując przez otwarty szyberdach samochodu zaparkowanego pod kamienicą.
Zapach wciąż unosił się w powietrzu. Spanikowany mężczyzna otworzył wszystkie okna zaczął machać rękami w próbie pozbycia się gryzącego zapachu palonej trawy. W akcie desperacji wyciągnął z szuflady flakonik Copacabany i spryskał pomieszczenie.
Rozległo się koleje pukanie. Mężczyzna uznał, że zapach narkotyku nie jest już wyczuwalny. Otworzył drzwi.
- Dzień dobry. W czym mogę…
Nim zdążył dokończyć zdanie, przebieraniec popchnął go i wraz ze swoim towarzyszem wparowali do środka. Grubszy zamknął drzwi na zasuwę. Rudy spoglądał to na jednego, to na drugiego, mrugając gwałtownie oczami, nic nie rozumieją.
- Panowie, to jakaś fatalna pomyłka.
Chudszy i Grubszy przyglądali się Rudemu.
- Nie tak go sobie wyobrażałem – rzekł Chudszy, po czym zdjął czapkę policjanta i rzucił ją w kąt.
- Nie jesteście z policji!
- Oczywiście, że nie, zasrańcu. Jesteśmy z Cohones! – Rzekł Chudszy i zaczął się śmiać.
- Z Cohones… - powtórzył szeptem Rudy i zaczął gorączkowo przypominać sobie wszystkie konflikty na forum.
- Co tu tak śmierdzi? – zapytał Grubszy, krzywiąc usta w grymasie.
- Jakby ktoś całe mieszkanie Copacabną wypierdolił – zauważył Chudszy.
- Ty, spójrz na niego – rzekł Grubszy. – Wygląda jak podróbka Conora!
- Nawet jest tak samo rudy, haha – zaśmiał się Chudszy.
- Czego chcecie? – przerwał im Rudy.
- Poczynić małą zemstę! – odparł Grubszy, po czym z niespotykaną szybkością zasymulował zejście do nóg Rudego. Ten dał się oszukać, wiedziony instynktem prawdziwego fana MMA wykonał sprawla. Niestety, zaczepił nogami o masywne krzesło, które z głuchym łoskotem zwaliło się na niego uderzając go z całą swą mocą w lędźwie.
Chudszego tak rozbawiła ta sytuacja, że nie mógł złapać tchu ze śmiechu. Grubszy zaś pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Bierzmy się do roboty – rzekł, po czym wyjął srebrną płócienną taśmę klejącą i owinął nią kończyny zwijającego się z bólu Rudego. Na wszelki wypadek, Grubszy zakleił mu też usta.
W międzyczasie chudszy opanował spazmy śmiechu i zaczął przeszukiwać komputer Rudego.
Grubszy rozejrzał się po pomieszczeniu. Była to jednopokojwa kowalerka z aneksem kuchennym. Na ścianach wisiały plakaty Conora McGregora.
- Coś mi tu nie pasuje – rzekł Grubszy.
- Chodzi o tego Conora na ścianach? Gdyby wisiał tu Gamer, to by dopiero nie pasowało, haha! – Odparł Chudszy, nie podnosząc wzroku znad monitora.
- Jest! – krzyknął Grubszy i podszedł do lodówki.
Mężczyzna otworzył drzwi z których spoglądały na niego naklejki z Irlandzkim mistrzem.
- Hummus, kalafior, marchewka, jarmuż, tofu. Co jest do kurwy?
- Pewnie weganin – odparł Chudszy. – Pasuje mi do jego profilu.
- Ja pierdole, nie dość, że hejter i nienawistnik, to jeszcze kulinarny zboczeniec – Grubszy pokręcił głową. – O kurwa! Jednak nie! Jest kiełbasa!
Rudy zaczął wić się i szarpać próbując się uwolnić. Nie dając rady, spróbował krzyczeć, lecz nie mógł wydobyć słów przez zaklejone usta.
