Trzynastozgłoskowcem...

o 16 w Boże Ciało , zasiądź ziomuś przed Polsatem
i delektuj się godzinkę polskich sportów walki kwiatem.
Będzie Różal , Pudzianowski, Karaoglu, Szymuszowski.
Mamed, Cipek oraz Moks.
Stary, nadal kochasz boks?
 
o 16 w Boże Ciało , zasiądź ziomuś przed Polsatem
i delektuj się godzinkę polskich sportów walki kwiatem.
Będzie Różal , Pudzianowski, Karaoglu, Szymuszowski.
Mamed, Cipek oraz Moks.
Stary, nadal kochasz boks?
:OK:

Mamed, Cipek oraz Moks.
Stary, nadal kochasz boks?
To mi przypomniało trochę:
Papier, plastik oraz szkło.
Tak pracuje MPO :)
 
Last edited:
Księga III - Przerwana sieć

Gdy się w przeszłość cofniemy lat dziesięć bez mała,
to średnia kategoria jednym gościem stała *
("stała" - słowo na wyrost, o czym za chwileczkę,
lecz najpierw delikwenta przybliżę troszeczkę)
Czarny Pająk z Brazylii - w historii najlepszy!
Można typa nie lubić, lecz nie ma co pieprzyć *,
że nie był wtedy GOATem, co się walką bawił,
co szesnastu rywali z łatwością odprawił.
("pieprzyć" - znowu wdepnąłem w ten drażliwy temat,
za moment Wam wyjaśnię, lecz najpierw poemat
o ringowych wyczynach Spidera opowie).
Nie owijam w bawełnę - miał chłopina zdrowie,
w sumie nigdy nie wypadł, nie zawalił karty.
Gdy rywal był za ciężki, Anderson otwarty
był wciąż na pojedynek, równo lał rywala.
Z czasem każdy zawodnik ze średniej spierdalał
na dźwięk jego imienia - więc Pająk masował,
kilka razy w półciężkiej także występował.
I jak sięgam pamięcią w ostatnią dekadę,
jedynie Czejl potrafił w ringu dać mu radę,
jednak drogo przypłacił nieuwagi chwilę,
w piątej rundzie chciał dobić, wpadł w trójkąt. I tyle.
A tak, to każdy jeden schodził pokonany,
Pająk raz ubił frontem, raz zabił kolanem,
to w parterze zadusił, ośmieszył unikiem.
To ostatnie sprawiło, że raz przyszedł z krzykiem
Dana. I opierdolił ostro Andersona,
że takich w oktagonie jaj żadna persona
to robić nie ma prawa, choćby mistrzem była,
bo widownia za walkę, nie triki, płaciła.
Lecz Pająk był z faveli - pamiętajmy o tym,
tam ludzie z przyswajaniem wciąż mają kłopoty.
Nic go nie nauczyła mowa prezydenta...
i wtedy przyszła walka, którą zapamięta
chyba do końca życia. Krzychu z Ameryki
miał w dupie te pajęcze sztuczki i uniki.
Parę razy przymierzał, w końcu czysto trafił!
A czy Silva się zmęczył, czy może zagapił,
czy trochę się postarzał, może stracił wiarę?
(czy wpływ mogły mieć na to problemy z konarem *?)
Trudno stwierdzić - wiem jedno, że wtedy w Nevadzie
skończyła się historia, na której przykładzie
można stwierdzić, że wszystko swój kres znaleźć musi.
Ale Krzysztof poczekał, aż Pająk powróci.
W pół roku dał mu rewanż - historyja sroga:
Na piszczelu Weidmana złamała się noga
Andersona Silvy. Bum, i było po balu.
Zamiast z pasem na biodrach, ocknął się w szpitalu.
I tutaj się historia od nowa zaczyna:
Nadeszło bezkrólewie, pękła pajęczyna.
Krzysiek chwilę pas nosił, choć kibiców wielu
nie przekonał. Posłuchaj jednak przyjacielu:
Ze Smokiem Moczopijem przez pięć rund się bawił,
a potem Fenomena szybciutko odprawił.
Brakowało w rekordzie imć Aligatora,
by się Krzychu przedstawiać mógł "Faveli Zmora".
Zanim jednak być mistrzem przestał "papierowym",
na jego drodze stanął Łukasz Twardogłowy.
Krzychowi lanie sprawił i zweryfikował
jego mistrzowskie zapasy. A że sam zachował
po dwudziestu minutach sił ogromną masę,
wielu zaczęło wieszczyć mu długi run z pasem.
Choć niektórzy mówili, że broda Rockholda
biegunkę ma ze strachu przed nogą Belforta.
Inni znowu twierdzili, że apostoł z Kuby
szybciutko doprowadzi Łukasza do zguby.
A byli też i tacy, którzy o Weidmanie
pisali, że w rewanżu sprawiłby mu lanie.
Lecz Krzysiek z karty wypadł, Yoel wpadł na koksie,
a Vitor był się nadział na Jacara łokcie.
Nagle na pustym placu przed mistrzem się zjawia
oferując usługi, z Manchesteru Hrabia.
Choć się ten pojedynek wydaje missmatchem,
nie stawiam na nim kreski, póki nie zobaczę.

