Czym jest fascynacja MMA? Czy człowiek po obejrzeniu kilku walk wsiąka w temat czy może proces ten jest dłuższy i bardziej skomplikowany? Na swoim przykładzie opiszę jak kreowało się zamiłowanie do tego sportu i jakie zmiany zaszły w miarę pogłębiania się w tematykę MMA. Nie mam pewności, czy ktokolwiek może się z nim utożsamić, lub czy istnieje jednostka, której MMA wypaczyło podobnie jak u mnie idee sztuk walk.
Na samym wstępie zaznaczmy, że człowiek trenuje dla różnych powodów. Dla ducha, ciała, filozofii, relaksu, samej walki i dla setki innych powodów. Dlatego nie wolno generalizować, a i sama motywacja mnie nie interesuje, jest to osobista sprawa każdego adepta. Opowiem jedynie o własnych odczuciach, które mogą mieć mało/nic wspólnego z prawdziwym osądem sytuacji. Swoista własna historia do luźnego komentowania:
W młodzieńczych latach liznąłem wiele sztuk walk. Poszukiwałem swojego miejsca. Rzeczy wybijającej mnie poza codzienność. Sztuki walki dały mi tę alternatywę której szukałem. Te wszystkie pokłony, medytacje przed treningiem, czy dymki z kadzideł • jakże piękne to były rzeczy! Jako nastolatek chłonąłem te elementy, które wydawały mi się czymś wyjątkowym. Odskocznią od komputera i szkoły. Szanowałem swoich senseiów, uczyłem się ich • kata • , trenowałem do oporu techniki, które mi pokazywali. Wszystko było idealne w swoim zamkniętym kameralnym gronie. Sekcja sekcją, sztuka sztuką, a świat zewnętrzny, to było nic innego jak kolejne zamknięte grupy trenujące swój system i techniki. Jak planety oddalone od siebie i nie mające ze sobą nic wspólnego. Chciałem coś zmienić, to wsiadałem w statek kosmiczny i lądowałem w innym świecie trenując nowe rzeczy, będąc znowu odizolowany od tego co wcześniej się nauczyłem.
Z czasem, gdy człowiek nabierał doświadczenia, zacząłem preferować coraz bardziej czystą walkę. Bez zbędnych rozproszeń. Wtedy właśnie w Polsce zaczynała się fascynacja walkami PRIDE. Serce me biło mocniej za każdym razem, kiedy widziałem pojedynki w japońskiej organizacji czy pierwsze gale UFC, które wtedy krążyły na płytach CD wśród kolegów. Mało kto w kraju wiedział co to jest MMA, nawet wśród aktywnie trenujących. Dlatego nie dziwota, że gale UFC z końca lat 90 były u nas popularne długo po tym jak rok 2000 już minął. Do dziś pamiętam walkę Garego Goodridge'a z Paulem Herrerą, którą pokazał mi kolega u siebie na komputerze. To właśnie te brutalne łokcie mocno mnie zainspirowały i zasiały ekscytację tymi "brutalnymi" walkami.
Lata mijały, a MMA stawało się coraz bardziej spójne i coraz więcej rzeczy zaczęło się łączyć ze sobą zamiast konfrontować. I podczas tej konsolidacji, pojąłem, że brakuje mi kompletnego systemu. Wtedy byłem rozbity na dwie płaszczyzny, które mogłem, lecz nie musiałem łączyć ze sobą. Brakowało mi systematyki treningowej, która w założeniu miałaby ową spójność. Zacząłem również zauważać blokady, których nie byłem w stanie przeskoczyć trenując dane sztuki walki. Pierwszą rzeczą, która zaczęła mi przeszkadzać, to kimona.