- Ha ha, pewnie podjadasz w tajemnicy przed dupą, która zmusza cię do żarcia zieleniny – rzekł Grubszy po czym odgryzł duży kawałek. – Dziwna jakaś, ale dobra. – Dodał.
Rudy patrzył przerażonym wzrokiem jak jego oprawca zjada pętko kiełbasy.
- Ty, Szplin! Dawaj! Jest katalog Prywatne!
Grubszy czym prędzej podszedł.
Ku uciesze intruzów, katalog zawierał nagie zdjęcia atrakcyjnej kobiety w niedwuznacznych pozycjach.
- Ty, Roshi, niezła jest! Kto by, kurwa, pomyślał, że Navio taką sunię sobie wyrwie?!
Roshi pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Biorę te foty. Cohones ucieszy się na ten widok.
Szplin odwrócił się do Navio i wskazał na niego pętkiem.
- Widzisz? Warto było tak wszystkich wkurwiać? Będziesz miał nauczkę. Roshi zaraz zaloguje się na twoje konto na Cohones i przyzna się w twoim imieniu, że tak naprawdę Gamer bardzo ci się podoba, że masz jego plakat nad łóżkiem, ale nienawidzisz go jednocześnie, bo odrzucił twoje awanse w szkole średniej. Będziesz skończony, ha ha! – Szplin wziął kolejny kęs kiełbasy.
Navio patrzył na niego wytrzeszczonymi oczami. Po chwili znowu zaczął się rzucać, jednocześnie usiłują coś krzyczeć.
- Yyy Szplin… Odłóż tą kiełbasę. – Rzekł niepewnym głosem Roshi.
Szplin momentalnie się odwrócił. Na monitorze ujrzał dziewczynę Navio zabawiającą pętkiem Podwawelskiej. Cała trójka wpatrywała się w monitor w złowrogiej ciszy.
Z grymasem obrzydzenia na twarzy Szplin odwrócił się do Navio.
- Wy chore pojeby! Banda, kurwa, zboczeńców! Przecież ja cię zapierdole!
Szplin rzucił się na Navio okładając go po głowie i twarzy podwawelską. Mając spętane ręce ofiara nie mogła się bronić. Każdemu uderzeniu towarzyszył zatrważający dźwięk plaśnięcia. W końcu kiełbasa się urwała, a duży jej fragment potoczył się środkiem pokoju. Navio skulił się do pozycji embrionalnej łkając po cichu. Na jego czole pozostał gruba, czerwona pręga.
Roshi poklepał Szplina po plecach.
- Już dobrze. Zróbmy co mamy zrobić i spieprzajmy stąd. Na kompie nie ma nic poza fotkami tej laski i Conora.
- Dobra, loguj się na Cohones i wracajmy. Zaraz się chyba porzygam.
Roshi otworzył przeglądarkę i wpisał Cohones. Na szczęście logowanie odbyło się automatycznie.
- Ty, zobacz ile ma postów! A co on jest, kurwa, moderatorem?! – Roshi powiedział podniesionym głosem.
Szplin nachylił się na monitorem żeby przyjrzeć się z bliska.
- Ja jebie, Roshi, patrz! – Wskazał palcem na nick użytkownika.
Baju.
- O kurwa – podsumował Roshi.
- Ja pierdolę - dodał Szplin.
Obaj powoli odwrócili się sami nie wiedząc do kogo. Rudy patrzył na nich oczami pełnymi nienawiści. Roshi podszedł i delikatnie odkleił taśmę z jego ust.
Przez chwilę wszyscy mierzyli się wzrokiem.
W końcu Roshi zapytał pierwszy:
- Baju, to Ty?
- Tak, do kurwy! Skąd pomysł, że jestem jakimś, kurwa, Navio?! I jak zdobyliście adres?!
- Dobra, Baju, nie wkurwiaj się tak. Zaszła pomyłka. Roshi znalazł jakichś Ukraińskich hakerów, którzy potrafią namierzyć adres po IP za parę hrywien. – Rzekł Szplin.
