Trzynastozgłoskowcem...

Dzisiaj znowu balladuję - parafraza "Powrotu Taty".
Mickiewicz pany, Słowacki to chuj!


POWRÓT BROCKA

Pójdźcie, Fertitty, pójdźcie razem z Daną
Do Stamford, zasiąść do stołu,
Siądźcie z Wincentem, Triple H, Stefaną
I obradujcie pospołu.

Karta nie miażdży, wynik zagrożony,

A czas przez palce przepływa.
Rudy na fejsie jest zadowolony.
Cohones hejtem już spływa.

Słysząc to Dana bilety bukuje
Do Connecticut dla braci.
A w wielkim gmachu gości podejmuje,
Sam Vince: "Chodźcie tutaj, frustraci.

Wiem, żeście w kropce. I że problem macie
Tak wielki jak tętno Dady.
Mogę wam pomóc - ale przyrzekacie,
Że to są czyste układy?"

"Tak" - rzekł Lorenzo - "Dzisiaj w czarnej dupie
Jesteśmy, a stawka spora.
Jeśli pomożesz nam, drogi Vince,
Kupię ci garniak od Diora"

"Dzięki" - Wincenty zaniósł się śmiechem -
"Mój pomysł na dziś jest taki,
Że wypożyczę wam wielką gwiazdę,
Jednak nie za drobniaki.

Brock pójdzie do was, galę ratować,
Jednak obiecać musicie,
Że w każdej przerwie, po każdej rundzie,
Moje reklamy puścicie.

Zamiast Riboka chcę Summerslama
Zobaczyć po Sejdża walce.
To mój warunek. Inaczej plama
I nici. Nie kiwnę palcem"

Szepczą Fertitty, z Frankiem Lorenzo,
A z nimi Dana pospołu.
Wreszcie "TAK" rzekli. Zatem zwycięstwo,
Wszyscy odchodzą od stołu.

I nagle z końcem czerwcowej gali,
Tuż po Rockholda ubiciu,
Na wielkim screenie, gdzieś jak z oddali
Głos słychać "Czy mnie widzicie?!"

Rogan w amoku, Goldberg szaleje,
Widownia niczym naćpana.
I tylko Ariel gorzkie łzy leje,
Za jęzor dostał dziś bana.

Dni szybko płyną, Brock zaliczył obóz
I właśnie poznał rywala.
Będzie nim Hunto - z łapą niczym obuch -
Co się po bombie oddala.

I gadka płynie, płyną oskarżenia,
Że Brock się świeci w ciemności.
Tak oto Marek swe podejście zmienia,
Aby rywala rozzłościć.

Mówi: "Jest nikim, to żaden wojownik.
On ciosy buzią blokuje!
Boi się dostać w mazak ten zawodnik,
I przez to wciąż popłakuje".

Nadeszło lato. Lipca dzień dziewiąty -
Choć wcześniej trzęsienie ziemi.
Bąs wpadł na koksie. Więc Dana rzecze:
"Mark, Brock - będziecie głównemi

Gali aktorami. Niechaj lud się cieszy!"
Lecz chwilę potem prostuje:
"Jednak supportem będziecie dla Mieshy
i baby co laski całuje".

Nic to, chuj z kartą, kiedy zer jest tyle
na podpisanej umowie.
Teraz skupienie na ostanie chwile.
I klatka niech prawdę nam powie,

Który jest lepszy, kto ma argumenty,
Aby pokonać rywala?
Czy Mark co bije, jak żyrafa z pięty,
Czy Brock co bez trudu obala.

Ciężkie trzy rundy, sapie jeden, drugi
Lecz wynik wszystkim już znany.
Pomógł Brockowi chyba obóz długi.
Dziś zapaśnicy są pany!

Gasną już światła. UFC za nami,
Brock już do cyrku powraca.
Lecz znów tu przyjdzie, bo - uważcie sami -
każdego skusi ta płaca!

