Filozofia i filozofia polityczna

@TheChosen1 : Chodzi o to, że jeśli ktoś wszystko robi za Ciebie to nie masz najmniejszego impulsu, żeby miałoby Ci zależeć by cokolwiek zrobić, już wszystko dostałeś, nie musisz się starać, także Twój organizm nie ma impulsu by uruchomić emocje, bo niby po co jeśli bez walki dostajesz co chcesz. Natomiast jak Ty robisz wszystko dla tej kobiety to inwestujesz i też jest takie zjawisk w psychologii, gdy inwestujesz dużo w coś i nawet gdy okazuje się ta inwestycja porażką to chcesz nadal wierzyć, że jest inaczej, bo tyle już poświęciłeś dla tego przedsięwzięcia że nie chcesz się wycofać i liczysz że w końcu inwestycja się zwróci.
 
@TheChosen1 @Born2kill Efekt Franklina polega na tym, że lubimy osoby którym wyświadczamy przysługi, nawet jeśli wcześniej tej osoby nie lubiliśmy. I to działa właśnie w tę stronę. Osoba, która robi dobry uczynek/przysługę zaczyna bardziej lubić osobę której "zrobiła dobrze" niż odwrotnie.

Eksperyment nad efektem Franklina:
  • Eksperyment aranżował dwie sytuacje: w jednej osoby badane były proszone o zrobienie czegoś dobrego dla innej osoby, której nie lubili lub która była im obojętna, a w drugiej sytuacji, ta inna osoba robiła coś dobrego dla nich. W większym stopniu wystąpił efekt wzrostu sympatii w stosunku do osób, którym wyświadczyło się przysługę, niż w stosunku do osób, które nam wyświadczyły przysługę. Dodatkowo zauważono, że im większa była wyświadczona przysługa, tym większy był wzrost sympatii dla tej osoby. [J. Jecker, D. Landy. Liking a Person as a Function of Doing Him a Favor. „Human Relations”. 22 (4), s. 371–378, 1969.]
 
W ogólę to fajnie tak poczytać o filozofach i kulturach. Jedyną filozofię jaką wyznaję to nie dać się zabić i oszukać, reszta jakoś mnie nie fascynuję. Nie jestem konsumentem, pomagam ludziom z plemienia mojego, wspólnota jest bardzo ważna imo. Nie trzeba fizoli aby istnieć, szaman musi być jakiś ale na zasadzie czerwonego krzyża, leczyć nie przeszkadzać.
zamykam temat : D
 
@TheChosen1 @Born2kill Efekt Franklina polega na tym, że lubimy osoby którym wyświadczamy przysługi, nawet jeśli wcześniej tej osoby nie lubiliśmy. I to działa właśnie w tę stronę. Osoba, która robi dobry uczynek/przysługę zaczyna bardziej lubić osobę której "zrobiła dobrze" niż odwrotnie.

Eksperyment nad efektem Franklina:
  • Eksperyment aranżował dwie sytuacje: w jednej osoby badane były proszone o zrobienie czegoś dobrego dla innej osoby, której nie lubili lub która była im obojętna, a w drugiej sytuacji, ta inna osoba robiła coś dobrego dla nich. W większym stopniu wystąpił efekt wzrostu sympatii w stosunku do osób, którym wyświadczyło się przysługę, niż w stosunku do osób, które nam wyświadczyły przysługę. Dodatkowo zauważono, że im większa była wyświadczona przysługa, tym większy był wzrost sympatii dla tej osoby. [J. Jecker, D. Landy. Liking a Person as a Function of Doing Him a Favor. „Human Relations”. 22 (4), s. 371–378, 1969.]
Znam ten efekt, nie znałem nazwy. Miałem to na psychologii spolecznej na studiach. Nie opisuje on jednak sytuacji, o ktorej mowimy calkowicie, poniewaz efekt ten nie powoduje, ze osoba ktorej wyswiadczamy przysluge zaczyna nas lubić mniej. Powoduje to jednak sytuacje, w ktorej jedna osoba lubi bardziej drugą osobę. W związkach seksualnych taka sytuacja prowadzi do tego o czym ja mówie - osoba otrzymująca wiecej podważa swoją decyzje i szuka kogoś wyżej w hierarchii "bo przecież ktoś taki nie robiłby dla mnie tylu rzeczy za nic".
 
  • Like
Reactions: JB_
@Karateka@ postacie fikcyjne często są kreowane w taki sposób, aby uznawać je za osoby, za które je się zakłada. Nie czytałem Bonda, ale sądząc z filmów to można go określić jako dżentelmen, z tym że bliżej mi do zachwytów nad postacią Seana Connerego w tej roli, niż Daniela Craiga. Z Sherlockiem Holmsem jest podobnie, został wykreowany na detektywa- dżentelmena, jednak moim zdaniem znaczniej bliżej tej postawy jest Herkules Poirot, który nie tylko mógł uchodzić za dżentelmena (jak wszechwiedzący Anglik), ale rzeczywiście wcielał tę postawę w życie. Dobrze to widać w Morderstwie w Orient Express, gdzie (spojler, jak ktoś nie czytał) detektyw wczuwa się w sytuację dziewczyny, jak i wszystkich pasażerów, jedyny raz w swojej karierze nie wskazując winowajców zbrodni.

(Swoją drogą polecam tę książkę dla każdego, kto chce rozpocząć przygodę ze światem detektywów i zbrodni).

@maryjan z filozoficznego punktu widzenia to nadanie sobie prawa do zakończenia dyskusji jest bardzo ciekawe.