Pamiętajmy, że w wadze średniej także mamy
innego Krzyśka, z Polski. I kciuki ściskamy,
gdy staje w oktagonie i walczy wspaniale.
Gdybym jednak miał kiedyś postawić na szalę
z jednej strony pas Krzycha, a z drugiej bzykanie,
to obstawiam, że Carly Jotkową zostanie
prędzej niż mistrzem będzie polski mistrz brekdensa.
Lecz i tak w każdej walce życzę mu zwycięstwa.

O rety, zapomniałem wspomnieć o Spiderze.
Jak to dwa lata temu tak przepraszał szczerze
Danę, Nejta, komisję, że aż we łzach tonął,
bo konar, sprawny dotąd - od roku nie płonął.

Więc jeżeli widzicie, że spadła mi forma,
proszę o wybaczenie. Zdarza się. IS NORMAL!
 
Księga III - Przerwana sieć

Gdy się w przeszłość cofniemy lat dziesięć bez mała,
to średnia kategoria jednym gościem stała *
("stała" - słowo na wyrost, o czym za chwileczkę,
lecz najpierw delikwenta przybliżę troszeczkę)
Czarny Pająk z Brazylii - w historii najlepszy!
Można typa nie lubić, lecz nie ma co pieprzyć *,
że nie był wtedy GOATem, co się walką bawił,
co szesnastu rywali z łatwością odprawił.
("pieprzyć" - znowu wdepnąłem w ten drażliwy temat,
za moment Wam wyjaśnię, lecz najpierw poemat
o ringowych wyczynach Spidera opowie).
Nie owijam w bawełnę - miał chłopina zdrowie,
w sumie nigdy nie wypadł, nie zawalił karty.
Gdy rywal był za ciężki, Anderson otwarty
był wciąż na pojedynek, równo lał rywala.
Z czasem każdy zawodnik ze średniej spierdalał
na dźwięk jego imienia - więc Pająk masował,
kilka razy w półciężkiej także występował.
I jak sięgam pamięcią w ostatnią dekadę,
jedynie Czejl potrafił w ringu dać mu radę,
jednak drogo przypłacił nieuwagi chwilę,
w piątej rundzie chciał dobić, wpadł w trójkąt. I tyle.
A tak, to każdy jeden schodził pokonany,
Pająk raz ubił frontem, raz zabił kolanem,
to w parterze zadusił, ośmieszył unikiem.
To ostatnie sprawiło, że raz przyszedł z krzykiem
Dana. I opierdolił ostro Andersona,
że takich w oktagonie jaj żadna persona
to robić nie ma prawa, choćby mistrzem była,
bo widownia za walkę, nie triki, płaciła.
Lecz Pająk był z faveli - pamiętajmy o tym,
tam ludzie z przyswajaniem wciąż mają kłopoty.
Nic go nie nauczyła mowa prezydenta...
i wtedy przyszła walka, którą zapamięta
chyba do końca życia. Krzychu z Ameryki
miał w dupie te pajęcze sztuczki i uniki.
Parę razy przymierzał, w końcu czysto trafił!
A czy Silva się zmęczył, czy może zagapił,
czy trochę się postarzał, może stracił wiarę?
(czy wpływ mogły mieć na to problemy z konarem *?)
Trudno stwierdzić - wiem jedno, że wtedy w Nevadzie
skończyła się historia, na której przykładzie
można stwierdzić, że wszystko swój kres znaleźć musi.
Ale Krzysztof poczekał, aż Pająk powróci.
W pół roku dał mu rewanż - historyja sroga:
Na piszczelu Weidmana złamała się noga
Andersona Silvy. Bum, i było po balu.
Zamiast z pasem na biodrach, ocknął się w szpitalu.
I tutaj się historia od nowa zaczyna:
Nadeszło bezkrólewie, pękła pajęczyna.
Krzysiek chwilę pas nosił, choć kibiców wielu
nie przekonał. Posłuchaj jednak przyjacielu:
Ze Smokiem Moczopijem przez pięć rund się bawił,
a potem Fenomena szybciutko odprawił.
Brakowało w rekordzie imć Aligatora,
by się Krzychu przedstawiać mógł "Faveli Zmora".
Zanim jednak być mistrzem przestał "papierowym",
na jego drodze stanął Łukasz Twardogłowy.
Krzychowi lanie sprawił i zweryfikował
jego mistrzowskie zapasy. A że sam zachował
po dwudziestu minutach sił ogromną masę,
wielu zaczęło wieszczyć mu długi run z pasem.
Choć niektórzy mówili, że broda Rockholda
biegunkę ma ze strachu przed nogą Belforta.
Inni znowu twierdzili, że apostoł z Kuby
szybciutko doprowadzi Łukasza do zguby.
A byli też i tacy, którzy o Weidmanie
pisali, że w rewanżu sprawiłby mu lanie.
Lecz Krzysiek z karty wypadł, Yoel wpadł na koksie,
a Vitor był się nadział na Jacara łokcie.
Nagle na pustym placu przed mistrzem się zjawia
oferując usługi, z Manchesteru Hrabia.
Choć się ten pojedynek wydaje missmatchem,
nie stawiam na nim kreski, póki nie zobaczę.

