Depresja vs. Cohones

Ja może trochę z innej strony. Sam nigdy nie miałem problemów z depresją, nerwicą etc, jednak od zawsze otaczają mnie osoby z tego typu problemami, mam wrażenie że nawet je w jakiś sposób przyciągam. Ciężko mi w ogóle poczuć to co czuje taka osoba, bo ja od zawsze żyje że świadomością, że braknie mi życia na realizację wszystkiego co chciałbym zrobić, więc dla mnie pojęcie jego bezcelowości czy braku sensu to w ogóle jakaś abstrakcja, jest tyle rzeczy do zrobienia, jak można skupiać się na jednym lub w ogóle nie widzieć sensu robienia niczego.

Jednak mam również w sobie coś takiego, że nigdy nikogo nie przekreślam, w każdym widzę jakiś potencjał i szlak mnie trafia, kiedy ludzie nie chcą tego rozwijać, jednak nie potrafię po prostu kogoś olać i iść dalej. Widzę jak bardzo mnie to spowalnia, gdzie by był gdybym się nie zatrzymywał i nie próbował ciągnąć za sobą tych, którzy nie chcą czy może nie mogą zrobić kroku w przód. Moje pytanie do Was jak pomóc takim osobom, jak zmotywować, jak sprawić żeby widzieli świat tak jak ja, jako ocean możliwości, a nie zagrożeń. Dużo rozmawiam, ale odnoszę wrażenie, że sama rozmowa nie jest impulsem do zmiany, a jedynie sposobem na chwilowo lepsze samopoczucie. Jak mocno naciskać i w jaki sposób ?

Na pewno znacie tą zagadkę:
- Ilu psychologów potrzeba do zmiany żarówki ?
- Żadnego. Żarówka sama musi chcieć się zmienić.

Więc, co jeśli żarówka nie chce lub nie potrafi się zmienić, jak ją do tego nakłonić ?
 
Ja może trochę z innej strony. Sam nigdy nie miałem problemów z depresją, nerwicą etc, jednak od zawsze otaczają mnie osoby z tego typu problemami, mam wrażenie że nawet je w jakiś sposób przyciągam. Ciężko mi w ogóle poczuć to co czuje taka osoba, bo ja od zawsze żyje że świadomością, że braknie mi życia na realizację wszystkiego co chciałbym zrobić, więc dla mnie pojęcie jego bezcelowości czy braku sensu to w ogóle jakaś abstrakcja, jest tyle rzeczy do zrobienia, jak można skupiać się na jednym lub w ogóle nie widzieć sensu robienia niczego.

Jednak mam również w sobie coś takiego, że nigdy nikogo nie przekreślam, w każdym widzę jakiś potencjał i szlak mnie trafia, kiedy ludzie nie chcą tego rozwijać, jednak nie potrafię po prostu kogoś olać i iść dalej. Widzę jak bardzo mnie to spowalnia, gdzie by był gdybym się nie zatrzymywał i nie próbował ciągnąć za sobą tych, którzy nie chcą czy może nie mogą zrobić kroku w przód. Moje pytanie do Was jak pomóc takim osobom, jak zmotywować, jak sprawić żeby widzieli świat tak jak ja, jako ocean możliwości, a nie zagrożeń. Dużo rozmawiam, ale odnoszę wrażenie, że sama rozmowa nie jest impulsem do zmiany, a jedynie sposobem na chwilowo lepsze samopoczucie. Jak mocno naciskać i w jaki sposób ?

Na pewno znacie tą zagadkę:
- Ilu psychologów potrzeba do zmiany żarówki ?
- Żadnego. Żarówka sama musi chcieć się zmienić.

Więc, co jeśli żarówka nie chce lub nie potrafi się zmienić, jak ją do tego nakłonić ?

Sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie za pomocą zagadki. Nie da się pomóc osobie, która tej pomocy nie chce. Weź pod uwagę, że są ludzie którzy zwyczajnie lubią się nad sobą użalać i wręcz definiuje to ich całe jestestwo. Na Twoim miejscu dałbym sobie spokój. Sam zauważyłeś, jak wpływa to negatywnie na Ciebie i nie przynosi żadnych efektów. Ponadto na psychoterapii ustala się konkretne cele i weryfikuje ich realizacje w trakcie a jestem wręcz przekonany że w Twoim wypadku tak to nie wygląda.