W kwestii zależności uczuciowych może warto przenieść dyskusję do tematu o sercu, wszak dyskutujecie o sprawie wierności i uczuciach w związku.
Wracając do stoików słyszałem kiedyś bardzo zastanawiające zdanie: postaw stoikowi zapaloną świeczkę pomiędzy nogami i przekonaj się, jak długo będzie on wierny swoim zasadom. O ile stoicyzm sam w swoich ideach jest szczytny, to jednak przekładając go na życie trzeba zauważyć odebranie sobie prawa do tworzenia, które występuje przede wszystkim w przypadku jakichś braków (z jednej strony stoi stoicyzm, z drugiej marksizm, który nawołuje do wiecznych napięć, w przeciwieństwie do stoickiego spokoju). Jednak jeśli miałbym wyrazić swoją aprobatę dla stoicyzmu tobym przychylnym okiem spojrzał na "filozofię" św. Franciszka z Asyżu, to swojego rodzaju kontynuacja życia w zgodzie z naturą ludzką i światem otaczającym człowieka.
 
Co to w ogóle oznacza? "Życie w zgodzie z natura" może być zarówno rozumiane skrajnie rożnie (np. darwinizm społeczny też dla wielu jest zgodny z "naturą").

Praktyki stoickie prowadzą do życia w zgodzie z naturą, zatem rozumiane jest to bardzo konkretnie -> podział kontrola/brak kontroli i wszystko co z tym związane + budowanie odpowiedniego charakteru = życie w zgodzie z naturą. Wszystko jest opisane, łącznie z konkretnymi praktykami, nie ma tu pola do nadużyć, jeśli dopowiesz sobie coś poza to, to nie mówisz już o stoicyzmie.
Aha, i naturę rozumiemy po prostu jako rzeczywistość, to co nas otacza, Wszechświat i jego prawa, które sterują naszymi życiami.

Jak już zauważyłeś, nic nie jest w 100% pod Naszą kontrolą. Niektórzy nawet uważają, że nie kontrolujemy niczego z racji na niemożliwość istnienia czegoś takiego jak wolna wola (polecam książkę i wykład Sama Harris'a na youtube).

Czytałem wszystko Harrisa i w pełni się zgadzam, też uważam, że wolna wola nie ma racji bytu i "ja" to iluzja, wskazują na to i neuronauki, i fizyka. Co nie zmieni tego, że żyję, odczuwam, myślę i chcę sobie z tym dobrze radzić, czytanie Harrisa niekoniecznie mnie pod tym względem wzbogaciło, ba, bardzo długo nie mogłem sobie poradzić z brakiem sensu (bo co bym nie robił to wszystko ostatecznie przestanie istnieć) i miałem depresję - samo mindfulness to za mało jak dla mnie.

Jak to się ma do reakcji na życie społeczne, którego jesteśmy częścią jako "zwierzęta społeczne"? Jeżeli ból sprawia Ci widok np. ludzi bezdomnych to znaczy że musisz nad sobą popracować? Jeżeli żyłbyś w czasach kiedy Naziści palili ludzi w piecach i przerabiali ich tkanki na ubrania czy środki czystości, też miałbyś sobie za złe, że poczułeś się okropnie będąc tego świadkiem? Ja uważam, że takie emocje to integralna część naszej natury i pomagają zmienić Nasze otoczenie, na które mamy wpływ. IMO rzecz jedynie w tym aby nauczyć się mądrze rozdzielać swoje wysiłki i swoją odpowiedzialność wobec różnego rodzaju sytuacji.

Dla stoika każdy jest odpowiedzialny wyłącznie za własną głowę. Jeśli ktoś odczuwa negatywne emocje to odczuwa je ze względu na swoje osądy dot. jakiejś sytuacji a nie samą sytuację. Bezdomni i ofiary nazistów nie są tu wyjątkiem, a to że cierpią, zamiast podejść z większą mądrością do życia (bezdomni) lub odwagą i godnością do śmierci (ofiary)? Ja nie jestem bogiem, żeby każdemu dać stoickie umiejętności, ani nie jestem bogiem, żeby zrobić tu raj. W praktyce jednak każdy, kto odpowiednio długo praktykuje stoicyzm, pomógłby na miarę swoich możliwości, widząc cudze cierpienie, bo temu sprzyjają cechy charakteru, które codziennie się buduje (a zaangażowanie w polepszanie życia wszystkich ludzi jest wyrażone wprost w naukach stoickich). Po prostu nie cierpiałby razem z nimi.

Zupełnie pomija się tutaj "nieświadomą" część naszego umysłu, która powoduje reakcje emocjonalne, zanim świadoma część Naszego umysłu będzie miała szansę "osądzić" daną sytuację (j/w widok skrzywdzonych ludzi, bólu, podniecenie seksualne, głód etc.). Nawet jeżeli taką reakcję "nieświadomą" na daną sytuacje też nazwiemy częścią "zjawiska poza nasza kontrolą" to czy ponownie - nie odcinamy się od impulsu, który pozwala nam skierować wysiłek w celu zmiany danego zjawiska, na np. bardziej pożądane? Np. pomoc głodnemu, do czego kieruje nas emocja empatii?

A empatia to coś złego, że jako stoik miałbym się tego pozbywać? Ja to rozumiem jako zrozumienie co czuje drugie stworzenie, ale niekoniecznie musi to być "bolesne". W buddyzmie praktykuje się coś takiego. Ogólnie rzecz biorąc doświadczamy, analizujemy i jeśli coś powoduje w nas dyskomfort to staramy się to zrozumieć i w przyszłości go nie odczuwać.

Tego nie wiesz. Owszem, jest to bardziej prawdopodobne, niż np. wizja życia po śmierci jaką proponuje chrześcijaństwo, ale wciąż jakieś niepotwierdzone założenie na którym oparta jest cała filozofia.

To nie ma znaczenia, zakładamy, że niczego nie ma, bo nic racjonalnie nie wskazuje, żeby coś było. Inaczej - nie łudzimy się, że jest, przygotowujemy się na to, że nie ma, żeby umrzeć odważnie, godnie, bez bólu związanego z przywiązaniem do życia.

Dlaczego ma być lepszy? I co to znaczy? To zahacza o pytanie nr 1.

By jeszcze lepiej żyć w zgodzie z naturą, do tego jest stworzony i temu ma się poświęcić.

Cierpienie pojawia się z dwóch powodów - wtedy kiedy nie próbujemy sięgać po więcej i wtedy kiedy próbujemy sięgać za daleko, nie zważając na realne ograniczenia. IMO trzeba najpierw poznać swoje ograniczenia i dowiedzieć się, gdzie one na prawdę istnieją (czego nierozłącznym towarzyszem jest ból), a następnie zaakceptować ten stan rzeczy, rozumiejąc, że nie urodziliśmy się ani najlepsi, ani zawsze równi sobie.

Nie wiem co mam Ci tu odpisać, bo jakoś daleko poszedłeś. Albo wiem: Stoicyzm zakłada co innego odnośnie cierpienia (będziesz cierpieć jak nie będziesz żyć w zgodzie z naturą) : -)

Większość ludzi ćwiczy ciało z innego, daleko bardziej motywującego powodu (przetrwanie a w szczególności reprodukcja, to najsilniejsze "motywatory" emocjonalne), ale fakt - jeżeli jest to jedyny powód, to może być to problemem, a i z czasem przestanie działać i spowoduje zaniechanie aktywności.

Może inaczej napiszę, bo widzę, że kompletnie to przekręciłem. Ogólnie przyjmujemy, że powinniśmy "dobrze" wyglądać i być zdrowi (oczywiście znajdą się tłuściutkie wyjątki, które o tym nie myślą :) ). Stoika nie interesuje jak ktoś inny go widzi, więc może ważyć tyle, ile tylko jego ciało zniesie, może się nie myć itd. Stoik nie boi się również śmierci ani choroby, więc nie czuje potrzeby dbania o ciało. Życie w zgodzie z naturą nie wymaga od nas jakiegoś wyglądu, dobrych cudzych opinii, ani dobrego zdrowia. Kropka. Tyle chciałem powiedzieć.
Ale życie w zgodzie z naturą to również budowanie swojego charakteru, gdzie cnotą jest samodyscyplina. A ćwiczenia fizyczne wymagają samodyscypliny i są najlepszym sposobem, żeby ją ćwiczyć. Podobnie jak umiarkowanie w jedzeniu.
Dla mnie osobiście zahaczamy tu również o inną cnotę, a konkretnie o mądrość - aktywność fizyczna i dbanie o zdrowie jest mądre, dziś wiemy już na 100%, że "w zdrowym ciele, zdrowy duch". Ćwicząc regularnie wzmacniam także umysł, czyli lepiej rozwijam się jako stoik, wszystko w zgodzie z naturą.
Do tego dochodzą preferencje. To że jako stoik mam nie bać się śmierci i choroby nie oznacza, że jak widzę przed sobą przepaść to mam w nią skoczyć, bo tak mi wskazuje google maps - nie, wolę żyć, wolę być zdrowy, przygotowuję się psychicznie do tego, że nie będę, ale jeśli w zgodzie z naturą mogę wybrać ścieżkę życia i zdrowia to droga wolna :)

Czy stoik przyjmując zasadę "pracy nad sobą dla dobra ludzkości" nie hołduje właśnie temu o czym piszesz? Czy "walka o status" to nie codzienność dla przedstawicieli Naszego gatunku? Chodzi raczej o to, że - jak już wspomniałem - Nasze naturalne, ewolucyjnie ukształtowane motywacje, mogą być zgubne jeżeli staną się dla nas narkotykiem. Status, Władza i Siła często zabijają "wolną wolę" osoby, która robi wszystko aby być dalej na "haju."

Opisałem to już w odpowiedzi dla Karateki - "nie walczyć" w znaczeniu być emocjonalnie wolnym. Ale bycie wolnym nie oznacza bierności a po prostu brak odczuwania przymusu. Jak wejdę na "tron" (a mogę to zrobić w zgodzie z naturą) i ktoś mnie z niego strąci to nie będę z tego powodu cierpieć. Praktyka stoicka przygotowuje do utraty wszystkiego co posiadam i co mnie otacza, by znieść tę utratę z niezachwianą pogodą ducha, bez dyskomfortu.

Znowu ideał którego nie da się osiągnąć, bo Zawsze będziemy przejmować się zdaniem otoczenia. Wydaje mi się, że celem wyłożonych zaleceń jest to, aby przede wszystkim przed sobą samym być wartościowym członkiem społeczeństwa, bo jeżeli będziemy takim tylko na pokaz, to i tak zje nas sumienie, więc cały wysiłek będzie koniec końców dla nas bezowocny. Znowu z drugiej strony, tak sobie myślę, że jeżeli Stoik kontroluje "ocenę" zjawisk" to czy zamiast przestać coś czynić to czy nie powinien o tym zacząć po prostu inaczej myśleć?

Dlaczego ideał, którego nie da się osiągnąć?



Tylko nie oceniaj go jako stoika, to jakiś losowy facet, pokazuję tylko na żywym przykładzie, że da się nie przejmować. Sam mam to coraz lepiej opanowane, inni też twierdzą, że można, nie wiem skąd pomysł, że to ideał nie do osiągnięcia. Seneka miał bardzo konkretne przykłady jak się tego uczyć. Chyba że chodzi Ci o reakcję na zasadzie jak ktoś mi klaśnie obok ucha to moje ciało zareaguje, ale to oczywiste i racjonalizm stoicki nie dotyczy takiej sytuacji.

"jeżeli Stoik kontroluje "ocenę" zjawisk" to czy zamiast przestać coś czynić to czy nie powinien o tym zacząć po prostu inaczej myśleć?"
Jeśli zauważę, że robię coś niemądrego to powinienem przestać to robić. Kropka.

Zależy od sposobu i miejsca wypowiedzenia takiego prawdziwego, lecz bolesnego osadu. Ktoś mówiąc o tobie prawdę, może cie skrzywdzić celowo i zdewaluować twój status w oczach innych, a więc znieważyć, co oczywiście słusznie może wywołać agresję.

J/w, nie walczę o status, nie ma więc powodu do bólu (jeśli się pojawi to jako stoik przeanalizuję to, żeby następnym razem być od tego wolnym). "Możesz mnie zabić, ale nigdy nie uda Ci się mnie skrzywdzić", to cytat, nie pamiętam już z którego stoika, który został skazany na śmierć.

Przydatne w wyjaśnianiu nieprzyjemnych sytuacji, ale często nie sprawia wcale, że boli mniej.

Cudze zdanie ma nas nie ruszać w żaden emocjonalny sposób.

Nie wszystko kontrolujemy i nawet nie powinniśmy czasem próbować. Podobnie jak wspomniana empatia, tak i złość w tym przypadku może służyć celom pozytywnym. Pomaga zapobiegać publicznej dewaluacji (często niezawinionej) w przyszłości, jeżeli w odwecie spowodujesz u wroga "emocjonalne konsekwencje".

Jesteśmy mądrymi ludźmi (a przynajmniej uczymy się być), nie potrzebujemy złości. O tym jak odpowiadać na zaczepki pisał bardzo konkretnie Seneka, nie mam tego w notatkach, bo sam radzę sobie z tym akurat dobrze i nie było mi potrzebne. Swoją drogą stoicyzm nie zabrania niczego, jeśli uznasz (a jako stoik uczysz się przecież być mądry), że komuś zaczepnemu przyda się nauczka to możesz go uderzyć, czy to słowami, czy nawet po prostu pięścią. W skład stoickich cnót charakteru wchodzi odwaga, nieustraszoność.

Pojawia się więc w mojej głowie podstawowe pytanie - czy tak rygorystyczne i sztywnie pojmowane hamowanie negatywnych i pozytywnych (np. aprobata społeczna) emocji jest na prawdę pożyteczne?

Prawdziwego stoika czeka bezwarunkowe szczęście, jego stan zależy tylko od niego. Nie jest życiowym kaleką, nie zamyka się w klasztorze. Nie sądzisz, że naturalne dla szczęśliwego człowieka jest dzielenie się swoją radością z innymi?

Zaznaczam, że nie znam tej filozofii dogłębnie, może się mylę co do swoich uwag, które na pozor wydaja się zasadne, więc chętnie się dowiem, gdzie "błądzę".

Rozumiem w pełni Twoje wątpliwości, ale widzę, że to ja po prostu nie umiem tego dobrze wytłumaczyć, żebyś mógł objąć całość, kiedy analizujesz pojedyncze elementy. To jest pełna, spójna filozofia życia, obejmujesz całą albo wcale, bo inaczej faktycznie będzie mnóstwo luk. Najlepiej by było po prostu odesłać do książki albo tego kursu w pdfie, ale jak masz ochotę to możemy dyskutować dalej.
 
Last edited:
Daimon hardcore'owe masz te posty ;-D
Wewiur. w Pogotowiu niestety więcej o rznięciu niż kwestiach sercowych, o dziwo, ale co zrobić jak większość forumowiczów serce ma w gaciach ;-)
"Osoba, która robi dobry uczynek/przysługę zaczyna bardziej lubić osobę której "zrobiła dobrze" niż odwrotnie." Ten eksperyment to był chyba robiony na totalnie obcych dla siebie osobach? Ja nie lubię osób, którym wyświadczam przysługę, a one to po prostu olewają i moja sympatia nie wzrasta, raczej frustracja prędzej. Że nie potrafią nawet docenić, a ewentualnie i się móc zrewanżować jak nadejdzie okazja. Również lubię osoby, które chcą mi wyświadczać przysługę, kolejny raz podkreślę "różnego rodzaju", ale z dobrej woli, bo zagrywki, że ktoś chce w ten sposób coś ugrać wyczuwam dość sprawnie w kontakcie bezpośrednim. Może jestem inny, ale nie nadaje się do tego eksperymentu najwyraźniej albo byłbym w tej mniejszości, bo zapewne tam nie było 100% skuteczności tej reguły.
 
Co do Sokratesa to Nietzche uważał że "1. zniszczył naturalność osądu etycznego; 2. unicestwił naukę; 3. nie miał zrozumienia dla sztuki; 4. wyrwał jednostkę z historycznego kontekstu; 5. popierał dialektyczne krasomówstwo i gadulstwo"
A jednocześnie krytykował myślenie stadne, które swym "gadulstwem" dwa i pół tysiąclecia wcześniej piętnował Sokrates?:)
Nietzche [...] Krytyka myślenia stadnego.

Dlaczego jeszcze Cię nie ma w tym temacie? ;-)
Ponieważ uważam, że filozofia jako taka skończyła się na antyku. Wówczas była żywa, ogniskowała bowiem w sobie całą dostępną wówczas dla człowieka wiedzę. Dziś jest to oczywiście niemożliwe. Nauka poszła tak ogromnie naprzód, że niezbędna jest specjalizacja. Są bowiem gałęzi - np. fizyki - tak rozległe, że życia niestarcza na ich poznanie, nie mówiąc już o tym, że w obrębie jednej nauki jest takich odnóg kilka, a często kilkanaście.

Dlatego uważam, że obecnie filozofia to takie mędrkowanie o rzeczach mało konkretnych - jak rozmowy o Bogu (albo o bogu). Jeden pisze wielką literą, inny małą - z konkretnych przekonań. Ani jeden ani drugi nie potrafi, bo nie może potrafić, przekonać oponenta do swej racji. Tak samo z dzisiejszą filozofią: za mało w niej obiektywnych argumentów.

Natomiast o konkretach zawsze chętnie porozmawiam. Np. taki Nietzsche: twierdził, że w raz z Bogiem umarła prawda i dobro. A ja nadal za Arystotelesem twierdzę, że prawda jest - obiektywnie - podobnie jak dobro i zło - i że z istnieniem/nie istnieniem Boga nie ma niczego wspólnego.
 
Jakub Bijan: W takim razie czym obiektywnie jest dobro i zlo, tak poza argumentami wyniesionymi z religii?

PS: Co do mędrkowania o Bogu - w pełni się zgadzam. Bardzo irytujące jest to, że ludzie tacy jak Sam Harris czy Richard Dawkins tracą energię na tego typu dyskusje zamiast zająć się tym w czym są dobrzy. Jak uwielbiam Samolubny Gen Dawkinsa, tak Bóg Urojony to książka niepotrzebna.
 
Last edited:
W takim razie czym obiektywnie jest dobro i zlo, tak poza argumentami wyniesionymi z religii?
A czym obiektywnie jest liczba? - potrafisz zdefiniować liczbę?

Możemy bardzo dokładnie określić, czym jest np. liczba pierwsza itd. - ale niepodobna zrobić tego z samym tworem jakim jest liczba. To pojęcie abstrakcyjne. I tak samo tutaj: Dobro jest dobre per se. Jest dobrem właśnie dlatego, że nim jest. Taką teorię wykładał m.in Tatarkiewicz. Dobro i zło to pojęcia bezwzględne i obiektywne, dobra i zła nie można określić regułą - określić można jedynie czyny z nich wynikające.

Dla przykładu, przyjemność - sama w sobie, jako uczucie - jest z całą pewnością dobrem. Nawet asceci nie mogli twierdzić, że przyjemność to zło, bo przecież po osiągnięciu zbawienia skazywaliby się na wieczne szczęście - a zatem wieczne zło? Nie oznacza to jednak, że czyny "zawierające w sobie" przyjemność zawsze będą słuszne/właściwe. Można choćby zaspać do szkoły i dostać uwagę do dzienniczka. Taki czyn nie sprawi jednak, że przyjemność jaka wynikła z dłuższej drzemki stanie się nagle zła - ale i nie sprawi, że brak punktualności podyktowany przyjemnością stanie się automatycznie czynem dobrym.

Czy aby na pewno tak jest? Nie sposób dowieść. I to właśnie miałem na myśli pisząc o mędrkowaniu - nie tylko kwestie Boga. Dziś wszystkie dające się obiektywnie zmierzyć - tak to nazwijmy - dziedziny uformowały się w konkretne gałęzie nauki, filozofii pozostały takie właśnie tematy. Można o nich gadać bez końca, a po wszystkim znajdziemy się dokładnie tam, gdzie dyskusję zaczynaliśmy. To jak z tym twierdzeniem, że prawdy nie ma - no ale skoro jej nie ma, to znaczy, że przynajmniej to twierdzenie jest prawdą... a więc prawda jest. :)
 
@Jakub Bijan: To teraz już przyznaję rację Nietzche, bo mi udowodniles, ze roznice miedzy dobrem a zlem sa subiektywne ;-) To samo w tym samym czasie i miejscu dla jednej osoby moze byc dobre, dla innej zle. Natomiast 1 plus 1 w tym samym czasie i miejscu to zawsze 1 plus 1 dla kazdego.
 
To samo w tym samym czasie i miejscu dla jednej osoby moze byc dobre, dla innej zle. Natomiast 1 plus 1 w tym samym czasie i miejscu to zawsze 1 plus 1 dla kazdego.
Z tym, że Tatarkiewicz nie określa czynu w kategoriach dobry/zły a w kategoriach użyteczny/właściwy/słuszny i odwrotnie. Rozbija owe czyny na czynniki pierwsze - inaczej tego nie potrafię wyjaśnić - i jako dobre/złe określa części składowe. Zatem u niego przyjemność cały czas i wszędzie na świecie jest obiektywnie dobra, niezależnie od okoliczności, a jedynie czyny z niej wynikające mogą być słuszne lub nie, ewentualnie bardziej bądź mniej słuszne.

Nietzche natomiast twierdzi, że dobro i zło są subiektywne - czego Tatarkiewicz w żadnym razie nie podziela.
 
@Jakub Bijan : Jeśli dobro i zło są obiektywne to można wyodrębnić jakieś bardziej czy mniej ścisłe kryteria oceny tego co jest dobre, a co złe. Jak wyznaczyć granicę? Jeśli to są obiektywne wartości to taka granica powinna być łatwo wymierzalna.
 
Jeśli dobro i zło są obiektywne to można wyodrębnić jakieś bardziej czy mniej ścisłe kryteria oceny tego co jest dobre, a co złe. Jak wyznaczyć granicę? Jeśli to są obiektywne wartości to taka granica powinna być łatwo wymierzalna.
No właśnie nie do końca - co podałem na przykładzie liczb. One też obiektywnie istnieją, a jednak czym jest liczba nie sposób powiedzieć. Można np. stwierdzić, że szlachetność jest dobra, ale trudno określić dlaczego taka jest. Jest taka, bo jest - wynika z intuicji. Wedle Tatarkiewicza.

Spoglądając na sprawę "na wyjściu" - to w zasadzie nie ma różnicy, czy taki sam czyn w pewnych okolicznościach może być dobry/zły - jak u Nietzchego, czy właściwy/niewłaściwy - jak u Tatarkiewicza. Wychodzi na to samo. Patrząc jednak na sprawę "na wejściu" różnica może okazać się kolosalna, bo będzie rzutowała na cała późniejszą etykę opartą na tych pierwotnych pojęciach. Sam jednak nigdy nie zagłębiałem się jakoś specjalnie w te tematy. Zbyt duży poziom oderwania od rzeczywistości jak dla mnie. :)
 
Tylko, że te same liczby to te same liczby dla i muzułmanina, katolika i buddysty, a dany uczynek dla muzułmanina może być słuszny i dobry i ten sam uczynek dla katolika może być zły i niesłuszny, a dla buddysty neutralny ;-)

Nie wiem czy Nietzche uważa, że dany czyn w danych okolicznościach może być dobry/złe. Nietzche odrzuca patrzenie na świat z tej perspektywy, uważając że moralność to wynik norm społecznych narzuconych przez Kościół, a że Bóg jest martwy to już nie ma sensu tak na to patrzeć.

Nie mam pojęcia kto ma rację, przedstawiam tylko swoje wątpliwości ;-)

PS: Nie mam pojęcia czym jest szlachetność ;-) ale altruizm też można powiedzieć że jest dobry, a zdaniem Ayn Rand zły, natomiast egoizm ma złą prasę a według wielu jest dobry ;-)
 
A czym obiektywnie jest liczba? - potrafisz zdefiniować liczbę?

Możemy bardzo dokładnie określić, czym jest np. liczba pierwsza itd. - ale niepodobna zrobić tego z samym tworem jakim jest liczba.

O przecież to bardzo proste, jeśli jesteśmy w stanie zdefiniować znaczenie liczby pierwszej to pojęcie liczby zdefiniujemy jako:
Liczba - składowa zbioru złożonego z liczb pierwszych, liczb parzystych, itd.
To już wystarczająca definicja, bo mamy wcześniej zdefiniowane składowe zbioru. Nie mówię, że to dobra definicja, ale na podstawie przyjętych wcześniej definicji elementów składowych, można ją wysunąć.
Jednak liczba sama w sobie to pojęcie abstrakcyjne ze względu na trudność w przełożeniu na rzeczywistość niektórych liczb, np. co znaczy, że mam czegoś minus 1? Dlatego przez ileś set lat nie używano liczb ujemnych. Urzeczywistnienie liczby ujemnej czy urojonej jest abstrakcyjne, jednak jeśli założymy, że możemy to zdefiniować, to możemy również ułożyć definicję tworu, który skupia te wszystkie podzbiory.

No właśnie nie do końca - co podałem na przykładzie liczb. One też obiektywnie istnieją, a jednak czym jest liczba nie sposób powiedzieć. Można np. stwierdzić, że szlachetność jest dobra, ale trudno określić dlaczego taka jest. Jest taka, bo jest - wynika z intuicji. Wedle Tatarkiewicza.

Na takiej podstawie można obalić każde twierdzenie. Np. na moim biurku leży nóż, ale nie mogę mieć pewności, bo wzrok to zmysł zawodny, a pojęcie leżenia jest subiektywna. Dla kogoś może noża nie być (niewidomy go nie widzi), albo może ten nóż stać (na swoim boku).
Takie teorie z góry zakładają odrzucenie definicji, a skoro tak to same sobie zaprzeczają, nie mają prawa bytu. Aby zaistniała teoria, to konieczny jest byt, który ma ona opisywać, jeśli założyć, że definicje są z góry niemożliwe do skonstruowania (bo byt wynika z intuicji), to również nie można na ich podstawie tworzyć teorii. Przyznam, że nie znam twórczości Tatarkiewicza, ale bodajże Immanuel Kant dowodził istnienie noumenów w stosunku do poznania.
Nie jest łatwo definiować rzeczy, które nie mają miary, cywilizacja tak się kształtowała, że obok bytów mierzalnych, stworzono byty niemierzalne, stąd nie powiemy, że ktoś ma dwa punkty szlachetności, bo to nic nie oznacza, ale możemy powiedzieć, że ten ktoś ma dwa jabłka i jest to oczywiste. Filozofia zajmuje się m.in. definiowaniem tych aspektów życia, które nie można łatwo zdefiniować i mierzeniem tego, czego pozornie zmierzyć się nie da.
Czy jest to potrzebne? Oczywiście, że tak, bo jeśli nie zajmiemy się próbą zrozumienia tajemnic, które samiśmy wytworzyli, to nie nastąpi rozwój (jeśliby nie rozważano, czy istnieje kosmos, to nikt by nie dążył do tego, żeby tam polecieć, albo jeśli nikt by nie marzył, żeby latać, tobyśmy nie latali, Freud by nie zbadał snów, tobyśmy ciągle w nie ślepo wierzyli). Musi zaistnieć przyczyna, aby nastąpił skutek, a przyczyną jest myśl, później jest czyn.
Nie można odruchowo wymyślić napędu atomowego i go jeszcze zbudować, bo ma się intuicję. Ale bez niej, nie można uznać, że coś takiego byłoby możliwe. Jednak sama intuicja nic nie tworzy, tylko może być bazą do dalszych rozważań.