- No głupio wyszło, nie ma co ściemniać – dodał Roshi.
- Głupio, kurwa, wyszło?! Myślicie, że to wszystko załatwi? Wezwę tu zaraz policje!
- Spokojnie, Baju. Od razu policje. Przecież nic się w gruncie rzeczy nie stało. – Rzekł Szplin.
- Nie stało?! Wy… Wy… Jak możecie?! Wypierdolę was z Cohones, dranie!
- No i już cię nie lubię – Roshi odpowiedział poważnym głosem.
- Uwolnijcie mnie! W tym momencie! – Baju krzyczał leżąc na podłodze.
Szplin wziął nóż kuchenny i przeciął taśmę na kończynach Baju. Ten wstał rozmasowując przeguby.
- Idę na policję. Pójdziecie siedzieć za taki numer.
- Chyba Bóg cię opuścił, jeśli myślisz, że Ci pozwolimy - powiedział Roshi.
Szplin szybko zagrodził mu drogę do drzwi.
Baju gorączkowo rozejrzał się po pokoju. Wzrok wszystkich padł na otwarte drzwi balkonowe.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Baju rzucił się na przód, a poły jego czerwonego szlafroka rozeszły się niczym peleryna Supermana. Szplin rzucił się za nim ułamek sekundy potem. Być może udałoby mu się pochwycić Baju, ale nieszczęściem swoim nadepnął na zgubiwszy wcześniej kawałek podwawelskiej, poślizgnął się i wyłożył jak długi. Roshi natomiast wiedząc, że nie ma szans złapania uciekiniera chwycił za laptopa i cisnął nim w Baju.
Moderator właśnie przechodził przez barierkę balkonową kiedy w plecy trafił go masywny komputer. Mężczyzna stracił równowagę i spadł na dół. Po pełnej napięcia ciszy do Szplina i Roshiego dotarł charakterystyczny odgłos upadku.
Obaj przełknęli ślinę i powoli wyszli na balkon wyglądając za barierkę.
Baju spadł głową w dół wpadając wprost przez szyberdach do samochodu Szplina. Dach jego auta wgniótł się o dobre pół metra. Moderator wyglądał na żywego, lecz w porwanym szlafroku i samej bieliźnie nie prezentował się najlepiej.
Mężczyźni prze chwilę kompletowali ten obraz. W końcu Roshi rzekł:
- Mówiłem żebyś zaparkował pod drzewem.
Od autora: Chłopaki, jesteście w tym opowiadaniu dlatego, że Was lubię i szanuję. Bez Was Cohones nie miało by cohones.![]()
Nie dość że prezes Respectones MMA Federation, czołowej federacji na świecie to jeszcze pisarz, nie mylić z poetą KawulinhoGłupio wyszło
Dźwięk skrzypiących schodów zwiastował nadchodzącą katastrofę. Dwóch mężczyzn przypominających Bolka i Lolka pokonywało kolejne stopnie. Ten chudszy poruszał się cicho, niczym jaguar w amazońskiej puszczy, lecz ten grubszy z trudem walczył z grawitacją, dysząc przy każdym kroku, a drewniany schody protestowały przeciwko przeciążeniom jakimi były poddawane, wydając żałosne dźwięki.
- Mogłeś zaparkować pod drzewem. Jest kurewsko gorąco – rzekł Chudszy.
- Ostatnio, gdy stanąłem pod drzewem, gołębie nasrały mi przez szyberdach. Więcej tak nie zaparkuję. – Odparł Grubszy.
- Przecież możesz zamknąć szyberdach.
- Nie mogę, nie mam klimatyzacji. Auto się nagrzeje i będzie jak w saunie.
- Ale właśnie zaparkowałeś centralnie na słońcu!
- No właśnie – podsumował Grubszy.