Pamiętajmy, że w wadze średniej także mamy
innego Krzyśka, z Polski. I kciuki ściskamy,
gdy staje w oktagonie i walczy wspaniale.
Gdybym jednak miał kiedyś postawić na szalę
z jednej strony pas Krzycha, a z drugiej bzykanie,
to obstawiam, że Carly Jotkową zostanie
prędzej niż mistrzem będzie polski mistrz brekdensa.
Lecz i tak w każdej walce życzę mu zwycięstwa.

O rety, zapomniałem wspomnieć o Spiderze.
Jak to dwa lata temu tak przepraszał szczerze
Danę, Nejta, komisję, że aż we łzach tonął,
bo konar, sprawny dotąd - od roku nie płonął.

Więc jeżeli widzicie, że spadła mi forma,
proszę o wybaczenie. Zdarza się. IS NORMAL!

:OK::robbie::OK:
 
Księga III - Przerwana sieć

Gdy się w przeszłość cofniemy lat dziesięć bez mała,
to średnia kategoria jednym gościem stała *
("stała" - słowo na wyrost, o czym za chwileczkę,
lecz najpierw delikwenta przybliżę troszeczkę)
Czarny Pająk z Brazylii - w historii najlepszy!
Można typa nie lubić, lecz nie ma co pieprzyć *,
że nie był wtedy GOATem, co się walką bawił,
co szesnastu rywali z łatwością odprawił.
("pieprzyć" - znowu wdepnąłem w ten drażliwy temat,
za moment Wam wyjaśnię, lecz najpierw poemat
o ringowych wyczynach Spidera opowie).
Nie owijam w bawełnę - miał chłopina zdrowie,
w sumie nigdy nie wypadł, nie zawalił karty.
Gdy rywal był za ciężki, Anderson otwarty
był wciąż na pojedynek, równo lał rywala.
Z czasem każdy zawodnik ze średniej spierdalał
na dźwięk jego imienia - więc Pająk masował,
kilka razy w półciężkiej także występował.
I jak sięgam pamięcią w ostatnią dekadę,
jedynie Czejl potrafił w ringu dać mu radę,
jednak drogo przypłacił nieuwagi chwilę,
w piątej rundzie chciał dobić, wpadł w trójkąt. I tyle.
A tak, to każdy jeden schodził pokonany,
Pająk raz ubił frontem, raz zabił kolanem,
to w parterze zadusił, ośmieszył unikiem.
To ostatnie sprawiło, że raz przyszedł z krzykiem
Dana. I opierdolił ostro Andersona,
że takich w oktagonie jaj żadna persona
to robić nie ma prawa, choćby mistrzem była,
bo widownia za walkę, nie triki, płaciła.
Lecz Pająk był z faveli - pamiętajmy o tym,
tam ludzie z przyswajaniem wciąż mają kłopoty.
Nic go nie nauczyła mowa prezydenta...
i wtedy przyszła walka, którą zapamięta
chyba do końca życia. Krzychu z Ameryki
miał w dupie te pajęcze sztuczki i uniki.
Parę razy przymierzał, w końcu czysto trafił!
A czy Silva się zmęczył, czy może zagapił,
czy trochę się postarzał, może stracił wiarę?