Teraz krótko, katolicyzm definiuje zło jako brak dobra (czyli zło samo w sobie nie istnieje, tylko jest przejawem braku występowania dobra, a to może nie występować ze względu na wolną wolę, jaką posiadają ludzie). Zaś dobro to Bóg. Czyli w skrócie, zło to brak Boga, nie jego zaprzeczenie. Jest to często zapominany fakt, ale znacznie zmienia pogląd na niektóre sprawy.
 
Last edited:
O przecież to bardzo proste, jeśli jesteśmy w stanie zdefiniować znaczenie liczby pierwszej to pojęcie liczby zdefiniujemy jako:
Liczba - składowa zbioru złożonego z liczb pierwszych, liczb parzystych, itd.
No właśnie nie takie proste. To tak jakbyś na pytanie, czym jest masło odpowiadał - jest to masło czosnkowe bez dodatku czosnku. Tyle, że dalej nie wiadomo czym jest masło. Nie można wyjaśnić czym jest np. liczba pierwsza bez powoływania się na abstrakcyjne pojęcie liczby jako takiej - tu jest sedno sprawy. Ta definicja jest możliwa wyłącznie po przyjęciu, że liczba (pojęcie pierwotne) po prostu jest.
Oczywiście, że tak, bo jeśli nie zajmiemy się próbą zrozumienia tajemnic, które samiśmy wytworzyli, to nie nastąpi rozwój (jeśliby nie rozważano, czy istnieje kosmos, to nikt by nie dążył do tego, żeby tam polecieć, albo jeśli nikt by nie marzył, żeby latać, tobyśmy nie latali, Freud by nie zbadał snów, tobyśmy ciągle w nie ślepo wierzyli).
A czy od rozważania na temat dobra jest go na świecie więcej? Albo o Bogu - czy przez to, że jeden filozof twierdzi że go nie ma, Bóg faktycznie przestał istnieć? - jeśli istniał. Albo czy to, że jeden filozof twierdzi, że Bóg istnieje (John Locke np. twierdził, że to, że Bóg istnieje jest pewne jak to, że dwa kąty przeciwległe, utworzone przez przecięcie dwu linii prostych są sobie równe) - a tak naprawdę nigdy go nie było - to czy przez to Bóg się "zmaterializuje"?
 
A czy od rozważania na temat dobra jest go na świecie więcej? Albo o Bogu - czy przez to, że jeden filozof twierdzi że go nie ma, Bóg faktycznie przestał istnieć? - jeśli istniał. Albo czy to, że jeden filozof twierdzi, że Bóg istnieje (John Locke np. twierdził, że to, że Bóg istnieje jest pewne jak to, że dwa kąty przeciwległe, utworzone przez przecięcie dwu linii prostych są sobie równe) - a tak naprawdę nigdy go nie było - to czy przez to Bóg się "zmaterializuje"?

przypominam, ze pisales ze dobro i zlo jest czyms obiektywnym, zupelnie poza dyskursem o istnieniu Boga ;-) Jak dotąd nieumyslnie potwierdzasz tezy Nietzchego ;-)
 
przypominam, ze pisales ze dobro i zlo jest czyms obiektywnym, zupelnie poza dyskursem o istnieniu Boga ;-) Jak dotąd nieumyslnie potwierdzasz tezy Nietzchego ;-)
A gdzie je potwierdzam?:) Już samo to, że pojęcie dobra i zła występuje niezależnie w różnych kulturach i religiach - występuje również w świecie ateistycznym - jest dowodem na oderwanie go od kwestii Boga i religii. Dobro po prostu jest i nie umarło wraz z Bogiem.

Aktualizacja: Koncepcja Nietzchego jest dla mnie o tyle niewiarygodnia, że skoro każdy dobiera swą etykę wedle swoich subiektywnych potrzeb - to skąd się bierze zło? Skoro moja etyka odpowiadać może mojemu sposobowi życia, to dlaczego mam przyjmować jakiekolwiek pojęcie zła? Po co mi ono, skoro wszystko co robię może być dobre.
 
Last edited:
No właśnie nie takie proste. To tak jakbyś na pytanie, czym jest masło odpowiadał - jest to masło czosnkowe bez dodatku czosnku. Tyle, że dalej nie wiadomo czym jest masło. Nie można wyjaśnić czym jest np. liczba pierwsza bez powoływania się na abstrakcyjne pojęcie liczby jako takiej - tu jest sedno sprawy. Ta definicja jest możliwa wyłącznie po przyjęciu, że liczba (pojęcie pierwotne) po prostu jest.