Zacząłem zauważać ograniczenia, które ta gruba tkanina na mnie nakładała. Rozwiązywanie się pasów, czy rozkładanie się na boki bluzy sprawiło, że różnica jaką odczułem długo później, gdy do parteru przebranżowałem się na rashguardy była jak ziemia, a niebo. Zrozumiałem wtedy, że tradycyjne systemy z kimonami nie są już dla mnie. Analogicznie sytuacja wyglądała z Sandą, którą trenowałem. Sport ten bardzo przypominał tajski boks, z tą różnicą, że nacisk kładziony był na rzuty. Tu również zaczęła doskwierać mi pustka związana z poczuciem zmarnowanego rzutu. Przeciwnik leży, a we mnie krew wrze, aby pójść za ciosem do parteru. Również rękawice 12oz zaczęły wydawać się nadzwyczaj duże. Wyjście z tej sytuacji jest tylko jedno: mniejsze rękawice, brak kimon, stójka i parter połączony. Wszystko stało się nagle jasne jak słońce. To czego oczekuję i to czego chcę mogło zapewnić mi tylko MMA. Transformacja ta jednak trwała latami i fascynacja mieszanymi sztukami walki dojrzewała tak długo, aż w końcu coś we mnie pękło i porzuciłem wszystko co związane było ze sztukami i przeniosłem się na sporty, a dokładnie na MMA. Z tego powodu nigdy nie dokończyłem zdawania na czarny pas w jednym z trenowanych systemów, zatrzymałem się na brązie. Nie liczyło się to dla mnie. Nie było już sensu brnąć w coś, co nie sprawia radości człowiekowi. Nastąpiła nowa era w której zaczęły liczyć się tylko materiały związane ze wszechstylową walką wręcz*
*EDIT: Na czarny pas zdałem w 2015 roku, trzy lata po napisaniu tego tekstu - jakaś tam cząstka mojej dumy jednak postanowiła bym skończył to co zacząłem.
Porzuciłem również obiecującą współpracę z czasopismem • Sztuki Walki • , ponieważ o sztukach nie chciało mi się już pisać, a w MMA jeszcze nie byłem pewny gruntu. Zacząłem więc od portali w stylu MMAniacs.pl czy później MMArocks.pl. Mimo licznych wygranych turniejów, stopni czy choćby seminariów, które sam prowadziłem, dziś sztuki walki są jedynie wspomnieniem, do którego nawet już nie chcę wracać. Zamknięte systemy oparte na tradycji mnie odpychają swoją formą do tego stopnia, że już nawet nie chce mi się dyskutować o zawiłościach tej, czy tamtej sztuki. I dopiero dziś (czasy teraźniejsze) uświadomiłem sobie jak bardzo byłem oszukiwany przez senseiów, którzy tłumaczyli mi, że dzięki ich programowi nauczę się skutecznej walki, podczas gdy na sobie miałem grube kimono, a zasady zabraniały mi chociażby głupiego lowkicka. Zaiste skuteczna walka. O ile do dziś mam ogromny szacunek do ludzi trenujących tradycyjne style, bo każdy ma swoje powody i sama konfrontacja nie każdego musi pociągać - a już na pewno nie każdego pociągać będzie pełny kontakt • o tyle na temat sztuk walk patrzę dziś spode łba zważywszy na ewolucję, która we mnie zaszła. MMA nie tyle zniszczyło mi wizerunek sztuk walk, co dało alternatywę, której potrzebowałem. Dziś każdy wie, że Mieszane Sztuki Walki składają się z puzzli, których poszczególne części to: stójka, BJJ, zapasy i wiele innych pomniejszych. Większość zawodników przeszła ten sam zew krwi co ja. Przeszli z jednej dziedziny do drugiej, zabierając atuty z tych pierwszych (Cain Velasquez [zapasy], Lyoto Machida [karate], Wanderlei Silva [tajski boks] etc.) i dodając kolejne części puzzli, tworząc integralną całość w postaci MMA. I to jest ewolucja! Ewolucja, którą i ja sobie chwalę. To już nie są podróże międzyplanetarne, a budowanie mostów między jedną, a drugą planetą. Łącząc wszystko w całość. Biorę to co mi się przyda, a nie izoluję się niszcząc wiedzę, którą zdobyłem na innym ciele niebieskim.
Last edited: