Bóg sportu
Oplot Challenge Heavyweight
Dziś w nocy naskrobałem poniższy tekst, mam nadzieję, że komuś się spodoba.
Ogólny przesyt?
Od piątkowej gali KSW minęło zaledwie kilkadziesiąt godzin a napisano już na jej temat wszystko. Nie będę powielał jej opisu. Każdy, kto to czyta i tak wie co się działo i ma wyrobioną własną opinię.
Jednym z momentów gali i jej otoczki, na który zwróciłem szczególną uwagę była deklaracja Mameda. Po wątpliwej obronie pasa mistrz stwierdził, iż ma dość MMA i potrzebuje rocznej przerwy. Jeśli kolejną walkę miałby stoczyć w takim stylu jak tę z Karaoglu, niech bierze ten urlop. To była padaka, dosłownie i w przenośni. Mimo wszystko uważam, że ciskanie w niego twitterowymi i facebookowymi kamieniami jest przesadą. Stoczył wiele dobrych walk. Ta była słaba i można to powiedzieć otwarcie, zresztą sam Mamed doskonale zdaje sobie z tego sprawę. I tyle. Inną sprawą są zarzuty pozasportowe dotyczące już nie mistrza KSW, ale muzułmanina żyjącego w naszym kraju. W to nie chcę się zagłębiać. Jedyne co mam do napisania w tej sprawie, to fakt, iż nieco słabe było wyjście Aziza w main evencie na gali w Polsce do hymnu organizacji terrorystycznej. A jeszcze słabsze gesty Mameda podczas trwania Naam Qatil. Mając świadomość i tak zaognionej atmosfery wokół tematu swojej religii powinien sobie je odpuścić. Podobno problemów i tak mu nie brakuje.
Zostawmy jednak Mameda w spokoju, którego potrzebuje.
Słowo klucz tego tekstu to „przesyt”. Zastanawiam się, czy odczuwa go tylko Mamed. Może całe środowisko, otoczenie MMA jest nieco przesycone. A jeśli tak to jakie – polskie, europejskie a może światowe? I z czego właściwie ten przesyt miałby wynikać?
Wzrost popularności tej dyscypliny sportu na przestrzeni ostatnich 20 lat jest niesamowity i wzorcowy dla innych form rywalizacji, które nadal dominują głównie w piwnicach przy szesnastoosobowej widowni.
W USA po dość topornych początkach wyklarował się potentat, który dziś jest na poziomie niedostępnym dla wszystkich konkurentów na świecie. Tylko czy ten złoty pociąg prowadzony przez łysego maszynistę ostatnio nieco nie zwolnił? Uważam, że przez ogromną ilość gal produkt się nieco rozwadnia. W niektórych kategoriach sytuacja wygląda bardzo słabo i wymaga kapitalnego remontu. Zaczynając od tych najmniejszych, o wadze dwunastolatków – Demetrious Mysza Johnson. Kto? #nikogo, idziemy dalej.
Kolejny mistrz, równie interesujący dla globalnej publiki – Dominick Cruz. Ich zestawienie w main evencie wyprzedałoby jednocześnie Wembley, Maracanę, Narodowy i MGM Grand, nawet gdyby walczyli w Australii.
Dalej mamy Conora McGregora. Człowieka, którego ruda twarz widnieje dzisiaj w encyklopediach właśnie pod hasłem „przesyt”. Chyba już tylko najbardziej hardkorowi i zakochani w Irlandczyku fani nadal jarają się tak mocno jak jeszcze rok temu. Conor skutecznie zniechęcił i znudził swoimi akcjami wielu wspierających go, w tym mnie osobiście. Walka z Floydem? Parafrazując klasyka oddaj pasa i rób co chcesz.
W wyższych wagach dzieje się nieco więcej – mistrzowie tacy jak Lawler, Rockhold czy Dos Anjos robią robotę, a i za swoimi plecami mają po kilku niezłych fighterów. Ciężka trochę kuleje, umówmy się, że gala z Miociciem w ME miałaby trudności z zapełnieniem Torwaru. U kobiet też bez szału i ciekawostek pod upadku Rondy. Oby znalazła jeszcze w sobie moc do zrzucenia balastu i powrotu. Jest jeszcze potrzebna.