Nim Chudszy zdążył przeanalizować ostatnią wymianę zdań, mężczyźni dotarli na pierwsze piętro leciwej kamienicy i zatrzymali się przed drzwiami do jednego z mieszkań.
- Gotowy? – zapytał Grubszy.
- Wjeżdżamy, rozjeżdżamy, wyjeżdżamy!
- No to let’s go!
Chudszy założył czapkę dzielnicowego i stanął przed judaszem. Obaj byli zgodni, że postać policjanta prawdopodobnie skłoni ofiarę do otwarcia drzwi.
Mężczyzna o rzednących rudach włosach i gęstym zaroście w kolorze rdzy pisał kolejny post na forum, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Ubrany jedynie w rozpięty czerwony szlafrok i białe bokserki wstał od biurka, podszedł do drzwi i spojrzał przez judasza.
Gdy zobaczył zniekształconą przez szkoło twarz policjanta, aż zamrugał oczami. Na raz zerwał się gwałtownie, podbiegł do biurka, chwycił ciepłą jeszcze fifkę i cisnął ją przez otwarte drzwi do niedużego balkonu. Mężczyzna nie mógł już tego zobaczyć, ale fifka poszybowała w dół wlatując przez otwarty szyberdach samochodu zaparkowanego pod kamienicą.
Zapach wciąż unosił się w powietrzu. Spanikowany mężczyzna otworzył wszystkie okna zaczął machać rękami w próbie pozbycia się gryzącego zapachu palonej trawy. W akcie desperacji wyciągnął z szuflady flakonik Copacabany i spryskał pomieszczenie.
Rozległo się koleje pukanie. Mężczyzna uznał, że zapach narkotyku nie jest już wyczuwalny. Otworzył drzwi.
- Dzień dobry. W czym mogę…
Nim zdążył dokończyć zdanie, przebieraniec popchnął go i wraz ze swoim towarzyszem wparowali do środka. Grubszy zamknął drzwi na zasuwę. Rudy spoglądał to na jednego, to na drugiego, mrugając gwałtownie oczami, nic nie rozumieją.
- Panowie, to jakaś fatalna pomyłka.
Chudszy i Grubszy przyglądali się Rudemu.
- Nie tak go sobie wyobrażałem – rzekł Chudszy, po czym zdjął czapkę policjanta i rzucił ją w kąt.
- Nie jesteście z policji!
- Oczywiście, że nie, zasrańcu. Jesteśmy z Cohones! – Rzekł Chudszy i zaczął się śmiać.
- Z Cohones… - powtórzył szeptem Rudy i zaczął gorączkowo przypominać sobie wszystkie konflikty na forum.
- Co tu tak śmierdzi? – zapytał Grubszy, krzywiąc usta w grymasie.
- Jakby ktoś całe mieszkanie Copacabną wypierdolił – zauważył Chudszy.
- Ty, spójrz na niego – rzekł Grubszy. – Wygląda jak podróbka Conora!
- Nawet jest tak samo rudy, haha – zaśmiał się Chudszy.
- Czego chcecie? – przerwał im Rudy.
- Poczynić małą zemstę! – odparł Grubszy, po czym z niespotykaną szybkością zasymulował zejście do nóg Rudego. Ten dał się oszukać, wiedziony instynktem prawdziwego fana MMA wykonał sprawla. Niestety, zaczepił nogami o masywne krzesło, które z głuchym łoskotem zwaliło się na niego uderzając go z całą swą mocą w lędźwie.
Chudszego tak rozbawiła ta sytuacja, że nie mógł złapać tchu ze śmiechu. Grubszy zaś pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Bierzmy się do roboty – rzekł, po czym wyjął srebrną płócienną taśmę klejącą i owinął nią kończyny zwijającego się z bólu Rudego. Na wszelki wypadek, Grubszy zakleił mu też usta.
W międzyczasie chudszy opanował spazmy śmiechu i zaczął przeszukiwać komputer Rudego.
Grubszy rozejrzał się po pomieszczeniu. Była to jednopokojwa kowalerka z aneksem kuchennym. Na ścianach wisiały plakaty Conora McGregora.