 
Nadeszło lato. Lipca dzień dziewiąty -
Choć wcześniej trzęsienie ziemi.
Bąs wpadł na koksie. Więc Dana rzecze:
"Mark, Brock - będziecie głównemi

Lato nadeszło, i wieczór lipcowy.
Choć wcześniej trzęsienie ziemi.
Bąs wpadł. Lecz Dana ma już pomysł nowy:
"Mark, Brock - będziecie głównemi

@Mateusz Smoter @duubertowa - jako stali czytelnicy wyświadczcie mi tę grzeczność i podmieńcie zwrotkę, którą wspomniał @KalasznikowMac
Grzecznie napisałem, synek @Wewiur będzie dumny z taty :)
 
KSIĘGA VI -
Z BLIZNĄ MAŁY JÓZICZEK i KRZYKACZ-WĘDROWNICZEK

Dzisiaj na warsztat idzie historyja nowa,
głośna w ostatnich czasach jest waga piórkowa.
Tam niegdyś mistrz z faveli rządził niepodzielnie,
już w dzieciństwie zaczynał - swą najbliższą dzielnię
terrorem szybko objął. Była to łatwizna.
Respekt mu pomagała wzbudzać duża blizna,
która buzię szpeciła. Wiemy o niej tyle,
że raz go starsza siostra trzymała nad grillem,
mały Aldo ją kopnął, pociągnął za włosy,
ta z bólu go puściła, krzycząc wniebogłosy.
I nagle - Jose spada, twarzą na ruszt leci!
Stąd ta blizna, strasząca brazylijskie dzieci.

Jednakże początkowo wciąż ponosił klęski,
niejeden sąsiad co dzień ostre spuszczał bęcki
młodemu Józefowi, który początkowo
bardziej szedł tradycyjną drogą futbolową,
lecz talentu nie stało. A kolejne lanie
w walcu ulicznym wzięte, sprzyjać mogło zmianie
poglądów. Zamiast z piłką biegać po boisku,
Aldo poszedł na trening, ażeby po pysku
lać się nauczyć zbirów, którzy go gnoili.
Talentem się wykazał. Po niedługiej chwili
to on zaczął królować, być cerberem wstępu
na dzielnię. Jednak z czasem zabrakło postępów,
bo w krainie kauczuku poziom szkół był raczej
niski - bowiem gdzie indziej byli wymiatacze.
Tak więc Józek wziął gacie w tobołek na kiju
na wschód sobie podreptał. Nad ocean w Rio.
Tam do kuźni talentów, do Nova Uniao
trafił - sparował z nim nawet Renan Barao.

Potrenował trzy lata, obijał lokalsów,
wreszcie szansę miał sprawdzić się w prawdziwym walcu,
bo kontrakt z WEC podpisał - a w tej federacji
maluchy, jak on walczyły. Gdy w organizacji
pięć kolejnych walk wygrał, dostał title shota,
i Swansona w pięć sekund kolanem złomotał.
Potem tytuł odebrał Brązowemu Miszy -
- tak się zaczęła seria dłuższa, niż u Myszy.
Po dwóch obronach pasa fuzja nastąpiła -
federacja Adamsa już Fertittów była,
a Józek został mistrzem UFC z nadania
i zaraz też się zabrał do rywali lania.
I KenFlo, i Maszyna czoła mu stawiali,
jednakże wyższość Józka po walce uznali.
Mendesa-zapaśnika kopniakiem odprawił,
z mistrzem lekkiej, Edgarem, przez pięć rund się bawił.
Zombie padł nieprzytomny. A potem z Lamasem
Aldo walczył, jak gdyby tamtem był balasem.
Potem rewanż z Mendesem - dzielnie trzymał kroku
Chad. Ta walka została pojedynkiem roku.
Zdawało się - nie minie Józka panowanie,
wtem się pewien rudzielec pojawił na planie.