(czy wpływ mogły mieć na to problemy z konarem *?)
Trudno stwierdzić - wiem jedno, że wtedy w Nevadzie
skończyła się historia, na której przykładzie
można stwierdzić, że wszystko swój kres znaleźć musi.
Ale Krzysztof poczekał, aż Pająk powróci.
W pół roku dał mu rewanż - historyja sroga:
Na piszczelu Weidmana złamała się noga
Andersona Silvy. Bum, i było po balu.
Zamiast z pasem na biodrach, ocknął się w szpitalu.
I tutaj się historia od nowa zaczyna:
Nadeszło bezkrólewie, pękła pajęczyna.
Krzysiek chwilę pas nosił, choć kibiców wielu
nie przekonał. Posłuchaj jednak przyjacielu:
Ze Smokiem Moczopijem przez pięć rund się bawił,
a potem Fenomena szybciutko odprawił.
Brakowało w rekordzie imć Aligatora,
by się Krzychu przedstawiać mógł "Faveli Zmora".
Zanim jednak być mistrzem przestał "papierowym",
na jego drodze stanął Łukasz Twardogłowy.
Krzychowi lanie sprawił i zweryfikował
jego mistrzowskie zapasy. A że sam zachował
po dwudziestu minutach sił ogromną masę,
wielu zaczęło wieszczyć mu długi run z pasem.
Choć niektórzy mówili, że broda Rockholda
biegunkę ma ze strachu przed nogą Belforta.
Inni znowu twierdzili, że apostoł z Kuby
szybciutko doprowadzi Łukasza do zguby.
A byli też i tacy, którzy o Weidmanie
pisali, że w rewanżu sprawiłby mu lanie.
Lecz Krzysiek z karty wypadł, Yoel wpadł na koksie,
a Vitor był się nadział na Jacara łokcie.
Nagle na pustym placu przed mistrzem się zjawia
oferując usługi, z Manchesteru Hrabia.
Choć się ten pojedynek wydaje missmatchem,
nie stawiam na nim kreski, póki nie zobaczę.

Pamiętajmy, że w wadze średniej także mamy
innego Krzyśka, z Polski. I kciuki ściskamy,
gdy staje w oktagonie i walczy wspaniale.
Gdybym jednak miał kiedyś postawić na szalę
z jednej strony pas Krzycha, a z drugiej bzykanie,
to obstawiam, że Carly Jotkową zostanie
prędzej niż mistrzem będzie polski mistrz brekdensa.
Lecz i tak w każdej walce życzę mu zwycięstwa.

O rety, zapomniałem wspomnieć o Spiderze.
Jak to dwa lata temu tak przepraszał szczerze
Danę, Nejta, komisję, że aż we łzach tonął,
bo konar, sprawny dotąd - od roku nie płonął.

Więc jeżeli widzicie, że spadła mi forma,
proszę o wybaczenie. Zdarza się. IS NORMAL!
:applause:
 
Choć się ten pojedynek wydaje missmatchem,
nie stawiam na nim kreski, póki nie zobaczę.

Z jednej strony nie wierzyłem w sukces Hrabiego, ale z drugiej podmiot liryczny zasugerował, że wynik walki jest otwarty.
To jestem wieszczem, czy nie jestem?