Podsumowując, serce masz po dobrej stronie, ale lepiej będzie dla wszystkich jak sobie odpuścisz. Służ ewentualnie wsparciem jeśli czujesz taką potrzebę, ale nic więcej.
 
Ja może trochę z innej strony. Sam nigdy nie miałem problemów z depresją, nerwicą etc, jednak od zawsze otaczają mnie osoby z tego typu problemami, mam wrażenie że nawet je w jakiś sposób przyciągam. Ciężko mi w ogóle poczuć to co czuje taka osoba, bo ja od zawsze żyje że świadomością, że braknie mi życia na realizację wszystkiego co chciałbym zrobić, więc dla mnie pojęcie jego bezcelowości czy braku sensu to w ogóle jakaś abstrakcja, jest tyle rzeczy do zrobienia, jak można skupiać się na jednym lub w ogóle nie widzieć sensu robienia niczego.

Jednak mam również w sobie coś takiego, że nigdy nikogo nie przekreślam, w każdym widzę jakiś potencjał i szlak mnie trafia, kiedy ludzie nie chcą tego rozwijać, jednak nie potrafię po prostu kogoś olać i iść dalej. Widzę jak bardzo mnie to spowalnia, gdzie by był gdybym się nie zatrzymywał i nie próbował ciągnąć za sobą tych, którzy nie chcą czy może nie mogą zrobić kroku w przód. Moje pytanie do Was jak pomóc takim osobom, jak zmotywować, jak sprawić żeby widzieli świat tak jak ja, jako ocean możliwości, a nie zagrożeń. Dużo rozmawiam, ale odnoszę wrażenie, że sama rozmowa nie jest impulsem do zmiany, a jedynie sposobem na chwilowo lepsze samopoczucie. Jak mocno naciskać i w jaki sposób ?

Na pewno znacie tą zagadkę:
- Ilu psychologów potrzeba do zmiany żarówki ?
- Żadnego. Żarówka sama musi chcieć się zmienić.

Więc, co jeśli żarówka nie chce lub nie potrafi się zmienić, jak ją do tego nakłonić ?

Mega historia, jak żyłem pełną piersią i byłem nie do złamania to często pomagałem ludziom którzy mieli problemy właśnie z głową itd. miałem coś w sobie, często swoje dobro przekładałem na innych, kiedyś to było... dawałem alternatywę, potrafiłem docierać do ludzi, świat w innych barwach, docenianie malych rzeczy, cieszyło mnie szczęście innych, ludzi na których mi zależało niż własne dobro, co z perspektywy czasu widzę jak bardzo zaniedbałem, poświęcając się dla innych, ale natury swojej nie zmienię
 
dziś tragedia, demony wróciły, jakby mi się głowa zawiesiła i mega nostalgia, załamanie i jakieś dziwne lęki czy strach

ni chuja, trzeba to zwalczyć, przeczekać : [
Też mi się dalej to zdarza, wtedy zmuszam się do tego by wyjść i pobiegać, wyciągnąć córę na plac zabaw, jak nie ma pogody to porobić coś z gumami oporowymi albo chociaż wskoczyć pod zimny prysznic. Fundowany przez to wyrzut hormonów zawsze powoduje że jest lepiej, problem nie zniknie ale jest lepiej.
 
obawiałem się i kurestwo wróciło i leżę tylko, a już było dużo lepiej, ciężko usnąć od 2 dni, a mysli... szkoda gadać, totalnie wyłączony jestem, nie wiem, czy ten defekt na psychice da się jeszcze ogarnąć, sam nie wierzę że dzieje się, to co się dzieje...
 
obawiałem się i kurestwo wróciło i leżę tylko, a już było dużo lepiej, ciężko usnąć od 2 dni, a mysli... szkoda gadać, totalnie wyłączony jestem, nie wiem, czy ten defekt na psychice da się jeszcze ogarnąć, sam nie wierzę że dzieje się, to co się dzieje...
Da się to ogarnąć i przede wszystkim Ty dasz radę! Nie bój się iść do psychiatry, pewnie przepisze jakieś prochy ale one też nie działają od razu. Czasami potrzeba kilku tygodni. Zorientuj się ile bierze prywatnie psychiatra w Twojej okolicy. Jeśli Cię nie stać to daj znać. Prześlę Ci jakiegoś blika i nie będziesz musiał czekać na wizytę na NFZ. Teraz weź jakąś książkę, idź do parku, poczytaj i posiedź na słońcu. Słońce wspomaga produkcję endorfin, a tych potrzebujesz.
 