Był to niejaki Conor. McGregor z Dublina.
Trudno rzec, że karierę z przytupem zaczynał,
choć czasem bumów kończył, dostawał też bęcki.
(Duffy z irlandzkiej wojny wyszedł był zwycięski)
A warto też pamiętać, że był ledwo żywy
w pojedynku z Kornikiem. Tylko punch szczęśliwy
pomógł wtedy przechylić szalę na swą stronę,
bo w parterze to rude byłoby zgnębione.
Ogórów wciąż obijał - jednak trzeba przyznać,
że potrafił swe walki kończyć jak mężczyzna,
toteż szybko go z CeWu podprowadził Dana.
Na pożarcie w debiucie dostał Bestię Bama.
Następny rywal to był Max Błogosławiony.
Wcześniej konfy - na których każdy był wkurwiony,
bo jeden, jak i drugi dialektem gadali -
nie wiem, czy ich zrozumiał ktokolwiek na sali.
W każdym razie McGregor wygrał przez decyzję -
po raz pierwszy nie trafił, gdy chodzi o wizję,
którą rzekomo miewał. Nazwał się Mistykiem,
mówiąc, że zawsze trafia z rundą i wynikiem.
Potem kolejno kończył Brandao, Diamenta,
Rusko-Niemca, o którym mało kto pamięta.
Zaczęto wtedy gadać, że czas przyszedł na to,
aby Aldo Conorem ring wytarł jak szmatą,
bo pyskówek Rudego słuchać się nie dało.
Przyszłe starcie już trzęsło federacją całą,
Conor rządził na konfach - Jose angielskiego
nic nie kumał (dlatego warto znać, kolego).
Jednak krótko przed walką coś złego się stało -
na ostatnim sparingu żebro się złamało
Józkowi. Toteż Dana w akcie desperacji
ściągnął Chada Mendesa - w klapkach i z wakacji.
A żeby Conorowi choć włos nie spadł z głowy,
5 rund zarządził w walce o pas tymczasowy,
wiedząc, że kondycyjnie Mendes padnie w końcu.
Owszem, spuchł - jednak wcześniej lanie sprawił "Słońcu",
w parterze poniewierał, jak kukłę ze słomy
Dopiero, kiedy osłabł, Conor niczym gromem
zaczął w stójce przeważać. Koniec. Chociaż Dziekan
zazwyczaj z przerywaniem w takich chwilach zwlekał.
Tym razem się pośpieszył, a Conor triumfował
i niezwłocznie Józefa znów zaatakował.
W końcu więc dojść musiało do unifikacji -
Aldo wyszedł speszony, jakby bez kolacji.
McGregor nakręcony, niemal ring rozjebał.
Józek ruszył do przodu. Unik. I przyjebał
mu prosto w szczękę Conor. Był mistrz, mistrza nie ma!
Wszyscy w szoku siedzieli. Niemożliwe! Ściema!
Dominator bez pasa? Co to się podziało?!
Rudzielec znów był górą. Lecz było mu mało.

Zamiast, jak każdy czempion, bronić swego pasa,
Conor próbował skoczyć powyżej kutasa.
Zapragnął mieć pas drugi (lekka kategoria),
dwie sroki wziąć za ogon (taka alegoria).
Lecz na tydzień przed walką pęka stopa Rafy -
Dana w szoku, skąd teraz wziąć rywala? Z szafy?
Między łykiem tekili, a blanta jaraniem
na galę wpadł Nate Diaz. No i spuścił lanie
Rudemu krzykaczowi, co się zwał Mistykiem,
a po liściu stocktońskim do nóg upadł z krzykiem.
Myślicie, że ta klęska nauczką mu była?
Wręcz przeciwnie - niczego go nie nauczyła.
Zamiast powrócić grzecznie do piórkowej wagi,
w Conora głowie siedzi rewanż za zniewagi,
bo Nate nie tylko w klatce pięknie dominował -
również na konferencjach brutalnie punktował.
Na szczęście już jest jasne, że na dwieście piątce
Conor podejmie Józka. Stawką - i pieniądze,
i duma, honor, tytuł. Może tak się stanie,
że Aldo pas odzyska i spuści mu lanie?
 
Last edited:
Owszem, spuchł - jednak wcześniej lanie sprawił "Słońcu",
w parterze poniewierał, jak kukłę ze słomy
Dopiero, kiedy osłabł, Conor niczym gromem
zaczął w stójce przeważać.

Już w 1ej Conor trafiał częściej
Factum est vērus
1/3 była na korpus

Dalej się wpierdalać nie śmiem,
Pisz wierszem nadal MysticBęben.
 
KSIĘGA VI -
Z BLIZNĄ MAŁY JÓZICZEK i KRZYKACZ-WĘDROWNICZEK

Dzisiaj na warsztat idzie historyja nowa,
głośna w ostatnich czasach jest waga piórkowa.
Tam niegdyś mistrz z faveli rządził niepodzielnie,
już w dzieciństwie zaczynał - swą najbliższą dzielnię
terrorem szybko objął. Była to łatwizna.
Respekt mu pomagała wzbudzać duża blizna,
która buzię szpeciła. Wiemy o niej tyle,
że raz go starsza siostra trzymała nad grillem,
mały Aldo ją kopnął, pociągnął za włosy,
ta z bólu go puściła, krzycząc wniebogłosy.
I nagle - Jose spada, twarzą na ruszt leci!
Stąd ta blizna, strasząca brazylijskie dzieci.