Półśrednia mocna, trafne to stwierdzenie
jeno zważ Pan - najmocniejsza w FENie
:OK:
 
Siema Miłośnicy Poezji,
Z bólem serca muszę zakończyć wszystko po trzeciej księdze. Ważę 112 kg dziś, a jak wiadomo "artysta syty nie ma nic do powiedzenia"
Dlatego kolejne poniedziałki upłyną nam już bez "Trzynastozgloskowca "

Żartowałem :mamed:
Księga będzie
na dniach :DC:
zabrakło mi czasu, a o GSP ciężko mi się rymuje
 
Siema Miłośnicy Poezji,
Z bólem serca muszę zakończyć wszystko po trzeciej księdze. Ważę 112 kg dziś, a jak wiadomo "artysta syty nie ma nic do powiedzenia"
Dlatego kolejne poniedziałki upłyną nam już bez "Trzynastozgloskowca "

Żartowałem :mamed:
Księga będzie
na dniach :DC:
zabrakło mi czasu, a o GSP ciężko mi się rymuje

Prawie zawał !
 
Księga IV - Jednogłośne i Splity


Gdy mowa o dwóch siódemkach, jedno powiem ci:
Jak mówisz - "waga półśrednia", myślisz - "GSP,
Wszechstonny Kanadyjczyk". Rzecz to oczywista
niewiarygodnie długa jest rekordów lista.
Najwięcej zwycięstw w fedce, czy też walk o pasa,
a pomniejszych wyczynów też zbierze się masa.
Żorż jest także jedynym w całej federacji,
co superfighta wygrał (nie z gościem z wakacji,
a z samym BJ Pennem w jego świetnych latach).
Taki był Georges St-Pierre. Mistrz i dominator.
Choć początki nie były zbyt łatwe dla niego.
Pierwszy raz przegrał tytuł z pogromcą Graciego
odklepał nagle dźwignię tuż przed rundy końcem -
- nie wyglądał na gościa, co niedługo słońcem
kategorii się stanie. Łatwo przegrał raczej.
Lecz wojownik nie pizda - nie siada i płacze,
tylko ciężko trenuje, by poprawić skille.
I Rush wygrał kolejnych pięć walk. No a tyle
wystarczyło by znowu o pas móc zawalczyć.
I tym razem to Hughesa wynieśli na tarczy.
(dodam, że Żorż - by rywal trenował wkurwiony -
rzekł, że występem jego nie był zachwycony)
St-Pierre pierwszy raz w górę mógł podnieść swe ręce
po mistrzowskiej batalii. A było ich więcej.
Choć już w pierwszej obronie zdarzyła się gafa.
W pierwszej rundzie ustrzelił go koleżka z TUFa.
Jednak Rusha porażka ta nie załamała,
zaraz jego ofiarą padła Biała Pała.
Potem znowu Hughesowi tęgie sprawił lanie,
aż się z Serrą rewanżyk pojawił na planie.
I w rewanżowej walce tak zniszczył kolanem,
że Serra padł jak placek. Pas dla Żorża. Amen.
I już nigdy w swym życiu pola nie ustąpił,
i przyznać muszę, widzom występów nie skąpił,
jako jeden z pionierów półśredniej dywizji,
nie kończył walk przed czasem, lecz trwał do decyzji.
Choć niektórych styl jego denerwować począł:
"obalaj, leż i módl się, byś trochę odpoczął".
W końcu odszedł - po walce, o której mówili
kibice, że Rumcajsa lekko przekręcili.
(warto dodać, że wówczas nikt nie rezonował,
że "GSP by wygrał, chociaż zremisował")
Bezkrólewie nastało, na wszystkich strach blady
padł. Kto był wtedy godzien po woju z Kanady
pas zakładać na biodra i przejąć spuściznę?
Przy takich porównaniach łatwo na mieliznę
wypłynąć. Jednak szybko znaleźli się goście,
którzy postanowili, po chwilowym poście
rumieńców przydać wadze. Ale tradycyjnie,
pojedynek się skończył ciut kontrowersyjnie.
(dlaczego tylko lekko, za momencik o tem)
Wygrał ten, co w ostatniej rundzie większym kotem
jawił się minimalnie. Mistrzem został Dżony,
choć za tę walkę obu należne ukłony
federacyja biła. Bicepsa król nowy
kontuzjował. Dopiero za rok był gotowy,
ażeby pasa bronić. I znowu rywalem
był mu Robert Bezwzględny. Który w swoim szale
ostatnimi rundami wycisnął był splita.
I tutaj się wzburzyła MMA elita.
I znów krzyczeli głośno, groźne robiąc miny,
specjaliści mówiący, że to jawne kpiny,
że to Rumcajs zwycięsko winien wyjść z tej wojny.
Robbie się nie przejmował. Na co dzień spokojny,
do rany przyłóż chłopak. W klatce miał przemianę,
jak wilkołak co w człeka zmienia się nad ranem,
za to nocą poluje, aż krew kły opływa.
Takoż zmieniał się Ruthless. Jak gdyby przepływał
dziwny prąd przez niego. I nagle odżywał.
Zyskiwał szybkość, siłę. I wtedy się zrywał
do wściekłego ataku. Wyprowadzał ciosy,
bił pięścią, kopał nogą, czasem łamał nosy.
I w taki właśnie sposób został laureatem
Walki Roku Piętnaście - którą stoczył z chwatem