obawiałem się i kurestwo wróciło i leżę tylko, a już było dużo lepiej, ciężko usnąć od 2 dni, a mysli... szkoda gadać, totalnie wyłączony jestem, nie wiem, czy ten defekt na psychice da się jeszcze ogarnąć, sam nie wierzę że dzieje się, to co się dzieje...
Przede wszystkim bardzo dobrze, że o tym mówisz i że nie trzymasz tego w sobie. Mogę się podpisać pod tym co napisał @hatemenow. Jestem przekonany, że dasz radę z tego wyjść!
 
@tinc widzisz, kilka osób tutaj w Ciebie wierzy. Ty też musisz uwierzyć, że się da wygrać z tym gównem. Nie znam Cię osobiście ale sprawiasz wrażenie dobrej osoby, a takim ludziom należy pomagać. A z tą kasą pisałem poważnie. Rozeznaj temat i daj znać. Ja pewnie przejebałbym to na głupoty, a Tobie może to pomóc w staniu na nogi. Myślę, że w razie czego znajdzie się jeszcze tu ktoś kto podziela moje zdanie.
 
obawiałem się i kurestwo wróciło i leżę tylko, a już było dużo lepiej, ciężko usnąć od 2 dni, a mysli... szkoda gadać, totalnie wyłączony jestem, nie wiem, czy ten defekt na psychice da się jeszcze ogarnąć, sam nie wierzę że dzieje się, to co się dzieje...
Przejebane są takie stany - człowiek ciągle by leżał ale usnąć za nic nie może, chciałby móc się wyciszyć i odpocząć od zgiełku ale natłok myśli na to nie pozwala.
U mnie to było spowodowane grubym ściekiem, którym płynąłem, a w który sam się wjebałem. Nie będę poruszał szczegółów, po krótce tylko opowiem co pomogło. Ruch na świeżym powietrzu - nie było mnie stać na wyjazdy jak to ktoś już wspomniał, by pobyć samemu ze sobą, bo trzeba było zapierdalać, ale na to, żeby ponaginać trochę dookoła bloku/ośki/parku/centrum floty mieć nie trzeba a nawet taka godzina/dwie samemu ze sobą dużo znaczy i potrafi nieco pomóc uporządkować pierdolnik pod czaszką. Takie spacery się przerodziły w bieganie, tudzież spacerowanie z ziomem (za rękę - wiadomo) i zwyczajowe pogadanki o życiu ale bez piwka/szluga/kreski etc. co też było dużą zmianą, bo nigdy wcześniej nie zdarzały mi się "szczere" rozmowy bez jebniętej wcześniej flaszki, a lata (tak to już lata) tego jebanego biegania przeistoczyły tą aktywność w taki jakby przełącznik w głowie - jak czuję się gorzej, czy widzę gdzieś na horyzoncie jakieś gorsze dni - idę kurwa biegać. Jestem jak pies, wystarczy że się sam na jakiś czas "wyprowadzę", porządnie wylatam, wypocę, sam z własnymi myślami albo nawet z jakąś płytą na odsłuchu ale najważniejsze, że to zrobię.

Pomógł też kościół. Przynajmniej na początku. Wiele sam tu mogę zarzucić kościołowi - jako instytucji, jako kryjówce dla wszelkiej maści zwyroli, jako "koniowi trojańskiemu", który dzisiaj wydawać by się mogło zamiast przybliżać ludzi do, to oddala od Boga. Noale cholera jak już tak dojebało się do pieca, że samemu Ci wstyd nawet się do niego odezwać to fajnie mieć "rzecznika". Ponadto można spotkać ludzi o znacznie większych problemach, boleśniejszych przeżyciach, po próbach, po latach z heroiną, po wieloletnich odsiadkach, po latach życia w ultra-patologicznych rodzinach/warunkach. Zmierzenie się z takimi historiami też pozwala spojrzeć inaczej na naszą, zwłaszcza widząc tych ludzi szczęśliwych, mających swoje rodziny, działających na rzecz innych.