- Coś mi tu nie pasuje – rzekł Grubszy.
- Chodzi o tego Conora na ścianach? Gdyby wisiał tu Gamer, to by dopiero nie pasowało, haha! – Odparł Chudszy, nie podnosząc wzroku znad monitora.
- Jest! – krzyknął Grubszy i podszedł do lodówki.
Mężczyzna otworzył drzwi z których spoglądały na niego naklejki z Irlandzkim mistrzem.
- Hummus, kalafior, marchewka, jarmuż, tofu. Co jest do kurwy?
- Pewnie weganin – odparł Chudszy. – Pasuje mi do jego profilu.
- Ja pierdole, nie dość, że hejter i nienawistnik, to jeszcze kulinarny zboczeniec – Grubszy pokręcił głową. – O kurwa! Jednak nie! Jest kiełbasa!
Rudy zaczął wić się i szarpać próbując się uwolnić. Nie dając rady, spróbował krzyczeć, lecz nie mógł wydobyć słów przez zaklejone usta.
- Ha ha, pewnie podjadasz w tajemnicy przed dupą, która zmusza cię do żarcia zieleniny – rzekł Grubszy po czym odgryzł duży kawałek. – Dziwna jakaś, ale dobra. – Dodał.
Rudy patrzył przerażonym wzrokiem jak jego oprawca zjada pętko kiełbasy.
- Ty, Szplin! Dawaj! Jest katalog Prywatne!
Grubszy czym prędzej podszedł.
Ku uciesze intruzów, katalog zawierał nagie zdjęcia atrakcyjnej kobiety w niedwuznacznych pozycjach.
- Ty, Roshi, niezła jest! Kto by, kurwa, pomyślał, że Navio taką sunię sobie wyrwie?!
Roshi pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Biorę te foty. Cohones ucieszy się na ten widok.
Szplin odwrócił się do Navio i wskazał na niego pętkiem.
- Widzisz? Warto było tak wszystkich wkurwiać? Będziesz miał nauczkę. Roshi zaraz zaloguje się na twoje konto na Cohones i przyzna się w twoim imieniu, że tak naprawdę Gamer bardzo ci się podoba, że masz jego plakat nad łóżkiem, ale nienawidzisz go jednocześnie, bo odrzucił twoje awanse w szkole średniej. Będziesz skończony, ha ha! – Szplin wziął kolejny kęs kiełbasy.
Navio patrzył na niego wytrzeszczonymi oczami. Po chwili znowu zaczął się rzucać, jednocześnie usiłują coś krzyczeć.
- Yyy Szplin… Odłóż tą kiełbasę. – Rzekł niepewnym głosem Roshi.
Szplin momentalnie się odwrócił. Na monitorze ujrzał dziewczynę Navio zabawiającą pętkiem Podwawelskiej. Cała trójka wpatrywała się w monitor w złowrogiej ciszy.
Z grymasem obrzydzenia na twarzy Szplin odwrócił się do Navio.
- Wy chore pojeby! Banda, kurwa, zboczeńców! Przecież ja cię zapierdole!
Szplin rzucił się na Navio okładając go po głowie i twarzy podwawelską. Mając spętane ręce ofiara nie mogła się bronić. Każdemu uderzeniu towarzyszył zatrważający dźwięk plaśnięcia. W końcu kiełbasa się urwała, a duży jej fragment potoczył się środkiem pokoju. Navio skulił się do pozycji embrionalnej łkając po cichu. Na jego czole pozostał gruba, czerwona pręga.
Roshi poklepał Szplina po plecach.
- Już dobrze. Zróbmy co mamy zrobić i spieprzajmy stąd. Na kompie nie ma nic poza fotkami tej laski i Conora.
- Dobra, loguj się na Cohones i wracajmy. Zaraz się chyba porzygam.
Roshi otworzył przeglądarkę i wpisał Cohones. Na szczęście logowanie odbyło się automatycznie.