Pełna zgoda, dlatego zastrzegłem, że mamy założenie:
Możemy bardzo dokładnie określić, czym jest np. liczba pierwsza itd.
Z tego zdania wynika, że możemy zdefiniować liczbę pierwszą w oderwaniu od pojęcia liczba. W logicznie przyjętym przypadku (Twoim) tego zrobić nie możemy, stąd cały dowód jest wątłych podstaw. No, ale stworzyłem go przy podanym założeniu.

A czy od rozważania na temat dobra jest go na świecie więcej? Albo o Bogu - czy przez to, że jeden filozof twierdzi że go nie ma, Bóg faktycznie przestał istnieć? - jeśli istniał. Albo czy to, że jeden filozof twierdzi, że Bóg istnieje (John Locke np. twierdził, że to, że Bóg istnieje jest pewne jak to, że dwa kąty przeciwległe, utworzone przez przecięcie dwu linii prostych są sobie równe) - a tak naprawdę nigdy go nie było - to czy przez to Bóg się "zmaterializuje"?

A czy od mówienia o mma jest więcej jego fanów? Albo czy od reklamowania jakiegoś produktu rośnie jego sprzedaż?
Tak samo z dobrem, jeśli ksiądz co niedziela wtłacza mi do głowy, że mam być dobry, to czy pozostaje to bez wpływu na moje wybory?
Sądzę, że od rozważania na temat dobra jest go więcej na świecie.

Czy przez negowanie Boga przez jednego filozofa Bóg przestaje istnieć? Tak, przestaje istnieć dla tego człowieka (jak już zaplączę katolicyzm w to), skoro jedna osoba błądzi, czyli decyduje się na życie bez Boga, to dla tej osoby Bóg przestaje istnieć. Co więcej ten filozof budzi dyskusję nad istnieniem Boga wśród jego wyznawców, która prowadzi do rozwoju wewnętrznego tych ludzi, bo na skutek tych rozmów zwiększają oni swoją świadomość, swoją wiedzę, czytają pisma, utwierdzają się w wierze (co jest dla nich bardzo korzystne), albo z niej rezygnują (co świadczy o słabości ich wiary).
Św. Jan XXIII zwołując Sobór Watykański II zaprosił do dyskusji innowierców, aby ich pogląd na istnienie Boga stał się dla katolicyzmu bodźcem do lepszego poznawania i rozumienia własnej religii.
Zatem tak Bóg przestaje istnieć dla tego filozofa, ale taka dyskusja prowadzi do rozwoju wiary, zatem nie jest czynnikiem zupełnie negatywnym.
 
@Wewiur : Mamy teraz więcej czy mniej ateistów niż przed Nietzchem?
Haha, jeden Bóg raczy wiedzieć, czy ateistów jest więcej czy mniej. Nie dane jest ludziom znać myśli innych, stąd nigdy nie można mieć pewności co do drugiej osoby (zatem nie można jej moralnie/etycznie osądzać).
Jednak na pewno Kościół przeszedł sporą drogę, rozwinął się, podjął polemikę. Św. Augustyn miał za swoich czasów z dziesięciu takich Nitzchów, można szacować, że grono wyznawców "katolicyzmu" i różnych herezji w tamtych czasach rozkładało się pół na pół, nawet ze wskazaniem na większą liczbę deklarujących się "heretyków", a jednak Kościół przetrwał, jednak to dzięki tym herezjom powstała masa pism (głównie tego świętego), która wyjaśnia wątpliwości związane z wiarą (do dzisiaj uznawane za słuszne), więc te odłamy przyczyniły się do rozwoju, zatem okazały się dobre.
 
@Wewiur : Niestety nie odpowiedziałeś na pytanie, pewnie dlatego że zdajemy sobie sprawę że liczba ateistów rośnie, a ludzi religijnych maleje, nie licząc muzułmanów którzy akurat rzeczywiście się mnożą.
 
Odpowiedziałem. Dzisiaj jest 8 miliardów ludzi. Z czego powiedzmy, że jest miliard ateistów (liczba kompletnie w ciemno). Kiedyś było miliard ludzi, z czego było 200 mln ateistów.
Podaj mi skalę, w jakiej mam Ci to porównać. Czy dzisiaj jest ich więcej, na podstawie tych moich wydumanych liczb to tak, czy mają większy udział w społeczeństwie, na podstawie tych liczb nie. A w ogóle skąd wziąłem te liczby, nie jestem w stanie tego nijak obiektywnie zmierzyć.

A zatem odbiję pałeczkę, na jakiej podstawie twierdzisz, że dzisiaj liczba ateistów rośnie szybciej niż 100 lat temu?
 
@Wewiur :

Liczba święceń kapłańskich maleje i znaczenie poszczególnych kościołów w Europie maleje. Na takiej podstawie sądzę, że ateizm rośnie w siłę, a ludzi religijnych maleje. Oczywiście mogę się mylić. Liczba ludzi chodzących do Kosciola tez sie zmienia. W Polsce coraz mniej, jak sie zaglada do Kosciola to okazuje sie ze srednia wieku podnosi sie radykalnie. Natomiast rozmawiajac z obcokrajowcami - oni strasznie sie dziwia, ze w ogole ktokolwiek chodzi do Kosciola, dla nich to jest szokujace. Akurat to nie my mamy wplyw na bogatsze kraje europejskie, tylko one na nas, wiec pewne rzeczy przechodza do nas. Mysle, ze jest pewna tendencja.
 
Back
Top