Generalnie możemy więc stwierdzić, że nie jest to złoty okres UFC. Warto wziąć pod uwagę też kilka dodatkowych aspektów – roster topowych zawodników się starzeje, następców niewielu i pojawiają się dość niemrawo. Gdzieś pada plotka o odejściu Rogana, gdzieś indziej o sprzedaży organizacji przez Zuffę. Może rzeczywiście warto teraz? Rynek jest nasycony i balon w końcu pęknie?
Wracam na nasze podwórko. Podczas lądowania oślepia mnie bardzo jasny blask. To promienie słońca odbijające się od wielkiego uśmiechu Pawła Jóźwiaka. Nie może przestać się szczerzyć od piątkowej nocy, nikt nie wie dlaczego.
A poważniej – nie tylko włodarze UFC muszą teraz trochę pokombinować i wrócić za stery maszyn, które w ostatnim czasie napędzały im się same. Właściciele KSW również mają kilka orzechów do zgryzienia. Robienie dobrej miny do tej gry i obwinianie fanów za okazywanie niezadowolenia (!) tego nie zmieni. Konie (kozy?) pociągowe organizacji zaczynają słabnąć. O następców podobno coraz trudniej. Nowi mistrzowie z pewnością prezentują określoną wartość sportową, jednak nie są w stanie zapełnić największych hal jako gwiazdy main eventów, o wysokich wynikach sprzedaży PPV nawet nie wspominając. Duet K&L reaguje, mam pewne wątpliwości czy słusznie, ale to ich federacja a nie moja. Ja jako fan nie chcę wynalazków tylko sportu. Rozumiem jednak, że tak jak ważne jest nowe pokolenie zawodników, tak i trzeba przyciągnąć nowe pokolenie fanów. Jakie gimby taki Popek…
Podsumowując – balon o nazwie MMA jest nadmuchany bardzo mocno. Czy już do granic możliwości? Chyba jeszcze nie. Mam dosyć wielu rzeczy dotyczących tej dyscypliny, ale mimo tego się od niej nie odwrócę. I pewnie nie tylko ja. Nadal czekam na UFC 200, pomimo tego że już na kilka miesięcy przed galą zrobiono z niej cyrk. Czekam na to jak Asia zmieli Gadelhę w finale TUF-a. Na kolejną galę KSW. Chociaż może trochę mniej niż na poprzednie?
Ogólny przesyt?
Od piątkowej gali KSW minęło zaledwie kilkadziesiąt godzin a napisano już na jej temat wszystko. Nie będę powielał jej opisu. Każdy, kto to czyta i tak wie co się działo i ma wyrobioną własną opinię.
Jednym z momentów gali i jej otoczki, na który zwróciłem szczególną uwagę była deklaracja Mameda. Po wątpliwej obronie pasa mistrz stwierdził, iż ma dość MMA i potrzebuje rocznej przerwy. Jeśli kolejną walkę miałby stoczyć w takim stylu jak tę z Karaoglu, niech bierze ten urlop. To była padaka, dosłownie i w przenośni. Mimo wszystko uważam, że ciskanie w niego twitterowymi i facebookowymi kamieniami jest przesadą. Stoczył wiele dobrych walk. Ta była słaba i można to powiedzieć otwarcie, zresztą sam Mamed doskonale zdaje sobie z tego sprawę. I tyle. Inną sprawą są zarzuty pozasportowe dotyczące już nie mistrza KSW, ale muzułmanina żyjącego w naszym kraju. W to nie chcę się zagłębiać. Jedyne co mam do napisania w tej sprawie, to fakt, iż nieco słabe było wyjście Aziza w main evencie na gali w Polsce do hymnu organizacji terrorystycznej. A jeszcze słabsze gesty Mameda podczas trwania Naam Qatil. Mając świadomość i tak zaognionej atmosfery wokół tematu swojej religii powinien sobie je odpuścić. Podobno problemów i tak mu nie brakuje.
Zostawmy jednak Mameda w spokoju, którego potrzebuje.
Słowo klucz tego tekstu to „przesyt”. Zastanawiam się, czy odczuwa go tylko Mamed. Może całe środowisko, otoczenie MMA jest nieco przesycone. A jeśli tak to jakie – polskie, europejskie a może światowe? I z czego właściwie ten przesyt miałby wynikać?
Wzrost popularności tej dyscypliny sportu na przestrzeni ostatnich 20 lat jest niesamowity i wzorcowy dla innych form rywalizacji, które nadal dominują głównie w piwnicach przy szesnastoosobowej widowni.
