Klein
Shark Fights Welterweight
UWAGA: ARTYKUŁ MOŻE ZOSTAĆ PRZEZ CZĘŚĆ Z WAS UZNANY ZA DŁUGI, WIĘC MOGĄ BOLEĆ OCZY
UWAGA 2: ARTYKUŁ PRZEDSTAWIA RACZEJ SUBIEKTYWNĄ OPINIĘ, WIĘC NIEKTÓRYCH MOŻE BOLEĆ DUPA
UWAGA 2: ARTYKUŁ PRZEDSTAWIA RACZEJ SUBIEKTYWNĄ OPINIĘ, WIĘC NIEKTÓRYCH MOŻE BOLEĆ DUPA
Miłej lektury! :)
Fani sportu posiadają zazwyczaj dwie cechy, które bardzo często przysłaniają im rzeczywistość: impulsywność oraz pragnienie sprawiedliwości. Kibice zazwyczaj kierują się emocjami, nie analizują dokładniej różnych sytuacji, a co za tym idzie - zbyt pochopnie wyciągają wnioski. Krzysztof Stanowski w swojej książce "Stan Futbolu" doskonale to wszystko wyjaśnia omawiając stosunek fanów drużyn piłkarskich do zawodników, którzy zmieniają barwy klubowe. Dziennikarz w skrócie obrazuje czytelnikom przypadki kontrowersyjnych transferów (takich jak np. przenosiny Robina van Persiego do Manchesteru United czy Kaspra Hamalainena do Legii Warszawa) oraz objaśnia, czemu piłkarze decydują się na takie ruchy. Z drugiej zaś strony, Stanowski mocno spłyca bohaterstwo "graczy jednej drużny", których kibice mają w zwyczaju sakralizować (takich jak Ryan Giggs czy Francesco Totti); można więc powiedzieć, że głównym przesłaniem tych wywodów jest po prostu stwierdzenie, że transfer to rzecz normalna, czego fani różnych drużyn często nie są w stanie zaakceptować i zrozumieć. Nie będę się na ten temat rozpisywał, bo to forum o MMA, a nie piłce nożnej, ale uwierzcie mi - argumentacja Stanowskiego jest bardzo solidna i wielu kibicom mogła by otworzyć oczy. Książkę swoją drogą serdecznie polecam.
No dobra, ale o tym już koniec.
Tę krótką analizę zdecydowałem się umieścić na początku artykułu, ponieważ poniekąd dotyczy ona obecnej sytuacji w świecie MMA. To normalne, że kibice, którzy interesują się sportem nieco dłużej niż miesiąc albo dwa - zaczynają dostrzegać pewne tendencje i zasady. Jeżeli uznają takowe za sprawiedliwe i właściwe - będą ich bronić niczym własnego dziecka, a ich ewentualne naruszenie lub złamanie będą traktować jako zbrodnię śmiertelną. W końcu niesprawiedliwość zabija ich ukochany sport, więc muszą reagować!
Ja jako zwykły fan mieszanych sztuk walki jestem to w stanie doskonale zrozumieć.
Widzicie, Michael Bisping - mój ulubiony zawodnik - wielokrotnie spotykał się z niesprawiedliwością w tym sporcie. Kilka kontrowersyjnych porażek przez decyzję (choć i jego zwycięstwa w tej materii bywały wątpliwe, ale tak już w MMA bywa), trwała kontuzja oka spowodowana kopnięciem "TRT Vitora" (co takiego Marka Hunta pewnie zmusiłoby do pozwania UFC), nie otrzymywanie szansy walki o pas przez wiele lat (pomimo sporego doświadczenia i dobytku sportowego), czy nawet taka błahostka jak oskarżenie go przez jednego z uczestników TUF 14 o przyczynienie się do porażki własnego podopiecznego - wszystko to cholernie mnie wkurzało. Ciężko mi się więc dziwić czytając komentarze użytkowników Cohones pod dzisiejszym newsem o walce rewanżowej Anglika z Danem Hendersonem na UFC 204, które - łagodnie mówiąc - nie były zbyt przychylne. Większość z komentujących ewidentnie odczuwa silne poczucie niesprawiedliwości oraz współczucia wobec niektórych zawodników wagi średniej, którzy póki co nie dostaną szansy walki z obecnym mistrzem. Nic dziwnego - w końcu Henderson to facet z negatywnym bilansem w UFC (!), który po swoim powrocie do najlepszej organizacji świata przegrywał notorycznie raz za razem, a w ostatnim starciu pokonał nisko plasowanego w rankingu Hectora Lombarda. Sam "Hendo" zajmuje zresztą zaledwie 13 miejsce w hierarchii wagi średniej, więc pozornie to starcie - faktycznie - nie ma najmniejszego sensu.
W sporcie jest jednak przeważnie tak, że jeżeli strona A pokona stronę B, to strona A uznawana jest powszechnie za lepszą. Przypomnijmy więc sobie, że Dan Henderson zanotował swojego czasu bardzo ciężki nokaut na Bispingu, który zresztą po dziś dzień jest jednym z najsłynniejszych "highlightów" w historii całego UFC. Mówi się jednak, że Amerykanin pomagał sobie wówczas niedozwolonymi substancjami, co tylko prawdopodobnie podsyca apetyt obecnego mistrza na ewentualny rewanż.
No właśnie - rewanż. Po tylu latach i po takich zawiłościach, z którymi musieli się mierzyć obaj zawodnicy - rewanżowe starcie właściwie wręcz powinno się odbyć, by zobaczyć, jak w tej chwili wygląda dysproporcja miedzy Bispingiem a Hendersonem. Szczególnie, że wydaje się, iż Anglik poczynił od tamtego czasu znaczne postępy (na co dowodem jest oczywiście mistrzowski pas), a Amerykanin od jakiegoś czasu sugerował, że za dużo starć w jego sportowej karierze już nie będzie miało miejsca. Wiec jeśli nie teraz, to kiedy?
Problem polega na tym, że to "teraz" jest cholernie kłopotliwe dla tego starcia. Bisping, jako posiadacz pasa, ma obowiązek bronić go i mierzyć się z najlepszymi zawodnikami w całym UFC, którzy wywalczyli sobie wysokie miejsce w rankingach, a co za tym idzie - prawo do walki o mistrzostwo. O Hendersonie tego powiedzieć raczej nie można.
Dlaczego więc to właśnie Amerykanin dostał tę walkę? Z powodów finansowych? Bardzo możliwe.
UFC zapewne czuje, że z Hendersona zbyt wiele już wyciągnąć się raczej nie da, a właściwe "napompowanie" medialne tej walki może skutkować w całkiem sensownych wynikach sprzedaży biletów oraz PPV. Sam Bisping zapewne bardzo chętnie wybrał "Hendo" jako swojego kolejnego oponenta, ponieważ zwycięstwo z nim wydaje się znacznie bardziej prawdopodobne niż np. z Souzą czy Romero. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać. Chael Sonnen sugeruje jednak, że nic takiego nie mogło mieć miejsca. Jako były zawodnik UFC - "Gangster z Oregonu" zaznacza, że Bisping boi się takiego Hendersona czy Belforta znacznie bardziej niż właśnie wyżej wymienionych potencjalnych pretendentów. Wynika to z tego, że Anglik doskonale wie, że "Hendo" czy Vitor są w stanie go znokautować - i to bardzo brutalnie. Według Sonnena, taka świadomość osadza się w mentalności zawodnika MMA na zawsze i nie da się jej wyzbyć. My - kibice - wiemy o tym raczej nieco mniej, więc może powinniśmy zaufać słowom Amerykanina.
Problem polega jednak na tym, że nawet jeżeli już przyjmiemy Hendersona jako godnego walki o pas - to w dalszym ciągu wydaje się on mniej godny, niż inni zawodnicy z tej kategorii wagowej. A ja Wam powiem, że za cholerę się z tym nie zgadzam. Poniżej prezentuję moje spojrzenie na ewentualnych pretendentów, oraz wyjaśniam, dlaczego uważam, że nie powinni być kolejnymi w walce o tytuł.