MacDonaldem, co z samym Żorżem był trenował
Mimo, że młody, rekord piękny wyhodował.
Choć Rory większość walki umiał zdominować
to nie dane mu było pasa ucałować.
Bo kiedy Robertowi szaleniec się włączył,
raz dwa nos mu połamał i walkę zakończył.
Druga obrona pasa niemniej była krwawa,
bo naprzeciw Condita w klatce musiał stawać.
I choć się walka odbyła tuż po Nowym Roku,
wątpię, że inne starcie dotrzyma jej kroku.
Bo to, co w oktagonie obaj pokazali,
nie mogłoby się zmieścić na tej śmiesznej skali,

którą się posłużyła pewna federacja,
tworząc listę momentów nudych jak kolacja
(ale powoli, ta księga się będzie rozwijać
i kiedyś o nich napiszę, dziś nie będę wbijać)
Znowu decyzja, znowu kontrowersji wiele,
Jednakże zawodnicy, niczym przyjaciele
prawdziwi - wyczerpani półgodzinną jatką,
objęci i zmęczeni stanęli pod klatką.

Nikt szopki nie odstawiał, pasa nie oddawał
(ok, wbijać przestaję, bo zejdzie na zawał
taki jeden blondynek z samurajską kitką,
bo to w jego królestwie tak działo się brzydko)
I jest to bodaj jedyny na dzisiaj przypadek,
w którym natychmiastowy rewanż daje radę,
bo wiele jest w nim sensu. I pewność też mamy,
że znów rewelacyjny bój pooglądamy.

Jednak inną decyzję podjął Dana Łysy,
dobrze wiemy, że często ma on swe kaprysy
(ostanio siłę owych poznał gość zza majka,
łzy płynęły mu z oczu, skończyła się bajka)
Zatem Ruthless podejmie z hebanu Murzyna,
Condit zaś sobie poczeka, czy mu się zaczyna
chcieć walczyć w oktagonie - bo powiedział szczerze,
że powróci jedynie z myślą o Lawlerze.
A Rory, co nos wyleczył, spróbuje swym boksem
marzenia z głowy wybić wojowi, co Chłopcem
Cudownym bywa zwany i w boju ostatnim
Big Rigga w ledwo pół rundy odesłał do szatni.

Lecz nie zapominajmy także o parteru
brazylijskim czempionie, który się do celu,
do pasa upgragnionego mozolnie przebija,
radzę na niego uważać, to Demian Maia.
Jest też Magny, co ładnie ubił Kubańczyka
(może teraz cwaniaczek nie będzie tak fikał).

I Mateusz - może nie umie zdjąć plecaka,
lecz na ostatniej gali pięknie sprzedał faka.
Zazwyczaj o Polakach wstawiam krótkie słowo,
lecz w półśredniej ich nie ma. Dobrze. Bo chujowo
dziś mi idzie pisanie. Nie będę balasem
i na przekór tej wadze, zakończę przed czasem.