No i pies. Nic tak kurwa nie oddaję uczuć jak te kudłate czworonogi. Przychodzisz zajebany z roboty a on od wejścia merda tym ogonem. Codziennie kurwa, jakby Cię nie widział 100 lat a nie było Cię ledwie kilka godzin. Zresztą możesz i po mleko do żabki wyskoczyć na 5 minut - tak samo będzie Cię witał. Znam przynajmniej kilka osób, którym pies kompletnie wyjebał życie do góry nogami pod tym kątem. Zwłaszcza dla osób, które nie miały rodzin/dzieci/dla kogo budzić się rano/nikogo kto by na nich czekał.

No i wiadomo - dziwki. Nie ma to jak od czasu do czasu pojechać na rokse wyruchać dupę w dupę:bleed:. To uwalnia
 
Przejebane są takie stany - człowiek ciągle by leżał ale usnąć za nic nie może, chciałby móc się wyciszyć i odpocząć od zgiełku ale natłok myśli na to nie pozwala.
U mnie to było spowodowane grubym ściekiem, którym płynąłem, a w który sam się wjebałem. Nie będę poruszał szczegółów, po krótce tylko opowiem co pomogło. Ruch na świeżym powietrzu - nie było mnie stać na wyjazdy jak to ktoś już wspomniał, by pobyć samemu ze sobą, bo trzeba było zapierdalać, ale na to, żeby ponaginać trochę dookoła bloku/ośki/parku/centrum floty mieć nie trzeba a nawet taka godzina/dwie samemu ze sobą dużo znaczy i potrafi nieco pomóc uporządkować pierdolnik pod czaszką. Takie spacery się przerodziły w bieganie, tudzież spacerowanie z ziomem (za rękę - wiadomo) i zwyczajowe pogadanki o życiu ale bez piwka/szluga/kreski etc. co też było dużą zmianą, bo nigdy wcześniej nie zdarzały mi się "szczere" rozmowy bez jebniętej wcześniej flaszki, a lata (tak to już lata) tego jebanego biegania przeistoczyły tą aktywność w taki jakby przełącznik w głowie - jak czuję się gorzej, czy widzę gdzieś na horyzoncie jakieś gorsze dni - idę kurwa biegać. Jestem jak pies, wystarczy że się sam na jakiś czas "wyprowadzę", porządnie wylatam, wypocę, sam z własnymi myślami albo nawet z jakąś płytą na odsłuchu ale najważniejsze, że to zrobię.

Pomógł też kościół. Przynajmniej na początku. Wiele sam tu mogę zarzucić kościołowi - jako instytucji, jako kryjówce dla wszelkiej maści zwyroli, jako "koniowi trojańskiemu", który dzisiaj wydawać by się mogło zamiast przybliżać ludzi do, to oddala od Boga. Noale cholera jak już tak dojebało się do pieca, że samemu Ci wstyd nawet się do niego odezwać to fajnie mieć "rzecznika". Ponadto można spotkać ludzi o znacznie większych problemach, boleśniejszych przeżyciach, po próbach, po latach z heroiną, po wieloletnich odsiadkach, po latach życia w ultra-patologicznych rodzinach/warunkach. Zmierzenie się z takimi historiami też pozwala spojrzeć inaczej na naszą, zwłaszcza widząc tych ludzi szczęśliwych, mających swoje rodziny, działających na rzecz innych.

No i pies. Nic tak kurwa nie oddaję uczuć jak te kudłate czworonogi. Przychodzisz zajebany z roboty a on od wejścia merda tym ogonem. Codziennie kurwa, jakby Cię nie widział 100 lat a nie było Cię ledwie kilka godzin. Zresztą możesz i po mleko do żabki wyskoczyć na 5 minut - tak samo będzie Cię witał. Znam przynajmniej kilka osób, którym pies kompletnie wyjebał życie do góry nogami pod tym kątem. Zwłaszcza dla osób, które nie miały rodzin/dzieci/dla kogo budzić się rano/nikogo kto by na nich czekał.