Jednakże początkowo wciąż ponosił klęski,
niejeden sąsiad co dzień ostre spuszczał bęcki
młodemu Józefowi, który początkowo
bardziej szedł tradycyjną drogą futbolową,
lecz talentu nie stało. A kolejne lanie
w walcu ulicznym wzięte, sprzyjać mogło zmianie
poglądów. Zamiast z piłką biegać po boisku,
Aldo poszedł na trening, ażeby po pysku
lać się nauczyć zbirów, którzy go gnoili.
Talentem się wykazał. Po niedługiej chwili
to on zaczął królować, być cerberem wstępu
na dzielnię. Jednak z czasem zabrakło postępów,
bo w krainie kauczuku poziom szkół był raczej
niski - bowiem gdzie indziej byli wymiatacze.
Tak więc Józek wziął gacie w tobołek na kiju
na wschód sobie podreptał. Nad ocean w Rio.
Tam do kuźni talentów, do Nova Uniao
trafił - sparował z nim nawet Renan Barao.

Potrenował trzy lata, obijał lokalsów,
wreszcie szansę miał sprawdzić się w prawdziwym walcu,
bo kontrakt z WEC podpisał - a w tej federacji
maluchy, jak on walczyły. Gdy w organizacji
pięć kolejnych walk wygrał, dostał title shota,
i Swansona w pięć sekund kolanem złomotał.
Potem tytuł odebrał Brązowemu Miszy -
- tak się zaczęła seria dłuższa, niż u Myszy.
Po dwóch obronach pasa fuzja nastąpiła -
federacja Adamsa już Fertittów była,
a Józek został mistrzem UFC z nadania
i zaraz też się zabrał do rywali lania.
I KenFlo, i Maszyna czoła mu stawiali,
jednakże wyższość Józka po walce uznali.
Mendesa-zapaśnika kopniakiem odprawił,
z mistrzem lekkiej, Edgarem, przez pięć rund się bawił.
Zombie padł nieprzytomny. A potem z Lamasem
Aldo walczył, jak gdyby tamtem był balasem.
Potem rewanż z Mendesem - dzielnie trzymał kroku
Chad. Ta walka została pojedynkiem roku.
Zdawało się - nie minie Józka panowanie,
wtem się pewien rudzielec pojawił na planie.

Był to niejaki Conor. McGregor z Dublina.
Trudno rzec, że karierę z przytupem zaczynał,
choć czasem bumów kończył, dostawał też bęcki.
(Duffy z irlandzkiej wojny wyszedł był zwycięski)
A warto też pamiętać, że był ledwo żywy
w pojedynku z Kornikiem. Tylko punch szczęśliwy
pomógł wtedy przechylić szalę na swą stronę,
bo w parterze to rude byłoby zgnębione.
Ogórów wciąż obijał - jednak trzeba przyznać,
że potrafił swe walki kończyć jak mężczyzna,
toteż szybko go z CeWu podprowadził Dana.
Na pożarcie w debiucie dostał Bestię Bama.
Następny rywal to był Max Błogosławiony.
Wcześniej konfy - na których każdy był wkurwiony,
bo jeden, jak i drugi dialektem gadali -
nie wiem, czy ich zrozumiał ktokolwiek na sali.
W każdym razie McGregor wygrał przez decyzję -
po raz pierwszy nie trafił, gdy chodzi o wizję,
którą rzekomo miewał. Nazwał się Mistykiem,
mówiąc, że zawsze trafia z rundą i wynikiem.
Potem kolejno kończył Brandao, Diamenta,
Rusko-Niemca, o którym mało kto pamięta.
Zaczęto wtedy gadać, że czas przyszedł na to,
aby Aldo Conorem ring wytarł jak szmatą,
bo pyskówek Rudego słuchać się nie dało.
Przyszłe starcie już trzęsło federacją całą,
Conor rządził na konfach - Jose angielskiego
nic nie kumał (dlatego warto znać, kolego).
Jednak krótko przed walką coś złego się stało -
na ostatnim sparingu żebro się złamało
Józkowi. Toteż Dana w akcie desperacji
ściągnął Chada Mendesa - w klapkach i z wakacji.
A żeby Conorowi choć włos nie spadł z głowy,
5 rund zarządził w walce o pas tymczasowy,
wiedząc, że kondycyjnie Mendes padnie w końcu.
Owszem, spuchł - jednak wcześniej lanie sprawił "Słońcu",
w parterze poniewierał, jak kukłę ze słomy
Dopiero, kiedy osłabł, Conor niczym gromem
zaczął w stójce przeważać. Koniec. Chociaż Dziekan
zazwyczaj z przerywaniem w takich chwilach zwlekał.
Tym razem się pośpieszył, a Conor triumfował
i niezwłocznie Józefa znów zaatakował.
W końcu więc dojść musiało do unifikacji -
Aldo wyszedł speszony, jakby bez kolacji.
McGregor nakręcony, niemal ring rozjebał.
Józek ruszył do przodu. Unik. I przyjebał
mu prosto w szczękę Conor. Był mistrz, mistrza nie ma!
Wszyscy w szoku siedzieli. Niemożliwe! Ściema!
Dominator bez pasa? Co to się podziało?!
Rudzielec znów był górą. Lecz było mu mało.