 
Last edited by a moderator:
@Mateusz Smoter
1) Doczekałeś się
2) Jeśli masz uprawnienia, to proszę edytuj kilka linijek z IV księgi (bo jak patrzę, to mnie rytm w oczy kłuje):

JEST: McDonaldem, co z samym Żorżem był trenował
POWINNO BYĆ: MacDonaldem, co z samym Żorżem był trenował

JEST: którą się posługiwała pewna federacja,
POWINNO BYĆ: którą się posłużyła pewna federacja,

JEST: Nikt pasa nie oddawał, szopki nie odstawiał
POWINNO BYĆ: Nikt szopki nie odstawiał, pasa nie oddawał

JEST: Jednak innego zdania był Dana Łysy,
POWINNO BYĆ: Jednak inną decyzję podjął Dana Łysy,

JEST: Nie zapominajmy także o parteru
POWINNO BYĆ: Lecz nie zapominajmy także o parteru

JEST: I Mateusz - co może nie umie zdjąć plecaka,
POWINNO BYĆ: I Mateusz - może nie umie zdjąć plecaka,
 
Księga IV - Jednogłośne i Splity


Gdy mowa o dwóch siódemkach, jedno powiem ci:
Jak mówisz - "waga półśrednia", myślisz - "GSP,
Wszechstonny Kanadyjczyk". Rzecz to oczywista
niewiarygodnie długa jest rekordów lista.
Najwięcej zwycięstw w fedce, czy też walk o pasa,
a pomniejszych wyczynów też zbierze się masa.
Żorż jest także jedynym w całej federacji,
co superfighta wygrał (nie z gościem z wakacji,
a z samym BJ Pennem w jego świetnych latach).
Taki był Georges St-Pierre. Mistrz i dominator.
Choć początki nie były zbyt łatwe dla niego.
Pierwszy raz przegrał tytuł z pogromcą Graciego
odklepał nagle dźwignię tuż przed rundy końcem -
- nie wyglądał na gościa, co niedługo słońcem
kategorii się stanie. Łatwo przegrał raczej.
Lecz wojownik nie pizda - nie siada i płacze,
tylko ciężko trenuje, by poprawić skille.
I Rush wygrał kolejnych pięć walk. No a tyle
wystarczyło by znowu o pas móc zawalczyć.
I tym razem to Hughesa wynieśli na tarczy.
(dodam, że Żorż - by rywal trenował wkurwiony -
rzekł, że występem jego nie był zachwycony)
St-Pierre pierwszy raz w górę mógł podnieść swe ręce
po mistrzowskiej batalii. A było ich więcej.
Choć już w pierwszej obronie zdarzyła się gafa.
W pierwszej rundzie ustrzelił go koleżka z TUFa.
Jednak Rusha porażka ta nie załamała,
zaraz jego ofiarą padła Biała Pała.
Potem znowu Hughesowi tęgie sprawił lanie,
aż się z Serrą rewanżyk pojawił na planie.
I w rewanżowej walce tak zniszczył kolanem,
że Serra padł jak placek. Pas dla Żorża. Amen.
I już nigdy w swym życiu pola nie ustąpił,
i przyznać muszę, widzom występów nie skąpił,
jako jeden z pionierów półśredniej dywizji,
nie kończył walk przed czasem, lecz trwał do decyzji.
Choć niektórych styl jego denerwować począł:
"obalaj, leż i módl się, byś trochę odpoczął".
W końcu odszedł - po walce, o której mówili
kibice, że Rumcajsa lekko przekręcili.
(warto dodać, że wówczas nikt nie rezonował,
że "GSP by wygrał, chociaż zremisował")
Bezkrólewie nastało, na wszystkich strach blady
padł. Kto był wtedy godzien po woju z Kanady
pas zakładać na biodra i przejąć spuściznę?
Przy takich porównaniach łatwo na mieliznę
wypłynąć. Jednak szybko znaleźli się goście,
którzy postanowili, po chwilowym poście
rumieńców przydać wadze. Ale tradycyjnie,
pojedynek się skończył ciut kontrowersyjnie.
(dlaczego tylko lekko, za momencik o tem)
Wygrał ten, co w ostatniej rundzie większym kotem