No i wiadomo - dziwki. Nie ma to jak od czasu do czasu pojechać na rokse wyruchać dupę w dupę:bleed:. To uwalnia
Właściwie to też dodam jedno od siebie. W stanach kryzysowych bardzo pomagał mi kontakt z naturą. Nie musiał być to wypad na tydzień do lasu, a na dobrą sprawę spacer solo nad morzem i słuchanie jego szumu czy siedzenie w lesie z własnymi myślami. Bliskość przyrody, jej odgłosów i zapachu potrafi dobrze zrobić ludzkiej psychice.
 
Cześć ludzi zna moją historię, ale po śmierci córki wpadłem w mocną depresję. Oczywiście jako medyk stwierdziłem że jebać i tak sobie z nią żyłem udając przed żona i rodziną ze jestem twardym skurwolem. Oni w to wierzą ale ja od jakiegoś czasu chodzę na terapię bo brak przeżycia wszystkiego tak jak bym chciał sprawiło że demony wróciły.

Na pewno pomógł mi sport i nie myślenie o tym całym syfie ale tera sport już nie wystarcza.

Trzymajcie się tam mocno Mordy !!!
 
Sam się zmagam z tym gównem od jakiś 18 lat. Po 4 latach psychoterapii, dwóch próbach brania leków i jednej próbie samobójczej, udało mi się z tym poradzić. Nie wyleczyć, bo to raczej nie jest możliwe, ale "zaleczyć". Jak cukrzyk, który ma kontrole nad swoją chorobą.

Przez ten czas przeczytałem masę książek, badań oraz artykułów na ten temat. Przeprowadziłem kilka rozmów zarówno z psychiatrami jak i psychoterapeutami. Próbowałem leczenia psylocybiną(mikro i normalne dawki), wszelkimi nootroopami od ashwy po racetamy, medyczną marhiuana(do niemedycznej już i tak miałem dostęp :P), a nawet dietą(flora bakteryjna).

Zebrało się tego naprawdę sporo, ale nie wiem czy ten temat ma temu służyć, bo wyszedłby mi spory post, więc jak ktoś chce to niech piszę do mnie bezpośrednio z pytaniami.
Po czym poczułeś największą poprawę z metod które próbowałeś?
 
Da się to ogarnąć i przede wszystkim Ty dasz radę! Nie bój się iść do psychiatry, pewnie przepisze jakieś prochy ale one też nie działają od razu. Czasami potrzeba kilku tygodni. Zorientuj się ile bierze prywatnie psychiatra w Twojej okolicy. Jeśli Cię nie stać to daj znać. Prześlę Ci jakiegoś blika i nie będziesz musiał czekać na wizytę na NFZ. Teraz weź jakąś książkę, idź do parku, poczytaj i posiedź na słońcu. Słońce wspomaga produkcję endorfin, a tych potrzebujesz.
Dla mnie jesteś kot niesamowity, rady są bardzo cenne ale Ty idziesz o krok dalej i proponujesz pokrycie kosztów wizyty u psychiatry człowiekowi który tego potrzebuje i to nie dlatego, że ktoś Cię o to poprosił a z własnej nieprzymuszonej woli. Coś wspaniałego, ogromny szacunek za to, kłaniam się :tiphatb:

Trzymajcie się przyjaciele i nigdy, przenigdy nie poddawajcie!
 
U mnie też wtopa bo udało mi się wpaść w regularny trening, w dobre żywienie, wywalenie alkoholu od paru tygodni, w w miarę spokojną głowę a wystarczyło jedno większe potknięcie w pracy oraz strachu zapewne irracjonalnym że w dłuższej perspektywie się ze mną pożegnają i siedzę właśnie przy 5 piwie wieczorem, z posiniaczoną łapą od młotka (kreatywność w ekstremalnych sytuacjach potrafi zaskoczyć) i z chęcią by jebnąć tym wszystkim w pizdu.
Tak na prawdę nie piszę tego by się żalić ale żeby to jutro przeczytać bo liczę że pozwoli mi to nie wpaść w kolejny ciąg trwający parę tygodni.