Zamiast, jak każdy czempion, bronić swego pasa,
Conor próbował skoczyć powyżej kutasa.
Zapragnął mieć pas drugi (lekka kategoria),
dwie sroki wziąć za ogon (taka alegoria).
Lecz na tydzień przed walką pęka stopa Rafy -
Dana w szoku, skąd teraz wziąć rywala? Z szafy?
Między łykiem tekili, a blanta jaraniem
na galę wpadł Nate Diaz. No i spuścił lanie
Rudemu krzykaczowi, co się zwał Mistykiem,
a po liściu stocktońskim do nóg upadł z krzykiem.
Myślicie, że ta klęska nauczką mu była?
Wręcz przeciwnie - niczego go nie nauczyła.
Zamiast powrócić grzecznie do piórkowej wagi,
w Conora głowie siedzi rewanż za zniewagi,
bo Nate nie tylko w klatce pięknie dominował -
również na konferencjach brutalnie punktował.
Na szczęście już jest jasne, że na dwieście piątce
Conor podejmie Józka. Stawką - i pieniądze,
i duma, honor, tytuł. Może tak się stanie,
że Aldo pas odzyska i spuści mu lanie?
Na 205 Conor się nie wyrobi
Druga porażka od Nate'a
Znów go zaboli
Gala pod koniec roku
Z Hoze w roli głównej
Obroń swego pasa
Lecz tym razem będzie trudniej
 
Dobra... trochę tu ogarnąłem, starłem kurze, omiotłem pajęczyny...
Można wracać do tradycji poniedziałkowej


KSIĘGA VII - Starszaki

Moi drodzy, przed nami kategoria taka,
w której ludzi określiłbym mianem starszaka,
by odróżnić od żłobka w kategorii muszej.
I choć nie chcę, to jednak spróbuję i zmuszę
dziś się do napisania dwóch rodziałów jeszcze.
Może się w mniejszej liczbie znaków tutaj zmieszczę.