- Luke Rockhold --- moim zdaniem sprawa bardzo prosta - przegrał ostatnią walkę z Bispingiem przez nokaut w pierwszej rundzie. Nie oznacza to oczywiście, że nie mógłby wygrać kolejnej walki z Anglikiem, bo w końcu już raz obecnego mistrza pokonał, ale zanim "Count" dostał szansę zrewanżowania się Rockholdowi, to musiał swoje odczekać i trochę powalczyć. Myślę, że aroganckiemu Amerykaninowi również się to przyda.
- Chris Weidman --- kolejny, który przegrał swoją ostatnią walkę, a tacy według mnie nie powinni w ogóle liczyć się jako kandydaci do walki o pas. Moim zdaniem Chris powinien najpierw udowodnić, że jest lepszy od Rockholda, by móc walczyć o pas z człowiekiem, który tego ostatniego efektownie pokonał. Dlatego właśnie chciałbym zobaczyć rewanżową walkę obu panów. Bisping - kiedy indziej.
- Ronaldo Souza --- tutaj kandydat jest bardzo poważny i trudny do podważenia, ale jakby nie patrzeć - swój eliminator do walki o pas przegrał. Każdy wiedział jaka jest stawka pojedynku "Jacare" z Yoelem Romero na UFC 194, a Brazylijczyk w tamtej walce okazał się gorszy (wiem, że decyzja była mega kontrowersyjna, ale wynik jaki był - taki był). Zwycięstwo z tragicznie wyglądającym Belfortem raczej nie jest równoznaczne z odkupieniem tamtej klęski.
- Yoel Romero --- według mnie najpoważniejszy kandydat pod względem sportowym. Wygrał wszystko co miał do wygrania, ale przegrał jedną, kluczową walkę poza oktagonem - wpadł na dopingu. Według mnie powinien teraz ponownie udowodnić swoją wartość, najlepiej w rewanżu z Brazylijczykiem, który swoją drogą mógłby również wtedy udowodnić światu, że rezultat ich pierwszej walki nie był sprawiedliwy.
- Robert Whittaker --- o nim mówi się bardzo mało, ale słyszałem już opinie typu "to już jemu się bardziej należy niż Hendersonowi", więc wolę go uwzględnić. Wiecie co? Zdecydowanie nie zgadzam się z taką opinią. Australijczyk nie pokonał tak naprawdę nikogo znaczącego, a ranga jego pojedynków zdecydowanie blednie przy wadze starć Dana Hendersona. Whittaker odpada całkowicie.
- Anderson Silva --- tutaj raczej nic tłumaczyć nie muszę, choć sam Brazylijczyk wyzywał Bispinga do rewanżu, nazywając go nawet tchórzem. Nie wiem czy ktoś, kto oficjalnie nie wygrał żadnego z ostatnich pięciu pojedynków powinien mieć w ogóle prawo do wypowiadania się w takim kontekście o obecnym mistrzu. Cóż, Anderson w ogóle nie wchodzi w grę.
I tym oto sposobem wyjaśniliśmy sobie właściwie wszystko. Jeśli spojrzymy na sprawę całkowicie obiektywnie, to oczywiście trzeba przyznać, że Henderson nie jest do końca uzasadnionym wyborem w kwestii następnego kandydata do tytułu. Poczucie niesprawiedliwości wśród wielu fanów (a tym bardziej zawodników) również ma rację bytu, więc nie mogę się tego w żaden sposób uczepić. W tym artykule chciałem jednak poruszyć inną kwestię. Kwestię tego, czy taki pojedynek w obecnym czasie ma jakikolwiek sens. Moim zdaniem ma, ponieważ w oktagonie nie walczą rankingowe numerki, tylko zawodnicy. Ten, kto myśli, że Hendo nie ma szans na ponowne pokonanie Anglika i zostanie mistrzem świata (szczególnie po wydarzeniach z bieżącego roku) - powinien raczej zmienić dyscyplinę, którą się interesuje.
Wierzę głęboko, że obaj panowie dadzą wyśmienitą walkę i nie będziemy musieli się już w ogóle martwić tym, czy to zestawienie miało sens, czy też nie. Dajmy mu się obronić sportowo, a na pewno nie zawiedzie.