Powód wydaje się blachy ale wynika to właśnie z przeoranej psychiki. Tam gdzie większość zapewne by sprawę olała, albo znalazła by 3 drogi wyjścia tam ja widzę za wysokie progi
 
U mnie też wtopa bo udało mi się wpaść w regularny trening, w dobre żywienie, wywalenie alkoholu od paru tygodni, w w miarę spokojną głowę a wystarczyło jedno większe potknięcie w pracy oraz strachu zapewne irracjonalnym że w dłuższej perspektywie się ze mną pożegnają i siedzę właśnie przy 5 piwie wieczorem, z posiniaczoną łapą od młotka (kreatywność w ekstremalnych sytuacjach potrafi zaskoczyć) i z chęcią by jebnąć tym wszystkim w pizdu.
Tak na prawdę nie piszę tego by się żalić ale żeby to jutro przeczytać bo liczę że pozwoli mi to nie wpaść w kolejny ciąg trwający parę tygodni.

Powód wydaje się blachy ale wynika to właśnie z przeoranej psychiki. Tam gdzie większość zapewne by sprawę olała, albo znalazła by 3 drogi wyjścia tam ja widzę za wysokie progi
Nie wiesz jakby poradziła sobie większość. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że tego typu lęki są dość powszechne, więc nie ma co sobie odejmować. I nie, powód nie jest błahy jeśli sprawia Ci kłopot.

Zdiagnozowałeś swój problem, poznałeś jego przyczynę, oraz skutki. Jak dla mnie odwaliłeś kawał dobrej roboty, bo to wbrew pozorom nie jest takie łatwe. Wiesz nad czym popracować. Trzymam kciuki
 
Po prostu trzeba szukać profesjonalnej, podkreślam to słowo profesjonalnej i ogarniętej pomocy. Bo chłopaki z internetu na forum o mordobiciu to mogą pierdolić co na nich działa, ale faktycznie tak nie będzie. Tutaj jest w pizde ekspertów od wszystkiego, jak tutaj o rodzinie i wychowaniu dzieci, pierdolą bezdzietni kawalerowie starzy. Także, raczej trzeba szukać fachowej pomocy, a tutaj można się wyżalić co najwyżej. Bo słuchanie jakiś anonimów z neta na forum o mordobiciu może jeszcze gorzej się skończyć.
 
Po prostu trzeba szukać profesjonalnej, podkreślam to słowo profesjonalnej i ogarniętej pomocy. Bo chłopaki z internetu na forum o mordobiciu to mogą pierdolić co na nich działa, ale faktycznie tak nie będzie. Tutaj jest w pizde ekspertów od wszystkiego, jak tutaj o rodzinie i wychowaniu dzieci, pierdolą bezdzietni kawalerowie starzy. Także, raczej trzeba szukać fachowej pomocy, a tutaj można się wyżalić co najwyżej. Bo słuchanie jakiś anonimów z neta na forum o mordobiciu może jeszcze gorzej się skończyć.
To fakt i w sumie każdy a przynajmniej większość w swoich poradach sygnalizuje że to jest konieczność. Ale dobrze też się dowiedzieć jak inni sobie radzą bo często jest to podstawa do zbudowania w sobie jakiejś motywacji by ruszyć do przodu. No i ten temat pokazuje że nawet na forum zrzeszającym ludzi lubiących mordobicie i najczęściej facetów,potrafi się znaleźć sporo osób z problemami więc skala tego zjawiska musi być naprawdę duża.
 
Z przykrością obserwuje ten temat. Mam kilku klientów z depresją, co pomaga to na pewno zioła, trening, suple omega3,D3,cynk,palma, ahwaganda, grzyb : kurdyceps, woda, elektrolity i brak śmieci w diecie.

Niestety nie wiem czy się z tego wychodzi czy tylko zalecza.
 
To fakt i w sumie każdy a przynajmniej większość w swoich poradach sygnalizuje że to jest konieczność. Ale dobrze też się dowiedzieć jak inni sobie radzą bo często jest to podstawa do zbudowania w sobie jakiejś motywacji by ruszyć do przodu. No i ten temat pokazuje że nawet na forum zrzeszającym ludzi lubiących mordobicie i najczęściej facetów,potrafi się znaleźć sporo osób z problemami więc skala tego zjawiska musi być naprawdę duża.