Zacznijmy od początku, przed dziesięciu laty
był w WECu fajter bardzo silny i wąsaty,
i jako pierwszy mistrzem został wśród kogutów.
Cios miał niezły, rywali nieraz wyrwał z butów.
Lecz wnet mu pas odebrał nołnejm z Illinois,
a tegoż wkrótce Torres z Meksyku był zgnoił.
Miguel całkiem nieźle radził sobie w klatce,
pas trzy razy obronił, auto kupił matce,
ale na jego drodze stanął zawadiaka,
sobowtór M.Walhberga oraz Szymkowiaka.
Brian Bowles, o nim mowa, pasem się nie cieszył
zbyt długo. Dominator szybko go ośmieszył
i rękę mu połamał. Taki Cruz był właśnie.
Jak trafił do koguciej? Zaraz wam wyjaśnię.
Zaczynał on w piórkowej, walczył z sukcesami,
lecz poddał go tam koleś z cipką pod ustami,
więc Dom zbił kilka kilo (niemal pół swej wagi)
i w koguciej ustawiać jął wszystkie łamagi.
Po Brianie chciał pasa gość, co Megan puka.
Walkę dał wyrównaną z Cruzem - wielka sztuka,
jednak split powędrował do Dominatora.
A ten Jorgensenowi zjawił się jak zmora -
rzadko się deklasację takową widuje,
że na pełnym dystansie mistrz tylko przyjmuje
piętnaście mocnych ciosów! A WEC się zmieniło,
w federację, u której przed laty nie było
miejsca dla małych ludzi, czyli w Fertittowo.
Jednak Dom był kozakiem, macie moje słowo,
że i w kolejnych walkach niezłe dał popisy
footworku genialnego. Klaskał Dana Łysy.
A Cruz z łatwością, głównie przez swe kocie ruchy
zbił Fabera (co lubi wszędzie pchać paluchy).
Potem Mucha z mysiej, czy może Mysza z muszej,
przez pięć rund walki z Domem przeżywał katusze,
choć sam świetny technicznie, to mowy nie było,
by to starcie inaczej się wtedy skończyło.
Wtedy na drodze Cruza zła passa przysiadła,
dwa razy biedak zerwał w kolanie więzadła.
Karierę musiał przerwać, uratować zdrowie.
"Interima robimy" - tak Dana odpowie.
Z jednej strony Barao, Brazylijczyk młody,
z drugiej dobrze nam znany Loczek Pizdobrody.
Brazol wygrał to starcie, poddał też Mayday'a,
Eddiemu Winelandowi też zgasła nadzieja,
gdy go Renan naruszył kopem obrotowym.
Wtedy powiedział Dana, "Mam ja pomysł nowy.
Cruz w szpitalu, kariera kurzem mu porasta.
Tytuł mu muszę zabrać. O pas walczcie. Basta!"
Znów się wzięli za bary Faber i Barao,
jednak tym razem pięciu rund to nie potrwało,
bo już w pierwszej Uriah miał zgaszone światło.
Nie spodziewał się Brazol, że pójdzie tak łatwo.
Lecz bardzo szybko znikła mu laurów nadzieja -
wraz z zabójczym kopniakiem w głowę od TJa.
Tidżej, kumpel Fabera (jeszcze w tamtych czasach),
dwa razy z powodzeniem umiał bronić pasa,
w tym w rewanżu z Barao, znowu go okopał.
W międzyczasie pod szefem ciągle dołki kopał.
Taki w trawie grzechotnik... lecz go rozgryzł Rudy
podczas kręcenia TUFa. "Masz chłopie ułudy" -
opowiadał mu Faber. Jednak pośród krzyków
uciekł wkrótce Dillashaw od Alfa Samczyków.
W międzyczasie król wrócił. Styl nie byle jaki,
w minutę padł przed Cruzem skośny Mizugaki.
Sam Dominik TJa wpędził w paranoję,
ośmieszając na konfach i zwąc kserobojem.
Żądzą rewanżu pałał zawodnik Ludwiga,
jednak to Dominator w oktagonie śmigał
lepiej zdecydowanie, chociaż podzielone
były tu nieco zdania. Jednak w końcu w stronę
Cruza split ten poleciał. Faber, biedaczyna,
robiąc sobie nadzieję, piszczeć znów zaczyna,
że na shota zasłużył, że Cruz się go boi.
Kiedy doszło do walki - on leży, Cruz stoi.
Leży i bladą dupą spod spodenek świeci.
W sumie - norma w przedszkolu, w kategorii dzieci.

Kiedy nowe przeszkody Cruz bez trudu bierze,
popatrzmy, kto zagrozić mu może w rosterze.
TJ pragnie rewanżu. Jest dziecko pyskate -
to Cody Niekochany. Jest przydupas Tate.
Stan Brazoli się zgadza, choć nie ma Barao -
jest John @Vic3k Lineker oraz Assuncao.
Gwiazda Sterlinga zgasła, lecz wciąż się pałęta,
są Dodson, Wineland, Mayday... reszty nie pamiętam.
Dodam tylko, że walczy w szpitalu Rivera,
by w oku wzrok odzyskać. Zawinił, cholera,
gość ze wzgórkiem łonowym w okolicach brody.
Szkoda bardzo Jimmiego, bo to koleś młody.
I tu powstawię kropkę, choć puenty brakuje...
Cruz mistrzem, trzym się Jimmy...a Faber jest chujem!​
 