- Ty, zobacz ile ma postów! A co on jest, kurwa, moderatorem?! – Roshi powiedział podniesionym głosem.
Szplin nachylił się na monitorem żeby przyjrzeć się z bliska.
- Ja jebie, Roshi, patrz! – Wskazał palcem na nick użytkownika.
Baju.
- O kurwa – podsumował Roshi.
- Ja pierdolę - dodał Szplin.
Obaj powoli odwrócili się sami nie wiedząc do kogo. Rudy patrzył na nich oczami pełnymi nienawiści. Roshi podszedł i delikatnie odkleił taśmę z jego ust.
Przez chwilę wszyscy mierzyli się wzrokiem.
W końcu Roshi zapytał pierwszy:
- Baju, to Ty?
- Tak, do kurwy! Skąd pomysł, że jestem jakimś, kurwa, Navio?! I jak zdobyliście adres?!
- Dobra, Baju, nie wkurwiaj się tak. Zaszła pomyłka. Roshi znalazł jakichś Ukraińskich hakerów, którzy potrafią namierzyć adres po IP za parę hrywien. Musieli pomylić konta. – Rzekł Szplin.
- No głupio wyszło, nie ma co ściemniać – dodał Roshi.
- Głupio, kurwa, wyszło?! Myślicie, że to wszystko załatwi? Wezwę tu zaraz policje!
- Spokojnie, Baju. Od razu policje. Przecież nic się w gruncie rzeczy nie stało. – Rzekł Szplin.
- Nie stało?! Wy… Wy… Jak możecie?! Wypierdolę was z Cohones, dranie!
- No i już cię nie lubię – Roshi odpowiedział poważnym głosem.
- Uwolnijcie mnie! W tym momencie! – Baju krzyczał leżąc na podłodze.
Szplin wziął nóż kuchenny i przeciął taśmę na kończynach Baju. Ten wstał rozmasowując przeguby.
- Idę na policję. Pójdziecie siedzieć za taki numer.
- Chyba Bóg cię opuścił, jeśli myślisz, że Ci pozwolimy - powiedział Roshi.
Szplin szybko zagrodził mu drogę do drzwi.
Baju gorączkowo rozejrzał się po pokoju. Wzrok wszystkich padł na otwarte drzwi balkonowe.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Baju rzucił się na przód, a poły jego czerwonego szlafroka rozeszły się niczym peleryna Supermana. Szplin rzucił się za nim ułamek sekundy potem. Być może udałoby mu się pochwycić Baju, ale nieszczęściem swoim nadepnął na zgubiwszy wcześniej kawałek podwawelskiej, poślizgnął się i wyłożył jak długi. Roshi natomiast wiedząc, że nie ma szans złapania uciekiniera chwycił za laptopa i cisnął nim w Baju.
Moderator właśnie przechodził przez barierkę balkonową kiedy w plecy trafił go masywny komputer. Mężczyzna stracił równowagę i spadł na dół. Po pełnej napięcia ciszy do Szplina i Roshiego dotarł charakterystyczny odgłos upadku.
Obaj przełknęli ślinę i powoli wyszli na balkon wyglądając za barierkę.
Baju spadł głową w dół wpadając wprost przez szyberdach do samochodu Szplina. Dach jego auta wgniótł się o dobre pół metra. Moderator wyglądał na żywego, lecz w porwanym szlafroku i samej bieliźnie nie prezentował się najlepiej.
Mężczyźni prze chwilę kompletowali ten obraz. W końcu Roshi rzekł:
- Mówiłem żebyś zaparkował pod drzewem.
Od autora: Chłopaki, jesteście w tym opowiadaniu dlatego, że Was lubię i szanuję. Bez Was Cohones nie miało by cohones.![]()
Dzięki. Nie zdążyłem przeredagować żeby usunąć błędy. Całość wyobrażałem sobie podobnie do sceny z Pulp FictionTLDR. Czytał ktoś i może streścic te wysrywy?