W USA po dość topornych początkach wyklarował się potentat, który dziś jest na poziomie niedostępnym dla wszystkich konkurentów na świecie. Tylko czy ten złoty pociąg prowadzony przez łysego maszynistę ostatnio nieco nie zwolnił? Uważam, że przez ogromną ilość gal produkt się nieco rozwadnia. W niektórych kategoriach sytuacja wygląda bardzo słabo i wymaga kapitalnego remontu. Zaczynając od tych najmniejszych, o wadze dwunastolatków – Demetrious Mysza Johnson. Kto? #nikogo, idziemy dalej.
Kolejny mistrz, równie interesujący dla globalnej publiki – Dominick Cruz. Ich zestawienie w main evencie wyprzedałoby jednocześnie Wembley, Maracanę, Narodowy i MGM Grand, nawet gdyby walczyli w Australii.
Dalej mamy Conora McGregora. Człowieka, którego ruda twarz widnieje dzisiaj w encyklopediach właśnie pod hasłem „przesyt”. Chyba już tylko najbardziej hardkorowi i zakochani w Irlandczyku fani nadal jarają się tak mocno jak jeszcze rok temu. Conor skutecznie zniechęcił i znudził swoimi akcjami wielu wspierających go, w tym mnie osobiście. Walka z Floydem? Parafrazując klasyka oddaj pasa i rób co chcesz.
W wyższych wagach dzieje się nieco więcej – mistrzowie tacy jak Lawler, Rockhold czy Dos Anjos robią robotę, a i za swoimi plecami mają po kilku niezłych fighterów. Ciężka trochę kuleje, umówmy się, że gala z Miociciem w ME miałaby trudności z zapełnieniem Torwaru. U kobiet też bez szału i ciekawostek pod upadku Rondy. Oby znalazła jeszcze w sobie moc do zrzucenia balastu i powrotu. Jest jeszcze potrzebna.
Generalnie możemy więc stwierdzić, że nie jest to złoty okres UFC. Warto wziąć pod uwagę też kilka dodatkowych aspektów – roster topowych zawodników się starzeje, następców niewielu i pojawiają się dość niemrawo. Gdzieś pada plotka o odejściu Rogana, gdzieś indziej o sprzedaży organizacji przez Zuffę. Może rzeczywiście warto teraz? Rynek jest nasycony i balon w końcu pęknie?
Wracam na nasze podwórko. Podczas lądowania oślepia mnie bardzo jasny blask. To promienie słońca odbijające się od wielkiego uśmiechu Pawła Jóźwiaka. Nie może przestać się szczerzyć od piątkowej nocy, nikt nie wie dlaczego.
A poważniej – nie tylko włodarze UFC muszą teraz trochę pokombinować i wrócić za stery maszyn, które w ostatnim czasie napędzały im się same. Właściciele KSW również mają kilka orzechów do zgryzienia. Robienie dobrej miny do tej gry i obwinianie fanów za okazywanie niezadowolenia (!) tego nie zmieni. Konie (kozy?) pociągowe organizacji zaczynają słabnąć. O następców podobno coraz trudniej. Nowi mistrzowie z pewnością prezentują określoną wartość sportową, jednak nie są w stanie zapełnić największych hal jako gwiazdy main eventów, o wysokich wynikach sprzedaży PPV nawet nie wspominając. Duet K&L reaguje, mam pewne wątpliwości czy słusznie, ale to ich federacja a nie moja. Ja jako fan nie chcę wynalazków tylko sportu. Rozumiem jednak, że tak jak ważne jest nowe pokolenie zawodników, tak i trzeba przyciągnąć nowe pokolenie fanów. Jakie gimby taki Popek…
Podsumowując – balon o nazwie MMA jest nadmuchany bardzo mocno. Czy już do granic możliwości? Chyba jeszcze nie. Mam dosyć wielu rzeczy dotyczących tej dyscypliny, ale mimo tego się od niej nie odwrócę. I pewnie nie tylko ja. Nadal czekam na UFC 200, pomimo tego że już na kilka miesięcy przed galą zrobiono z niej cyrk. Czekam na to jak Asia zmieli Gadelhę w finale TUF-a. Na kolejną galę KSW. Chociaż może trochę mniej niż na poprzednie?