Last edited:
@MysticBęben
trzy-zglo_ahwanxn.jpg
 
KSIĘGA VIII - FORA ZE DWORA, TO MOJA NORA

W życiu czasami zdarza się, że małe skrzaty,
które się szybko wyrwą spod opieki taty,
chcąc pokazać, że teraz świat do nich należy,
nagle w oktagonowych zmienią się rycerzy.
I chociaż waga niczym worka pół cementu,
do sięgnięcia na półkę wciąż potrzeba sprzętu
(krzesła lub taboretu) - to pomimo losu
złośliwości - na ringu dochodzi do głosu
ich ukryta natura, wojownika dusza.
I trzeba przyznać, każdy nieziemsko się rusza,
ta kocia gibkość, szybkość geparda, uniki -
niezłego skilla mają z wagi muszej smyki.

Na czoło się wybija niemal od początku
malutki Murzyn. Dodać trzeba dla porządku,
że nie tylko jest pierwszym, nie tylko bieżącym,
a jedynym w historii pas muszej dzierżącym.
Mysz Potężna - bo o nim ta księga traktuje,
od kołyski w sąsiedztwie był najmniejszym chujem.
Więc nadrabiał, jak umiał, losu niedostatki,
by skończywszy 20 lat mógł wejść do klatki.
Początkowo nokauty sprzedawał rywalom,
później za swe poddania przez branżę był chwalon,
jednak to wszystko działo się w koguciej wadze -
tam na jego nieszczęście Cruz sprawował władzę.
A że zdominowany był też przez Picketta,
pomyślał sobie Mysza: "Chyba waga nie ta"
I chwili nie zwlekając popędził swe nóżki
na turniej w grupie skrzatów, co się zwała "Muszki".
Był tam Dziwaczny Wujek z zawadiackim wąsem
(takie wąsy bywają zwane pizdotrząsem) -
chłopaki aż dwa razy walczyli ze sobą,
remis był w pierwszej walce. A w drugiej osobę
Demetriusza świat cały widział finalistą.
Potem walczył z kolesiem, co Megan ognistą
po godzinach dosiadał. Słowem - wygrał życie.
Jednakże w oktagonie to DJ obficie
lał go, choć Benavidez nie zostawał dłużny.
Sędziowie punkty dali i każdy był różny,
jednak dwóch Demetriusza czempionem uznało -
tak DJ był rozpoczął regencję wspaniałą.

Potem walczył na Foxie z niejakim Dodsonem,
który - warto nadmienić - też miał niezłą żonę.
(czasem zachodzę w głowę, jak też to się stało,
że karzeł jeden z drugim mógł taką wspaniałą
ryjóweczkę przygruchać. Do wniosku dochodzę,
że kobietom puszczały macierzyństwa wodze
i że widząc rycerza, co był taki mały,
zaraz do jędrnej piersi przytulać go chciały).
John dzielnie stawił czoła, nie stracił honoru,
obaj wygrali bonus za walkę wieczoru.
Potem rywalem Myszy została łamaga -
żadnym wyzwaniem nie był dla niego Moraga.
Benavidez swój rewanż w tyłek mógł se wsadzić,
bo się Myszy udało go szybko usadzić.
Potem EPO koleżka z Rosji też próbował,
walkę przegrał, z pięć razy na macie lądował.
Cariaso miał nadzieje... wtem nadciąga chmura,
w arsenale DJ-a zjawia się kimura.
Horiguchi wytrzymał z kategorii słońcem
pięć rund niemal - odklepał sekundę przed końcem.
Dodson w swoim rewanżu był zdominowany.
Póżniej Henry Cejudo - już koronowany
na detronizatora i króla zapasów -
w pierwszej rundzie padł martwy niczym król balasów.

I póki co, nie widać dziś na horyzoncie,
śmiałka, co mógłby zakraść się do nory w kącie,
czy to siły przewagą, czy ciekawym trikiem
Mysz z tej nory przegonić. Zawsze się wynikiem
jednakowym wciąż kończy. Demetriusz triumfuje.
Zobaczmy, kto w tej wadze choć trochę rokuje:
Benavidez i Wujek - mieli szanse swoje,
z Reisem się nie odbyły planowane boje.
Pozostają nam Smolka, Makovsky, Formiga,
Borg, Scoggins, Pettis młodszy. Ale raczej figa
z makiem każdemu wyjdzie. Bo dopóki walczy
DJ - każdego zucha odprawi na tarczy.
 
Last edited:
Back
Top