Nie no masz rację. Ale to właśnie chodzi, bo jak ktoś ma jakieś problemy głębokie to jestem przekonany, że wiesz, pierdolenie idź na trening czy weź zimny prysznic to raczej nie zadziała.
 
Nie no masz rację. Ale to właśnie chodzi, bo jak ktoś ma jakieś problemy głębokie to jestem przekonany, że wiesz, pierdolenie idź na trening czy weź zimny prysznic to raczej nie zadziała.
Wiadomo że podstawą jest ogarnięty terapeuta, tylko że trzeba mieć w chuj szczęścia i czasu żeby trafić takiego na NFZ, poza tym na NFZ masz wizyty co 2 tygodnie, a co robić z czasem pomiędzy? Ewentualnie jak ktoś ma luźnego tysiaka miesięcznie to może się leczyć prywatnie, ale tu też można trafić na totalnych odklejeńców. Psychologia to ostatnio bardzo modny kierunek i kończy ją wiele osób, które ostatecznie mają właściwe przygotowanie merytoryczne, ale praktycznie zerowy poziom empatii, bo z tego nie ma egzaminów.

Dodatkowo skuteczna psychoterapia to bardzo długi proces, masa ludzi rezygnuje po drodze, dlatego też wsparcie z jakiejkolwiek strony nawet wirtualnych ziomków z forum o mordobiciu może być niekiedy na wagę złota.
 
Po prostu trzeba szukać profesjonalnej, podkreślam to słowo profesjonalnej i ogarniętej pomocy. Bo chłopaki z internetu na forum o mordobiciu to mogą pierdolić co na nich działa, ale faktycznie tak nie będzie. Tutaj jest w pizde ekspertów od wszystkiego, jak tutaj o rodzinie i wychowaniu dzieci, pierdolą bezdzietni kawalerowie starzy. Także, raczej trzeba szukać fachowej pomocy, a tutaj można się wyżalić co najwyżej. Bo słuchanie jakiś anonimów z neta na forum o mordobiciu może jeszcze gorzej się skończyć.
Skąd ty możesz wiedzieć, co tu jest pierdoleniem, a co nim nie jest? Czy to jest wademekum wyjścia z problemu, czy wątek poświęcony danemu zagadnieniu i posty ludzi, którzy opowiadają jak sobie z pewnymi tematami radzą?

Zamiast takich „porad” zawsze można się ustawić w kolejkę na pół roku na NFZ, żeby skończyć z receptą na leki i cześć.

A problem z psychologami i psychiatrami jest taki, że w znakomitej większości opierają się na teorii i leczą objawy, a nie przyczynę. I nie, nie twierdzę, że ziomki z neta ogarną zagadnienie lepiej na podstawie jakiś tam źródeł niż dyplomowani lekarze. Na forum zaburzeni.pl jest dwóch gości, z których jeden miał depresję i derealizację, a drugi mocne stany lękowe i z tego wyszli. Nie psychotropami, nie terapią tylko przepracowaniem istoty problemu. Jeden studiował psychologię, drugi mocno zgłębiał rożnego rodzaju alternatywne metody wyjścia z tego właśnie z uwagi na swój stan i chęć pokonania tego. Wiele osób twierdzi, że te podcasty, nagrane normalnym językiem, dały im więcej niż 10 lat psychoterapii.

Dlatego negowanie wpisów takich jak w tym temacie, dla zasady, bo mordo to jest forum o mordobiciu, jest zwyczajnie głupie.
 
Z przykrością obserwuje ten temat. Mam kilku klientów z depresją, co pomaga to na pewno zioła, trening, suple omega3,D3,cynk,palma, ahwaganda, grzyb : kurdyceps, woda, elektrolity i brak śmieci w diecie.

Niestety nie wiem czy się z tego wychodzi czy tylko zalecza.
Czy prawdą jest, że za zły stan psychiczny mogą odpowiadać problemy metaboliczne?
 
obawiałem się i kurestwo wróciło i leżę tylko, a już było dużo lepiej, ciężko usnąć od 2 dni, a mysli... szkoda gadać, totalnie wyłączony jestem, nie wiem, czy ten defekt na psychice da się jeszcze ogarnąć, sam nie wierzę że dzieje się, to co się dzieje...

chcesz o tym pogadac przez telefon/discorda?
 
Back
Top