Bardzo dobreGdzieś tam tylko lekkie niedociągnięcia typu błąd gramatyczny się pojawiły, ale do łatwej poprawy w korekcie przed wydaniem noweli
Gratki. O takie cohones nic nie robiłem.
To może pisz tak aby się nie powtarzać i rozwijaj wątki?Chciałbym napisać książkę, bo mam wyobraźnię i rozkminy różne wizje itp, napisałbym książkę o obcej cywilizacji, ale boje się, w zasadzie jestem pewien że będę się powtarzał a książka skończy się na 10 stronie bo nie porozwijam wątków..
To może pisz tak aby się nie powtarzać i rozwijaj wątki?
Również mam pomysł na książkę. Od dawna zgłębiam temat pisania, ale nie mam póki co odpowiedniego warsztatu. Za radą prawdziwych pisarzy, staram wprawiać się w rzemiosło pisząc opowiadania. I nie sam pomysł, czy nawet jakość jest największym wyzwaniem, a systematyczność. Jeśli uważasz, że masz dobry pomysł, a nie chcesz go zmarnować, zacznij od krótkich opowiadań. Jest forum Nowa Fantastyka dla takich osób. Polecam też książkę Kinga Pamietnik Rzemieślnika oraz kanał na YT Krzysztofa Piersy.Chciałbym napisać książkę, bo mam wyobraźnię i rozkminy różne wizje itp, napisałbym książkę o obcej cywilizacji, ale boje się, w zasadzie jestem pewien że będę się powtarzał a książka skończy się na 10 stronie bo nie porozwijam wątków.
Jeśli weny Ci wystarczy to chęcią poczytam takie jak ostatnio tematycznie o cohonesRównież mam pomysł na książkę. Od dawna zgłębiam temat pisania, ale nie mam póki co odpowiedniego warsztatu. Za radą prawdziwych pisarzy, staram wprawiać się w rzemiosło pisząc opowiadania. I nie sam pomysł, czy nawet jakość jest największym wyzwaniem, a systematyczność. Jeśli uważasz, że masz dobry pomysł, a nie chcesz go zmarnować, zacznij od krótkich opowiadań. Jest forum Nowa Fantastyka dla takich osób. Polecam też książkę Kinga Pamietnik Rzemieślnika oraz kanał na YT Krzysztofa Piersy.
-Al BundyWięc uważasz, że jestem ofiarą? Tylko dlatego, że mam śmierdzącą pracę, której nienawidzę, rodzinę, która mnie nie szanuje, miasto, które przeklina dzień, w którym się urodziłem? Cóż, dla ciebie może to oznaczać, że jestem ofiarą, ale coś ci powiem. Kiedy budzę się każdego ranka, to wiem, że nic się nie polepszy, póki się znów nie położę. Więc wstaję, wypijam rozwodnionego tanga i zjadam zamrożone pop-tart, siadam do mojego samochodu, który nie ma tapicerki ani paliwa, ale ma 6 rat do spłacenia, i walczę z korkami tylko po to, by mieć zaszczyt nakładania tanich butów na rozszczepione kopyta ludzi takich jak ty. Nigdy nie zagram w futbol tak, jak myślałem, że zagram, nigdy nie dotknę pięknej kobiety i nigdy więcej nie zaznam radości jechania samochodem bez torby na głowie. Ale nie jestem ofiarą. Ponieważ mimo tego wszystkiego ja i każdy inny facet, który nigdy nie będzie tym, kim chciał być, wciąż gdzieś tam jesteśmy, będąc tymi, kim nie chcemy być, 40 godzin tygodniowo, przez całe życie. I fakt, że nie włożyłem sobie pistoletu do ust, ty, kobiecy puddingu, czyni ze mnie zwycięzcę!
Pięknie powiedziane-Al Bundy
-Al Bundy
W pyteZ pół godziny lektury. Przygodowo-historyczne s-f.