jawił się minimalnie. Mistrzem został Dżony,
choć za tę walkę obu należne ukłony
federacyja biła. Bicepsa król nowy
kontuzjował. Dopiero za rok był gotowy,
ażeby pasa bronić. I znowu rywalem
był mu Robert Bezwzględny. Który w swoim szale
ostatnimi rundami wycisnął był splita.
I tutaj się wzburzyła MMA elita.
I znów krzyczeli głośno, groźne robiąc miny,
specjaliści mówiący, że to jawne kpiny,
że to Rumcajs zwycięsko winien wyjść z tej wojny.
Robbie się nie przejmował. Na co dzień spokojny,
do rany przyłóż chłopak. W klatce miał przemianę,
jak wilkołak co w człeka zmienia się nad ranem,
za to nocą poluje, aż krew kły opływa.
Takoż zmieniał się Ruthless. Jak gdyby przepływał
dziwny prąd przez niego. I nagle odżywał.
Zyskiwał szybkość, siłę. I wtedy się zrywał
do wściekłego ataku. Wyprowadzał ciosy,
bił pięścią, kopał nogą, czasem łamał nosy.
I w taki właśnie sposób został laureatem
Walki Roku Piętnaście - którą stoczył z chwatem
McDonaldem, co z samym Żorżem był trenował.
Mimo, że młody, rekord piękny wyhodował.
Choć Rory większość walki umiał zdominować
to nie dane mu było pasa ucałować.
Bo kiedy Robertowi szaleniec się włączył,
raz dwa nos mu połamał i walkę zakończył.
Druga obrona pasa niemniej była krwawa,
bo naprzeciw Condita w klatce musiał stawać.
I choć się walka odbyła tuż po Nowym Roku,
wątpię, że inne starcie dotrzyma jej kroku.
Bo to, co w oktagonie obaj pokazali,
nie mogłoby się zmieścić na tej śmiesznej skali,
którą się posługiwała pewna federacja,
tworząc listę momentów nudych jak kolacja
(ale powoli, ta księga się będzie rozwijać
i kiedyś o nich napiszę, dziś nie będę wbijać)
Znowu decyzja, znowu kontrowersji wiele,
Jednakże zawodnicy, niczym przyjaciele
prawdziwi - wyczerpani półgodzinną jatką,
objęci i zmęczeni stanęli pod klatką.
Nikt pasa nie oddawał, szopki nie odstawiał
(ok, wbijać przestaję, bo zejdzie na zawał
taki jeden blondynek z samurajską kitką,
bo to w jego królestwie tak działo się brzydko)
I jest to bodaj jedyny na dzisiaj przypadek,
w którym natychmiastowy rewanż daje radę,
bo wiele jest w nim sensu. I pewność też mamy,
że znów rewelacyjny bój pooglądamy.
Jednak innego zdania był Dana Łysy,
dobrze wiemy, że często ma on swe kaprysy
(ostanio siłę owych poznał gość zza majka,
łzy płynęły mu z oczu, skończyła się bajka)
Zatem Ruthless podejmie z hebanu Murzyna,
Condit zaś sobie poczeka, czy mu się zaczyna
chcieć walczyć w oktagonie - bo powiedział szczerze,
że powróci jedynie z myślą o Lawlerze.
A Rory, co nos wyleczył, spróbuje swym boksem
marzenia z głowy wybić wojowi, co Chłopcem
Cudownym bywa zwany i w boju ostatnim
Big Rigga w ledwo pół rundy odesłał do szatni.
Nie zapominajmy także o parteru
brazylijskim czempionie, który się do celu,
do pasa upgragnionego mozolnie przebija,
radzę na niego uważać, to Demian Maia.
Jest też Magny, co ładnie ubił Kubańczyka
(może teraz cwaniaczek nie będzie tak fikał).
I Mateusz - co może nie umie zdjąć plecaka,
lecz na ostatniej gali pięknie sprzedał faka.
Zazwyczaj o Polakach wstawiam krótkie słowo,
lecz w półśredniej ich nie ma. Dobrze. Bo chujowo
dziś mi idzie pisanie. Nie będę balasem
i na przekór tej wadze, zakończę przed czasem.


Genialne :robbie:

:applause:
 
Back
Top